Wystarczyło kilka wybuchów złości, by Gattuso znów trafił na usta wszystkich. Pomocnik Milanu czuje się na boisku, jak wygłodniałe zwierzę, które, świeżo wypuszczone z klatki, chce jak najszybciej dopaść ofiarę. Nie ma znaczenia, że jest ona o 24 centymetry wyższa (Peter Crouch), ani o 27 lat starsza (Joe Jordan).
Gdy oglądaliśmy wczorajsze popisy Gennaro, przypomniała nam się reklama Nike – “Ronaldo. On wrócił.”
“Wyobraź sobie 419 dni. 419 dni, 2 godziny, 23 minuty i 9 sekund. Bez robienia tego, co najbardziej lubisz. Tego, co daje ci najwięcej przyjemności. Bez strzelenia gola. Ja tak miałem. Tak. Miałem”.
Dlaczego wybraliśmy ten klip? Bo Gattuso zachowuje się jak jego postaci drugoplanowe. Jak zwierzęta, które nie mogą się wyładować. Potwierdził to w rozmowie z “El Pais”. – Mam w sobie zwierzę. Kiedy patrzę na swoje stopy, mówię im – nigdy nie dajecie mi radości. Moja największa zaleta to niepoddawanie się.
Problem w tym, że Gattuso nie potrafi się wyciszyć nawet po meczu. Dodaje nowych obowiązków Flaminiemu i Seedorfowi, którzy muszą go powstrzymywać, a najchętniej założyliby mu na szyję smycz. Nie tylko nie wie, jak przegrywać z klasą. Nie potrafi teżâ€¦ wygrywać. Nie wierzycie, zapytajcie Christiana Poulsena.
Zadziorności nauczył się w Glasgow Rangers. Tam przekonał się, że futbol to nie tylko technika. A raczej – przede wszystkim nie technika. – Nie jestem typowym włoskim zawodnikiem. Mój styl bardziej odpowiada Szkocji i Anglii. Brytyjscy kibice spodziewali się, że będę piłkarzykiem, z którym łatwo jest sobie poradzić. Zaskoczyłem wszystkich. W Glasgow narodził się fighter Gattuso.
Mało brakowało, a do transferu w ogóle by nie doszło. Zasiedziały we Włoszech nie palił się do opuszczenia ojczyzny. Do przenosin przekonał go ojciec. – Byłem młody i nie miałem jaj, żeby samemu podjąć taką decyzję – nie owijał w bawełnę. – Gdyby to ode mnie zależało, zostałbym w Perugii. Nie jest tak lekko opuścić wszystko, kiedy masz 17 lat. Tyle że w Glasgow zaoferowali mi 250 tysięcy euro rocznie. Byłoby nie w porządku, gdybym odrzucił ten kontrakt, wiedząc, że moja rodzina zarabia 800 euro miesięcznie. Pojechałem do Szkocji, żeby nie wnerwić rodziców.
W Glasgow drugim ojcem stał się dla niego Walter Smith. Po sezonie zastąpił go Dick Advocaat, więc… Gattuso zatęsknił za ojczyzną. Wrócił do Salernitany, gdzie wywalczył sobie (dosłownie) ksywę “Pitbull”. – Starałem się zachować spokój, ale adrenalina jest dla mnie ważna. Lekarz mówił, żebym się uspokoił. Nie potrafię. Nie dam rady. Lubię robić szum i przeżywać intensywnie każdą chwilę – mówił.
Sam przyznaje, że zapalczywy charakter odziedziczył w genach po ojcu, Franco. – On jest gorszy ode mnie. Nawet grając w karty nie potrafi przegrywać. Ale kiedy na niego patrzę, widzę, że nie zasługuję na pieniądze, które zarabiam. Teraz w miesiąc dostaję więcej, niż ojciec przez całe życie.
Do Milanu trafił w 1999 roku za osiem milionów funtów. – Kiedy wszedłem do szatni, pierwsza rzecz, która przyszła mi do głowy to – “cholera, co ja tutaj robię”. Pierwsze lata to była tragedia. Na ścianach oglądałem masę zdjęć z triumfów Milanu. Mnie nie było na żadnym, bo niczego nie wygraliśmy. Pomyślałem sobie – “zobaczymy, czy przyniosę wam pecha” – opowiada.
Nie przyniósł. Dorobek Gattuso w Milanie to – dwie Ligi Mistrzów, dwa Superpuchary Europy, Klubowe Mistrzostwo Świata, jedno mistrzostwo (tutaj akurat bez szału), Puchar i Superpuchar Włoch. I pomyśleć, że po pamiętnym finale Champions League w Stambule zapragnął odejść. – Prowadziliśmy z Liverpoolem 3:0, a mimo to przegraliśmy. Było mi wstyd za siebie. Długo po meczu czułem się sparaliżowany – wspomina.
Trudno się dziwić, że jest tak nagrzany, skoro przed meczem nie potrafi zasnąć. Plotka głosiła, że w przededniu finału mundialu 2006, odwiedził toaletę trzydzieści razy. Szybko tę pogłoskę zdementował. – Dużo więcej niż trzydzieści – mówił. Jego sposób na relaks? Japońska zupa, słuchanie muzyki z kreskówek Disneya i – uwaga, uwaga – czytanie na głos Dostojewskiego. Nie, nie żartujemy.
Można się po nim spodziewać wszystkiego. Poza jednym – stylu nie zmieni nigdy. Swojej autobiografii nadał zresztą tytuł – “Kto się rodzi kwadratowy, nie umiera okrągły”. Udowodnił, że ma do siebie spory dystans: “Nie porównujcie mnie do Ronaldinho, to dla niego obraza. To tak, jakby porównywać rysunek mojej córki z Van Goghiem.” Albo: “Nie jestem przeciwieństwem Beckhama. Jestem sobą i nigdy nie smarowałem twarzy kremem”.
– Po lekturze, wszyscy, którzy będą mnie oglądać na boisku, zobaczą, że, mimo że nie jest się wirtuozem, da się wygrać mecz. Jeśli tylko angażujesz się w stu procentach i z całych sił kochasz to, co robisz – tłumaczył przesłanie książki.
Jest spójny z tym, co mówi. Rzeczywiście kocha to, co robi. W jego głowie siedzi tylko futbol. Wiedzieli o tym nauczyciele z podstawówki, którzy zrobili dla niego wyjątek i pozwolili czytać dzienniki sportowe. Dla małego Gennaro nie było innej przyszłości niż piłka. – Kiedy kupowałem naklejki Panini z zawodnikami, szalałem z radości. Tak narodziła się moja pasja – mówi.
Dla niektórych na zawsze pozostanie symbolem antyfutbolu. Takim, który przerwie akcje za wszelką cenę. Skopie, poszczypie, przywali z liścia, pogryzie, a po meczu jeszcze obrazi. Dla innych będzie uosobieniem walki. Walki do końca. Bez pardonu i wymówek. Jedno jest pewne – “psychol ze wspaniałym charakterem” za wczorajszy wyskok zasłużył na karę. Przegiął pałę. Nie po raz pierwszy, nie ostatni.
TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA