Reklama

Quincy: Afrykański huragan… bez głowy

redakcja

Autor:redakcja

15 lutego 2011, 13:13 • 4 min czytania 0 komentarzy

Po boisku biega jak chce. Gdzie trener, taktyka, drużyna? Nieważne. Sprawia wrażenie, jakby nie zawracał sobie tym głowy. Quincy Owusu-Abeyie po prostu holuje piłkę i ciągle drybluje. Aż straci, albo zrobi coś pożytecznego. Kiedyś, oglądając jego grę, myśleliśmy – geniusz. Czas tę jego wybitność jednak zweryfikował. Może jeszcze odpali?
Quincy najmocniej zadziwiał na dwóch dużych turniejach. Na każdym w barwach innej reprezentacji. W 2005 roku, po meczu z Japonią na Mistrzostwach świata U-20, w swoich notesach zapisywali go wszyscy skauci świata. Wtedy jeszcze w barwach “Oranje”, walczył z Leo Messim o nagrodę piłkarza turnieju. Zbudowany jak atleta, wydawał się od Argentyńczyka jeszcze szybszy. Trzy lata później był już na Pucharze Narodów Afryki. Znowu kręcił kółka i znów ścigał się z obrońcami. Po ośmiu grach w młodzieżówce Holandii, przyjął obywatelstwo Ghany, skąd pochodzą jego rodzice.

Quincy: Afrykański huragan… bez głowy

Do tego czasu z Afryką łączyły go tylko geny. Wychował się w szkółce Ajaksu Amsterdam. Przynajmniej na piłkarza, bo ze zwykłą kulturą, powiedzmy sobie, nie ma wiele wspólnego. Po prostu gdzie on, tam problemy. Możnaby obstawiać to u bukmacherów. Pewnego razu w angielskim pubie pobił się z pięcioma facetami naraz. W Birmingham nawrzucał Alexowi McLeishowi. Pojechał do Rosji, to nie spodobał mu się Vladimir Bystrov.Innym razem miał lecieć na zgrupowanie reprezentacji, ale spóźnił się na dwa samoloty z rzędu. Na treningi też nigdy nie przychodzi przed czasem. Nawet z Ajaksu wyrzucili go dyscyplinarnie.

Wtedy wydawało się, że to uśmiech losu. Quincy’ego przechwycili skauci Arsenalu. W juniorach błyszczał na całego. Samemu Wolverhampton wtłukł sześć goli w jednym meczu. W dorosłej drużynie “Kanonierów” zagrał pięć razy. Kilka razy wywołał “ochy” i “achy”, kilka razy zebrał soczyste “fucki”. W końcu wiedział, że pora się zwijać. Na Emirates ściągnęli Walcotta i Adebayora. Przy nich nie miał czego szukać.

Od tego czasu zwykle zawodził. Zabłyśnie raz, czasem drugi i gaśnie. – Menedżer doradził, żebym poszedł do Spartaka Moskwa. Miałem lepsze oferty, ale przekonywał, że tam rozwinę się najszybciej. Nie miał racji. W Rosji przy minus 20 stopniach odechciewało się wychodzić na trening – mówi dziś z pretensją. Był pierwszym Holendrem w rosyjskiej Ekstraklasie. Walery Karpin aż zacierał ręce, bo chłopak miał się stać najlepszym piłkarzem w kraju.

Reklama

Skończyło się na tym, że od tamtego czasu Quincy zwiedził pięć kolejnych klubów. Wszędzie grał tak samo. Nieraz błyskotliwie, zawsze technicznie, prawie nigdy zespołowo. Andy Gray powiedział kiedyś, że prezentuje szkolny futbol. Widowiskowy, ale rzadko dający coś drużynie. Na chwilę “obudził się” wypożyczony do Celty Vigo. Później to samo w Birmingham. – Potrafi robić z pilką takie rzeczy, że obrońcom włosy stają dęba – mówił wówczas Garry O’Connor. Nawet jeśli, Quincy i tak był tysiące mil od potencjału, który kiedyś sygnalizował.

Spartak i tak zrobił na nim niezły interes. Do kasy klubu wpadło ostatecznie pięć milionów dolarów. Katarski szejk Joan Ben Hamad nagle zażyczył sobie, by Quincy kręcił swoje kółka tylko dla niego. Za 100 tysięcy dolarów tygodniowo. Tyle przez pół roku kasował, grajac w Al Saad. Szejk Hamad wyglądał na zadowolonego. Siadał w fotelu na swoim 30-tysięcznym stadionie i tylko kiwał głową. Aż w końcu wyciągnął kolejne dolary, na kontrakt Kadera Keity.

Dziś Quincy Owusu-Abeyie gra w Maladze. Od pół roku w pierwszym składzie. Znów biega, miesza nogami, znów ściga się z obrońcami. Czasem coś strzeli, czasem poda. Pracuje już na uznanie innego szejka. – To moja ostatnia szansa, żeby pokazać się w Europie. Jeśli się sprawdzę, właściciel Malagi latem wykupi mnie za 3 miliony euro – zdradza Holender z ghańskim paszportem. – Dam radę. Ktoś pomyśli, że zwariowałem, ale z najlepszymi gra mi się łatwiej niż w Rosji i Katarze.

Niedawno, meczem z Saragossą, znów nawiązał do najlepszych czasów. To był jego koncert, na który powinno się sprzedawać osobne bilety. Dwa razy przebiegł z piłką po 50 metrów. Mijał trzech, czterech rywali. Najpierw podał na pustą bramkę, później sam trafił do siatki.

Reklama

Jak skończy, tego chyba nie wie nikt. Może wreszcie odżyje. Oby. Nawet jeśli to “szkolny futbol”. Nawet jeśli Manuel Pellegrini będzie rwał włosy z głowy. Warto dwa, trzy razy na mecz zobaczyć ten błysk. Może się mylimy, może to nie wystarczy do podbijania świata. Tak czy inaczej, zobaczcie go na wideo. Warto.

PAWEŁ MUZYKA

Najnowsze

Hiszpania

Barcelona przepędziła Nietoperze. Szczęsny talizmanem, “Lewy” z golem

Szymon Piórek
40
Barcelona przepędziła Nietoperze. Szczęsny talizmanem, “Lewy” z golem

Komentarze

0 komentarzy

Loading...