Szatnia drużyny po przegranym meczu. To trzecia porażka z rzędu, zawodnicy są rozbici. Jedni odrzucają kolejne połączenia od swoich menedżerów, drudzy zastanawiają się, jak uniknąć dziennikarzy. W rękach trenera leży los drużyny. Co robić? Jak zareagować, żeby piłkarze znów nie musieli tłumaczyć, że w ich grze coś się zacięło? Ł»eby nie musieli znowu przepraszać kibiców i tłumaczyć, że liga będzie ciekawsza? Jak odbudować ten słynny “team spirit”? Czasem najlepiej wyciąć jakiś oryginalny numer…
Na nietypową metodę budowania atmosfery zdecydował się ostatnio Orest Lenczyk. Zorganizowałâ€¦ zapasy połączone z przenoszeniem skórzanego wora na swoją stronę maty. – Staramy się za wszelką cenę uniknąć monotonii i powtarzania ćwiczeń. Dzisiaj zapasy, jutro może coś innego. Na razie robimy trening ogólnorozwojowy. Później zaczniemy specjalistyczne zajęcia – tłumaczył swojego szefa Marek Wleciałowski. – Grałem w różnych krajach, jednak z czymś takim jeszcze się nie spotkałem. Ale podobało mi się, naprawdę… Było sporo śmiechu – dodaje bramkarz Śląska, Marian Kelemen.
Skąd Lenczyk czerpał inspirację? Nie mamy pojęcia. Domyślamy się za to, że Robert Maaskant pilnie obserwował treningi Korei Północnej. Choć słowo “treningi” średnio tu pasuje. Raczej zabawy niczym w przedszkolu. Sami zobaczcie.
Uczeń przerósł mistrza. Maaskant udoskonalił azjatyckie wygibasy. Na ostatnim zgrupowaniu w Olivie zorganizował – a, niech będzie – trening z użyciem krzeseł ogrodowych. Wiślacy biegali między nimi i podawali sobie piłkę.
Pozytywny obrazek. Zwłaszcza w drużynie, której przypięto łatkę wieży Babel. Holendrowi można chyba zaufać. Podobno zna się na treningu mentalnym. Przy budowaniu atmosfery na Reymonta aktywnie wspierają go dwaj naczelni krakowscy jajcarze – Dragan Paljić i Nourdin Boukhari, którzy w asyście Gordana Bunozy i Erika Cikosa wyrośli na hojnych sponsorów galerii “Bonarka”. Niedawno zresztą “Dziennik Polski” zapytał Bunozę, czy w trakcie zgrupowań będzie tęsknił za centrami handlowymi. – Pewnie, że tak! Teraz to moje życie! Spędzamy tam całe dnie. Na zakupach, na kawie, a przede wszystkim żartując z siebie nawzajem – odpowiedział.
Temat w pewnym stopniu zabawny, to i dygresja pocieszna. Ale wystarczy, wracamy do meritum. Czyli niekonwencjonalnych sposobów budowania team spirit. Na miejsce w czołówce zasłużył Diego Maradona. Co prawda Argentyna pod jego wodzą na mundialu zawiodła, ale na youtube błyszczała od początku. “El Diego” uznał, że Messiego i spółki nie musi uczyć futbolu. Nie musi i nie potrafi, bo wszyscy wiedzieli, że żaden z niego trener. Zabawa była za to przednia. Polecamy od 25. sekundy.
Recepta Tottenhamu na dobrą atmosferę? Strzelanie na ślepo. Skupcie się na drugiej próbie Bale’a. Przypomina Wam się coś?
A nam tak. Uderzenia Matusiaka z jedenastego metra.
W Koronie za Marka Motyki chłopaki grali “w poprzeczkę”. Kiedyś z ciekawości zapytaliśmy, skąd wytrzasnął takie ćwiczenie. – Po treningu powiedziałem zawodnikom, że ci, którzy trafią w poprzeczkę, mogą zejść do szatni. Czekaliśmy prawie trzydzieści minut. Wzięli sobie to do serca i zaczęli tak rywalizować o tę poprzeczkę, że dziś każde ich zagranie jest bardziej wyważone. Nawet udoskonalili moją metodę. Ustalili, że piłkę odbitą, będą dobijać z woleja.
Ł»e warto łączyć przyjemne z pożytecznym, wiedzą w Ameryce Południowej. Tam króluje siatkonoga. – W Union Espanola zostawaliśmy po treningach, żeby pograć w “futbol tenis” – wspomina obrońca Jagiellonii, Alexis Norambuena. – Zawsze się przy tym zakładaliśmy, ale wygraną i tak się ostatecznie dzieliliśmy.
– W River Plate było to samo. Kiedy prowadził nas Diego Simeone, podzielił skład na dziesięć zespołów, które miały rywalizować na sześciu boiskach. Każdy wkładał do puli, po przeliczeniu, 60-70 złotych. Najbardziej zmotywowana była ekipa “trenerska” z Simeone i Nelsonem Vivasem – opowiada Andy Rios z Wisły. – Grałem z dwoma juniorami i zajęliśmy drugie miejsce, eliminując po drodze szkoleniowców. Wygrała drużyna Leo Ponzio (dziś Real Saragossa – przyp. red.). Świetnie się na tym turnieju bawiliśmy. Ale dawaliśmy z siebie sto procent. Przegrani odpadali i musieli patrzeć, jak grają inni. To najgorsze uczucie…
Siatkonoga to, jak widać, dobry sposób na integrację drużyny. Ale co robić w chwilach kryzysu? Gdy ma się za sobą kilka kompromitujących meczów? – My spotykaliśmy się z kolegami w restauracji. Przy grillu rozmawialiśmy o naszych problemach i szukaliśmy odpowiedzialnych. Nigdy nie zapraszaliśmy trenera, żeby wszyscy mogli się wyluzować. Poza tym za wyniki zawsze odpowiadają piłkarze, a nie trener. Kto biega po boisku? – pyta retorycznie Norambuena.
– U nas popularniejsze były “domówki”. Nie było podziałów i kiedy 17-latek wchodził do pierwszego zespołu, Ariel Ortega nie miał oporów, by zaprosić go do siebie na kolację. Jeśli junior nie chciał, nie było problemu. Jego sprawa. Ale zdarzały się spotkania, na których obecność była obowiązkowa. Np. w czwartki organizowaliśmy imprezy za pieniądze, które pochodziły z indywidualnych kar. A zawsze się trochę tego nazbierało… Wystarczyło, że wstałeś od stołu, zanim wszyscy zjedli. Albo, że zadzwonił ci telefon. Ale atmosfera zawsze była radosna. Jednak z perspektywy czasu widzę, że ważna była kwestia języka. Wszyscy mówiliśmy po hiszpańsku. Choć niektórzy… troszkę inaczej, jak Alexis Sanchez. Ł»artowaliśmy sobie z jego chilijskiego akcentu. Ale nie obrażał się. Na tym też polega budowanie atmosfery – uśmiecha się Rios.
W Hiszpanii od kilku lat przed Bożym Narodzeniem kluby organizują mikołajki, na których zawodnicy wręczają sobie prezenty. Im bardziej odjechane, tym lepiej. – Miesiąc przed świętami losuje się tzw. “niewidocznych przyjaciół”. Czyli osobę, której masz sprawić upominek – informuje Kibu Vicuna, asystent Jana Urbana.
Integrację na całego potrafi sobie sprawić Real Sociedad. Integrację ekstremalnąâ€¦ – Pod koniec sezonu spędzili trzy-cztery dni na raftingu, tyrolce i chodzeniu po górach. W międzyczasie mieli grupowe zajęcia z psychologiem – dodaje Kibu.
Jeszcze dalej posunął się Carlos Queiroz, który na trening kadry przed Mistrzostwami Świata zaprosił reprezentantów portugalskich sił powietrznych. Po co? Ł»eby nauczyli piłkarzy lojalności, braterstwa i poczucia misji. Tak przynajmniej tłumaczyła to portugalska federacja. Zawodnicy usłyszeli wykład w stylu wojskowym i mieli się poczuć jak na wojnie. Chyba nie każdemu było to w smak…
Kto wie, może Queiroza irytowało lenistwo jego podopiecznych? Dana Petrescu tak to w Krakowie drażniło, że postanowił wiślakom pokazać, czym jest praca. O szóstej rano zabrał ich do fabryki kabli, żeby przekonali się, że istnieją straszniejsze i bardziej męczące rzeczy od kopania piłki. – Dramat! Tylko głowa mnie rozbolała od panujących tam zapachów. Wszystko się tam klei. Wolę grać w piłkę niż odwiedzać takie miejsca – komentował na gorąco Patryk Małecki. Pomogło? Oceńcie sami.
Dziś wzorce zachodnie w Bełchatowie powiela Maciej Bartoszek, który do sztabu szkoleniowego włączyłâ€¦ coacha mentalnego. A raczej panią coach. O to, jak jej idzie, zapytaliśmy Marcina Ł»ewłakowa. – Mamy za sobą dopiero kilka spotkań grupowych, a taki trening to proces długotrwały. Dajmy jej czas – apeluje “Ł»ewłak”, który z trenerem rozwoju osobistego zetknął się już w Belgii. – Wtedy nie zdecydowałem się na skorzystanie z jego pomocy. Dziś mam pewną kwestię, którą chciałbym poruszyć w rozmowie z tą panią. Warto spróbować, zawsze to jakieś nowe doświadczenie.
Niezbyt pozytywne wrażenia ze współpracy z “personal coachem” wyniósł stoper Zagłębia Lubin, Sergio Reina: – W Kolumbii trener od motywacji próbował wmówić mojemu koledze, że może być jak Ronaldinho. Musi tylko się starać, bo wszystko siedzi w jego głowie. Starał się chłopak i starał, ale w ogóle mu nie wychodziło…
Metody wprowadzane przez Bartoszka u niektórych wywołują pewnie śmiech. Babka opowiada o jakiejś hipnozie – co to ma być? Takie praktyki to jednak na zachodzie rzecz całkowicie naturalna. – Większość poważnych klubów europejskich zaprasza ich do współpracy. Ł»e nie wspomnę o USA, gdzie każdy koszykarz ma osobistego doradcę. A Polska? Jestem zdumiony, że tu nie korzysta się z pomocy coachów. To pokazuje, że nasz sport jest daleko w tyle – ocenia Paweł Mróz z Polskiej Akademii NLP, czyli organizacji zajmującej się rozwojem. – Istnieje poza tym u nas niekorzystny stereotyp – ludzie łączą coacha z psychologiem. Piłkarz boi się, że coach będzie go wypytywał o dzieciństwo, a wcale nie chce opowiadać o tym, że ojciec go nie przytulał.
NLP jeszcze w latach 90. w Legii próbował wprowadzić Jerzy Kopa. Skończyło się tak, że w czasie zgrupowania w Augostowie piłkarze zamiast na sesję NLP, poszli się napić. Ale trochę trudno im się dziwić, że Kopy nie traktowali poważnie. Swego czasu zabronił im… robić kupy w dniu meczu, bo powiedział, że to strata energii. Ot, taka mała dygresja.
Czy Bartoszek zapoczątkuje w Polsce nową modę? Czy zapanuje u nas boom na trenerów mentalnych? Można przypuszczać, że tak. Raz, że co z zachodu, to dobre. Dwa – czasami wspólny wypad na paintball czy strzelnicę nie wystarczy, żeby z “no spirit” zrobić “team spirit”. A często potrzebny jest po prostu… spiryt.
TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA