Reklama

Gdybyśmy zdobyli mistrza, mogłoby mnie tu nie być

redakcja

Autor:redakcja

09 grudnia 2010, 17:35 • 9 min czytania 0 komentarzy

Kiedy był dzieckiem, w jego domu przeciekał dach. Ojciec dawno opuścił rodzinę, więc on sam szybko stał się jej głową. Wiedział, że musi zarabiać pieniądze, a jeśli chce to robić poprzez futbol, po prostu nie może zmarnować ani jednego dnia. Dziś jest zawodnikiem PSV i stać go w zasadzie na wszystko. W przeciwieństwie do polskich ligowców, Marcelo nie musi się zasłaniać opowiastkami o przygodzie z piłką. Spełnia marzenia. Odwiedziliśmy byłego zawodnika Wisły w Eindhoven. I coś nam się wydaje, że będziemy jeszcze mieli okazję przyjrzeć mu się w innych, nawet atrakcyjniejszych sportowo miastach…

Gdybyśmy zdobyli mistrza, mogłoby mnie tu nie być

Marcelo podjeżdża po nas na lotnisko w Eindhoven swoim nowym samochodem. W Polsce korzystał z terenowego Peugeota, ale PSV pozwoliło mu wybrać dowolny model Mercedesa. Zdecydował się na elegancką wersję kombi. W końcu przed czterema miesiącami powiększyła mu się rodzina, na świat przyszedł Diogo. – To jak panowie? Gdzie jedziemy najpierw? – puszcza oko Brazylijczyk. Jedziemy tam, skąd przed chwilą wrócił. Do ośrodka treningowego PSV.

Nie musi się spieszyć, choć za nieco ponad dobę czeka go spotkanie ligowe. Jego drużyna nie udaje się na przedmeczowe zgrupowania. Trenerzy wierzą w profesjonalne podejście zawodników. – Gdybym dzień przed meczem wybrał się na imprezę, zaszkodziłbym nie tylko sobie, ale i klubowi. Nie chcę w głupi sposób stracić zaufania, jakim mnie obdarzono – wyjaśnia 23-letni stoper. Z samochodowych głośników leci David Guetta, ale polska muzyka nie jest Marcelo obca. Pierwsze wersy piosenki zespołu Feel, “Pokaż na co cię stać”, nuci bez zająknięcia.

Centrum treningowe, De Herdgang, znajduje się na malowniczych przedmieściach Eindhoven, około pięć kilometrów od stadionu Philipsa. Szybko zaczynamy rozumieć, dlaczego prezes Wojciechowski myśli o wysyłaniu swoich zawodników zagranicę. Ośrodek składa się z dziesięciu boisk i otoczony jest rozległym lasem. Piłkarze PSV często biegają tu przed treningami. – W Santosie ćwiczyliśmy w podobnych warunkach. Ale infrastruktura rzeczywiście robi wrażenie. Gdyby zobaczyło ją kilku wiślaków, na pewno zmotywowałoby ich to do dalszej pracy. Może powinienem któregoś zaprosić? – żartuje Marcelo.

Podczas naszego pobytu większość boisk przykrywa gruba warstwa śniegu. Młodzież ćwiczy na sztucznej nawierzchni. Dorosła drużyna trenuje na stadionie, gdzie murawa niezależnie od warunków pogodowych jest w świetnym stanie. – Nawet kiedy sypie śnieg, nie ma możliwości, by boisko wyglądało jak podczas meczu Lecha z Juventusem – podkreśla Marcelo.

Reklama

– Zaczekajcie, zapytam, czy będziecie mogli obejrzeć wszystko od środka – rzuca i wysiada z samochodu. Wraca po dwóch minutach – nie ma problemu, wchodzimy.

W De Herdgang życie toczy się równolegle na kilku płaszczyznach. Juniorzy trenują na zewnątrz, piłkarze bezpośredniego zaplecza drużyny wyciskają sztangi w siłowni, a w niewielkiej salce ze sztuczną trawą ćwiczą gracze dochodzący do siebie po kontuzjach.

Image and video hosting by TinyPic

Zawodnicy PSV mają dokładnie wszystko, czego należałoby oczekiwać od klubu z najwyższej półki. Sauna, specjalne pomieszczenie, w którym mogą uciąć krótką drzemkę między treningami, jacuzzi oraz bar. I oczywiście numerowana szatnia. Marcelo przebiera się pomiędzy Atibą Hutchinsonem i Dannym Koevermansem. Z tym pierwszym uczęszcza zresztą na lekcje języka niderlandzkiego. Angielski nie wystarcza, bo wszystkie treningi prowadzone są po holendersku. Między bajki można włożyć jednak opowieści o problemach komunikacyjnych Brazylijczyka. – Nie wiem, po co w Polsce ktoś rozpowszechnia takie plotki. Takie kłopoty mogłem mieć na początku gry w Wiśle. Ale postawiłem na naukę angielskiego i gdy przyjechałem do Eindhoven, spokojnie sobie radziłem. Zresztą, jak nie wierzycie, spytajcie trenera lub innych zawodników – zachęca.

– Mówi po angielsku płynnie – przytakuje Wilfred Bouma, 35-krotny reprezentant Holandii, notabene sąsiad Marcelo. Ich domy mieszczą się przy jednej ulicy, około 200 metrów od siebie. – Komunikacja problemem? Skądże – broni swojego podopiecznego Fred Rutten. – Dogadywanie się z kolegami z drużyny nie sprawia mu żadnego kłopotu.

Nasz rozmówca mieszka w Eindhoven zaledwie od pięciu miesięcy, ale w dowolnie wskazane miejsce trafi bez pudła. Miasto Philipsa nie zrobi na przyjezdnych piorunującego wrażenia. W centrum skromny ryneczek i kilka galerii handlowych. Praktycznie żadnych korków na ulicach. Cisza i spokój. Przechodnie nie zwracają na Marcelo uwagi. – To zupełnie inna kultura. Fani mają kontakt z zawodnikami po treningach. Poza tym nie chcą naruszać naszej prywatności – tłumaczy. W miejscowym “Burger Kingu” znalazł jednak kogoś, z kim może zamienić parę zdań nawet w języku polskim. – Usłyszałem kiedyś, jak chłopak dyskutuje z szefem, a zaraz po tym soczyste “kurwa”. Zagadałem – “dzień dobry”. Tak się zaczęła nasza znajomość – opowiada z szerokim uśmiechem Marcelo, który na uznanie w Holandii musi jednak dopiero zapracować.

Reklama

PSV skontaktowało się z nim po raz pierwszy w lutym tego roku. – Gdy działacze zadzwonili z prośbą o kontakt do mojego managera, przywaliłem głową w sufit. Na moim miejscu każdy by odszedł, chyba to rozumiecie. Były co prawda jeszcze jakieś sygnały z Austrii, Rosji i Niemiec, ale nawet się nimi nie zainteresowałem. Liczyło się tylko PSV. W tym klubie profesjonalizm widać na każdym kroku. Rzecznik prasowy zna chyba z sześć języków. Podobnie Hiszpan Carlos, człowiek, który załatwi praktycznie wszystko. Przychodzi nowy zawodnik, od razu pytają – dom czy apartament? Jaki samochód? Piłkarz ma się jedynie martwić o swoją formę.

Image and video hosting by TinyPic

– Decyzja o transferze Marcelo nie była dla mnie trudna – przekonuje nas Rutten. Raz oglądałem go na żywo i kilka razy na DVD. Uznałem, że jest OK i trzeba go kupić. Ogólnie jestem zadowolony z jego rozwoju, ale kilka rzeczy musi jeszcze poprawić. Holenderska “art of football” wymaga od wszystkich zawodników maksymalnego zaangażowania. Przykładowo, obrońcy powinni częściej podłączać się do pomocy – dodaje. Pytamy więc, jak Marcelo wypada w porównaniu z byłym stoperem PSV, Alexem. – Tamten był bardziej… tranquilo (“spokojny” w jęz. hiszp.). Marcelo ma możliwości, by stać się wielkim piłkarzem, ale na razie jest zwykłym zawodnikiem Eredivisie. Wielkim jedynie z racji swoich 191 centymetrów wzrostu – żartuje opiekun PSV.

– Trener jeszcze nigdy otwarcie mnie nie pochwalił. Zawsze dopatrzy się jakichś mankamentów. Ale mi to odpowiada. Sam oglądam na DVD wszystkie swoje mecze, żeby zobaczyć, co robię nie tak – zaznacza Marcelo.

Z opinią Ruttena polemizuje czołowy holenderski dziennikarz, Andy Houtkamp. – Sam transfer był dla mnie zaskakujący, a jeszcze bardziej suma, za jaką sprowadzono Marcelo. Za piłkarzy z Polski tyle się nie płaci (niecałe cztery miliony euro – przyp. red.). Dla mnie Brazylijczyk jest zupełnie przeciętnym graczem. Przede wszystkim brakuje mu szybkości. Gdyby faktycznie prezentował klasę światową, w tym wieku grałby już w wielkim klubie. Alex, mając 23 lata, był dużo lepszy.

Zarzuty Houtkampa odpiera z kolei Jonathan Reis. – Marcelo przeciętny? Nie żartujmy – obrusza się brazylijski snajper PSV. – Dopiero do nas dołączył i w zasadzie od razu wywalczył miejsce w pierwszym składzie. A nie konkurował z byle kim. Jagos Vuković i “Maza” Rodriguez to jakościowi gracze. Marcelo jest poza tym świetnym kumplem. Często śpiewa i tańczy w szatni. Każdy, kto go pozna, szybko przekonuje się, że to szczęśliwy człowiek.

Do pełnej satysfakcji Marcelo brakuje jednak pewności i opanowania, jakimi imponował na polskich boiskach. W Holandii częściej popełnia proste błędy. Podczas wygranego 5:2 meczu z Heraclesem Almelo także nie ustrzegł się kilku pomyłek. Przy drugiej bramce dał się łatwo ograć Evertonowi, a błędu nie naprawił wracający do obrony Orlando Engelaar. – Heracles to taka holenderska Polonia Bytom. Niby nie jest faworytem, ale zawsze napsuje trochę krwi. Swój występ oceniam nieźle. Lepiej niż z Bredą, gorzej niż z Ajaxem. Nie chcę szukać usprawiedliwień, ale przez padający śnieg widoczność była fatalna – stwierdził, gdy po końcowym gwizdku analizowaliśmy z nim to spotkanie.

Mimo że na ulicach było biało, na trybunach zasiadło około 30 tysięcy ludzi. Atmosfera nie przypominała jednak piłkarskiego święta. Teatralne brawa po udanej akcji, czasem gwizdy po kontrowersyjnej decyzji sędziego. Kibice jakby zapomnieli o istnieniu klubowych barw, nie mówiąc o głośnym dopingu. Tylko jeden niestrudzony przez cały mecz miarowo uderzał w bęben. – Tak tu już jest – wzrusza ramionami Marcelo. – Dlatego zawsze podkreślam, że kibice Wisły byli po prostu najlepsi.

Po każdym meczu ligowym dwóch zawodników PSV zostaje oddelegowanych do klubowej kawiarni na spotkanie z fanami. Po zwycięstwie nad Heraclesem padło właśnie na Marcelo oraz rezerwowego bramkarza, Cassio Ramosa. – Kibicom najbardziej zależało na wspólnych zdjęciach – mówi były wiślak. Szatnię opuszcza w eleganckim garniturze z logo klubu. – To nasz kolejny obowiązek, który coraz bardziej mi się podoba. Chociaż na początku nie wyobrażałem sobie, że tyle czasu spędzę pod krawatem – uśmiech wciąż nie opuszcza jego twarzy.

Po meczu przychodzi czas na uzupełnienie straconych kalorii. Rozmawiamy w hiszpańskiej restauracji pamiętającej czasy holenderskich wyczynów Romario. Marcelo zaprzyjaźnił się z jej właścicielem i często jada tu z Jonathanem Reisem i Cassio Ramosem. Na wieść o przybyszach z Polski sympatyczny restaurator wyraźnie się ożywia. – Polonia! Mujeres bonitas! (piękne kobiety – przyp. red.) – wtrąca na wstępie, przewracając oczami z zadowolenia. Rzut oka na menu, mija kilkanaście minut i na stole ląduje spaghetti carbonare ze sporą porcją mięsa.

Choć Wisła to już zamknięty rozdział jego kariery, Marcelo chętnie o niej rozmawia. Zastanawia się, jak potoczyłoby się jego losy, gdyby nie tragiczny w skutkach derbowy samobój Mariusza Jopa. – Czasem myślę, że gdybyśmy sięgnęli po mistrzostwo, mogłoby mnie tu teraz nie być. W życiu nie ma przypadku. Przed zamachem z jedenastego września wiele osób pewnie narzekało, że uciekł im autobus. Później uratowało im to życie – zauważa Marcelo, który wciąż żywo interesuje się losami swoich byłych klubowych kolegów.

– Co z “Łobo”? A Boguski? Znowu jest kontuzjowany? – zarzuca nas kolejnymi pytaniami. Nadal utrzymuje kontakt z Mariuszem Pawełkiem. – Niedawno “Mario” dzwonił do mnie przez Skype z klubowego autokaru – wspomina. W najbliższych relacjach Marcelo pozostaje z Cleberem. – “Clebao” to facet z głową na karku. Ma kontakty, zna języki, wszędzie jest szanowany. Byłby idealną osobą do zarządzania Wisłą, bo do poprawienia jest wiele… Na wstępie trzeba coś zrobić z infrastrukturą. Boisko, na którym trenują juniorzy jest tak nierówne, że aż wstyd. Ł»al chłopaków, że muszą ćwiczyć w takich warunkach. Mam nadzieję, że przyjście Maaskanta i Valckxa przyspieszy rozwój klubu – liczy Brazylijczyk.

W odnalezieniu się na Starym Kontynencie pomógł mu nie tylko “Clebi”. – Arek Głowacki kierował mną na boisku tak, jak dziś w PSV robi to Wilfred Bouma. “Głowa” to najlepszy polski obrońca. Szkoda tylko, że ma takiego pecha do kontuzji… – podkreśla Marcelo. Dużym szacunkiem darzy także Macieja Skorżę i jego asystenta, Rafała Janasa, z którym nie stracił kontaktu do dziś. Dla odmiany, pytania o Henryka Kasperczaka zbywa wymownym uśmiechem.

Bawią go też opinie o podziałach w wiślackiej szatni. – Mówicie, że Polacy podchodzą do obcokrajowców z rezerwą? Ja jakoś z każdym żyłem dobrze. Pamiętam, jak pojechaliśmy na mecz do Gdyni. Kupiliśmy z chłopakami mały telewizorek i zabraliśmy do pociągu, żeby pograć na PlayStation. Dwanaście godzin minęło błyskawicznie.

Image and video hosting by TinyPic

Dziś życie Marcelo w Eindhoven toczy się w równie zawrotnym tempie. Od treningu do treningu. Mecz za meczem. Przed Bożym Narodzeniem będzie mógł pozwolić sobie jedynie na krótki wyjazd do ojczyzny. Nie dłuższy niż tygodniowy, bo PSV szybko wznawia treningi i wylatuje na obóz do RPA. – W Krakowie od lipca byłem tylko dwa razy. Wbrew temu, co pisały media, przed meczem z Odrą wcale nie wiedziałem, że odejdę z Wisły. Dlatego nie zdążyłem pożegnać się z kibicami. Ł»ałuję, może wiosną uda się to naprawić – wyraża nadzieję Marcelo. Z PSV związał się trzyletnim kontraktem z opcją przedłużenia o kolejne dwa lata.

I pomyśleć, że jeszcze rok temu, kiedy wymieniał się koszulkami z rywalami, do kasy Wisły musiał wpłacać 150 złotych. Dziś w sklepie Nike w Eindhoven dostaje wszystko za darmo. Niedawno podpisał kontrakt reklamowy, stając się twarzą tej firmy w Holandii. – Mimo że Marcelo trafił tu ze słabej ligi, szybko zrobiło się o nim głośno – przyznaje Henk Van Schuppen z gazety “Tubantia”.

A może być jeszcze głośniej. Obserwując jego losy, warto dać mu czas. Facet zawiesza sobie poprzeczkę coraz wyżej…

Korespondencja z Eindhoven
Tomasz Ćwiąkała, Paweł Muzyka

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...