Pisaliśmy wczoraj, że brak Franciszka Smudy na mistrzostwach świata w RPA to kpina. Oczywiście kpina na życzenie “Franza”, który wychodzi z założenia, że urlop rzecz święta (zwłaszcza ten wcześniej zapłacony). Grzegorz Lato chciał, by selekcjoner wybrał się chociaż na połowę mundialu, ale… Franek odpowiedział, że nie ma zamiaru, wyłączył telefon i poleciał w pizdu na trzy tygodnie (konkretnie do Hiszpanii).
Typowe. W 2005 roku była przecież jeszcze lepsza sytuacja. Zagłębie Lubin grało w Pucharze Polski z Wisłą Kraków. “Franz” był pewny, że dostanie łomot, więc w grudniu wykupił sobie wczasy. Tymczasem w 89 minucie rewanżu Maciej Iwański strzelił gola na miarę awansu do następnej rundy. Co zrobił Franio?
I tak poleciał na urlop. W pierwszym meczu, z Polonią Warszawa, Zagłębie przegrało 0:1 (u siebie), a na ławce siedział asystent Smudy. Sam “Franz” zjawił się dopiero na drugim spotkaniu. Opalony.