W innym miejscu piszemy o zamieszaniu związanym z Jagiellonią. Karty rozdają Jacek Dziubiński z Arki Gdynia i Janusz Matusiak. Poszperaliśmy trochę, żeby przybliżyć wam sylwetkę Dziubińskiego, regularnie zniechęcającego dzieciaków do uprawiania piłki nożnej…
Opowiada Jarosław Kotas, wywiad z 2004 roku:
– Po powrocie z Niemiec prowadziłem III-ligową wówczas Arkę, walczyliśmy o awans i miał do nas przyjechać Kasztelan Papowo. Mieli całkiem niezłą pakę, ale przez myśl mi nie przeszło, aby robić jakieś podchody. Miałem przez to “stykówkę” z prezesem Dziubińskim, który twierdził, że wszyscy sobie załatwiają, tylko ja nie potrafię. Powiedziałem, że jak Arka ma wejść do II ligi, a musi załatwiać sobie mecze z jakimś Papowem, to w ogóle nie ma po co awansować.
Tyle na temat strażnika moralności z piłki młodzieżowej. Ale warto przeczytać też kilka innych cytatów z Kotasa, bo ciekawe…
– Do jednej mogę się teraz przyznać. Pamiętam, gdy grałem w Bałtyku Gdynia w I lidze, nikt nie chciał uwierzyć, że uczciwie wygraliśmy mecz na wyjeździe z GKS Katowice. Broniliśmy się wtedy przed spadkiem, a na wyjazdach graliśmy fatalnie. Chcieliśmy kupić ten mecz, działacze zebrali sporą sumę pieniędzy i rozpoczęły się podchody, szukanie, dzwonienie itp. Mieliśmy kilka dojść, między innymi do Jaśka Furtoka, ale ten wprost nam powiedział, że jest założona spółdzielnia przeciwko nam. Pokazał nam parking, gdzie stały nowiuśkie łady i powiedział, że każdy piłkarz z Katowic dostanie po samochodzie, jeśli z nami wygrają. Nasi działacze weszli przed meczem do szatni i powiedzieli, że pieniądze, które zebrali na Katowice będą nasze, jeśli wygrywamy ten mecz. A było ich tyle, że starczyło, żeby każdy z nas kupił sobie małego fiacika. W 7. minucie meczu jeden z graczy Katowic strzelił samobója. Trener Katowic od razu ściągnął go z boiska, my też zastanawialiśmy się, czy może jednak ten mecz jest kupiony. Po chwili było jednak 3:1 dla Katowic i mało kto wierzył, że ten mecz wygramy. Strzeliliśmy jednak trzy gole i gdzieś na kwadrans przed końcem prowadziliśmy 4:3. Wtedy podbiegł Furtok i śląską gwarą rzucił coś w stylu “kaj te pieniądze do nas trafią”. Popatrzyłem na niego i wypaliłem, “teraz to się bujaj” i zaczęła się popisowa wybijanka. Wtedy nie było doliczania czasu do meczu, więc kradliśmy cenne minuty. Co chwila masażysta wbiegał na boisko, otwierał torbę i rozsypywał narzędzia, my kopaliśmy piłkę do głębokiego rowu, bo stadion był w przebudowie. Wygraliśmy ten mecz, ale w sumie i tak spadliśmy z I ligi.
– Mimo wprowadzenia przepisu o młodzieżowcach, IV liga to, niestety, nadal przystań dla piłkarskich emerytów, kochających piłkę i próbujących ze wszelką cenę przedłużyć sobie młodość. Mnie też korciło, gdy patrzyłem na mecz na Traugutta, aby wskoczyć w koszulkę i zagrać. Ale mój pociąg już odjechał i nie ma już po nim nawet smrodu. A jak widzę, jak Olek Cybulski [piłkarz Cartusii – 42 lata – red.] bandażuje nogę i zaciskając zęby wbiega na boisko, to pytam – po co? Na ławce siedzi młody chłopak i myśli: poszedłbym jutro na trening, ale po co, znowu będzie grał Cybulski i trener Grembocki. I pójdzie z kolegami walnąć sobie piwo albo coś tam “powąchać” – nie daj Boże. Jest wiele rzeczy, które bym zmienił w pomorskiej piłce, ale jestem w związku osobą niemile widzianą, więc moje zdanie nie ma znaczenia. Przede wszystkim zakazałbym grania na punkty w piłce młodzieżowej, bo dobry trener to nie ten, który ma drużynę na pierwszym miejscu, ale ten, który za 10 lat powie: mój zawodnik gra w reprezentacji Polski. Często dostaję zawodników od pomorskich tuzów, którzy niewiele potrafią.
– Nowak budował w Koninie otoczkę piłkarskiego eldorado, a tak naprawdę przez swoją obłudę skutecznie obrzydził mi piłkę. Do dzisiaj jest mi winien 80 tysięcy złotych, masę pieniędzy wisi także zawodnikom. Byliśmy klubem, który miał walczyć o I ligę, a nie mogliśmy nawet po meczu nigdzie przenocować. Wszędzie nas wyrzucali, bo nie mieliśmy pieniędzy, a złote karty działaczy okazywały się zablokowane. W Domu Marynarza w Gdyni najpierw musiałem świecić oczami, a potem zapłacić z własnej kieszeni. Tak wielkim prezesem był Piotrek Nowak. Wcześniej dwa lata jako piłkarze mieszkaliśmy w jednym pokoju, potem się jednak totalnie zeszmacił. Na łamach gazet mówił, że zaraz prześle ze Ameryki dolary, nigdy ich jednak nie zobaczyliśmy. On sobie odpoczywał w domku na Florydzie, my mieszkaliśmy w hotelu robotniczym z karaluchami, a szatnie mieliśmy w bagażniku samochodów. Piotrek oszukał wiele osób. To były wielkie ludzkie dramaty. Grzegorzowi Lisewskiemu obiecał, że dostanie 30 tysięcy złotych za podpisanie umowy. “Lisek” miał się ożenić z Jolą, czeka 7 lat i nie może się ożenić. Roberta Zinkę ściągnąłem tydzień po jego ślubie. Nie było pensji, żona miała dość, stwierdziła “co ty odwalasz” i skończyło się rozwodem. W takich warunkach nie mieliśmy szans na walkę z Groclinem Grodzisk. Mało kto pamięta, że prezes Drzymała grał nieuczciwe, a zatrudniony przez niego były bramkarz m.in. Lechii Gdańsk Tadeusz Fajfer jeździł za nami z walizką pieniędzy i działy się różne cuda.
– Przede wszystkim taki, że działacze piłkarscy nie wykorzystali nowej rzeczywistości, jaka wytworzyła się po 1989 roku. Zaczynali dzień od piwa, a kończyli na trzeciej flaszce. Patrzyli tylko, jak tu coś capnąć i kupić sobie mercedesa. Zostaliśmy w blokach, szansę wykorzystali natomiast działacze koszykarscy. Chodzą sobie tacy panowie w garniturkach i potrafią wydusić pieniądze od sponsorów. W moim rodzinnym Starogardzie Gdańskim powstała drużyna koszykarka, która właśnie awansowała do ekstraklasy. Kochają koszykówkę i udowodnili, że mieli rację, choć denerwuje mnie, że płacą tysiące dolarów Amerykanom, którzy często nie potrafią rzucić dwóch z dziesięciu rzutów osobistych. Gdybym miał takie pieniądze, to awansowałbym z Wierzycą do I ligi. A tak popracowałem tam trochę w IV lidze, bo chcieli rozwiązać klub. Nie chciałem jednak, żeby mój idol Kazik Deyna straszył mnie po nocach i podjąłem się ratowania klubu. Odszedłem, bo nikt się nie interesował piłką. I tak jest prawie wszędzie
– Lubię piłkę, bo jej nie można oszukać. Ł»onę, kochankę tak, ale piłka jest tak francowata, że jej nie oszukasz. Jeśli spróbujesz, to ona ci na pewno odda. Idź na dyskotekę, potankuj do rana, a potem wyjdź na boisko przy temperaturze 35 stopni i spróbuj przebiec na pełnym gazie boisko. Oczy wyjdą ci na wierzch, przewrócisz się na piłce. Nie trenujesz? – wyjdzie to w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy staniesz przed pustą bramką. Po za tym uważam, że mam sporo do przekazania. Podopiecznym powtarzam, że piłka jest piękna, ale ciężko jest z niej wyżyć. Dlatego muszą w życiu umieć robić także co innego, że ważna jest nauka, elokwencja. I dzisiaj piłkarze np. mówią coraz ładniej. Pamiętam, jak stresowałem się, gdy był wywiad w telewizji z moim wielkim idolem Deyną. Modliłem się, żeby zbudował choć jedno zdanie, a on dukał uh, uh, hm i tak dalej. Chyba, że będą tej klasy piłkarzami, jak on. Wtedy dzięki piłce zarobią tyle, że będą mogli sobie pozwolić na dukanie. Wielkich piłkarzy jednak u nas nie ma, ja swoim zawodnikom zabraniałam w ogóle mówić, że są piłkarzami. Piłkarze byli kiedyś.