W najnowszym magazynie “Futbol” (o którym już wspomnieliśmy) między innymi bardzo obszerny wywiad z Czesławem Michniewiczem. Są tam odpowiedzi na pytania, które wielu z was zadawało w komentarzach. Chyba warto – już nie na gorąco, bez zbędnych emocji, poznać punkt widzenia byłego trenera Arki…
Czy właśnie jesteśmy świadkami ostatecznego upadku Czesława Michniewicza?
Upadek w pracy trenera polega na tym, że za chwilę może znaleźć się w lepszym klubie. Spójrzmy na Ramosa – Tottenham wykupił go z Sewilli, z którą zdobył 2 puchary UEFA. W Anglii mu jednak nie poszło, zespół wylądował w strefie spadkowej, Hiszpan został z hukiem wyrzucony. I co? Trafił do Realu Madryt, zdołał go całkowicie odmienić, wygrywa mecz za meczem, no może poza LM. Takich przykładów jest mnóstwo. Laudrup w Getafe dokonywał cudów, a ze Spartaka go właśnie zwolniono. Za chwilę znów będzie wielki. Martina Jola pogonili z Londynu, dziś jest królem w Hamburgu, awansował do półfinału Pucharu UEFA. Dlatego takie pytanie jest bez sensu. Gdyby każde niepowodzenie miało oznaczać koniec trenera, dziś na świecie nie byłoby nikogo, kto mógłby ten zawód wykonywać. A co do Arki… Podjąłem się pracy w niej, kiedy panował totalny bałagan. Nie było wiadomo, w której lidze ten zespół zagra, w jakim składzie i pod czyją wodzą. Tymczasem przez cały sezon ani razu nie znalazł się na pozycji spadkowej, ani w strefie barażowej, kiedy odchodziłem miał 4 punkty przewagi nad strefą spadkową. Górnik, Cracovia, czy Lechia – te kluby bardzo chciały być wówczas na miejscu Arki w tabeli…
Zaraz się okaże, że jest pan z siebie bardzo zadowolony.
Nie, nie jestem, ale też nie uważam, że zrobiłem Arce krzywdę. Odszedłem w trudnym momencie, ale nie beznadziejnym. Prezes, który mnie zatrudniał postawił mi prosty cel – przetrwać jesień w taki sposób, aby strata do bezpiecznego miejsca nie była zbyt duża. Tymczasem, kiedy zaczęliśmy wygrywać, głowy niektórym się zagrzały. I nikt nie chciał słuchać, kiedy powtarzałem, że my walczymy tylko o utrzymanie, o nic więcej. Wiele osób sądziło, że kokietuję. A ja tylko mówiłem prawdę.
Chodzi jednak o coś innego – o to, że Arka ostatnio nie grała coraz lepiej, tylko coraz gorzej. Nie było postępu.
Nie do końca się z tym zgadzam, bo moim zdaniem nieźle zagraliśmy w Zabrzu, Poznaniu czy u siebie z Legią. Ale faktycznie sądziłem, że uda mi się ten zespół przebudować trochę szybciej. Z różnych względów – w tym na pewno z mojej winy również – nie wyszło. Ale trzeba sobie zdawać sprawę z realiów, z możliwości. Franciszek Smuda dwa lata budował Lecha, zanim ten jego zespół zaczął jakoś wyglądać. A przecież pozycję wyjściową miał dobrą – dwie drużyny, piłkarze do wyboru, sponsor… W Gdyni sponsor się wycofał, odeszli też mniejsi inwestorzy. Ten klub ma naprawdę wielkie problemy, z których nie wszyscy zdają sobie sprawę. Mało kto wie, że do dymisji podałem się już dwa tygodnie wcześniej – kiedy była przerwa na mecze reprezentacji Polski. Pewne zobowiązania wobec piłkarzy nie zostały wypełnione. Przekazując zawodnikom słowa prezesa, że danego dnia dostaną zaległe wypłaty, brałem za to odpowiedzialność. Okazało się, że swoich graczy oszukałem. Nieświadomie, ale jednak. Potem kolejna data płatności i znów niedotrzymana. Czułem się podle. Nikogo nie chcę winić, to ja ponoszę odpowiedzialność za wyniki – a raczej ich brak, ale trzeba patrzeć na całość sytuacji, na kontekst.
Zaraz wszyscy powiedzą – Michniewicz się wybiela. Odwraca uwagę.
Zacznijmy od początku. Obejmujesz klub i od razu masz ograniczone możliwości, bo są zawodnicy, których w swoim zespole nie widzisz, a którzy jednocześnie mają długie kontrakty, zarabiają ogromne pieniądze i obciążają budżet na tyle, że nowych nie da się ściągnąć. Oczywiście ktoś te zobowiązania podpisał i powinien je realizować lub znaleźć kompromis. Jednak z perspektywy trenera okazuje się, że musisz grzebać w tym samym makaronie. Jak można rozliczać trenera z budowania zespołu, kiedy nie daje mu się narzędzi? Rozumiem, że mamy się uczyć od najlepszych. Przykład Alexa Fergusona, któremu początkowo nie szło w Manchesterze United, gdzie kibice odwracali się plecami do boiska na znak protestu, jest już oklepany. Ale przyjrzyjmy się – Fergusonowi przestał pasować Van Nistelrooy, to go sprzedał, wziął kogoś innego. To samo Beckham, Stam. W prawdziwej piłce trener nie musi zastanawiać się, jak kogoś zmusić do pracy. Jak ktoś nie chce pracować, to jest wysyłany gdzie indziej, na to miejsce jest stu chętnych. Felix Magath nie wymienił w Wolfsburgu trzech piłkarzy. Wymienił dwudziestu dwóch! Wydał osiemdziesiąt milionów euro. Czy ktoś w Niemczech upominał się o piłkarzy, którzy stracili miejsce? O Jacka Krzynówka? Nie. To część pracy trenera. Postęp wymaga ofiar. Czy w Bayernie ktoś trąbi o tym, że Podolski siedzi na ławce? To problem “Poldiego” i musi z tym sobie sam poradzić. A u nas ciągle lament – że ktoś w rezerwach, że ktoś odstawiony, że inny w jakimś meczu na ławce, że jeszcze inny poza składem. Piszą i mówią to ludzie którzy najczęściej nie widzieli żadnego piłkarza na treningu. Czas skończyć z tym, że zawodnik szuka formy płacząc dziennikarzowi w rękaw. Arka ma piłkarzy z dużymi nazwiskami, ale nazwisko a aktualna forma to dwie różne sprawy. To, że ktoś był wielki siedem czy dziesięć lat temu, nie znaczy, że będzie też dzisiaj.
Ale miotał się pan w Arce. Odstawiał piłkarzy, przywracałâ€¦
Odsuwam zawodników, których nie widzę w składzie i którzy niewiele mogą pomóc zespołowi w danym momencie. Na których nie mogę liczyć. Ale każdy przypadek jest inny. Taki Przemek Trytko przyszedł z Cottbus, miał świetne wejście. Ale potem zamiast siedzieć w domu, to siedział na “Monciaku” w Sopocie. Odsunąłem go na chwilę i wrócił odmieniony, kapitalnie nastawiony do pracy. Poskutkowało. O takich młodych piłkarzy warto walczyć. Jednak jeśli jest zawodnik, który zarabia ogromne pieniądze, a przez dwa miesiące nie pojawia się w klubie, tylko przysyła pocztą zwolnienia lekarskie, to o czym my mówimy? Jeśli inny zawsze jest kontuzjowany, a zdrowy tylko bywa? Trener – przynajmniej w moim wyobrażeniu – jest od tego, by piłkarzy segregować na przydatnych i nieprzydatnych. Wymieniać słabe ogniwa. Musi podejmować trudne i niepopularne decyzje, bo za to jest opłacany i ponosi odpowiedzialność za wyniki, a nie za stopień zadowolenia niektórych graczy.
Wspomniał pan o dziennikarzach. Gdzieś zniknął ten świetny kontakt Michniewicza z mediami. Pan nie szczędzi uszczypliwości dziennikarzom, oni panu.
Po prostu uważam, że dziennikarze nie powinni pisać o taktyce przez pryzmat jednej akcji , czy błędu w ataku lub obronie. Większość na taktyce się niewiele zna, co sami przyznają w prywatnych rozmowach, a mimo to głoszą i piszą dyrdymały. To mniej więcej tak, jak ja bym wypowiadał się na temat wnętrza zegarka i rozprawiał o mechanizmach, o których nie mam zielonego pojęcia. Zegarek może się spóźniać, spieszyć lub działać prawidłowo i tak samo jest z zespołem – wygrywa lub przegrywa. I tylko to się naprawdę liczy, a na to się składa mnóstwo szczegółów. Mechanizm funkcjonowania zegarka zna zegarmistrz, a nie ten, kto go nosi na ręku. Denerwuje mnie to, że moją pracę ocenia się przez pryzmat grubości słupka. Weźmy mecz Arki z Legią. Nasz piłkarz trafia w poprzeczkę. Piłka odbija się od niej i wychodzi poza boisko. Teraz wyobraźmy sobie taką samą akcję, takie samo dośrodkowanie, niemal taki sam strzał. Z tą różnicą, że piłka po odbiciu się od poprzeczki wpada do siatki. Przy pierwszym wariancie Michniewicz jest kiepskim trenerem, przy drugim – bardzo dobrym. Ten sposób oceny szkoleniowca do mnie nie przemawia. Bo Michniewicz jest taki sam. Irytują mnie też rozważania typu: “Zrobił błąd, bo trzymał na ławce tych piłkarzy, którzy byli w formie”. Czy taki dziennikarz ma mnie za idiotę? Ł»e celowo trzymam lepszych na ławce, żeby odejść z klubu, żeby mnie krytykowano? Ale dajmy już spokój… Tak naprawdę co do Arki boli mnie jedno. Czym na Lechu zdobyliśmy punkt? Determinacją. Skakaniem do gardeł. Ale na mecz z ŁKS nie udało mi się mentalnie tak mojego zespołu nastawić. Moi piłkarze nie walczyli tak, jak powinni. I to dla mnie, jako szkoleniowca, jest klęską. Po meczu, kiedy w szatni pożegnałem się z zawodnikami, przekonywali mnie, żebym niczego pochopnie nie robił, żebym to przemyślał. Powiedziałem im: – Panowie, ja miałem dużo czasu na myślenie. Od 50 minuty meczu nic się nie działo… 40 minut patrzyłem na to spotkanie wiedząc, że nie możemy go z takim podejściem wygrać… Ale nie chcę teraz rozdrapywać ran – zaraz powiedzą, że Michniewicz konfliktowy.
A może Michniewicz się po prostu skończył. Może był trenerskim meteorytem. Mignął pan nam, panie Czesławie i już pana nie ma.
Dwa lata temu zdobyłem mistrzostwo Polski, cztery lata temu Puchar Polski. Superpucharów nie liczę. Teraz Arka walczy o utrzymanie – i się utrzyma – oraz jest w półfinale Pucharu Ekstraklasy. Pytanie – co więcej z tym zespołem można było osiągnąć? Oczywiście, można było wygrać mecz z Piastem i dziś mieć 28, a nie 25 punktów. Czyli co, różnica między trenerem skończonym oraz takim, który realizuje cele wynosi trzy punkty? Jeden celny strzał i diametralnie inna ocena? Powiem tak – z trenerami jest jak z kwiatami. Są takie, które pięknie rosną, ale kiedy przestawi się je na inny parapet, to nagle więdną. I nikt nie wie, dlaczego. Trzeba znowu je gdzieś przenieść. Kiedyś skończony był podobno Smuda – kiedy prowadził Piotrcovię i przegrał w Gdyni 0:4. I co? Dziś jest na topie. Gdyby Lechem rządził ktoś o temperamencie Antoniego Ptaka, to gdzie dziś byłby Smuda? Po pierwszym sezonie? Bezrobotny… W Polsce wiele osób ma problemy z realną oceną możliwości. Arka, pod względem finansowo-organizacyjnym, niczym nie różni się od Polonii Bytom czy Odry Wodzisław. Ma wspaniałych kibiców, morze, ładne koszulki, ale to za mało, by odnosić sukcesy.
Czuje się pan niesprawiedliwie oceniany?
Najlepsi trenerzy to są ci, którzy trafiają na najbardziej cierpliwych prezesów. Czy Orest Lenczyk tak dobrze prowadziłby Bełchatów przy innym prezesie? Wątpię. Przecież na początku piłkarze mówili o nim, że to pan od wuefu, narzekali, że każe im robić przewroty… Ale co się okazało – że to Lenczyk zrobił z nich prawdziwych zawodników, rozpoznawalnych, bogatych. Gdzie byłby Garguła, Matusiak, Pietrasiak, Fonfara czy Cecot, gdyby nie Lenczyk? Ale można też spytać inaczej – gdzie by byli, gdyby do Lenczyka cierpliwości nie miał Ożóg?
Zarzuca się panu, że sprowadzał do Arki “synków”. A pożytku z nich żadnego.
Zakrzewski strzelił pięć bramek, najwięcej z całego zespołu. Pietroń dwie, Anderson i Trytko jednąâ€¦ Ale nie chcę tu generalizować. Każdy transfer wynikał z czegoś innego. W tamtym sezonie zdarzało się, że parę stoperów tworzyli dwaj pomocnicy, czyli Sobieraj i Przytuła i nie wyglądało to dobrze. Przyszedł do nas Ł»uraw, potrzebowaliśmy jeszcze jednego piłkarza. Przypadek sprawił, że akurat w Polsce znalazł się Anderson – zaprosiła go na testy Polonia Bytom – którego znałem z Lecha. Potrzebowaliśmy go, zwłaszcza, że był za darmo. Pietroń to piłkarz, który w Zagłębiu Lubin w mistrzowskim sezonie strzelił 5 goli. Miał 21 lat, kończył mu się kontrakt, był za darmo. Świetna inwestycja dla klubu. Najpierw grał dobrze, potem po kontuzji słabiej. Ł»ycie. Scherfchena w ogóle miało u nas nie być, miał być Tyrała lub jeden Peruwiańczyk. Ale na nich potrzebne były pieniądze. Mogliśmy zostać na tej pozycji tylko z Darkiem Ulanowskim, który ma 38 lat, albo wziąć jeszcze za darmo Maćka. Idźmy dalej – Telichowski. Szykowany był transfer z Egiptu, wszystko załatwione, nawet wiza. Chłopak był na lotnisku, ale zadzwoniliśmy, żeby nie przylatywał, bo nie mamy pieniędzy. I co? Grać bez lewego obrońcy? Wzięliśmy Telichowskiego z Polonii. To nie jest tak, że chciałem sobie stworzyć dawnego Lecha. Ja po prostu kleciłem ten zespół jakkolwiek…
Ale może te wybory nie były dobre. Wielu kibiców Arki mówi, że ten zespół zatracił swój styl. Przestał grać piłką, zaczęły się tylko długie podania…
Po przyjściu do Arki zmieniłem ustawienie wcześniej preferowane przez Wojtka Stawowego – 4-3-3 na 4-4-2 i do póki wszyscy byli zdrowi funkcjonowało to bardzo dobrze. Gdy wypadł ze składu Zakrzewski, Przytuła czy Karwan to zaczęły się problemy. Kiedyś Arka wymieniała sto podań na własnej połowie, a w efekcie traciła piłkę i gola. Chciałbym mieć zespół o predyspozycjach do gry jak Arsenal, gdzie Fabiański nie kopie za połowę, tylko podaje do obrońców, a oni tworzą grę. Ale niestety traciliśmy zbyt wiele bramek po błędach przy wyprowadzaniu piłki… Nie chciałem, żeby mój zespół mielił w miejscu i nie zdobywał terenu. Z tego nic dobrego urodzić się nie może, za to dość często rodzą się nieszczęścia. Niektórzy zapominają, gdzie Arka była rok temu. A była w drugiej lidze, w okolicach szóstego miejsca… Na koniec rzutem na taśmę zajęła czwarte.
Ma pan wielu wrogów?
Może i tak. W tym zawodzie miarą sukcesu jest liczba wrogów. Patrząc pod tym względem – odniosłem sukces.
Wytoczmy armaty – skończyła się era “Fryzjera”, skończył się Michniewicz.
Mam dość prostowania kretynizmów. Kiedy zdobywałem mistrzostwo Polski, Ryszard Forbrich siedział od ponad roku w areszcie. Ja sam byłem we Wrocławiu, w charakterze świadka, nie postawiono mi żadnego zarzutu. Z czego mam się tłumaczyć? Co mam udowadniać? Wszystkich boli, że przyszedł człowiek znikąd i wygrał z największymi cwaniakami w lidze. Widzę, że wiele osób czekało na moje potknięcie.
A może pan się do niczego nie nadaje? Może pan po prostu miał szczęście?
Ja nie skreśliłem sześciu liczb w totka, ja każdego dnia ciężko pracowałem i dalej tak będę robił. Każdy piłkarz może to potwierdzić, nawet taki, który za mną nie przepada.
Pojawiła się też nowa teoria – bez Ulatowskiego nie ma Michniewicza.
Bobo Kaczmarek teraz osiąga wspaniałe wyniki z Polonią a wcześniej pracował w kadrze , której teraz idzie bez niego znacznie gorzej to może jednak Bobo był pierwszym trenerem a nie Leo. Bzdury nad którymi nie ma się co rozwodzić. Teraz się okazuje, że dzięki Rafałowi zdobyliśmy w Lechu Puchar Polski, choć on wówczas nie mógł drzwi otworzyć na Islandii, bo tak wiało… Ł»artuję. Nie chcę rozgrzebywać takich bzdurnych tematów. Ja mam swoje życie, Rafał ma swoje a w Lubinie wspólnie odnieśliśmy sukces.Teorii, o których mówimy, jest całkiem sporo. Sam wiele razy słyszałem, że Zagłębie wygrywało tylko dlatego, że przygotował mi ten zespół Smuda. Tylko coś wszyscy zapominają, że w Lubinie między Smudą a mną był jeszcze Klejndinst. I że brałem zespół z jedenastego miejsca w tabeli. I że Smuda jakoś sobie nie umiał go przygotować… W Arce to samo. Podobno drużynę przygotowali mi Stawowy i Jończyk tylko dlaczego sobie nie przygotowali i Arka zajęła miejsce nie dające bezpośredniego awansu .Potem jak przegrałem pięć meczów, to się okazało, że jednak nie Stawowy i Jończyk, tylko ja. A potem było kolejne sześć meczów bez porażki i teoria o tym, że przyszedłem na gotowe powróciła. Jakoś nikt nie mówi, że Wójcik przygotował drużynę Engelowi, Engel Janasowi, a Janas Beenhakkerowi, mimo że piłkarze się tak bardzo nie zmieniali… W piłce zawsze ktoś pracował przed tobą i zawsze ktoś będzie pracował po tobie. Tak jak nie można najeść się na zapas, tak też nie można się natrenować na zapas, wszystko musi mieć swój czas i miejsce.
Co dalej z panem?
Chcę pracować, walczyć o mistrzostwo Polski. Ale u nas klubów, które mogą grać o stawkę jest tylko pięć , może sześć. Zresztą, nie wiadomo, co będzie. Wszystko się w piłce tak szybko zmienia. Płatek zwolnili z Jagiellonii , a teraz jest ratownikiem Cracovii. Chojnacki stracił pracę w ŁKS, bo przegrał z Arką 0:4, a teraz ma tę Arkę ratować. W tym zawodzie często nie ma logiki, a decydują emocje.
Kiedy zdobył pan mistrzostwo Polski, miał pan plan na najbliższe lata? Gdzie miał pan być w maju 2009?
Z trenerami jest jak z himalaistami. Zdobędą jeden szczyt, chcą zdobyć kolejny. Wracają odpocząć, ale przez okno wypatrują jakiejś górki. Oczywiście marzył mi się awans do Ligi Mistrzów. Nie wyszło. Ale jeszcze kiedyś wyjdzie.
FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT