Reklama

Absurd rynku transferowego. Ramos w cenie Włodarczyka!

redakcja

Autor:redakcja

02 września 2008, 00:32 • 4 min czytania 0 komentarzy

Czyje przyjście do Wisły było ważniejsze – trenera Skorży za darmo czy Jirsaka za 700 tysięcy euro? Tu chyba nikt wątpliwości nie ma, wiadomo że Skorży. Ale to pytanie do nas wróciło właśnie teraz, w ostatnim dniu okienka transferowego. Bo tak na zdrowy rozum coś jest nie tak z całym tym rynkiem – kluby na całym świecie płacą gigantyczne pieniądze za zawodników, a nie wydają nawet centa na trenerów. No, jeden taki transfer szkoleniowca mieliśmy – Juande Ramosa z Sewilli do Tottenhamu. Cena? 400 tysięcy euro. W Anglii za więcej nawet kulawi chodzą. Tyle zapłacił… Lubin za Piotra Włodarczyka.
To naprawdę nas zastanawia. Sytuacja w piłce jest diametralnie inna, niż w jakiejkolwiek innej branży. W szeroko przyjętym biznesie najbardziej poszukiwana i najlepiej opłacana jest kadra zarządzająca, a nie szary pracownik. W piłce powinno być podobnie – skoro wydaje się gigantyczne pieniądze na piłkarzy, to człowiek, który nimi zarządza, któremu powierza się żywy majątek też powinien być wart fortunę. I rozchwytywany.

Absurd rynku transferowego. Ramos w cenie Włodarczyka!

Ramos to przykład. Mieliśmy też jakiś czas temu transfer Ronalda Koemana z PSV do Valencii za 200 tysięcy funtów, po którym prezydent FIFA Sepp Blatter stwierdził: „Będziemy chcieli ujednolicić przepisy transferowe dla zawodników i trenerów. Tych drugich także powinno obowiązywać okienko transferowe”. Okienka nie wprowadzono, innych tego typu transferów nie wychwyciliśmy.

Ale dajmy się przez moment ponieść fantazji, albo… po prostu wyprzedźmy trendy, zabawmy się w analityków, którzy potrafią przewidzieć, co się wydarzy. Bo czy dziś możemy wykluczyć, że za jakiś transfer trenera nie okaże się kosztowniejszy niż np. słynne przejście Zinedine’a Zidane’a z Juventusu do Realu za 46 milionów funtów? Prezesi silnych klubów coraz częściej zadają sobie pytanie – kto jest więcej wart? Dobry napastnik czy dobry trener? I odpowiedź z każdym sezonem wydaje się łatwiejsza – dobry trener. Tottenham przez lata kupował piłkarzy za gigantyczne pieniądze. Rok 2007 – Bent za 16,5 miliona funtów, Bale za 10 milionów i Kaboul za 8 milionów. Rok 2006 – Berbatow za 11 milionów, Zokora za 8,2 miliona. Rok 2005 – Jenas za 7 milionów. I tak dalej, choćby do roku 2000, kiedy Tottenham wyłożył 11 milionów za Siergieja Rebrowa. Jak ostatnio podsumowaliśmy, londyńczycy w ciągu ośmiu lat wydali na piłkarzy miliard złotych! I co zdobyli? Nic. Brakowało szkoleniowca, który wydawałby pieniądze z głową i systematycznie budował drużynę, a nie kolekcjonował przepłacane gwiazdy. Tylko czy trzeba było aż tylu lat, by na to wpaść?

Przyjęło się, że trener pracuje tak długo, jak długo ma ważny kontrakt (czyli do końca umowy albo do wypowiedzenia). To oczywiście wprowadza jakiś tam ład, ale… my go nie rozumiemy. Równie dobrze można byłoby takie zasady stosować wobec zawodników. Między bajki można włożyć opowieści, że trener to inna pozycja w klubie, człowiek bardziej lojalny, odpowiedzialny. Pewnie są i tacy, ale… są i ci, którzy mają lojalność gdzieś i chcą głównie zarabiać pieniądze, realizować ambicję, iść w górę i w górę, choćby skacząc z kwiatka na kwiatek.

Jeden piłkarz wprowadzony do przeciętnej drużyny zmienić wiele nie może. Jak mu dobrze pójdzie, to strzeli kilka goli, w pojedynkę wygra dwa mecze. Ale jeden trener – odpowiednio dobrany do potrzeb klubu – jest w stanie zrobić naprawdę wiele. Zgodnie z zasadą, którą głosi Marcelo Lippi: „Pojedyncze mecze wygrywają zawodnicy, turnieje – trenerzy…” No i jest jeszcze druga strona medalu – kiepski szkoleniowiec rozłoży nawet prawdziwy dream-team. Dlatego jak to jest, że Mourinho uchodzi za synonim sukcesu, a gdy trenował Chelsea, to nikt nie próbował go podkupić? A przecież to brzmiałoby nawet rozsądnie: „FC Barcelona (czy jakikolwiek inny topowy klub) zaoferowała Chelsea 70 milionów euro za trenera Jose Mourinho”. Absurd? A dlaczego?

Reklama

Piłkarscy menedżerowie coraz częściej podpisują umowy nie z piłkarzami, ale właśnie ze szkoleniowcami. Szukają im pracy, negocjują umowy. – Nie wierzę jednak w to, że transfery trenerów dorównają transferom zawodników. Słusznie czy nie, piłkarze zawsze na tym rynku pracy wyceniani byli zdecydowanie wyżej. Tak było, jest i będzie – przewiduje Mariusz Piekarski, były piłkarz, dziś menedżer. – Może ta dysproporcja wynika z tego, że piłkarza łatwo można jeszcze sprzedać z zyskiem. Chociaż niewykluczone, że teraz i trenerzy będą mieli wpisywaną w kontraktach pokaźną sumę odstępnego – dodaje. No bo niby dlaczego ceny trenerów nie miałyby rosnąć? Piłkarz się sprawdza, to drożeje. Może ze szkoleniowcami będzie tak samo.

Do Polski moda na trenerskie transfery jeszcze nie przyszła. Kiedy Legia chciała sprowadzić Dariusza Wdowczyka z Kolportera, ostatecznie z tego zrezygnowała, bo… trzeba było zapłacić za niego kilkadziesiąt tysięcy złotych kielczanom. Nie przeszkodziło to jednak po jakimś czasie kupić Brazylijczyka Juniora za dwa miliony. Ł»e jest to idiotyzm, widać gołym okiem. Gdybyście prowadzili pierwszoligowy klub i nagle gdyby naszła was ochota, żeby zrobić z niego potęgę, to wolelibyście wydać dwa miliony złotych na Skorżę lub Michniewicza, czy na Iwańskiego?

Co o tym wszystkim sądzicie? My mamy wrażenie, że jest jakaś umowa społeczna, przyjęta zasada, że trenerami się nie handluje. I tylko czekać, aż ktoś na dobre tę umowę złamie. Ramos to był przedsmak. Czekamy milionowy transfer. A potem lawina ruszy…

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...