Reklama

Licencjonowany menedżer: Leo handluje żywym towarem

redakcja

Autor:redakcja

24 sierpnia 2008, 22:10 • 4 min czytania 0 komentarzy

Licencjonowany menedżer Radosław Osuch, mający w swojej „stajni” wielu zawodników (w tym aktualnych reprezentantów Polski), a wiedząc posiadający niezłe źródła informacji, ostro zaatakował selekcjonera Leo Beenhakkera. To już nie są jakieś tam szepty za plecami, to atak wprost – menedżer twierdzi, że Beenhakker wraz z Janem de Zeeuwem handluje piłkarzami (pisze o handlu „żywym towarem”, ale przecież nie ma na myśli kurczaków hodowlanych). Jednocześnie Osuch zachęca selekcjonera, aby ten wytoczył mu proces – wówczas mielibyśmy okazję poznać całą prawdę.
Radosław Osuch regularnie zamieszcza swoje felietony na portalu goool.pl. Tu wklejamy fragment jego najnowszego tekstu. Sądzimy, że wszystkich to zainteresuje:

Licencjonowany menedżer: Leo handluje żywym towarem

„Cwany Leo po kolejnym katastrofalnym występie reprezentacji znalazł sobie wielce szczery temat zastępczy i zamiast tłumaczyć się z meczu, umiejętnie mówił o zasadach, czyli dokładniej o spożywaniu alkoholu przez trzech reprezentantów Polski. Podkreślam tylko jedno, że robili to grzecznie w pokoju hotelowym, po meczu. Powiem jeszcze raz – PO MECZU, a jak świat światem, a piłka piłką, zawodnicy zawsze spotykali się po rozegranym spotkaniu i przy „różnych procentach” dyskutowali o swojej grze. A co najważniejsze, nie zostali aresztowani, nikogo nie pobili i nie byli w jakimś „podejrzanym miejscu”. Ale Leo zrobił aferę, a prawdziwą aferą jest działalność Jana de Zeeuwa, który razem ze swoim pryncypałem oszukuje nas wszystkich Polaków. Cała Polska fachowców siedzących głęboko w temacie aż huczy i jest to tajemnicą poliszynela, iż Leo Beenhakker ze swoim „przydupasem” de Zeeuwem zajmują się handlem „żywym towarem”, a nas i nasz kraj mają głęboko w dupie. Gdy go w końcu wyrzucą, zawodnicy będą mogli zacząć mówić i prawda wyjdzie na jaw, jak to najczęściej bywa, to wtedy nasz Leo będzie już daleko z suto wypchanym kontem, a co gorsza, będzie mógł opowiadać, że większych baranów od Polaków w swojej 40-letniej karierze trenersko-menedżerskiej jeszcze nie spotkał. A my jak zawsze będziemy mądrzy po szkodzie. I nie zastraszy mnie Holender odgrażaniem się, że każdego, kto śmie powiedzieć coś o jego uczciwości, pozwie natychmiast do sądu. Niech mnie pozywa – mam to gdzieś.

Na potwierdzenie mojej walki o to, by reprezentacja nie była tylko obiektem holenderskiego handlu, opowiem Wam pewną zasłyszaną parę dni temu historię. Kiedy w środę (6 sierpnia) mieliśmy rozegrać mecz naszej trudno do określenia której reprezentacji (nazwijmy ją „castingową”) z juniorami pewnego klubu z Izraela, gospodarze obiektu we Wronkach chcieli, aby spotkanie to odbyło się na boisku treningowym w niedalekim Popowie (gdyż z tego pseudomeczu nie było nawet telewizyjnej transmisji). Słysząc to holenderski duet handlarzy wpadł w panikę i zażądał rozegrania pojedynku na głównym stadionie we Wronkach motywując to ściągnięciem na to spotkanie kilkunastu menedżerów z Europy, a oni muszą być ugoszczenie w odpowiednich warunkach. Mecz odbył się oczywiście na głównym obiekcie, a menedżerowie licznie przybyli, bo widziałem to nawet na własne oczy.

Taka jest prawda o holenderskiej działalności. Nie chodzi o to bym bał się konkurencji czy nie życzył piłkarzom wyjazdu na zachód, o czym przecież marzą. Chodzi tu o naprawdę młodych graczy, którym mąci się w głowie robiąc z nich reprezentantów i obiecując zagraniczne kluby, a trenerzy i dyrektorzy sportowi polskich drużyn mają zaraz z nimi ogromne problemy. Co gorsze, wyjeżdżanie w tak młodym wieku rzadko, a nawet bardzo rzadko kończy się sukcesem młodego zawodnika.

Pierwszym, ale jakże dramatycznym przypadkiem jest ucieczka z kraju od najlepszego trenera i najlepszego klubu mojego byłego podopiecznego, Adama Kokoszki, któremu to właśnie oni nakręcili w głowie powołując do reprezentacji, gdy nie mieścił się nawet w pierwszej jedenastce Wisły. Dziś nie wiadomo, co dalej z chłopakiem będzie, niby trenuje teraz w jakimś włoskim drugoligowym klubie, a Beenhakker chwali go, że wyjechał do Italii, a tak naprawdę był to chyba pierwszy na świecie przypadek kradzieży zawodnika z jego macierzystego klubu.

Reklama

Nie jestem pierwszym, który postanowił uchylić Państwu wierzchołka góry lodowej. Już wcześniej głośno o tym mówili byli reprezentanci: Jan Tomaszewski i Piotr Świerczewski. Ich głos jednak został szybko stłumiony. Przypomnę jeszcze, że najlepszy polski piłkarz Artur Boruc już raz wyjechał ze zgrupowania, gdyż widział kombinacje holenderskich magików. Absencję tłumaczono bólami pleców (a trzy dni później zagrał w ligowym meczu Celticu). Musiano jednak wrócić do jego osoby, ponieważ jest na dzień dzisiejszy gwiazdą polskiej piłki.

I niech mnie straszą sądem, ale prawda jest po mojej stronie.”

Co o tym sądzicie? Zachęcamy do dyskucji


FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...