Reklama

Papała, Dębski i Krakowiak: książkowi kumple Wójcika

redakcja

Autor:redakcja

21 sierpnia 2008, 00:54 • 8 min czytania 0 komentarzy

Dziś zamieszczamy kolejny rozdział świetnej książki red. Jacka Kmiecika „Piłkarski Pasjans, czyli co kryją karty polskiego futbolu”. Smaczne anegdoty o Januszu Wójciku, jego koneksjach i… sposobach. Jak choćby ten: „Wysadzenie z siodła poprzednika odbyło się na Okęciu, gdzie celnicy nieprzypadkowo znaleźli w bagażu trenera Mieczysława Broniszewskiego, lecącego z kadrą do Izraela ukryte w skarpecie śmieszne (dwie imitacje pistoletów z drewnianymi kolbami, srebrna moneta i suszone grzybki), ale kompromitujące dowody przemytu”. Zachęcamy!

JANUSZ WÓJCIK – TRÓJKA PIK (przypominamy, że książka wyszła ok. 2 lata temu, więc nie wszystko jest aktualne)

Drugi raz żonaty. Eksmałżonka – Wisława Janas (zbieżność nazwisk z obecnym selekcjonerem Pawłem Janasem zupełnie przypadkowa) to córka dyplomaty PRL. Janusz Wójcik spędzał z nią początek małżeństwa na placówce w Pakistanie. Od kilku lat była żona „Wuja” pracuje – dzięki związkowym koneksjom swego eks – w dziale sędziowskim Departamentu Rozgrywek PZPN. Należała do zaufanych byłego szefa sędziów Jana Gosia, z którym spędzała słoneczne wakacje w Tunezji, a od niedawna jej szefem jest były selekcjoner, nowy szef sędziów Andrzej Strajlau. Obecna małżonka Wójcika – Krystyna to córka byłego pułkownika Wojska Polskiego. Syn – Andrzej, maturzysta. Mieszkają w wytwornej, ze smakiem urządzonej, ponad 400 metrowej willi przy Puławskiej w drodze z Warszawy do Piaseczna. W garażu stoją dwa mercedesy S i C-klasy oraz sportowe bmw.

Papała, Dębski i Krakowiak: książkowi kumple Wójcika

„Wujo” to już mocno zgrana karta w polskiej piłce, choć co pewien czas wracająca do rozdania. Po niechlubnej przygodzie w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki, którego wiosną 2004 roku nie udało mu się uratować przed spadkiem z ekstraklasy pokornie czeka na oferty. Jest wielce prawdopodobne, że w uzyskaniu pracy pomogą mu, jak już z niejednym trenerem, piłkarzem czy działaczem bywało, występy w telewizji Canal+, w której to, jako ekspert, fachowo i ze swadą komentuje mecze naszej ekstraklasy. Kiedyś robotę w klubie dzięki pokazywaniu twarzy na wizji tej komercyjnej telewizji zdobyli trenerzy – Bogusław Kaczmarek, Jan Ł»urek, Edward Lorens, piłkarze – Mariusz Śrutwa, Michał Probierz, Grzegorz Mielcarski, że i Michała Listkiewicza warto też wspomnieć, bo on akurat wprost ze stołka komentatora trafił na fotel prezesa PZPN.

„Wujo”, choć nigdy nie był wybijającym się zawodnikiem (karierę obrońcy-przecinaka zakończył w wieku młodzika w trzecioligowym Hutniku Warszawa), a także nie zaliczał się do wybitnych trenerów, potrafił jak mało kto stworzyć wokół siebie mir niezwykle obrotnego menedżera. Znawcy tematu podkreślają, że był mistrzem moblilizacji i organizacji. Przy nim zawodnicy nie musieli wcale martwić się o finanse, bo zawsze jakoś potrafił je zabezpieczyć,. U „Wójta” mieli jedynie martwić się o wynik („Nie wiem jak to kurwa zrobicie, ale macie ten mecz wygrać” – to jedna z formułek wygłaszanych przez Wójcika przed lub w przerwie meczu, która na ogół skutkowała).

Wójcik, syn oficera milicji, ściśle związany ze Związkiem Młodzieży Polskiej, absolwent AWF u schyłku PRL szybciutko piął się po szczeblach trenerskiej kariery. Zaczął od okręgowej Pogoni Grodzisk Mazowiecki, by potem z powodzeniem trenować Jagiellonię Białystok, którą dynamicznie wprowadził do ekstraklasy (dzięki temu przyznano mu tytuł honorowego obywatela miasta) i drugoligowego Hutnika Nowa Huta. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych z pewną pomocą przyjaciół ze służb, z którymi znajomości nigdy się nie wypierał, przejął w PZPN reprezentację juniorów. Wysadzenie z siodła poprzednika odbyło się na Okęciu, gdzie celnicy nieprzypadkowo znaleźli w bagażu trenera Mieczysława Broniszewskiego, lecącego z kadrą do Izraela ukryte w skarpecie śmieszne (dwie imitacje pistoletów z drewnianymi kolbami, srebrna moneta i suszone grzybki), ale kompromitujące dowody przemytu.

Z juniorami nie udało się Wójcikowi awansować do finałów mistrzostw Europy, ale przekazano mu we władanie reprezentację młodzieżową. Z drużyną U-21 „Wujo” osiągnął swój największy sukces w karierze – zdobył srebrny medal olimpijski w Barcelonie ’92.

Reklama

Po triumfalnym powrocie z igrzysk chciał dokonać przewrotu pałacowego – zmienić szyld i przejąć pierwszą reprezentację od Andrzeja Strajlaua, któremu proponował rolę menedżera narodowej jedenastki. Gdy jednak JW (nie mylić z jawnym współpracownikiem, bowiem jego serdeczny przyjaciel, wtajemniczony w najskrytsze sekrety dyrektor SportFive, dawniej UFA, Andrzej Placzyński żartuje, iż „Wujo” dorobił się w służbach PRL zaledwie miana ZO, czyli źródła osobowego) nie udało się przejąć wówczas drużyny narodowej, podjął się pracy w Legii Warszawa, z którą już po roku zdobył mistrzostwo Polski (odebrane przez PZPN po bramkowej strzelaninie na finiszu ligi z ŁKS – znamienne słowa ówczesnego wiceprezesa PZPN, Ryszarda Kuleszy – „Cała Polska widziała” – w domyśle: ten mistrzowski przekręt). W połowie następnego sezonu „Wujo” nagle opuścił Legię (zostawił ekipę Pawłowi Janasowi), przyjmując intratną ofertę z Emiratów Arabskich. Przygodę w Dubaju rozpoczął od prowadzenia reprezentacji olimpijskiej, a zakończył jako szkoleniowiec juniorów przeciętnej drużyny klubowej. Wówczas jednak udało mu się przekonać prezesa PZPN, ś. p. Mariana Dziurowicza do objęcia posady selekcjonera reprezentacji Polski. Wydatnie pomogło mu w tym zorganizowanie przez komentatora TVP, Dariusza Szpakowskiego (podobno za namową Zbigniewa Bońka) pierwsze i dotychczas jedyne audiotele dotyczące wyboru trenera kadry.

Z tego okresu wzięło się właśnie kultowe już zawołanie „Kasa, Misiu, kasa”, które „Wujo” rozpropagował walcząc o jak najwyższe wynagrodzenie dla siebie i kadrowiczów. „Wójt” zabezpieczał reprezentacji godne apanaże (tak zwane startowe plus premie za wygrane i zremisowane nawet towarzyskie mecze), markowy sprzęt sportowy (Nike), z czym wcześniej były w PZPN największe problemy, a także luksusową bazę noclegową (warszawski hotel Jan III Sobieski, który do dzisiaj, z night-clubem „Zbrojownia”, jest dla starych reprezentantów punktem zbornym w stolicy).

Amerykanie zasypali PZPN sprzętem sportowym, niekoniecznie wtedy najwyższej jakości, wychodząc zapewne z założenia, że proamerykański Polak i tak wszystko założy, byleby tylko miało metkę „Made in USA”. W eliminacyjnym meczu Euro 2000 z Luksemburgiem w Warszawie biało-czerwoni po raz pierwszy i chyba ostatni zagrali w czarnych koszulach, co wywołało w mediach niemal narodową dyskusję, ale też nieźle rozreklamowało amerykańską firmę. A o to przecież głównie chodziło. Sprzętu Nike w związkowym magazynie w podwarszawskim Ołtarzewie, było wówczas tyle, że kierownik reprezentacji Wiesław Ignasiewicz do woli obdarowywał nim znajomych, przez co o mały włos nie wyleciał z pracy. Kontrola wykazała pewne ubytki, ale szczęśliwie dla sympatycznego Wiesia można je było zwalić na włamania do ołtarzewskiego schowka. Choć współpraca z Nike kwitła, PZPN musiał ją zerwać i pokornie zgodzić się na powrót Pumy. Niemcy wygrali bowiem w Norymberdze proces o niezasadne zerwanie kontraktu przez polską stronę. Związek – targany wtedy wojną na górze o stołek prezesa między Marianem Dziurowiczem a Michałem Listkiewiczem – wolał wrócić do Pumy niż zapłacić jej pół miliona marek odszkodowania. Nike natomiast wycofała się chyłkiem, by nie być stroną w konflikcie i narażać się na cięgi za niegodziwe podkupywanie kontrahentów. Dzięki temu to właśnie Puma a nie Nike ubierała biało-czerwonych w finałach mistrzostw świata 2002 roku i wypromowała swoją markę na polskim rynku.

Ale Wójcik stawiał na Nike. Rozsławił też w Polsce hotel Sobieski. To w jego apartamentach podczas zgrupowań kadry trener przyjmował swych zacnych gości (generał policji ś. p. Marek Papała mijał się w drzwiach z ministrem sportu ś. p. Jackiem Dębskim, a ten z kolei z niejakim warszawskim „Krakowiakiem”) oraz zaufanych dziennikarzy (Dariusza Szpakowskiego, Pawła Zarzecznego i niżej podpisanego). To w Sobieskim narodził się pomysł rozpętania „futbolowej wojny” i zdetronizowania „Śląskiego Magnata” z fotela prezesa PZPN. Wójcik, mistrz dyplomacji i bywalec politycznych salonów różnych opcji („Moje kolory to biało-czerwony” – zwykł taktownie odpowiadać indagowany o partyjne orientacje), doprowadził do wyboru Michała Listkiewcza na prezesa PZPN, ale nie zdołał przy nowym szefie zapewnić sobie utrzymania posady selekcjonera. Po dosyć pechowo przegranych eliminacjach mistrzostw Europy 2000 w szalenie trudnej grupie ze Szwecją, Anglią i Bułgarią Wójcika wygryzł Jerzy Engel.

„Wujo” po opuszczeniu kadry szybko związał się z Pogonią Szczecin (był doradcą tureckiego inwestora Sabriego Bekdasa), a następnie ze Śląskiem Wrocław (najpierw również jako doradca prezesa Janusza Cymanka, a potem trener zespołu, broniącego się przed spadkiem).

Przez kolejne pół roku pracował w Anorthosisie Famagusta na Cyprze, gdzie dał zatrudnienie trzem polskim piłkarzom z prowadzonej przez siebie drużyny narodowej, swemu pupilowi Wojciechowi Kowalczykowi, Sławomirowi Majakowi i Radosławowi Michalskiemu oraz trenerowi bramkarzy Andrzejowi Czyżniewskiemu. W niejasnych okolicznościach, gdy Cypryjczycy zarzucali mu zbyt frywolne podejście do pracy (czytaj: nadużywanie napojów wyskokowych), opuścił śródziemnomorską wyspę, zostawiając między innymi szafę w wysiedlonej willi wypełnioną od podłogi do sufitu kartonami butelek niewypitego wina.

Reklama

Po cypryjskiej przygodzie został członkiem zarządu trzecioligowej Gwardii Warszawa, klubu, w którym zaczynał piłkarską przygodę. Próbował też sił w wyborach samorządowych na radnego dzielnicy Warszawa Mokotów. Bezksutecznie. Mimo że kampanię sfinansował mu przyjaciel z Totolotka, prezes Leszek Hański, znany z powiedzenia, iż Wójcik pytany o wynagrodzenie „zaśpiewał mu jak Pavarotti”.

JW należał także do grupy konsultantów premiera RP, Leszka Millera. A przed jesiennymi wyborami został członkiem komitetu wyborczego lidera „Samoobrony”, Andrzeja Leppera.

Znacznie lepiej niż w polityce czuje się jednak w piłkarskiej menedżerce. W związku z tym przed dwoma laty podjął jeszcze jedną próbę podbicia (w roli trenera rzecz jasna) Bliskiego Wschodu. Luksusowego mercedesa w Warszawie zamienił na przeciętną skodę w Damaszku, byleby tylko utrzymać się na piłkarskim rynku. Został selekcjonerem reprezentacji Syrii, plasującej się daleko poza pierwszą setką drużyn w rankingu FIFA. Gdy rozpoczynał pracę w Syryjskiej Federacji Piłkarskiej zastrzegł, że zamiast apartamentu w ekskluzywnym hotelu musi mieć do dyspozycji porządny bunkier, bo na Bliskim Wschodzie, tuż obok Iraku, o bezpieczeństwo szalenie trudno. Choć Syrię traktował jedynie jako odskocznię do Arabii Saudyjskiej (gdzie zresztą nie udało mu się przeskoczyć), trudno oprzeć się wrażeniu, że najlepszy czas w futbolu Wójcik ma już raczej za sobą.

Potwierdzają to dość chaotyczne próby ponownego zaistnienia w naszej lidze. W Świcie zabrakło mu zwycięstwa w ostatnim spotkaniu u siebie z broniącym się również przed spadkiem Górnikiem Polkowice, by zmierzyć się z Cracovią w barażach o ektraklasę. W drugoligowym Radomiaku miał być trenerem, a został zimą chwilowym doradcą prezydenta Radomia do spraw sportu. Nie zdołał jednak przekonać władz miasta i klubu do swoich racji (bo kasa była pusta).

„Za pięć tysięcy nie ruszam się z domu” – mówił jeszcze rok temu, ale dziś wydaje się, iż gotów byłby nawet dopłacić, by wrócić do wielkiej piłki. Chyba że jednak postawi na politykę i zamiast boiskowego zawołania: „rąbać, siekać i uciekać” będzie realizował równie mu bliskie hasło „Samoobrony”: „Hej szable w dłoń i liberałów goń, goń, goń”.

FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT

Najnowsze

Hiszpania

Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Patryk Fabisiak
1
Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Komentarze

0 komentarzy

Loading...