Reklama

Opowieść o piłkarzu, który dał Hiszpanii tak upragnione złoto

redakcja

Autor:redakcja

30 czerwca 2008, 17:14 • 3 min czytania 0 komentarzy

Najbardziej na świecie nie znosi deszczu i… muzyki pop. Najmocniej uwielbia rocka i kobiety. Ma osobowość – już w wieku 19 lat był kapitanem Atletico Madryt. Rok później nakrzyczał publicznie na dziennikarza, który nieobiektywnie skrytykował jego drużynę. Fernando Torres to nie tylko znakomity piłkarz. To także ciekawy człowiek.
Gdy rok temu odchodził z Atletico do Liverpoolu, kibice płakali ze smutku. Teraz Torres znów przyprawił hiszpański fanów o łzy, tym razem radości. To właśnie 24-letni napastnik zdobył bramkę, która dała Hiszpanii mistrzostwo. Był nie tylko autorem najcelniejszego strzału finału, ale i najciekawszej pomeczowej wypowiedzi.

Opowieść o piłkarzu, który dał Hiszpanii tak upragnione złoto

Po spotkaniu Fernando stanął przed przedstawicielami mediów i stwierdził z uśmiechem: Nasze zwycięstwo to wielki triumf sexy futbolu. – A co to takiego? – spytał jeden z dziennikarzy. – To moje określenie na ofensywną, ładną grę – dodał rozbawiony Fernando.

Ostatni dzień Euro 2008 był pierwszym, w którym dopisywał mu humor. Wcześniej Torres chodził podenerwowany na samego siebie. – Jestem za bardzo nieskuteczny, nie wiem co się ze mną dzieje – mówił mediom. W czterech wcześniejszych spotkaniach trafił do siatki ledwie raz. Gdy niepocieszony Luis Aragones zdejmował go z boiska w meczu z Rosją, Fernando nawet nie podał mu ręki. Szybko zszedł z murawy i usiadł na ławce, a następnie uderzał w nią pięściami.

Euro 2008 to nie była jego impreza. Aż do 29 czerwca. Tego dnia Torres udowodnił, że jest wart każdego centa z 36 milionów euro, które zapłacił za niego Liverpool. Tego dnia pokazał niejednokrotnie, że ma poczucie humoru. Pytany przez hiszpańskich dziennikarzy o powód kłótni między trenerem Luisem Aragonesem, a Sergio Ramosem (panowie poróżnili się przed ćwierćfinałem), odpowiedział: z tego co wiem, poszło im o muzykę. Selekcjoner woli flamenco, a Sergio kocha pop.

Za to Torres uwielbia rocka. Zasłuchuje się w muzyce „Led Zepellin” i „Deep Purple” (dzięki tekstom tych zespołów… opanował nieźle angielski), mówi, że gdyby nie został piłkarzem, na pewno występowałby na estradzie. – Uwielbiam klimat sceny. Interesuje mnie też historia muzyki. Tu, w Liverpoolu, mogę się o niej sporo dowiedzieć. Przecież z tego miasta pochodzili Beatelsi – przypomina Hiszpan.

Reklama

Jego kontrakt z Liverpoolem obowiązuje jeszcze przez pięć lat. Zarzeka się, że go wypełni, mimo iż… nie znosi angielskiej pogody. – Deszcz wpędza mnie w depresję – przyznaje. Co jeszcze irytuje go na Wyspach? – Ten przeklęty lewostronny ruch. Już trzy razy rozwaliłem lusterko w samochodzie. Niedługo będę wydawał na renowację auta pół pensji – uśmiecha się Torres, który może liczyć w Liverpoolu na pomoc swoich rodaków.

Rafa Benitez zawsze służy mu praktycznymi radami odnośnie taktyki, a bramkarz Jose Reina robi za przewodnika. Zabiera Fernando do ciekawych knajp, w których można pałaszować swoje ulubione burritos.

Kto wie, czy gdyby nie pewna historia z dzieciństwa, Torres nie walczyłby teraz z Reiną i Ikerem Casillasem o miejsce w bramce reprezentacji. Mały Fernando od zawsze marzył bowiem o zostaniu bramkarzem. Jego młodzieńczy entuzjazm prysł, kiedy w wieku sześciu lat stracił kilka zębów podczas dramatycznej parady w meczu podwórkowym. – Oj jak cudownie, że wtedy dostał w twarz. Gdyby nie to, być może stracilibyśmy jednego z dwudziestu najlepszych napastników w historii kraju – podsumował trener Aragones, gdy usłyszał tę historię. Święte słowa.

Choć może nie do końca – w niedzielę Fernando udowodnił, że mieści się w pierwszej piątce najlepszych snajperów hiszpańskich. Po cudownym występie w finale gazety w Madrycie wymieniają jego nazwisko jednym tchem obok takich postaci jak David Villa, Raul, Emilio Butragueno, czy Telmo Zarra (sześciokrotny król strzelców ligi).

A że El Nino ma dopiero 24 lata, to niewykluczone, że za jakiś czas prześcignie w swoich osiągnięciach każdego z tych wybitnych atakujących. On może wszystko – w Nowym Yorku o takich ludziach jak Fernando mówi się, że dla nich „sky is the limit“ (jedyną granicą możliwości jest niebo).

FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...