Euzebiusz Smolarek ma z Niemcami swoje własne nieuregulowane rachunki – czytamy w „Przeglądzie Sportowym”. Chodzi o porażkę na MŚ sprzed dwóch lat i kpiny niemieckiej prasy, gdy grał w Dortmundzie.
Tamten mecz w Dortmundzie wciąż we mnie siedzi. Ale chcę wreszcie zapomnieć o tym, co stało się dwa lata temu. Teraz musimy to zrobić dobrze. Presja przed spotkaniem z Niemcami jest niesamowita, ale ona przecież zawsze była. Najważniejsze jest jedno – jesteśmy w dobrej formie. To zupełnie inna historia niż mundial, inna drużyna, inny trener. Jesteśmy o dwa lata starsi i to doświadczenie musi przynieść sukces – mówi Euzebiusz Smolarek, człowiek, na którego w starciu z Niemcami liczy cała Polska.

Nic dziwnego – kiedy Ebi trafia, Polska wygrywa. Tak było w każdym z dziewięciu meczów, w których strzelał gole. Nasz najlepszy strzelec jest w znakomitym humorze. W Bad Waltersdorf wołany przez jednego z polskich dziennikarzy: „Ej! Ebi, chodź tu!”, odparł: – Nie ej, tylko proszę, podejdź. Poproszony przez niemiecką telewizję o wywiad, powiedział: – Możemy rozmawiać, ale… po polsku.
Nie ma co się dziwić – przecież to właśnie niemieckie media go niszczyły. Smolarek doskonale pamięta, jak nazywano go „Hasch-Bomberem”, wypominając fakt, że w jego organizmie wykryto kiedyś ślady marihuany.
– Kiedy grałem w Dortmundzie, zdarzały się różne historie. Miałem konflikt z prezydentem klubu. Pamiętam jak strzeliłem gola, a on nawet nie bił brawa. Siedział niewzruszony – wspominał niedawno Ebi. Ten konflikt zakończył się odejściem Smolarka z Dortmundu.