Reklama

Starcie o to, kto ma mniej przerąbane, wygrywa Manchester United. I to z łatwością

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

30 października 2021, 21:26 • 5 min czytania 7 komentarzy

Ole Gunnar Solskjaer dostał kilka meczów na to, by odbudować zaufanie. Po szokującej porażce 0:5 z Liverpoolem, było to więcej niż główny zainteresowany mógł się spodziewać. Niektórych dziwiło wręcz, że Norweg nie poleciał wcześniej. Ponownie jednak wyszło na jego – gdy znajduje się w sytuacji beznadziejnej, do otchłani wciąga kogoś innego, samemu wychodząc na powierzchnię. Dziś na dnie wylądował Tottenham i Nuno Espirito Santo

Starcie o to, kto ma mniej przerąbane, wygrywa Manchester United. I to z łatwością

Zamieszanie związane z Manchesterem United i kłopoty Arsenalu udanie odwróciły uwagę od tego, co dzieje się w ekipie Spurs. Swoje w tej kwestii zrobił też udany początek sezonu, kiedy to londyńczycy pokonali między innymi Manchester City. Jednak od tamtej pory Tottenham regularnie zawodzi i to na wielu frontach.

  • 0:1 z Pacos de Ferreira
  • 0:3 z Crystal Palace
  • 0:3 z Chelsea
  • 1:3 z Arsenalem
  • 0:1 z Vitesse
  • 0:1 z WHU

Dzisiaj do tej ścieżki zdrowia z pełnym przekonaniem wkroczył Manchester United. Z łatwością odkupił swoje winy z Derbów Anglii, a przynajmniej ich część. 0:3 i właściwie czyste papcie, bo gospodarze nie zrobili niczego konkretnego, by zagrozić bramce Davida de Gei. Nie oddali żadnego celnego strzału. Nawet gdy dochodzili do sytuacji, to zaliczali kompromitujące wręcz pudła, jak to autorstwa Sona.

A przecież okazja, by postraszyć rywala była co najmniej odpowiednia – raz, że United jawili się podłamani klęską w meczu z derbowym rywalem, dwa, że Solskjaer zaryzykował i poszedł na ten mecz z piątką obrońców.

Na nic się jednak zdały te sprzyjające okoliczności. Tottenham był tego wieczora nijaki, wykastrowany, nudny. Czyli mniej więcej taki, jaki jest od początku sezonu, gdy wygrywał mecze, mimo tego, że – jakkolwiek głupio to nie zabrzmi – nie był od rywala lepszy.

Reklama

Tottenham – Manchester United. Czy leci z nami Harry Kane?

Spurs są obecnie pozbawieni iskry. Czegokolwiek, co wywołałoby uśmiech na twarzach ich sympatyków. Po golu na 0:1 pewne było jedno – gospodarze tych strat nie odrobią. Niemoc bije od londyńczyków, oślepia, wali po oczach. Najjaskrawszy pod tym względem wydaje się być Harry Kane, który snuje się po boisku bez żadnego celu.

O ile bowiem Son zaliczył występ słaby, to przynajmniej dochodził do sytuacji. A Anglik? A Anglika po prostu nie ma, tak samo jak nie ma różnicy w tym, czy Espirito Santo może na niego liczyć, czy akurat Kane jest niedysponowany. Z gościa, który seryjnie zdobywał bramki, pozostały zgliszcza.

Kane zaliczył dzisiaj tylko 12 celnych podań. To wynik fatalny, pokazujący, jak bardzo odcięty od reszty zespołu stał się 28-latek. W tym momencie próżno liczyć na to, że pomoże on Tottenhamowi w odbudowie, bo po prostu gra zbyt słabo. Poza nielicznym przebłyskami prezentuje się jak piłkarz, który jest ligowym dżemikiem, a nie gość, o którego latem zabijały się największe kluby.

Jedynym uzasadnieniem jego długiego pobytu na boisku podczas dzisiejszego spotkania jest fakt, że Kane nie ma w Londynie żadnej poważnej konkurencji. To coś, czym zarząd klubu powinien się niezwłocznie zająć.

Tottenham – Manchester United. Odrodzenie ze zgliszczy

Wiele, wiele negatywnego, można mówić o pracy Ole Gunnara Solskjaera. Generalnie uważamy, że odejście Norwega wyszłoby klubowi z Old Trafford naprawdę dobrze, Antonio Conte byłby z miejsca progresem względem byłego piłkarza Czerwonych Diabłów. Należy jednak oddać Solskjaerowi coś, co oddaje się mu zaskakująco często. Gdy jest źle, cholernie źle, to potrafi on podnieść swój zespół, a przede wszystkim – uratować własną posadę.

Dzisiaj znowu dopisał ALE do argumentów o tym, by go ze stanowiska szkoleniowca zwolnić.

Reklama

Jasne, Tottenham zagrał fatalne spotkanie, ale to nie jest tak, że można okazałe zwycięstwo Manchesteru United zrzucić na karb przypadku. W każdym aspekcie boiskowego rzemiosła byli dzisiaj od gospodarzy lepsi. Więcej konkretów, więcej groźnych akcji, pewniejsza – o zgrozo – obrona. No i wreszcie – Manchester United nie miał w swoich szeregach Bena Daviesa, który swoim występem zagwarantował sobie pewne miejsce w jedenastce najgorszych zawodników 10. kolejki Premier League.

Gościom wychodziło dzisiaj zaskakująco dużo – obrona, do której było mnóstwo zastrzeżeń – zagrała zaskakująco pewnie. Widać, jak wielki wpływ na funkcjonowanie tej formacji ma Raphael Varane, przy którym nawet Harry Maguire był w stanie zerwać z koszmarami minionych tygodni. Przede wszystkim błyszczał jednak Aaron Wan-Bissaka. On również nie miał najlepszych notowań na starcie tego sezonu, ale dzisiejszym występem nawiązał do tego, jak prezentował się zaraz po transferze na Old Trafford. Był wszędzie, a jego wślizgi wreszcie nabrały destrukcyjnej mocy. Co więcej, Anglik pokazał, że potrafi też zagrać do przodu, a przecież braki w tej kwestii bywały argumentem najczęściej wystosowywanym przeciwko niemu.

Wreszcie układała się współpraca między ofensywnymi zawodnikami. Pierwsza bramka – błyskotliwe podanie pomocnika i efektowny wolej byłego piłkarza Realu Madryt. Gol na 2:0 to w końcu popis tercetu Fernandes – Cavani – Cristiano Ronaldo, przy akompaniamencie wymachującego rękami Erica Diera. Na koniec trafił Rashford, który ostatecznie ośmieszył słabiutką obronę londyńczyków.

Przy tym wszystkim należy wyróżnić 36-latka. Było sporo zarzutów do jego gry, w większości uzasadnionych, ale dzisiaj? Koncert. A to się urwał Daviesowi, a to idealnie wystawił piłkę. Nie marnował nabojów, a dzięki obecności i ruchliwości Cavaniego oraz apatii Tottenhamu w oczy nie rzucało się to, jak niewiele Ronaldo pressuje.

Manchester United nie stworzył sobie od cholery sytuacji, ale był konkretny. Jeśli ktoś zerknie na xG obu drużyn, nie dostrzeże wielkiej różnicy. To jednak nie ma większego znaczenia – Tottenham to, co miał, marnował koncertowo. Czerwone Diabły to, co miały, wykorzystywały za wszelką cenę.

I to w dużej mierze dlatego Ole Gunnar Solskjaer pójdzie dziś spać spokojnie, zaś Nuno Espirito Santo może trafić na dywanik Daniela Levy’ego. Norwegowi udało się udźwignąć mental piłkarzy Manchesteru United, co po porażce 0:5 wydawało się niemożliwe do zrealizowania. Za to, niezależnie od ostatecznej oceny tego szkoleniowca, należą mu się duże brawa.

TOTTENHAM 0:3 MANCHESTER UNITED

C.Ronaldo 39′, E.Cavani 64′, M.Rashford 86′

Czytaj także:

Fot.Newspix

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

7 komentarzy

Loading...