Reklama

„Bohateiros”, dublet Bosackiego i niski pressing. Polacy w meczach o honor

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

25 czerwca 2024, 10:33 • 9 min czytania 14 komentarzy

Przed reprezentacją Polski ostatni występ na mistrzostwach Europy w Niemczech. Mecze o honor na wielkich turniejach to nasza mała specjalność – rozegraliśmy jak dotąd trzy takie spotkania i każde z nich zakończyło się naszym zwycięstwem. Trudno jednak wszystkie te starcia wrzucać do jednego worka. O ile bowiem w 2002 roku pokonaliśmy Amerykanów w całkiem efektownym stylu, z przytupem, tak już cztery lata później wygraliśmy z Kostaryką po przeciętnym widowisku, a nasze zwycięstwo z Japonią na mundialu w Rosji było raczej żenujące, niż honorowe, biorąc pod uwagę przebieg końcówki tego spotkania. Powspominajmy więc mecze o honor nieco szerzej.

„Bohateiros”, dublet Bosackiego i niski pressing. Polacy w meczach o honor

Polska 3:1 Stany Zjednoczone (MŚ 2002)

Wielki powrót reprezentacji Polski na mistrzostwa świata zakończył się w 2002 roku spektakularną klapą.

Wprawdzie przed wylotem do Korei Południowej selekcjoner Jerzy Engel prężył muskuły i zapewniał, że jego podopieczni powalczą w Azji o medal, ale rzeczywistość szybko i brutalnie zweryfikowała te śmiałe deklaracje. W pierwszym meczu fazy grupowej „biało-czerwoni” zostali gładko pokonani przez gospodarzy, w drugiej kolejce zmiażdżyła ich zaś Portugalia. Balonik oczekiwań – wtedy rzeczywiście napompowany do granic możliwości – pękł z gigantycznym hukiem. Engel nieśmiało próbował zwracać uwagę opinii publicznej na błędy sędziowskie, lecz w tym momencie nic już nie mogło powstrzymać polowania na czarownice. Rozczarowanie występem Polaków było zbyt głębokie. Choć oczywiście z dzisiejszej perspektywy wydaje się aż niewiarygodne, do jakiego stopnia przeceniano wówczas w kraju szanse polskiej ekipy na mundialowy sukces. Zwłaszcza że trafiliśmy do niełatwej grupy, a forma w poprzedzających turniej sparingach nie zwiastowała nic dobrego. No ale z drugiej strony, przez eliminacje przeszliśmy jak burza, co stanowiło cudowną odmianę po całkowitej mizerii lat 90. No i był jeszcze magiczny prochowiec Engela…

Tak czy owak, przed meczem numer trzy trener „biało-czerwonych” namieszał w wyjściowej jedenastce i dał szansę występu na mistrzostwach paru graczom, którzy wcześniej przesiadywali w gronie zmienników. W składzie na Stany Zjednoczone znaleźli się zatem Radosław Majdan, Jacek Zieliński, Arkadiusz Głowacki, Maciej Murawski czy Cezary Kucharski. No i ten manewr przyniósł zaskakująco dobre efekty. Grający bez presji Polacy kompletnie zaskoczyli bowiem Amerykanów w pierwszych fragmentach spotkania i już po pięciu minutach gry stadionowy zegar w Daejeon pokazywał wynik 2:0 dla „biało-czerwonych”.

Choć mało kto pamięta, że równie dobrze mogło być 2:2. Majdan od samego początku popełniał tego dnia fatalne błędy na przedpolu, ale za pierwszym razem Amerykanom zabrakło precyzji w wykończeniu i nie skarcili go za pomyłkę, a za drugim sędzia – nie wiadomo dlaczego – nie uznał gola Landona Donovana.

Reklama

Po początkowej nawałnicy, mecz się zauważalnie uspokoił. Amerykanie szukali kontaktowego trafienia, ale ich strzały nie sprawiały większych problemów polskiemu bramkarzowi. Jak gdyby tego było mało, po przerwie podopieczni Engela ukąsili po raz trzeci. Tym razem razem do siatki trafił wprowadzony z ławki rezerwowych Marcin Żewłakow. A mogło być jeszcze piękniej, gdyby lepszą skutecznością wykazał się tego dnia Maciej Żurawski, który w pierwszej połowie spartaczył stuprocentową szansę strzelecką, a w 76. minucie gry nie zdołał pokonać Brada Friedela z rzutu karnego, praktycznie podając piłkę bramkarzowi. Wspomniany Donovan dopiął zaś wreszcie swego w końcówce i zapisał swoje nazwisko na liście strzelców, ale to by było tego dnia na tyle. – Wiem, że dziś nie będzie brakowało prześmiewców, szyderców. „Co z tego, skoro i tak wracamy do domu”. Lepiej tak niż wracać do tego domu bez strzelenia bramki – grzmiał Dariusz Szpakowski.

Polacy wygrali z Amerykanami 3:1 i otworzyli nowy rozdział dyskusji o występie na mundialu. Rozdział pod tytułem: „a co by było gdyby Engel od razu postawił na zmienników?”. Tego się jednak nigdy nie dowiemy, a w praktyce zwycięstwo nad USA niczego – poza delikatną poprawą humorów – nam nie dało. Rywalom z kolei w niczym nie przeszkodziło, bo USA i tak wyszły z grupy i ostatecznie zakończyły imprezę na etapie ćwierćfinału, gdzie przegrały 0:1 z reprezentacją Niemiec.

Mimo wszystko, zwycięskie starcie „biało-czerwonych” znalazło swoje miejsce w popkulturze. Marcin Daniec w kultowym skeczu wyrażał obawę, że zostaniemy za nie wyrzuceni z NATO. Z kolei Maciej Maleńczuk śpiewał w piosence „Mundialeiro”:

„W akcie skruchy, desperacji i rozpaczy
Treneiro wstawia pięciu nowych graczyW trzecim meczu z AmerykaneirosWchodzi pięciu rezerwowych bohateiros

Bohateiros, bohateirosW pięknym stylu pokonali hamburgeirosRezerweiros, rezerweirosNikomu niepotrzebnych pięciu bohateiros”

Reklama

Godny podkreślenia jest także fakt, że w końcówce meczu z USA na murawie zameldował się Paweł Sibik. – Miałem to szczęście, że zagrałem tylko w wygranych spotkaniach, jeśli chodzi o reprezentację. Do dziś dziękuję trenerowi Engelowi, że wpuścił mnie wtedy na boisko. Selekcjoner mówił zawsze dzień wcześniej, czego będzie oczekiwać. Do mojego pokoju przyszedł jeszcze przed starciem z Koreą Południową. Kazał być gotowym w każdej chwili. Nie zagrałem i wiedziałem, że przeciwko Portugalii też nie wystąpię, skoro Engel nic nie mówił. Zapukał dopiero przed USA – wspominał w rozmowie z TVP Sport.

Polska 2:1 Kostaryka (MŚ 2006)

Cztery lata później historia się w znacznym stopniu powtórzyła.

Polacy znów rozpoczęli mundialową przygodę od klęski 0:2, tym razem poniesionej z rąk Ekwadoru. W drugiej kolejce fazy grupowej podopieczni Pawła Janasa ulegli zaś 0:1 Niemcom po bramce straconej w doliczonym czasie gry. Wynik może nie aż tak zawstydzający, jak 0:4 z Portugalczykami, ale też prawda jest taka, że zagraliśmy w meczu numer dwa szalenie zachowawczo, mimo że bezbramkowy remis z gospodarzami i tak niewiele by w naszej sytuacji zmienił. Atmosfera wokół drużyny była wówczas katastrofalna. Janas zepsuł ją zresztą już przy okazji telewizyjnego show związanego z ogłaszaniem powołań na turniej, kiedy zaskoczył swoimi decyzjami nie tylko prowadzącego i widzów, ale również samych zawodników, a nawet własnych współpracowników. A potem było już tylko gorzej i gorzej.

Szczytem wszystkiego była reakcja selekcjonera na przegrane starcie z Ekwadorczykami. Janas postanowił nie uczestniczyć w konferencji prasowej, na którą – oprócz Michała Listkiewicza (prezesa PZPN) i Antoniego Piechniczka (wiceprezesa) – oddelegowano kucharza polskiej kadry. Cyrk.

W takich okolicznościach wygrana z Kostaryką w meczu o honor niewiele zmieniała. Tym bardziej że nawet na tle autsajderów grupy A zaprezentowaliśmy się wtedy bardzo przeciętnie. Podopieczni Janasa przez parę minut nawet przegrywali. Szalę zwycięstwa na korzyść „biało-czerwonych” przechylił jednak nieoczekiwany bohater – Bartosz Bosacki, który zapisał tego dnia na swoim koncie dwa trafienia, oba po stałych fragmentach gry.

Historia o tyle kuriozalna, że Bosacki w pierwszym terminie w ogóle nie otrzymał powołania na turniej, ale w ostatniej chwili zastąpił kontuzjowanego Damiana Gorawskiego, a więc gracza z zupełnie innej pozycji. Co dość dobrze obrazuje, jakie fikołki wykonywał w tamtym okresie „Janosik”. No ale akurat w tym przypadku selekcjonerowi udało się przypadkiem trafić w dziesiątkę. – Moje bramki były łyżeczką cukru na dzbanek gorzkiej herbaty – wspominał Bosacki w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”. – Reprezentacja nie osiągnęła tego, czego po niej oczekiwano i czego my sami oczekiwaliśmy. Dwa moje gole dały jednak zwycięstwo, dały trochę radości, po powrocie z turnieju dużo się o tym mówiło. Nie będę ukrywał, że trochę lat minęło, a te moje bramki są cały czas przywoływane w różnych sytuacjach i w różnych, czasem dziwnych miejscach świata. To jest bardzo miłe, bo miałem naprawdę różne sytuacje, gdy ktoś do tych bramek wracał.

To właśnie po turnieju w Niemczech przyjęło się w Polsce mawiać, że nasze występy na imprezach rangi mistrzowskiej polegają na rozegraniu trzech meczów – otwarcia, o wszystko i o honor. Choć na kolejny turniej rozegrany wedle tego scenariusza trzeba było zaczekać aż dwanaście lat. Warto bowiem w tym momencie podkreślić, że na EURO 2008 „biało-czerwoni” zachowali sławetne „matematyczne szanse” na wyjście z grupy (minimalne, ale jednak) do samego końca.

Polska 1:0 Japonia (MŚ 2018)

Mundial w Rosji również zakończyliśmy wygraną w spotkaniu o pietruszkę.

Turniej zaczął się dla nas porażką 1:2 z Senegalem, a potem manto (0:3) spuścili nam również Kolumbijczycy, definitywnie przekreślając szanse podopiecznych Adama Nawałki na wyjście z grupy. Selekcjoner ewidentnie nie radził sobie z gwałtownym pogorszeniem nastrojów wokół kadry, podobnie zresztą jak zawodnicy. Konferencje prasowe, które od zawsze były w wykonaniu Nawałki festiwalem komunałów, nagle przybrały znacznie ostrzejszy przebieg. Trener nieudolnie zaklinał rzeczywistość. – To jest sport, uważam, że nasi zawodnicy grali do samego końca. Nie było dziś odpuszczania, ale graliśmy z bardzo mocnym przeciwnikiem i wynik trzeba przyjąć. Moim zdaniem dzisiaj mecz był wyrównany do momentu, w którym padła pierwsza bramka. Straciliśmy gola po rzucie rożnym, zmieniliśmy ustawienie na bardziej ofensywne i nadzialiśmy się na kontry. Taka jest piłka. Jest mi przykro z tego powodu, ale jutro jest następny dzień i musimy umieć z tym żyć.

W spotkaniu numer trzy „biało-czerwoni” wreszcie sięgnęli po pełną pulę, triumfując 1:0 z Japonią po trafieniu Jana Bednarka, wtedy stawiającego pierwsze kroki na arenie międzynarodowej. O ile jednak zwycięstwa ze Stanami Zjednoczonymi i Kostaryką rzeczywiście można było traktować za „honorowe”, tak Japończyków pokonaliśmy w okolicznościach, które z honorem wiele wspólnego nie miały. W równolegle rozgrywanym spotkaniu Kolumbijczycy wyszli bowiem w 74. minucie na prowadzenie w starciu z Senegalem, a ten wynik oznaczał, że ekipa z Dalekiego Wschodu przechodzi do fazy pucharowej nawet w przypadku porażki 0:1 z Polską.

Kiedy Japończycy dostali wiadomość o golu Kolumbii, zaczęli ewidentnie grać na czas. A podopieczni Nawałki nie mieli zamiaru im w tym przeszkadzać, głusi na buczenie i gwizdy napływające z trybun. Co tu dużo mówić, był to wyjątkowo żenujący, wstydliwy spektakl.

Nawałka usprawiedliwił postawę swoich zawodników założeniami taktycznymi, polegającymi na grze w „niskim pressingu”. – Gdy jest realizowany cel, zawsze jesteśmy zadowoleni. Czas na dokładną analizę przychodzi już na spokoju, nie na gorąco. Dla nas się liczyły trzy punkty. Owszem, wynik był satysfakcjonujący dla drużyny Japonii, natomiast my cały czas mieliśmy w planie grę w niskim pressingu, przyjmowanie przeciwnika na swojej połowie i wyprowadzanie szybkich kontr. Jeśli prowadzimy 1:0, strategia gry nie zmienia się. Trzeba grać tym bardziej konsekwentnie, zwłaszcza, że drużyna Japonii jest bardzo groźnym przeciwnikiem, w ostatnich meczach zdobywała bramki po szybkich atakach. Powiedzieliśmy sobie w szatni, by grać konsekwentnie do samego końca. Mieliśmy czekać na szanse po szybkich kontratakach, a jeśli nadarzyłaby się okazja do utrzymania piłki, chcieliśmy to zrobić, próbując rozrzucić przeciwnika. Myślę, że kilka akcji było bardzo dobrych. Stworzyliśmy bardzo groźne sytuacje. W końcówce to my byliśmy drużyną, która prowadziła i osiągnęła cel.

Jak gdyby tego wszystkiego było mało, selekcjoner w samej końcówce spotkania nieudolnie próbował wpuścić na boisko Jakuba Błaszczykowskiego. Skrzydłowy chciał koniecznie odhaczyć na mundialu 101. występ w kadrze, tylko że nie mógł wejść na murawę, bo przecież kompletnie nic się na niej nie działo, więc sędzia nie miał żadnej okazji do zezwolenia na przeprowadzenie zmiany. Kamil Grosicki zaczął nawet symulować kontuzję, by skłonić arbitra do zastopowania gry, ale na niewiele się to zdało. Aż w końcu arbiter zagwizdał po raz ostatni, ignorując sterczącego przy linii bocznej Błaszczykowskiego.

– Szanuję Kubę Błaszczykowskiego, widziałem, że chce zagrać w tym meczu – tłumaczył potem Grosicki w rozmowie ze „Sportowymi Faktami”. – Wiem, co czuł, próbowałem reagować, doprowadzić, żeby doszło do zmiany. Bardzo źle to wyglądało, ale upadłem tylko z szacunku do Kuby.

***

Zatem dzisiaj czwarty mecz Polaków o honor, pierwszy w historii występów biało-czerwonych na mistrzostwach Europy. Jako jedyni odpadliśmy z turnieju już po dwóch kolejkach fazy grupowej. No ale kto wie, może w starciu z Francją uda się nam jednak zaznaczyć swój udział w EURO 2024 bardziej pozytywnym wyczynem.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

1/8

10 milionów dla reprezentantów Gruzji. Willy Sagnol: To jeszcze nie koniec

Paweł Marszałkowski
0
10 milionów dla reprezentantów Gruzji. Willy Sagnol: To jeszcze nie koniec
Polecane

Siatkarze rozbili Brazylię, ale najwięcej mówi się o igrzyskach. Bołądź wywalczył bilet do Paryża?

Jakub Radomski
3
Siatkarze rozbili Brazylię, ale najwięcej mówi się o igrzyskach. Bołądź wywalczył bilet do Paryża?

EURO 2024

1/8

10 milionów dla reprezentantów Gruzji. Willy Sagnol: To jeszcze nie koniec

Paweł Marszałkowski
0
10 milionów dla reprezentantów Gruzji. Willy Sagnol: To jeszcze nie koniec
Polecane

Siatkarze rozbili Brazylię, ale najwięcej mówi się o igrzyskach. Bołądź wywalczył bilet do Paryża?

Jakub Radomski
3
Siatkarze rozbili Brazylię, ale najwięcej mówi się o igrzyskach. Bołądź wywalczył bilet do Paryża?

Komentarze

14 komentarzy

Loading...