Reklama

Pertkiewicz: Od rewanżu ze Śląskiem czułem, że mistrzostwo naprawdę jest możliwe

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

24 maja 2024, 09:39 • 9 min czytania 24 komentarzy

Jagiellonia Białystok w sobotę może przejść do historii i zdobyć pierwsze w swoich dziejach mistrzostwo Polski. Wystarczy pokonać u siebie mocno osłabioną kadrowo Wartę Poznań. Przed tym spotkaniem rozmawiamy z prezesem „Jagi”, Wojciechem Pertkiewiczem. Dlaczego ten sezon generuje więcej stresu niż finał Pucharu Polski w czasach Arki Gdynia? Kiedy po raz pierwszy pomyślał, że tytuł naprawdę jest osiągalny? Czy podtrzymuje deklarację o odejściu maksymalnie dwóch ważnych zawodników? Jaka jest strategia transferowa na lato i ile zależy od zajętego miejsca w lidze?  Czy sytuacja finansowa klubu się ustabilizowała? Czy nadchodzi era młodych trenerów? Zapraszamy. 

Pertkiewicz: Od rewanżu ze Śląskiem czułem, że mistrzostwo naprawdę jest możliwe

Przed panem najbardziej ekscytujący dzień w piłkarskim życiu? Da się go do czegoś porównać?

Do finału Pucharu Polski Arka Gdynia – Lech Poznań.

Mimo wszystko?

Wtedy to był jeden mecz, więc powiedzmy, że ekscytacja była krótsza niż tutaj. Teraz wszystko się kumuluje od rundy jesiennej, kiedy okazało się, że cyrklujemy w okolicach czuba tabeli. Wiosną trzeba było tylko podtrzymać tlen, udało nam się to i przed nami decydujące starcie w sobotę. Emocje porównywalne, ale te zostały rozłożone w dłuższym wymiarze, co oznacza, że są mniej zdrowe, bo zapewniają więcej stresu i ściśnięte kichy.

Reklama

W sobotni wieczór w Białymstoku możemy mieć już wyłącznie albo wielką fetę, albo wielką stypę?

Na pewno wszyscy szykujemy się na wielkie świętowanie. Dziś [rozmawialiśmy w środę, PM] mieliśmy kilka spotkań organizacyjnych z prezydentem, urzędnikami, wojewodą, strażą pożarną i policją. Wszystkie ręce na pokład, współpraca układa się fantastycznie. Rozpatrujemy wariant optymistyczny, z tyłu głowy trzeba mieć ten drugi, ale tak czy siak sezon zakończy się świetnym wynikiem. Gdyby, odpukać, na koniec nam się nie udało, emocje byłyby inne, ale myślę, że wzajemne podziękowania między klubem, drużyną, sponsorami i kibicami również się pojawią i będą szczere.

Rozumiem, że będzie pan rozczarowany, jeżeli w sobotę zobaczy jakiekolwiek puste krzesełko na stadionie?

Nie będę rozczarowany, bo wiem, że takiego krzesełka nie będzie.

Dogadaliście się z kibicami Warty, żeby odpuścili swoje miejsca?

Dogadaliśmy się.

Reklama

Co dostali w zamian?

Inne, lepsze miejsca. Posadziliśmy ich w dobrych lokalizacjach, będą zadowoleni. Podziękowania w kierunku ludzi z Warty Poznań, że przyjęli to ze zrozumieniem i uśmiechem na ustach.

wojciech-pertkiewicz

Bez względu na to, kto zajmie pierwsze miejsce, pojawią się komentarze, że to tytuł po wyścigu ślimaków, że punktowo być może będziemy mieli najsłabszego mistrza w Europie. W jakikolwiek sposób to pana ruszy?

Zupełnie mnie to nie interesuje. Mistrz jest mistrz, puchar do gabloty. Historia napisana. Gdybyśmy zmiażdżyli ligę, też zawsze ktoś mógłby coś powiedzieć i zdeprecjonować. Komentujący niech sobie komentują, my będziemy chcieli się skupić na swoich osiągnięciach i cieszyć się sukcesem.

Kiedy z pana perspektywy nastąpił mit założycielski tej drużyny w kontekście mistrzostwa? Kiedy po raz pierwszy pan pomyślał, że to naprawdę osiągalne?

W rundę wiosenną nie weszliśmy zbyt dobrze. Po wygranej w Łodzi przegraliśmy z Lechem i Górnikiem oraz zremisowaliśmy z Ruchem. Potem jednak nadszedł domowy mecz ze Śląskiem Wrocław. Nasze zwycięstwo i rozstrzygnięcia w innych spotkaniach sprawiły, że zaczęliśmy się mocniej drapać po głowie i poczuliśmy, że jest to do zrobienia. Ale nadal w klubie i w drużynie powtarzaliśmy sobie, że najważniejszy jest najbliższy mecz, w każdym są do zdobycia kolejne trzy punkty, które mogą przybliżyć nas do… I tutaj zostawialiśmy sobie niewypełnione pole. Tak wypowiadałem się ja, tak wypowiadał się trener Siemieniec i dyrektor Masłowski. Teraz przed nami ostatni finał i nie możemy już mówić, że zobaczymy, co te punkty nam przyniosą. One muszą nam przynieść mistrzostwo.

Myślałem, że wskaże pan grudniowe 4:2 z Rakowem jako największą drużynową popisówkę.

To bez wątpienia był pokaz piłkarskiej jakości i bardzo emocjonujące widowisko, ale myśli o mistrzostwie jeszcze wtedy raczej przez moją głowę nie przebiegały. Tamtego dnia utwierdziliśmy się w przekonaniu, że nasze wyniki w rundzie jesiennej nie były przypadkowe, że mamy konsekwencję w graniu, a pomysły trenera zostały w drużynie zaszczepione i co tydzień jesteśmy w stanie grać połączenie futbolu ofensywnego i efektownego z futbolem efektywnym. Skończyliśmy rok tuż za Śląskiem, delikatny uśmiech na twarzy się pojawił.

Zimowe plany transferowe zrealizowaliśmy w znaczniej mierze, o ile nie w stu procentach, bo naszym kluczem był także brak strat w dotychczasowym stanie posiadania. Zamieniliśmy Miłosza Matysika na Jetmira Halitiego, a do uzupełnienia opcji w ataku doszedł Kaan Caliskaner. Początek wiosny trochę ostudził entuzjazm i dopiero po 3:1 ze Śląskiem nastąpił pewien przełom, pokazujący, że realne jest myślenie o medalu. W sobotę przekonamy się, jakiego będzie koloru. Dziś widzimy też, jak ważna jest ta bramka przewagi w meczach bezpośrednich.

Jak duża będzie różnica w waszych letnich działaniach transferowych w zależności zajętego miejsca? Najważniejszy cel, czyli puchary, już zrealizowaliście, więc wydaje się, że większość zaplanowanych rzeczy i tak powinna się wydarzyć. 

Mistrzostwo pozwala iść łatwiejszą ścieżką w kierunku fazy grupowej któregoś z pucharów i na starcie zapewnia nam przynajmniej sześć meczów na międzynarodowej arenie, czyli naprawdę sporo. Pewne plany mamy niezależne od zostania mistrzem lub wicemistrzem, ale później liczba transferów stanie się zależna od tego, jak intensywna jesień nam się będzie szykować. Chcemy działać krok po kroku. Na pewno nie będzie tak, że w poniedziałek po ostatniej kolejce ogłosimy dziesięciu nowych zawodników.

Nadal ma pan przekonanie, że deklaracja o odejściu co najwyżej dwóch ważnych piłkarzy jest realna? Wiemy, jak to nieraz wyglądało z polskimi klubami przy takich założeniach.

Patrząc stricte sportowo i biznesowo, podtrzymujemy tę deklarację. Oczywiście zawsze może się okazać, że do klubu wpłynie jakaś niesamowita oferta, nad którą po prostu trzeba się pochylić i zdecydujemy się na jeszcze jeden ruch wychodzący. Na dziś jednak nastawiamy się na maksymalnie dwie sprzedaże – taką liczbę musimy mieć wkalkulowaną – żeby utrzymać szkielet drużyny i jeszcze go wzmocnić. Różne zapytania i wstępne sygnały dostajemy od miesięcy, ale na tu i teraz nie mamy na stole żadnych konkretów w czyjejkolwiek sprawie.

Latem bardziej chcecie iść w jakość, a nie w ilość?

Raczej będziemy chcieli połączyć jedno z drugim. Jeden do jednego trzeba będzie zastąpić zawodnika odchodzącego, ale oprócz tego musimy poszerzyć kadrę. W jakiej skali się to odbędzie, zależy od naszej postawy w pucharowych eliminacjach i perspektyw na ciąg dalszy. Jak mówiłem, w przypadku zdobycia mistrzostwa rozegramy minimum sześć meczów, w razie odpadnięcia z kwalifikacji do LM możemy jeszcze powalczyć o Ligę Europy lub Ligę Konferencji. Jeśli na horyzoncie pojawi się faza grupowa, trzeba będzie podjąć kolejne działania, bo z kadrą w dotychczasowej liczebności wszystkich frontów nie pogodzimy. Z drugiej strony, nie możemy od razu w czerwcu wpakować się w trzydziestu kilku zawodników na kontraktach. Okienko formalnie otwiera się w lipcu, spokojnie. Mamy rozpisany plan działania.

Pół żartem, pół serio, można już współczuć Adrianowi Siemieńcowi trudnej jesieni?

Mówi pan o tym słynnym pocałunku śmierci? Zależy, czy bardziej chodzi o rozpatrywanie pożegnania z trenerem w razie słabszych wyników, czy o trudy pracy, ale wtedy raczej można trenerowi zazdrościć, zamiast współczuć. Przynajmniej ja bym zazdrościł takiego bólu głowy, bo to oznacza, że wydarzyło się coś dobrego. Wszyscy w klubie będziemy starali się wesprzeć go nie tylko dobrym słowem, ale również czynem, żeby drużyna miała komfort funkcjonowania.

Bardziej chodziło mi o punkt pierwszy. Łatwo w Polsce być ofiarą własnego sukcesu, poprzeczka oczekiwań szybko się podnosi i mało kto pamięta o punkcie wyjścia. Nawet Ruch Chorzów przerabiał to po awansie do Ekstraklasy.

Zgadza się. Nie mam szklanej kuli, nie wiem, jak będzie wyglądała przyszłość, ale jeśli nic nie zmieni się w etyce pracy i zaangażowaniu trenera, a rzeczy boiskowe trochę nie dojadą, nie będę widział żadnego powodu do zmian. Mamy świadomość, że czeka nas trudniejszy początek sezonu, a może nawet cała runda.

Trzeba stawiać oczekiwania zgodne ze stanem faktycznym. W tym sezonie chcieliśmy być w środku tabeli i ewentualnie patrzeć w górę, jeśli będzie szansa ruszyć. Skoro się pojawiła, to ruszyliśmy. W zeszłym sezonie kończyliśmy na czternastym miejscu i prawie do końca biliśmy się o utrzymanie. Ktoś, patrząc z boku, może zapytać: no dobra, to gdzie wy tak naprawdę jesteście, skoro macie taki rozstrzał? Jak to statystyka mówi, próbka musi być większa. Potrzebujemy więcej sezonów i zobaczymy, co było odchyleniem od normy. Mam nadzieję, że okaże się, iż normą jest nasza obecność w górnej części stawki. W idealnym świecie nie chciałbym żadnego falowania, tylko linię ciągłą na obecnym poziomie, jednak wiemy, że to akurat mało realne.

Eksplozja dobrych wyników pod wodzą Adriana Siemieńca daje dodatkową satysfakcję? Gdy rok temu wyciągaliście go z rezerw w bardzo trudnej sytuacji w kontekście utrzymania, wielu mogło powątpiewać, czy dobrze robicie. 

To prawda, ale satysfakcja jest przede wszystkim z realizacji – nazwijmy to hucznie – projektu, który od mniej więcej dwóch lat udaje nam się wdrażać. Zawiera się w nim nie tylko pierwsza drużyna i wyniki w Ekstraklasie. Chodzi także o zmiany na polach, na których jeszcze niedawno klub zaczął się zwijać, a dziś znów się rozwija, czyli na przykład odbudowy podstawy szkolenia w akademii. Z tego całościowego rozwoju jestem bardzo zadowolony. Fakt, że jednocześnie nasz „Ted Podlasso” wciągnął drużynę na ligowy szczyt, to dodatkowa radość.

Zaczął to Dawid Szulczek, Adrian Siemieniec jeszcze przyspieszył, niejako stawiając kropkę nad „i”. Nadchodzi era młodych trenerów w Ekstraklasie?

Ostatnio rozmawiałem z kimś na ten temat i byliśmy zgodni, że dzisiejsze pokolenie piłkarzy, od dziecka oswojone z internetem i telefonem w ręku, funkcjonuje już na trochę innych zasadach. Rola trenera zmieniła się względem tego, do czego są przyzwyczajeni szkoleniowcy „starej daty”. Trener to już bardziej menedżer zasobów ludzkich, umiejętności interpersonalne są znacznie bardziej doceniane. Rzecz jasna merytoryczna podbudowa jest niezbędna, ona stanowi punkt wyjścia, ale bez kompetencji miękkich coraz mniej można zdziałać. Do tego dochodzi umiejętność otoczenia się fachowcami z konkretnych dziedzin i budowania sztabu. Minęły czasy, gdy pierwszy trener może być od wszystkiego. Pokolenie młodszych trenerów wyrosło już w tych nowych realiach i wydaje mi się, że to ono będzie przejmowało rynek.

Podkreślał pan w ostatnich miesiącach, że Jagiellonia za ten sezon od miejsca ósmego będzie na plusie. Plan zrealizowaliście z dużą nawiązką. Klub ma już komfort z finansami, które w pewnym momencie wyglądały dramatycznie?

Było dramatycznie, przyznaję. Wspólna praca z akcjonariuszami i radą nadzorczą pozwoliła przetrwać najtrudniejsze momenty, ale teraz mamy już względny spokój. Nie ukrywam, że w związku z premią za pierwsze lub drugie miejsce powstanie chwilowy komfort. Przyszły sezon na pewno będzie droższy od obecnego, bo musimy poszerzyć kadrę i wypłacić premie zawodnikom, a i koszty samego życia i funkcjonowania firm są coraz wyższe. Konstruowanie nowego budżetu powinno być łatwiejsze niż wcześniej, co nie znaczy, że nie będzie wyzwaniem.

Jest pokusa zaglądania w cudzą, czyli naszą kieszeń i nawoływania na przykład do ofensywy transferowej. Klub to nie tylko pierwsza drużyna. Poza pokryciem bieżących kosztów funkcjonowania chcemy jeszcze wzmocnić nasze fundamenty szkoleniowe, zainwestować mocniej w najmłodsze roczniki i zasiać ziarno, które za kilka czy kilkanaście lat zaprocentuje – być może sportowo, ale przede wszystkim ma dać pozytywny efekt społeczny w wielu wymiarach. Taka jest też rola klubu i to też wraca.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Tysiące Polaków bez dostępu do meczu. Kwiatkowski się tłumaczy

Patryk Stec
3
Tysiące Polaków bez dostępu do meczu. Kwiatkowski się tłumaczy

Ekstraklasa

EURO 2024

Tysiące Polaków bez dostępu do meczu. Kwiatkowski się tłumaczy

Patryk Stec
3
Tysiące Polaków bez dostępu do meczu. Kwiatkowski się tłumaczy

Komentarze

24 komentarzy

Loading...