Reklama

La Bestia Negra kontra Galacticos, czyli historia klasyku Champions League

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

30 kwietnia 2024, 11:58 • 21 min czytania 15 komentarzy

Najczęściej rozgrywany dwumecz w historii Pucharu Mistrzów i jedna z najbardziej wyrównanych rywalizacji. Nigdy nie spotkali się w finale tych rozgrywek, ale ich starcie zawsze było uznawane za przedwczesny finał. Szczególnie upodobali sobie półfinały, gdzie najczęściej ich zwycięzca wygrywał potem również trofeum. W tym roku może być podobnie. Zapraszamy na historię zmagań Realu Madryt i Bayernu Monachium.

La Bestia Negra kontra Galacticos, czyli historia klasyku Champions League

Grali ze sobą aż dwadzieścia sześć razy (trzynaście dwumeczów) w rozgrywkach o najważniejsze trofeum w Europie. O ile w czasach Pucharu Mistrzów spotykali się dość rzadko, bo okresy ich dominacji w tych zmaganiach znacznie się rozminęły, o tyle w Lidze Mistrzów częstotliwość ich spotkań była wprost proporcjonalna do siły obu zespołów. Historia starć Realu i Bayernu sięga lat 70. XX wieku, ale to w obecnym stuleciu ich intensywność i waga weszły na poziom dotychczas niespotykany.

Los Blancos i Die Roten to dwie z trzech ekip najczęściej podnoszących do góry uszaty puchar w XXI wieku. Co ciekawe, wpadając na siebie tak często, nigdy nie zagrały ze sobą w finale. Za to z tych trzynastu dwumeczów, aż siedem miało miejsce w półfinale, a w tym sezonie zobaczymy ósme starcie na tym poziomie. Statystyki spotkań między oboma zespołami potwierdzają zresztą poziom ich zaciętości. 12 wygranych Realu, 11 zwycięstw Bayernu, 3 remisy, bramki 41-39 dla Królewskich.

Historii związanych z tymi meczami jest tak wiele, że przytoczyć tu wszystkich nie sposób. Niektóre z nich są jednymi z najbardziej ikonicznych momentów w historii zmagań o Puchar Mistrzów. Inne po prostu tworzyły legendę pojedynków Realu i Bayernu. Mimo to, postaramy się przypomnieć ich bohaterów i antybohaterów. To w tych pojedynkach rozbłysły na piłkarskim firmamencie po raz pierwszy nieznani dotąd szerzej młodzicy, którzy później stawali się symbolami swoich klubów. Padały w nich bramki powtarzane potem przez lata w oficjalnych czołówkach Ligi Mistrzów. Bywały w nich wielkie chwile geniuszu i kuriozalne błędy zawodników, trenerów oraz sędziów. Zapraszamy przez podróż przez historię tych rozgrywek, która zaczęła się prawie pięć dekad temu, a teraz wraca w kolejnej odsłonie.

To pierwsze spotkanie miało miejsce w 1976 roku. Zespół z Monachium był wtedy absolutnym dominatorem. Po trzecie z rzędu zwycięstwo w Pucharze Mistrzów zmierzał wtedy Bayern naszpikowany mistrzami świata sprzed dwóch lat, z Beckenbauerem i Gerdem Mullerem na czele. Naprzeciw niego stanął wtedy zespół wciąż szukający dawnej sławy z przełomu lat 50. i 60. Die Roten nie dali jednak szans drużynie, która również miała dwóch zwycięzców mundialu po swojej stronie (Breitner i Netzer), ale nie potrafiła wtedy postawić się rozpędzonej maszynie z Monachium. Bayern zresztą miał, według niemieckiej opinii publicznej, zemścić się na Realu za kontrowersyjny ćwierćfinał z Borussią Moenchengladabach. Królewscy awansowali wtedy do półfinału po dwóch remisach, dzięki bramkom strzelonym na wyjeździe, a w obu meczach nie zabrakło kontrowersji sędziowskich. Nawet hiszpańskie gazety umacniały przekonanie o błędach arbitra w rewanżu na Santiago Bernabeu i współczuły Borussii, która wtedy oczarowała fachowców swoją wybitnie ofensywną grą. Madrytczycy nawet nieco się rozochocili obejmując prowadzenie w Monachium, ale skończyło się na 1:1. Marzeń o finale pozbawił ich jednak w rewanżu niezawodny w takich momentach Gerd Mueller, który dzięki dwóm bramkom dał Bawarczykom zwycięstwo w stolicy Hiszpanii i trzeci z rzędu awans do decydującego meczu. Jednym z podstawowych graczy ówczesnych mistrzów Hiszpanii był Vicente del Bosque, który jeszcze się w tej historii pojawi.

Reklama

Juanito: „Nie wiedziałem co robię”

Na kolejne starcie gigantów z Monachium i Madrytu czekaliśmy ponad dekadę, ale za to od razu dostaliśmy je dubeltowo, rok po roku. W 1987 roku to znowu był półfinał i znowu pierwszy mecz był w Monachium. Tym razem jednak Bayern nie dał szans rywalom i odprawił ich do domu z bagażem czterech bramek, dając sobie strzelić tylko jedną. Mecz miał jednak swoją dramaturgię, ze względu na ostre, brutalne interwencje graczy ze stolicy Hiszpanii, które były jeszcze dodatkowo podkręcone nieporadnością sędziego Valentine’a. Arbiter mylił się wielokrotnie, ale graczy gości najbardziej wzburzyła decyzja o podyktowaniu rzutu karnego przy stanie 1:0 dla gospodarzy. Za niesławny brutalny faul (nadepnął mu korkami na twarz) na Lotharze Matthaeusie z boiska wyleciał Juanito, ulubieniec madryckich kibiców, czym praktycznie zakończył karierę na tym poziomie, będąc zawieszonym na cztery lata przez UEFA i zmuszonym do odejścia z Realu po sezonie. W rewanżu trup też słał się gęsto, były czerwone kartki, ale była tylko jedna bramka dla Realu, co premiowało oczywiście Bawarczyków, którzy w finale potem nie sprostali FC Porto z Józefem Młynarczykiem w bramce.

Rok później podopieczni Leo Beenhakkera, który prowadził madrycki klub w latach 1986-89, wreszcie pokonali swoje nemezis z Bawarii, ale tym razem żadna z drużyn nie zawojowała tamtej edycji. W ćwierćfinałowym dwumeczu Bayern najpierw wygrał u siebie 3:2, tracąc dwa gole w samej końcówce. Kolejny raz dał się zaskoczyć w Madrycie, przegrywając już w pierwszej połowie 0:2 i nie potrafiąc zmienić niekorzystnego wyniku. Radość Królewskich trwała jednak krótko. Już w następnej rundzie Real odpadł z późniejszym zdobywcą trofeum PSV Eindhoven. Ten klub z kolei w swoich szeregach miał kilku holenderskich zawodników, którzy kilka tygodni później zdobyli ze swoją reprezentacją mistrzostwo Europy, stając się jedną z najbardziej ekscytujących i chyba też mimo wszystko nie do końca spełnionych drużyn narodowych przełomu lat 80. i 90.

Francisco Buyo, Juanito i Jose Antonio Camacho atakują sędziego Roberta Valentine’a

Reklama

Żeby zobaczyć kolejne starcie Realu z Bayernem znowu musieliśmy czekać ponad dekadę. W latach 90. to Serie A zdominowała rozgrywki na Starym Kontynencie. W latach 1989-1999 przedstawiciele ligi włoskiej wystąpili w 33 finałach trzech ówczesnych europejskich pucharów aż 28 razy, wygrywając piętnaście z nich i czyniąc swoją ówczesną dominację bezprecedensową. Cztery razy zdarzyło się, że w finale Pucharu UEFA wystąpiły dwie drużyny, a włoskiego klubu w jakimkolwiek finale we wspomnianym okresie zabrakło tylko dziewięciokrotnie. Poza tym był to też czas, kiedy Real i Bayern rzadko grali o najważniejsze z europejskich trofeów, bo w rodzimych ligach mieli rywali, którzy pokonywali ich, zdobywając mistrzostwo i blokując miejsce dla jedynego przedstawiciela danego kraju. Dopiero od sezonu 1997/1998 w Champions League mogły startować dwie drużyny z jednego kraju, a od 1999/2000 nawet więcej, w zależności od rankingu UEFA.

Ta zmiana przepisów, jak i zakończenie „włoskiej ery” w europejskim futbolu były dla obu gigantów momentem zwrotnym. Od tego czasu oba kluby nieprzerwanie są zaliczane do ścisłego grona faworytów do zdobycia trofeum. Od 1998 roku, poza niewytłumaczalną do dziś serią kompromitacji obu drużyn w latach 2004-2009, tylko raz zdarzyło się, że którejś z nich zabrakło w półfinale Champions League. I to właśnie w tamtym okresie dwóch potentatów europejskiej piłki rywalizowało ze sobą na najważniejszej futbolowej scenie w Europie aż dziesięciokrotnie.

Casillas: „Czy naprawdę musimy zawsze wpadać na Bayern?”

A wstępem do tego były lata 1998-2002, kiedy to przez pięć kolejnych sezonów w finale Ligi Mistrzów był albo Bayern, albo Real. I tylko raz dali sobie wtedy wyrwać to trofeum. Zresztą, żeby to zrobić, Manchester United w pamiętnym finale w 1999 roku, pokonując drużynę z Monachium, potrzebował prawdziwego piłkarskiego cudu, strzelając dwa gole w doliczonym czasie gry. We wspomnianym okresie nasi rywale spotkali się aż czterokrotnie, a w sezonie 1999/2000 nawet dwa razy.

Najpierw rywalizowali ze sobą w drugiej fazie rozgrywek grupowych, która była wtedy nowinką w tych rozgrywkach, ale po kilku latach z niej zrezygnowano. Bayern sprał Królewskich niemiłosiernie. U siebie wygrał 4:1, a na Santiago Bernabeu, w jednym z najlepszych spotkań tamtej edycji, 4:2. Z Monachium żegnał się legendarny pomocnik Lothar Matthaeus odchodzący do MLS, a fantastycznymi golami popisywali się Giovane Elber i Steffan Effenberg. To w tych spotkaniach przed największym europejskim audytorium pierwsze kroki stawiał też 18-letni hiszpański golkiper, Iker Casillas, który potem stał się jedną z ikon Królewskich.

Real, mimo dwóch porażek z Bayernem, i tak wszedł do ćwierćfinału. Tam spotkał się z obrońcą trofeum, czyli ekipą Alexa Fergusona. Na Old Trafford, po jednym z najwybitniejszych indywidualnych występów w historii Ligi Mistrzów Fernando Redondo i golach Raula, awansował do półfinału. Podopieczni, wtedy jeszcze tymczasowego trenera, Vicente del Bosque, rozkręcali się z meczu na mecz, ale na ich drodze znów stanął Bayern, rozochocony zwycięstwami w grupie. Był to jednak już inny Bayern. Bez kontuzjowanego Effenberga i cieszącego się już nowojorskim blichtrem Matthaeusa, piłkarze Ottmara Hitzfelda przegrali 0:2 w Madrycie. Oliver Kahn, legendarny bramkarz Die Roten i reprezentacji Niemiec, był wygwizdany i obrzucany przedmiotami z trybun przez kibiców po tym, jak starł się z Roberto Carlosem. W rewanżu monachijczycy wygrali, ale tylko 2:1, a nieoczekiwanym bohaterem całego dwumeczu okazał się Nicolas Anelka, o którym po latach mówiło się jedynie jako o niewypale transferowym. Dwa gole z Bayernem (trafił też do siatki w pierwszym spotkaniu) sprawiły jednak, że choć na chwilę rozczarowanie władz klubu i wyliczanie wydanych na francuskiego napastnika milionów, ustąpiło satysfakcji z jego zatrudnienia. Real, kiedy pozbył się już obu zeszłorocznych finalistów, nie miał już nic innego do zrobienia jak przejechać się po Valencii w finale i podnieść uszatkę po raz ósmy w swojej historii.

W kolejnej edycji Los Blancos i Die Roten znowu wpadli na siebie w półfinale, ale choć drużyny przystąpiły do kolejnej kampanii w niemal niezmienionych składach, to bohaterowie byli już zupełnie inni. To była edycja Olivera Kahna. – Seria meczów z Realem w latach 1999-2002 to było najtrudniejsze wyzwanie w mojej karierze. Piłkarze Królewskich sprawdzali moje umiejętności raz za razem – mówił po latach w jednym z wywiadów wicemistrz świata z 2002 roku. W sezonie 2000/01 to on i jego koledzy byli jednak górą w starciu z ekipą ze stolicy Hiszpanii. Do półfinałów obie drużyny dotarły suchą stopą, ale jak zwykle na tym etapie wpadły na siebie. Real chciał pierwszy raz w niedługiej historii Ligi Mistrzów obronić tytuł, a Bayern wreszcie go zdobyć.

– W pierwszym meczu półfinałowym na Santiago Bernabeu Real uległ Bayernowi po golu Giovane Elbera, który z powodu kontuzji w ogóle nie miał wystąpić. „Zwycięska bramka z tamtego spotkania to moment mojej kariery, do którego wracam najczęściej” – powiedział Brazylijczyk kilka lat temu w wywiadzie dla klubowej strony Bayernu. Błąd przy jego strzale popełnił Iker Casillas, między słupkami zespołu gości wprost szalał natomiast Oliver Kahn, który w Madrycie rozegrał jeden z najlepszych meczów w życiu – pisał w swojej książce „30 lat Ligi Mistrzów” Leszek Orłowski.

Oprócz Elbera i Kahna jednym z bohaterów tego dwumeczu był 20-letni wtedy Owen Hargreaves, też zapowiadający się na gracza, który podbije wkrótce Europę, co z różnych przyczyn jednak się nie stało. Dwa zwycięstwa monachijczyków (1:0 i 2:1) nie budziły wątpliwości. Zasłużony awans do finału, a tam znowu potwierdziła się prawda, że zwycięzca dwumeczu Real-Bayern finalnie podnosi puchar. Znowu w finale była Valencia, ale tym razem postawiła się na tyle, że dopiero rzuty karne, z bohaterem, a jakże – Oliverem Kahnem, przechyliły szalę zwycięstwa na stronę Die Roten.

Kolejna edycja i kolejne starcie gigantów. Tym razem dla odmiany w ćwierćfinale, co świadczyło o jakimś nieprawdopodobnym zrządzeniu losu, że te dwie wielkie firmy, a do tego zwycięzcy dwóch ostatnich edycji, znów wpadają na siebie przed finałem. Podobną sytuację mieliśmy zresztą w ostatnich latach z Realem Ancelottiego i Manchesterem City Guardioli. W pierwszym meczu w Monachium Kahn dał się zaskoczyć już w 11. minucie Geremiemu strzałem z daleka, a jego koledzy zdołali odpowiedzieć tylko dwa razy. Uderzenie Effenberga z rzutu karnego obronił za to Cesar, który w tamtym sezonie był nieustannie rotowany w składzie z Casillasem przez Del Bosque. Rewanż w Madrycie odbył się już pod dyktando gospodarzy, którzy strzelili dwa gole i byli wyraźnie lepsi. Kto wygrał ostatecznie trofeum w tamtej edycji? Oczywiście zwycięzca dwumeczu Real-Bayern. Monachijczyków miał jeszcze szansę pomścić w finale inny niemiecki zespół, ale to były czasy Vizekusen, czyli Bayeru który w tamtym sezonie przegrał dwa finały i stracił mistrzostwo w ostatniej kolejce. Real wygrał Puchar Mistrzów dziewiąty raz, ale na kolejny musiał, jak się okazało, poczekać trochę dłużej.

Roberto Carlos i Giovane Elber

Nie musiał za to długo czekać na kolejne starcie z Bayernem. Dwa lata później był to jednak już łabędzi śpiew tych wielkich drużyn z przełomu wieków. O losach tej rywalizacji znów przesądzili bramkarze. Kahn popełnił ogromny błąd przy strzale Roberto Carlosa, dzięki czemu Królewscy wywieźli z Monachium nie do końca zasłużony remis 1:1. Casillas został za to bohaterem rewanżu, w którym po bramce Zidane’a miejscowi wygrali 1:0. Spotkanie już w 1/8 finału nie miało takiej temperatury, mimo bijatyki z udziałem zawodników obu zespołów w samej końcówce meczu w Madrycie. Mecz dwóch sytych kotów premiował Real, który odpadł już w kolejnej rundzie. To był szczytowy okres Galacticos, którzy ze zbieraniną wszystkich najlepszych zawodników początku XXI wieku na świecie odpadli z kopciuszkiem z Monaco, a szczególnie zranił ich były piłkarz Królewskich, Fernando Morientes, który jeszcze w 2002 wygrywał po raz trzeci Ligę Mistrzów z Realem, ale potem musiał odejść, bo nie mieścił się już w projekcie „Zidanes y Pavones”.

Nadchodził zresztą mroczny czas dla obu klubów. W latach 2005-2009 szczytem był ćwierćfinał Ligi Mistrzów, a Real zanotował nawet passę kompletnie niewytłumaczalnych sześciu kolejnych przegranych na poziomie 1/8 finału. Przerwali tę serię dopiero dwaj Portugalczycy, ale o tym za chwilę. Jednym z tych sześciu pogromców Królewskich już w pierwszej fazie play-off był oczywiście Bayern, który stanął na ich drodze w 2007 roku. Do Bayernu wracał właśnie Ottmar Hitzfeld na swoją, mniej udaną niż poprzednia, drugą kadencję, a w Madrycie rządził twardą ręką Fabio Capello, który miał posprzątać szatnię po erze Galacticos. Pamiętny sezon zakończył się udaną pogonią w Primera Division, ale na Ligę Mistrzów pary już nie starczyło.

Mark van Bommel, pomocnik Die Roten, trafił w Madrycie w 88. minucie ustalając wynik na 3:2 dla Realu i ten gol okazał się kluczowy, bo o awansie Bayernu zdecydowała większa liczba bramek strzelonych na wyjeździe. 2:1 u siebie premiowało graczy z Bawarii, a historycznego gola w tym meczu strzelił Roy Makaay, który skierował piłkę do siatki już w 10. sekundzie, co do dziś jest wynikiem niepobitym. Dwumecz był wyrównany, Bayern i tak odpadł w kolejnej fazie z późniejszym zwycięzcą, czyli Milanem, a nasza rywalizacja został uśpiona na pięć długich sezonów.

Mourinho: „Zostaliśmy zniszczeni”

W międzyczasie doszło do prawdziwych rewolucji w składzie. Tamte mecze z początku wieku pamiętał już tylko Iker Casillas, a obie drużyny w drugiej dekadzie XXI wieku rozpoczęły po chudych latach kolejny okres dominacji w Lidze Mistrzów, wygrywając aż sześć edycji w tamtym okresie. Do tego i Real i Bayern w latach 2012-18 za każdym razem były co najmniej w półfinale, mierząc się w tym czasie ze sobą aż czterokrotnie. Jedynym wyjątkiem był sezon 2016/17, kiedy zespół z Monachium odpadł w ćwierćfinale, zresztą wyrzucony przez Los Blancos.

Początki przełomu były już widoczne w Bawarii w 2010 roku, kiedy Bayern doszedł do finału, w którym przegrał z Interem Mediolan. O sile zespołu decydowali już nowi gracze, jak Thomas Mueller, Philip Lahm, Bastian Schweinsteiger czy duet fantastycznych skrzydłowych Ribery-Robben. Real odrodził się rok później za sprawą dwóch Portugalczyków. Cristiano Ronaldo i Jose Mourinho wreszcie przełamali sześcioletnią klątwę 1/8 finału i od razu wspięli się na poziom półfinału, gdzie po słynnym półfinale z Barceloną, „The Special One” zapytywał na konferencji prasowej „Por Que?”.

Rok później Mou spotkał się z Bayernem, który właśnie wtedy zaczął być powszechnie nazywany w Madrycie „La Bestia Negra” (Czarna Bestia, termin opisujący przerażającego przeciwnika). Spotkanie z Bayernem zawsze budziło obawy nawet najbardziej zagorzałych kibiców Blancos. Nie bez powodu. W dwunastu spotkaniach od 2000 roku, Bawarczycy wygrywali siedem razy, a w miarę upływu czasu rosła przewaga mentalna. Bayern grał dobrze przeciwko Realowi, a w dwumeczu w 2012 roku tylko to potwierdził.

Pierwsze spotkanie odbyło się w Monachium i przez długi czas na tablicy widniał wynik 1:1, ale w ostatniej minucie Casillasa pokonał Mario Gomez, dając lekką przewagę w dwumeczu Bayernowi. Co ciekawe, w tygodniu między obydwoma meczami półfinałowymi, w Primera Division zaplanowano El Clasico, które podopieczni Mourinho wygrali 2:1. Bayern za to, przy braku szans na wygranie Bundesligi za sprawą Borussii Dortmund Jurgena Kloppa, odpuścił kompletnie ligowe spotkanie z Werderem, grając w rezerwowym składzie. The Special One z kolei trzy razy z rzędu, w ciągu ośmiu dni, posyłał na boisko od pierwszej minuty niemal taką samą jedenastkę (dokonał tylko jednej korekty!) na mecze o wadze najcięższej.

Początek rewanżu na Santiago Bernabeu musiał go w tym utwierdzić, bo Królewscy grali koncert od pierwszych minut. Dwa gole CR7 w pierwszym kwadransie mogły świadczyć, o tym, że dojdzie do masakry na Bayernie. Die Roten jednak otrzeźwieli i po pół godzinie mieliśmy 2:1 za sprawą Robbena. Wtedy graczy ze stolicy Hiszpanii w końcu dopadło zmęczenie i nie potrafili przełamać dobrze zorganizowanej defensywy Bayernu po raz trzeci. Ta postanowiła zamrozić mecz, a dodatkowo miała nową bramkarską gwiazdę, Manuela Neuera.

Choć szybko puścił dwa gole, to potem nie dał się już pokonać. To tamtego wieczoru umościł sobie miejsce w światowej elicie, to po owym spotkaniu stało się jasne, że ekipa z Monachium zrobiła dobrze, płacąc za niego 22 miliony euro Schalke, a z kolei Manchester United popełnił gruby błąd, rezygnując ze starań o tego gracza. Neuer przez cały mecz spisywał się rewelacyjnie, bronił wszystko, co mógł – pisał Orłowski w „30 latach Ligi Mistrzów”.

Został też bohaterem karnych broniąc strzały Ronaldo i Kaki, a Sergio Ramos posłał piłkę nad poprzeczką. Choć Casillas też odbił dwa strzały, to bohaterem i tak zostali Neuer i Schweinsteiger, strzelec decydującej jedenastki. Ten dwumecz, a szczególnie rewanż i karne wzbudziły tyle emocji, że do dziś jest wspominany z niebywałą nostalgią przez jego uczestników. – Gdy Lahm nie strzelił karnego, myślałem, że umrę – opowiadał dziennikarzom Uli Hoeness. Zaraz po decydującym karnym na kolana z kolei padł Mourinho, a jak przyznał po latach w jednym z wywiadów: – Płakałem jadąc do domu po porażce z Bayernem. To był jedyny raz, kiedy to zrobiłem. Później zadzwonił do mnie Jorge Mendes i powiedział: „Zrób mi przysługę, jedź do domu Cristiano i sprawdź, bo on chyba nie żyje”. Odpowiedziałem mu: „Ja też jestem martwy”. Zostaliśmy zniszczeni.

To był jeden z najbardziej pamiętnych meczów w historii Ligi Mistrzów w ogóle. Wszyscy mówili o niebotycznym poziomie obu drużyn, a w Bayernie znowu pojawiły się młodziutkie gwiazdki, które, co ciekawe, wtedy stawiały pierwsze kroki na europejskiej scenie, a po latach decydowały, a nawet wciąż decydują o sile – a jakże – Realu Madryt. Na ławce bawarskiego zespołu siedział z kolei Jupp Heynckes, który znał już smak wygranej w Lidze Mistrzów. W końcu wygrywał ją w 1998 roku jako szkoleniowiec… Realu Madryt. Co jeszcze ciekawsze, zwycięzca tego bezsprzecznie przedwczesnego finału, nie wygrał tego oficjalnego decydującego starcia, przegrywając z Chelsea, która po wielu latach prób i pamiętnych bojów z Barceloną, czy Liverpoolem, odpadając po kontrowersyjnych decyzjach sędziów, wreszcie zasiadła na europejskim tronie.

La Bestia Negra znowu zaatakowała, ale jak się okazało, nadchodził czas Realu w tej rywalizacji i dominacja Królewskich do tej pory w tych rozgrywkach niespotykana. Bayern miał pecha, że jeden z najlepszych okresów klubu w historii, okraszony jedenastoma kolejnymi mistrzostwami, dał tylko dwa triumfy w Lidze Mistrzów. W tamtym okresie w klubie grali najlepsi niemieccy piłkarze, mistrzowie świata z 2014 roku, otoczeni wybitnymi obcokrajowcami. Choć trenowali ich wybitni trenerzy, jak wspomniany Heynckes, Pep Guardiola czy Carlo Ancelotti, trafili na erę Realu niezłomnego, który wygrał cztery z pięciu kolejnych edycji. Królewscy zapisali się wtedy w historii nie tylko z powodu upragnionej „Decimy” (dziesiąty tytuł), ale też hat-tricka, czyli trzech kolejnych zwycięstw w Lidze Mistrzów, podczas gdy do tamtej pory nikomu nie udało się nawet tytułu najlepszej drużyny w Europie obronić.

Tymczasem Carletto nie był jeszcze w Monachium, tylko w Madrycie, i to on stanął przeciwko Guardioli w meczach 1/2 finału w 2014 roku, zastępując przed tamtym sezonem niespełnionego do końca w stolicy Hiszpanii Mourinho. Bayern był obrońcą trofeum, a Real wspominał z poprzedniego sezonu baty w Dotmundzie, kiedy przegrał w pierwszym półfinale z Robertem Lewandowskim w stosunku 1:4. I kiedy pod koniec kwietnia Królewscy przystępowali do starcia z Die Roten na Santiago Bernabeu, przesadnego optymizmu w ich szeregach nie było. La Bestia Negra, raz. Guardiola, który stworzył innego potwora, z Katalonii, w poprzednich latach upokarzającego Real, dwa. Do tego klątwa trzech półfinałów z rzędu, to trzy. Nawet skromna wygrana 1:0 u siebie nie pozwalała Królewskim jechać do Monachium jak po swoje.

Innego zdania był Ancelotti, który perfekcyjnie rozpracował rywala w obu meczach, a w rewanżu dodatkowo dostał w prezencie od Guardioli dziwaczną taktykę jego zespołu. Hiszpan nie po raz pierwszy i nie ostatni przekombinował w ważnym meczu z ustawieniem swojego zespołu i po 34 minutach drużyna z Monachium przegrywała już 0:3. Kluczowe okazały się stałe fragmenty gry i agresywny pressing graczy Realu. Bayern dostał w trąbę 0:4 na własnym boisku, a La Bestia Negra był już przeszłością. Decima, po pokonaniu odwiecznego rywala na tym poziomie była już na wyciągnięcie ręki, a pokonanie przeciwnika zza miedzy, czyli Atletico Diego Simeone, choć nie przyszło łatwo (bramka Ramosa w ostatniej akcji doprowadzająca do dogrywki), dało upragniony dziesiąty tytuł.

Carlo Ancelotti i jego asystent Zinedine Zidane, jeszcze po tej samej stronie barykady

Choć w kolejnych dwóch sezonach oba zespoły dochodziły do półfinału (Bayern) oraz do półfinału i wygranej w całej edycji (Real), o dziwo się nie spotkały. Bayern przegrywał z Barceloną (rewanż za 2013 rok) i Atletico. A Real odpadał z Juventusem w sezonie 2014/15 i wygrywał znów z Atletico w finale po karnych. W kolejnym sezonie tradycji jednak już stało się zadość i kiedy nazwy obu klubów pojawiły się obok siebie podczas losowania ćwierćfinałów, nikt nie był zaskoczony.

Lippi: „W Realu liczy się znajomość funkcjonowania psychiki wielkich piłkarzy”

Carlo Ancelotti był już po drugiej stronie barykady i był przerażony perspektywą grania z Los Blancos na tak wczesnym etapie. Obrońca trofeum, choć marzył o jego obronie, w tamtym sezonie wolno się rozkręcał. W Lidze Mistrzów jednak właśnie włączał wyższy bieg, a rywalizacja z odwiecznym rywalem dodatkowo go mobilizowała. Zinedine Zidane, który prowadził w tamtym czasie Królewskich, miał oczywiście drużynę pełną gwiazd, ale wzorem swojego byłego trenera i wielkiego poprzednika, Vicente Del Bosque, bardziej niż filozofować na temat taktyki, starał się używać swojego doświadczenia na najwyższym poziomie jako piłkarz. W końcu, jak powiedział kiedyś Marcello Lippi, „w Realu mniej liczy się warsztat, a bardziej znajomość funkcjonowania psychiki wielkich piłkarzy”.

W pierwszym meczu zespół z Madrytu wygrał na wyjeździe 2:1, a do tego zmarnował niezliczoną ilość szans bramkowych, ale znów błyszczał Neuer. Cristiano Ronaldo notował właśnie setne trafienie w europejskich pucharach, a Robert Lewandowski oglądał porażkę kolegów z trybun, wykluczony z gry po kontuzji barku. Rewanż jednak nie okazał się formalnością dla Królewskich, za to stał się kamieniem milowym dla wprowadzenia VAR. Liczba sędziowskich pomyłek Viktora Kassaiego była wprost proporcjonalna do poziomu meczu. 2:1 dla Bayernu w regulaminowym czasie, doprowadziło do dogrywki, ale tam był już koncert jednego aktora, niezależnie od błędów arbitra. Jak pisał potem w swojej książce „Cristiano i Leo” Jimmy Burns, doszło do absurdalnej sytuacji. – Część fanów wygwizdała Ronaldo w meczu z Bayernem Monachium, w którym ten dopiero co ustrzelił hat-tricka. Było to rewanżowe spotkanie, a wynik dwumeczu przedstawiał się jako 6:3 dla Królewskich, z czego pięć goli zdobył Portugalczyk – pisał Burns.

To był trudny sezon dla superstrzelca Realu. Kibice wciąż zarzucali mu pasywność, brak sprinterskich popisów z piłką przy nodze, z których kiedyś słynął i wymigiwanie się od jakichkolwiek zadań w defensywie. On wprawdzie wciąż dostarczał gole w ilościach hurtowych, ale fanom Realu to nie wystarczało. Reprezentant Portugalii chciał odejść po tamtym sezonie, ale dał się namówić na Last Dance i pewnie nie żałuje. Oczywiście zasada, że Ligę Mistrzów wygrywa zwycięzca meczu Real – Bayern dalej obowiązywała i to Królewscy po pokonaniu w półfinale Atletico i w finale Juventusu jako pierwsi w historii dwa razy z rzędu podnieśli na koniec sezonu „uszaty” puchar.

Mieli też chrapkę na to, żeby skompletować hat-tricka, a kiedy znów w półfinale na ich drodze stanęła bezzębna ostatnio La Bestia Negra, tym razem już się jej nie bali i znów pokonali ekipę z Bawarii w pierwszym spotkaniu, tym razem w Monachium. Po raz pierwszy w tej edycji do siatki rywala nie trafił Ronaldo, nie obyło się też bez kontrowersji sędziowskich (dwa potencjalne karne za faule Carvajala na Lewandowskim). Jednak to Real wygrał 2:1. W rewanżu to raczej Bayern znów się nie popisał, choć mógł się podobać dużo bardziej od rywala. Momentem zwrotnym był „wielbłąd” bramkarza Die Roten, Svena Ulreicha, zastępującego kontuzjowanego Neuera. Rezerwowy golkiper Bayernu nie trafił w podaną od obrońcy piłkę, a Karim Benzema tylko skorzystał z prezentu. Tym razem Cristiano Ronaldo również nie strzelił, a dwie bramki zdobył Francuz wciągając słabszy w tym dwumeczu Real do finału. Bohaterowie z Madrytu byli już zmęczeni, ale była jeszcze robota do zrobienia w decydującym meczu z Liverpoolem. A że Real finałów Champions League nie zwykł przegrywać, Sergio Ramos mógł po raz trzeci z rzędu podnieść Puchar Mistrzów, a po raz trzynasty w historii dla Realu.

Bayern dwa lata później sam świętował po zwycięskim finale w pamiętnym covidowym sezonie w lizbońskiej bańce. Potem jednak brak odświeżenia składu i trenerskie eksperymenty nie pozwalały mu przebić się ponad ćwierćfinał. Real za to po dwóch gorszych sezonach w Lidze Mistrzów i dwukrotnym odpadnięciu na poziomie 1/8 finału, znalazł nowe nemezis w postaci Manchesteru City i to z nim toczył przez trzy edycje z rzędu epickie boje. Jedną z nich zakończył nawet powrotem na europejski tron, po tym jak sezon życia zaliczył Benzema i w pojedynkę wprowadził Los Blancos do finału w 2022 roku. Tam znów pokonali Liverpool, tym razem po golu Viniciusa.

Tak dotarliśmy do sezonu 2023/24. Real zdominował La Ligę w sposób absolutny, a w ćwierćfinale Champions League stoczył kolejny kapitalny bój z The Citizens Pepa Guardioli. Bayern z kolei w Niemczech doznał upokorzenia ze strony niepokonanego dotąd Bayeru Leverkusen, dając sobie odebrać po dwunastu latach prymat w Bundeslidze. W Lidze Mistrzów za to pewnie kroczył przez kolejne rundy pokonując Lazio w momencie największego kryzysu i odradzający się Arsenal w ćwierćfinale. Jak zwykle jednak ich droga do tego momentu nie ma najmniejszego znaczenia. Liczą się tylko dwa najbliższe mecze.

Historia tej rywalizacji jest jak Liga Mistrzów w pigułce. Genialni bramkarze i supersnajperzy. Mistrzowie defensywy i suwereni środka pola. Narodziny nowych talentów i ostatnie podrygi starych wielkich mistrzów. Pamiętne bramki, parady, faule i milczące gwizdki arbitrów. To wszystko tu jest. Zawsze. Zapraszamy na odsłonę nr 27.

Rywalizacja Real Madryt – Bayern Monachium w Pucharze/Lidze Mistrzów:

1975/76 Real – Bayern 1:1, 0:2 (1/2 finału)

1986/87 Bayern – Real 4:1, 0:1 (1/2 finału)

1987/88 Bayern – Real 3:2, 0:2 (1/4 finału)

1999/00 Real  – Bayern 2:4, 1:4 (rozgrywki grupowe – 2 etap)

1999/00 Real – Bayern 2:0, 1:2 (1/2 finału)

2000/01 Real – Bayern 0:1, 1:2 (1/2 finału)

2001/02 Bayern – Real 2:1, 0:2 (1/4 finału)

2003/04 Bayern – Real 1:1, 0:1 (1/8 finału)

2006/07 Real – Bayern 3:2, 1:2 (1/8 finału)

2011/12 Bayern – Real 2:1, 1:2, 3:1 w karnych (1/2 finału)

2013/14 Real – Bayern 1:0, 4:0 (1/2 finału)

2016/17 Bayern – Real 1:2, 2:4 po dogrywce (1/4 finału)

2017/18 Bayern – Real 1:2, 2:2 (1/2 finału)

2023/24 Bayern – Real ?? (1/2 finału)

 

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

15 komentarzy

Loading...