Reklama

Zielu, prowadź. Oczekiwanie na ten dzień

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

28 marca 2022, 17:54 • 11 min czytania 85 komentarzy

Złośliwość futbolowych bogów nie zna granic, ale w niezwykle rozczarowujących barwach jawiłby się dzień końca kariery reprezentacyjnej Piotra Zielińskiego, kiedy jedynym właściwym cytatem na tę okazję byłyby koślawo kultowe słowa Jerzego Brzęczka o oczekiwaniu na jakiś piękny poranek, w który Zielu wstanie z łóżka z odmienioną głową i stanie się gwiazdą biało-czerwonej kadry. Całość tych smętnych wspominek okrasiłaby smutna konstatacja: no cóż, szkoda, że miało być tak pięknie, a było jak zawsze. Na szczęście do tego jeszcze daleka droga. Zieliński ma 27 lat. Zieliński ma jeszcze dużo czasu. Zieliński wiele po sobie obiecuje. Nadzieja na jego wielkość w reprezentacji nie umiera, choć bądźmy brutalni: dość już ambiwalencji i asekuranctwa, najwyższy czas, żeby ten chłopak w większym stopniu odciskał piętno na tej drużynie. 

Zielu, prowadź. Oczekiwanie na ten dzień

– Nie mam wątpliwości, że baraż ze Szwecją to jeden z najważniejszych meczów w mojej reprezentacyjnej karierze – powiedział Piotr Zieliński w programie „Radio Polska Europa” na kanale Łączy Nas Piłka. Pomocnik Napoli nie jest typem złotoustego gaduły, nie kupuje przezabawnymi anegdotkami o włoskich szatniach, nie mami ponadprzeciętną inteligencją. Aż chciałoby się napisać, że to ten typ zawodnika, który przemawia na boisku, bo choć to banał z podręcznika dla sprzedawców mowy-trawy, to jeśli któryś polski piłkarz zapracował sobie na mandat identyfikowania go w ramach tego określenia, to właśnie on, ale… no właśnie, ale, ale, ale – „ale” – i to Kowalowe, i to nie-Kowalowe – to najczęściej padające słowo w kontekście reprezentacyjnego Ziela. Wszystko dlatego, że wciąż, po prawie siedemdziesięciu występach i dwudziestu zdobyczach statystycznych w biało-czerwonej koszulce, gracz z Ząbkowic Śląskich nie stał się pełnoprawnym liderem tego zespołu.

Nie najlepszy moment

Gry Piotra Zielińskiego nie wypada sprowadzać do suchych liczb. W jego piłkarskiej charakterystyce kryje się coś więcej. Kumple z boiska, nawet ci z potężnymi nazwiskami, komplementują go regularnie i na setki sposobów. Nie ma przypadku w słowach Roberta Lewandowskiego, który wcale nie tak dawno temu – podkreślając swoją niechęć do oceniającego wypowiadania się na temat umiejętności innych piłkarzy – rzucił, że Zielu widocznie dojrzał i zaczyna prezentować pełnię potencjału. Ciepłych słów nie szczędzą mu też kolejni klubowi trenerzy, w tym Maurizio Sarri, Carlo Ancelotti, Gennaro Gattuso i Luciano Spalletti, czyli fachowcy kompetentni, medialni i uznani. 27-letni piłkarz wyróżnia się w Serie A w zaawansowanych statystykach. Od lat figuruje w ligowych czołówkach pod względem oczekiwanych asyst, wykonanych kluczowych podań, celności zagrań progresywnych i dokładności tych skierowanych w ofensywną tercję boiska.

Zieliński to mocno wyróżniająca się postać w lidze włoskiej. Postać, która nigdy nie pozwoliła wpieprzyć się w paraliżujące łatki, choć piłkarski Neapol miłuje symbole i ikony. Polak nie musiał wstydzić się więc swojej techniki przy Jorginho. Nie dał zmiażdżyć się monumentalnemu cieniowi Marka Hamsika. W rozwoju nie przeszkadzają mu drobne kontuzje, urazy i wirusy. Ba, swojego czasu Diego Maradona junior, syn najwybitniejszego piłkarza w historii futbolu w stolicy Kampanii, przyznał, że należy do nieformalnego kościoła Zielińskiego, co też ma swoje znaczenie i swój wymiar. W piłce klubowej to po prostu dobry piłkarz na światową miarę.

Reklama

W pierwszej części trwającego sezonu Piotr Zieliński zachwycał formą. Jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia miał na swoim koncie pięć bramek i pięć asyst we włoskiej Serie A. Zanosiło się na najlepszą – i statystycznie, i estetycznie – kampanię w jego karierze. Minęło jednak kilka miesięcy i Zieliński znacznie obniżył loty. Ostatnie dziesięć ligowych spotkań Napoli, to zaledwie dwa występy w pełnym wymiarze minutowym. Więcej – dwa ostatnie mecze na włoskich boiskach, te z Hellasem i Udinese, polski pomocnik zaczynał na ławce rezerwowych. Niech nikogo nie zmyli gol 27-letniego piłkarza na Camp Nou w meczu Ligi Europy z Barceloną. Tak La Gazzetta dello Sport relacjonowała początek 2022 roku w jego wykonaniu: „spadek formy Piotra Zielińskiego jest drastyczny. Od początku roku nie może utrzymać standardów z rundy jesiennej. Brakuje mu pewności, popełnia mnóstwo błędów, jest cieniem samego siebie”.

Sam zainteresowany, w rozmowie z Łączy Nas Piłka, też przyznawał, że jest w stanie wyobrazić sobie lepszy moment na rozgrywanie jednego z najważniejszych meczów w reprezentacyjnych karierze i zgrabnie uciął pytanie swojego rozmówcy, który próbował imputować mu wzmożony głód udowadniana własnej wartości związany ze słabszymi chwilami w klubie.

Rozważania na temat pozycji 

Inna sprawa, że nie urodziliśmy się wczoraj, nie doznaliśmy zbiorowej amnezji i doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że Piotr Zieliński jest prawdopodobnie ostatnim piłkarzem, którego formę w klubowych barwach należy traktować jako wskazówkę dla tworzenia projekcji jego ewentualnej dyspozycji w narodowych barwach. Jeszcze niedawno łatwiej było o odmalowywanie jakiegoś jego jaskrawego reprezentacyjnego portretu. Na Euro 2016 nie uniósł presji. Większość turnieju przesiedział na ławce dla rezerwowych, a w meczu o nic z Ukrainą dostał szybką zmianę i wypłakał się w szatni. Na rosyjskich mistrzostwach świata zawiódł na całej linii, kompletnie nie dał rady, podobnie jak cała reszta brygady, choć niedługo wcześniej potrafił błyszczeć w mundialowych eliminacjach.

Za marnej kadencji Jerzego Brzęczka dostawało mu się po łapach. I to metalową linijką. Chyba nie było bardziej krytykowanego zawodnika w tamtej kadrze. Nie pomagał też były selekcjoner, który raz, że nie miał żadnego sensownego pomysłu na wykorzystanie jego talentu, dwa, że przyznawał to publicznie tymi tekstami o wstawianiu z łóżka. Niby momentami coś przeskakiwało, coś zaskakiwało, ale nigdy na stałe. Właściwie tylko w spotkaniu eliminacyjnym z Izraelem wyglądało to świetnie. Od biedy na plus można zapisać okraszony golem występ przeciwko Włochom w Bolonii. Reszta? Przeciętnie lub słabo. Liczby to nie wszystko, ale bramka i dwie asysty jak na zawodnika, który miał wreszcie rządzić na murawie w polskich barwach, to katastrofalny bilans.

Przed wyborem Paulo Sousy pisaliśmy: „W kadrze był już próbowany na wielu pozycjach, w wielu formacjach – był ósemką, dziesiątką, skrzydłowym, pół-skrzydłowym, pół-ósemką, pół-dziesiątką, a wszystko to po to, żebyśmy mogli zobaczyć parę przebłysków, parę lepszych momentów i multum rozczarowujących spotkań. Nowy szkoleniowiec musi znaleźć na niego pomysł. Musi i już. Czy to będzie kwestia dotarcia do głowy, czy odpowiednio ustalonej taktyki, czy włoskiego charakteru i włoskiego języka, czy jeszcze czegoś innego – zabijcie nas, ale nie chcemy wnikać. Żal po prostu byłoby w ściśle turniejowym okresie marnować złote dni Zielińskiego, które ten przeżywa na włoskich boiskach”. 

Wydaje się, że portugalski selekcjoner-uciekinier znalazł jakiś tam pomysł na wykorzystanie Zielińskiego. Dużo rzadziej – względem pontyfikatów Nawałki i Brzęczka – 67-krotny reprezentant Polski biegał po murawie zagubiony, przyduszony, przygaszony. Może nie zaczął nagle notować wielkich liczb czy błyszczeć masami wspaniałych podań, ale odnosiliśmy wrażenie, że Zielu nie jest już błądzącym wolnym elektronem, a istotnym elementem układanki taktycznej. Sousa osadził go na pozycji ofensywnego pomocnika – między dwoma niżej ustawionymi środkowymi pomocnikami i dwoma wyżej usytuowanymi napastnikami. Prezentowało się to zgrabniej, miało to sens, choć – już klasycznie dla reprezentacyjnej przygody Zielińskiego – brakowało długotrwałego efektu wow.

Reklama

Czy Czesław Michniewicz zamierza kontynuować koncepcję swojego poprzednika? Nie wiadomo. Niby ustawienie z niezbyt miarodajnego spotkania towarzyskiego ze Szkocją pokazało, że nowy selekcjoner może mieć inne pomysły, ale… z drugiej strony, Zieliński – gdzieś obok Modera, gdzieś między środkiem a skrzydłem – znów wyglądał jak cień piłkarza. I to mogło być niepokojące. Sam piłkarz, ponownie na Łączy Nas Piłka, przekonywał, że najlepiej czuje się jako mezzala w ustawieniu 4-3-3, ale dodawał też, iż nie przeszkadza mu – pisana mu przez ostatni rok w klubie i w reprezentacji – rola trequartisty, czyli ofensywnego pomocnika. Pchanie go w inne gorsety tylko blokuje jego niewątpliwy potencjał.

Zieliński a ważne mecze

Miniony rok obfitował w dosyć istotne spotkania dla polskiej reprezentacji. Jak wypadł w nich Piotr Zieliński? Zajrzyjmy do recenzji z naszych tekstów z notami.

Polska 3:3 Węgry, Piotr Zieliński – 6

Rozkręcił się po sześćdziesiątej minucie. W pierwszej połowie miotał się, nie mogąc sobie znaleźć miejsca na boisku, ale kiedy już znalazł, to wyglądał naprawdę fajnie. Bo to zdolny chłopak jest, sami wiecie. Ba, wszyscy to wiedzą, tylko za rzadko pokazuje to w kadrze. Kiedy się rozhuśtał, gra Polski zaczęła hulać. Rozprowadził bramkę Piątka. Bardzo ładnie asystował przy golu Jóźwiaka. Kilka razy kiwnął, kilka razy zmienił tempo, przyspieszył, zwolnił, nieźle to wyglądało, choć jasne jest, że chcielibyśmy widzieć go w tym wydaniu w dłuższych wymiarach czasowych.

Polska 1:2 Anglia, Piotr Zieliński – 3

Znów rozczarował, nic nie poradzimy. Z jego straty poszła kontra, która zakończyła się faulem Helika na karnego. Oczywiście Zieliński nie był w zbyt komfortowym położeniu, bo koledzy nie wychodzili mu gremialnie do podania, a rywale coraz bardziej naciskali, ale w końcu mówimy o czołowym pomocniku Serie A. Od niego można wymagać, żeby sobie w takich chwilach radził. Po zmianie stron „Zielu”, jak cały zespół, trochę się rozkręcił, choć ciągle brakowało kropki nad „i”. Zaskakująco często miał dziś problem z zabraniem się z piłką przy pierwszym przyjęciu – albo lekko mu zostawała, albo sam się ślizgał. W defensywie nie zawsze nadążał z pomaganiem Bereszyńskiemu.

Polska 1:2 Słowacja, Piotr Zieliński – 5

Przed przerwą jako jedyny z naszych reprezentantów udźwignął stawkę meczu, był poziom wyżej niż reszta. Grał z dużą swobodą, łatwo uwalniał się spod opieki rywali i dobrze dogrywał. Dołożył swoją cegiełkę do bramki wyrównującej, szybko podając ze skrzydła do Klicha. Potem dośrodkowaniem znalazł Glika w polu karnym. Łącznie zanotował aż cztery kluczowe podania. I wszystko byłoby super, gdyby nie zginął nam na ostatnie pół godziny, odkąd zaczęliśmy grać w dziesiątkę. Wtedy przebojowości i zrobienia czegoś ponad standard Zielińskiemu zabrakło. Co nie zmienia faktu, że na tle większości kolegów wypadł dobrze.

Polska 1:1 Hiszpania, Piotr Zieliński – 4

Nie będziemy uderzać w niego po tym meczu. Byłoby to absolutnie bezsensowne. Z Hiszpanią gra się na trochę innych zasadach. To był właściwie jeden z pierwszych meczów w karierze Zielińskiego, kiedy pełnił aż tak ważną rolę w organizacji gry defensywnej. Wybrnął z tego zadania znośnie, w końcu Hiszpanie nie zjedli Polaków w środku pola, ale znów, tak jak u Klicha: chcielibyśmy zobaczyć coś więcej w ofensywie. Znaczy, wróć, chcielibyśmy zobaczyć cokolwiek w ofensywie. A Zieliński niby coś tam próbował, ale raczej nie na polu technicznym, a szybkościowym, a tu – w przeciwieństwie do pola technicznego – nie ma za wielu atutów.

Polska 2:3 Szwecja, Piotr Zieliński – 7

Podobnie jak ze Słowacją, do pewnego momentu był to jedyny zawodnik w naszych szeregach, który potrafił udźwignąć ciężar meczu. To po jego dośrodkowaniu z rzutu rożnego dwukrotnie w poprzeczkę główkował Lewandowski. Dwukrotnie swoimi próbami zza pola karnego sprawiał duże problemy Olsenowi i dawał sygnał reszcie, że jeszcze nie wszystko stracone, że można powalczyć. Pięknym podaniem uruchomił Lewandowskiego w akcji na 1:2. Jeśli czegoś nam zabrakło, to jeszcze lepiej wykonywanych stałych fragmentów i utrzymania dobrego poziomu do samego końca. Co nie zmienia faktu, że stawiamy kolejny plus przy jego nazwisku.

Polska 1:0 Albania, Piotr Zieliński – 6

Autor jednego z dwóch celnych strzałów reprezentacji Polski w tym meczu. To nie były wielkie zawody Ziela, ale długo był on jednym z nielicznych polskich piłkarzy, komfortowo czujących się z piłką przy nodze i szukających innego rozwiązania akcji niż laga pod nogi Berishy. Kierunkowe przyjęcia, wchodzenie w małą grę, odgrywanie na jeden kontakt – przyjemnie się na to patrzyło. Z drugiej strony zabrakło nam jakiegoś konkretu – nawet nie mówimy tutaj o bramce czy asyście, ale o jakimś przeszywającym prostopadłym podaniu, celnym dośrodkowaniu czy czymkolwiek w tym stylu.

Potwierdzałoby to naszą tezę, że Zieliński trochę się reprezentacyjnie ogarnął. W niezaprzeczalnie sprawnym ofensywnie systemie Paulo Sousy potrafił i umiał stawać się pożytecznym elementem napędzania kolejnych atak. Nawet, jeśli nie szło, jeśli nie kleiło, a tego właśnie się od niego wymaga. Szczególnie odpowiedzialnie i przywódczo zaprezentował się w meczu o wszystko ze Szwecją na Euro. Nie mielibyśmy nic przeciwko, żeby finał baraży o udział w katarskich mistrzostwach świata okazał się powtórką z rozrywki.

Czas na bycie liderem 

Bo to już najwyższa pora na przekonującego Piotra Zielińskiego w służbie piłkarskiej Polski. Super, że w mundialowych kwalifikacjach Zielu potrafił zaliczać prawie dwa razy więcej kontaktów z piłką niż w barwach Napoli w Serie A. Świetnie, że podaje na dobrej skuteczności zarówno na swojej połowie, jak i na połowie rywali. Kapitalnie, że dogrywa średnio dwa kluczowe podania na spotkanie kadry. Wspaniale, że zawsze obiecuje po sobie wiele. Ale koniec końców, na ten moment, jego reprezentacyjna przygoda pozostawia dużo do życzenia. Może nie jest kompletnym rozczarowaniem, może nie jest całkowitą porażką, jak pewnie niektórzy chcieliby to widzieć, ale wielu pomocników z przeróżnych zakątków świata – pomocników o znacznie uboższym talencie, gorszym przeglądzie pola i żałośniejszych zdolnościach technicznych – pełni ważniejsze role w kreowaniu gry swoich drużyn niż 27-letni polski pomocnik.

A tak być nie może.

Najwyższy czas, żeby Piotr Zieliński stał się liderem tej kadry. To zbyt dobry piłkarz, żeby pozwalać sobie na takie marnotrawco.

Czytaj więcej o Piotrze Zielińskim i reprezentacji Polski:

Fot. Fotopyk

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

85 komentarzy

Loading...