– Dzisiaj obserwowaliśmy dwa dobrze grające w piłkę zespoły – powiedział po wczorajszym spotkaniu Lecha z Jagiellonią Dariusza Żuraw.
Wie pan co, panie Dariuszu? Powinien pan teraz walnąć buraka ze wstydu. Wczoraj obserwowaliśmy jakąś pokraczną próbę naśladowania poważnych drużyn, dwa naprawdę dobrze grające w piłkę zespoły zobaczyliśmy dziś na Dolnym Śląsku. I tu już naprawdę nie chodzi o to, że mieliśmy dużo goli, w dodatku pięknych, a tylko tyle nam do szczęścia wystarczy. Nie! W końcu zobaczyliśmy dwie ekipy, które wyszły na boisko, by mecz po prostu wygrać, choćby się waliło i paliło.
Obie miały ku temu argumenty i nie zawahały się ich użyć. Intensywność na poziomie przyzwoitej ligi. W tym sezonie lepszego meczu w naszej lidze nie widzieliśmy. Czy nie zobaczymy? Jasne, mamy dopiero dziewiątą kolejkę, ale nie będzie łatwo to przebić.
Ujmijmy to tak – działo się tyle, że nawet telewizja nie mogła za tym nadążyć, przez co nie obejrzeliśmy na żywo jednego gola. W 63. minucie świetnym uderzeniem Żivec wyprowadził Zagłębie na 3-2, dwie minuty później Stiglec jeszcze piękniej zalutował z wolnego i… tyle, kaput, padło. A gdy kilka minut później wróciliśmy do Wrocławia, najpierw okazało się, że Miedziowi znów prowadzą, a później, że bramka Slisza, który ledwie tydzień wcześniej po raz pierwszy trafił w lidze, też była z tych, o których mówi się “stadiony świata”.
To jakieś szaleństwo. Ten mecz miał żółte papiery, można by go wsadzić w kaftan!
Dobrą historią jest też to, kto został bohaterem numerem jeden. Dziś rano Waldemar Prusik mówił na naszych łamach, że nawet chłopak z rezerw nie zagrałby gorzej od Erika Exposito. Nie da się stwierdzić, że były piłkarz Śląska opowiadał nam jakieś kocopały, bo to samo widział każdy, kto śledził dotychczasową karierę Hiszpana w Ekstraklasie, co nie zmienia faktu, że napastnik Śląska był dziś kapitalny. To może być dla niego punkt zwrotny.
Pierwszego gola strzelił po kapitalnym uderzeniu głową, w dodatku mając bliziutko tak wymagającego rywala jak Guldan.
Gdy po ręce Golli i karnym był remis, Exposito ponownie dał prowadzenie wrocławianom, korzystając ze zgrania Picha i zabawiając się w szesnastce z Tosikiem.
Gdy już wydało się, że Slisz zakończył to szaleństwo i przechylił szalę na korzyść Zagłębia, Hiszpan w 90. minucie dopadł do wrzutki i na raty znów pokonał Forenca.
Tyle jakości co dziś chłop nie pokazał w dotychczasowych ośmiu występach. No, jakbyśmy oglądali Marcina Robaka, ale młodszego, trochę sprawniejszego i z lewą nogą.
Wymowne było również to, że nawet przy stanie 4-4, gdy do końca pozostawał już tylko czas doliczony, obie ekipy nie miały zamiaru udać się do domu z poczuciem dobrze wykonanej pracy. Obie ekipy jeszcze spróbowały zgarnąć pełną pulę, czego efektem były dobre sytuacje Starzyńskiego i Żivca po jednej stronie boiska oraz Markovicia po drugiej.
Ale to już chyba byłoby zbyt wiele. To byłby spektakl, na który nie zasłużyliśmy. Ale i tak jest pięknie. Zagłębie tydzień temu pokazało, że potrafi się pobawić, gdy rywal zostaje w szatni, ale dziś udowodniło, że umie to zrobić również wtedy, gdy przeciwnik jest na boisku i walczy. A Śląsk dowiódł, że nieprzypadkowo dzisiejszą noc spędzi na fotelu lidera.
Panowie, świetna robota.
Fot. newspix.pl