Ciekawego wyzwania podjęli się piłkarze Legii Warszawa. Mistrzowie Polski, co w zasadzie piszemy ze wstydem, postanowili sprawdzić, czy grając w miarę poprawnie przez zaledwie trzydzieści minut dwumeczu, można awansować do kolejnej rundy eliminacji Ligii Mistrzów. Przeprowadzony eksperyment przyniósł jednak negatywną odpowiedź, co oznacza, że legioniści najbardziej elitarne klubowe rozgrywki globu kolejny raz zobaczą jak świnia niebo. Porażkę w pierwszym meczu ze Spartakiem Trnawa zdołali sobie co prawda odbić, ale więcej bramek koniec końców i tak zdobyli Słowacy. Tym samym polska piłką oficjalnie dopisała do coraz dłuższej listy kolejny eurowpierdol.
Po co Legia przyjechała do Trnawy? To pytanie przez całą pierwszą połowę zadawał sobie każdy, kto oglądał ten wyjątkowo słaby mecz. “Wojskowi”, wbrew wszystkim szumnym zapowiedziom, nie wyglądali bowiem jak drużyna, której celem było odrobienie strat z pierwszego spotkania i wywalczenie awansu. Sprawiali raczej wrażenie niezbyt lotnej ekipy, w której poszczególne elementy funkcjonowały w oderwaniu od siebie. Zamiast lawinowych ataków, których należało od wymagać, było skradanie się i nieśmiałe dźganie rywala patykiem. Dość powiedzieć, że przed przerwą jedyną groźną sytuację pod bramką Spartaka stworzył Godal, który był o włos od zaliczenia spektakularnego swojaka. Szansę na strzelenie gola mógł mieć też Jose Kante, gdyby oczywiście umiał grać strzelać w światło bramki. No ale ponieważ nie umie, to po dobrym podaniu Mączyńskiego, zachował się tak.
Najgorsza. Symulka. Lipca. pic.twitter.com/Sz1UOppcWf
— Damian Smyk (@D_Smyk) 31 lipca 2018
Legia być może prezentowałaby się trochę lepiej, gdyby nie cudaczna decyzja Deana Klafuricia. Chorwat w pościg za uciekającym Spartakiem zdecydował bowiem wysłać tylko dziewięciu zawodników. Nikt bowiem nie przekona nas, że Kucharczyk z Radoviciem, którzy na boisku przebywali od pierwszej minuty, że próbowali realizować jakieś założenia taktyczne, że mieli jakikolwiek pozytywny wpływ na swoją drużynę. Obaj wyglądali raczej na podwójnych agentów, unikających piłki jak ognia, a jeśli już znaleźli się w jej posiadaniu, to za każdym razem w koleżeńskim geście oddawali ją rywalom lub dla niepoznaki wybijali poza boisko.
Radovic pogadał po pierwszym meczu. Ocenił taktykę, personalia a dziś postał 45 minut i poszedł pod prysznic .Pewnie znów coś powie.
— Mateusz Borek (@BorekMati) 31 lipca 2018
Ich postawę moglibyśmy podsumować jednym słowem – prowizorka. Coś na wzór farbowanej murawy na stadionie Spartaka, co zdradziły pobrudzone stroje legionistów.
Słowacy ze @FCSpartakTrnava nawet trawę na zielono pomalowali na przyjazd @LegiaWarszawa 😛 #spaleg pic.twitter.com/55O25WdPyW
— FotoPyK (@FotoPyK) 31 lipca 2018
Dużo gorzej od Kucharczyka i Radovicia zachował się jednak Vesović, który na boisku wytrzymał ledwie trzydzieści siedem minut, a wyleciał z niego za dwie żółte kartki obejrzane w ciągu niecałego kwadransa. Żenująco wyglądała zwłaszcza sytuacja, po której sędzia pokazał Czarnogórcowi drugie „żółtko”. Vesović chwilę wcześniej podjął bowiem jedną z najbardziej komicznych prób dryblingu we współczesnej historii futbolu, która skończyła się dziecinną stratą, faulem i grą Legii w dziesiątkę przez blisko godzinę.
Z wyjątkowej nieporadności legionistów pożytku nie potrafili zrobić gospodarze, ale dziś strzelanie bramek niekoniecznie było dla nich celem nadrzędnym. Piłkarze Radoslava Latala koncentrowali się przede wszystkim na zachowaniu czystego konta. I choć defensywa Spartaka momentami była wyjątkowo niepewna, a stoperzy mistrza Słowacji poruszali się, jakby nie mieli zgięcia w kolanach, to przez ponad sześćdziesiąt minut ten cel realizowali, a ostatecznie nie stracili więcej goli niż mogli sobie na to pozwolić.
Oczywiście spora w tym zasługa Legii, która w drugiej połowie – identycznie, jak w pierwszej – nie potrafiła zagrozić bramce Chudego. Dużo było smętnego klepania w środku boiska, kompletnie pozbawionego tempa rozgrywania, rajdów Hlouska czy niecelnych dośrodkowań Kucharczyla, ale cechę wspólną tych wszystkich prób stanowiła rażąca nieudolność. Bramkę, przedłużającą nadzieję „Wojskowych” na awans udało się strzelić dopiero po błędzie defensorów gospodarzy, którzy nie zauważyli, że do piłki wstrzelonej w pole karne przez Carlitosa wystartował Inaki Astiz. Po tym golu legioniści nabrali trochę animuszu, ale to nie przełożyło się na kolejne sytuacje. Gdyby nie pomoc ze strony Słowaków – jak chociażby w 68. minucie, gdy blisko strzelenia drugiej bramki był Cafu albo w ostatniej akcji meczu, gdy piłkę meczową na nodze miał Carlitos – to piłkarze Klafuricia sami nie byliby w stanie nic wykreować.
Kres marzeń o odrobieniu strat przyszedł w 85. minucie, gdy Antolić postanowił przebić wyczyn Vesovicia i pokusił się o jeszcze głupszą stratę, po której wyleciał z boiska za drugą żółtą kartkę. W momencie, gdy nadzieje cały czas się tliły, a piłkarze Spartaka grali coraz bardziej bojaźliwie, chorwacki pomocnik wzbił się na wyżyny debilizmu i po prostu przybił stempel pod dokumentem ogłaszającym kompromitację Legii. Bo właśnie za kompromitację należy uznać wynik tego dwumeczu. Odpadnięcia z eliminacji do Ligi Mistrzów z drużyną, która gra Grendelami i Godalami, po prostu nie można nazwać inaczej.
Istnieje już tylko dwanaście krajów, gdzie nie zaliczyliśmy eurowpierdolu. I to grono robi się coraz bardziej elitarne…
Fot. 400mm.pl