Reklama

Pomoc konkretnemu człowiekowi jest cenniejsza niż medale

redakcja

Autor:redakcja

01 maja 2018, 08:32 • 18 min czytania 1 komentarz

– Jakość szkolenia byłaby wyższa, gdyby trenerzy mogli skupić się na swojej pracy, a nie musieli biegać z miejsca na miejsce. Praca z młodzieżą nie jest doceniana. W Stali Szczecin pracowałem przez siedem lat jako trener, zarabiając 250 złotych za zespół. Prowadziłem dwa roczniki, więc otrzymywałem 500 złotych. Zresztą, chyba nigdy nie dostaliśmy wypłaty w terminie. Pracowałem w szkołach, a piłka była dodatkiem. W Chemiku Police zarabiałem z kolei 600 złotych, z czego część wydawałem na dojazdy ze Szczecina.

Pomoc konkretnemu człowiekowi jest cenniejsza niż medale

Maciej Mateńko to najbardziej utytułowany trener młodzieży w województwie zachodniopomorskim, który obecnie przeprowadza szkolenia w ramach Mobilnej Akademii Młodych Orłów. Za nim intensywny miesiąc w terenie, po którym może już wyciągnąć pierwsze wnioski. Najważniejszy i jednocześnie najbardziej niepokojący – wuefiści nie garną się do udziału w szkoleniach, chociaż są one skierowane między innymi do nich.

Czy jest szansa na zmianę trendu związanego z niską sprawnością fizyczną dzieci? Jak to jest wygrać finał w filmowych okolicznościach, gdy jego podopieczni piją kompot na stołówce, a przeciwnicy przywożą ze sobą cały sztab szkoleniowy? Czy ma żal do Pogoni o to, że się z nim pożegnała? Jakie okoliczności sprawiły, że nie dołączył do sztabu Artura Płatka? Co obiecał mu Edi Andradina? Kogo wzruszyła przemowa Grzegorza Szamotulskiego? Zapraszamy.

*

Maciej Sawicki powiedział, że PZPN nie docierał wszędzie tam, gdzie powinien. Mobilna AMO to zmieniła?

Reklama

Projekt Mobilnej Akademii Młodych Orłów zakłada przede wszystkim dotarcie do trenerów z mniejszych miejscowości i najbardziej utalentowanych zawodników. Udaje nam się to. Polski Związek Piłki Nożnej przeprowadził analizę, która potwierdziła, że ponad 80 procent wszystkich reprezentantów Polski – zarówno z pierwszej reprezentacji, jak i kadr młodzieżowych – pochodzi z mniejszych miejscowości. Nietrudno dojść do wniosku, że wiele talentów w ostatnich latach zapewne zostało przeoczonych. Mobilna AMO chce wyłaniać najbardziej utalentowanych zawodników, a także budować świadomość wśród trenerów, którzy muszą zrozumieć, że tak naprawdę mogą wykonać swoją pracę tylko do pewnego momentu. Następnie dzieci trzeba przekazać do większej akademii – by mogły rozwijać się wśród silniejszych i miały z kim rywalizować. Jeżeli w danym powiecie trafi się perełka, ale ugrzęźnie w lokalnym klubie, w pewnym momencie przestanie iść do przodu i nie będzie w stanie podnosić swoich umiejętności.

Uświadamiamy trenerów, że wynik w młodszych kategoriach wiekowych nie jest ważny. Liczy się dopiero w seniorach, może w Centralnej Lidze Juniorów, gdzie już walczy się o medale, chłopcy są u progu swoich karier i wynik pozwala zwrócić na nich uwagę. Tak naprawdę jednak liczą się indywidualności. Pomoc konkretnemu człowiekowi, a nie sukces w orlikach czy skrzatach.

Nietrudno jednak wyobrazić sobie sytuację, w której lokalny klub trzyma swoją perełkę, bo dzięki niej osiąga wyniki, a o klubie jest głośno w całym regionie.

Jeżdżąc na szkolenia, daję proste przykłady, które podważają sens takich praktyk. Pytam, skąd pochodzi Grzegorz Krychowiak. Każdy wie, że z Mrzeżyna. Filip Starzyński jest utożsamiany z Przelewicami. W naszym województwie to jest oczywiste dla każdego. I właśnie to jest najlepszą reklamą dla danej miejscowości, bo powiedzmy sobie szczerze – po kilku latach mało kto pamięta o wynikach osiągniętych w młodzikach.

Jak wygląda typowe szkolenie?

Składa się z trzech części. Najpierw przeprowadzamy godzinny wykład odnośnie do najnowszych trendów w pracy z młodzieżą. Później trening pokazowy. Uczestniczy w nim 16 dzieci. Pokazujemy na ich przykładzie, na co trenerzy powinni zwracać uwagę. Co najważniejsze  – szkoleniowcy oglądający trening nie siedzą na trybunach, lecz stoją przy samej linii. W trakcie zajęć podchodzimy do nich, tłumaczymy, na jakie szczegóły powinni zwrócić uwagę. Ostatnia część to gry selekcyjne równocześnie na dwóch boiskach, w dwóch kategoriach wiekowych – orlik i młodzik. Najzdolniejsza młodzież z całego powiatu prezentuje nam swoje umiejętności, a naszym zadaniem jest wprowadzenie do systemu ISOS najlepszych z nich. Wyróżnione dzieci będą zapraszane na Letnią i Zimową Akademię Młodych Orłów.

Reklama

Jak często jeździcie?

W każdym tygodniu musimy odwiedzić trzy powiaty, dwa dni poświęcamy też na zorganizowanie szkoleń. To ogromnie dużo telefonów i pism do zarządców obiektów, prezesów czy dyrektorów. Ludzie przyjmują nas bardzo chętnie, wszyscy są bardzo otwarci. Udostępniają obiekty, pytają, w czym mogą pomóc. Tak naprawdę potrzebujemy tylko sali na około 30 osób i pełnowymiarowe boisko, na którym możemy zorganizować gry selekcyjne. We wszystko pozostałe wyposażył nas PZPN.

Trenerzy wykazują duże zainteresowanie?

Widać, że są bardzo wdzięczni, że do nich przyjeżdżamy. Zadają dużo pytań, żyją tym. Czują się docenieni, że PZPN zjawia się u nich i im pomaga. Tym bardziej że wiemy, jak wygląda w Polsce praca trenerów młodzieży, która jest bardzo słabo opłacana. Żeby wiązać koniec z końcem, trzeba pracować w kilku miejscach. Praca z młodzieżą najczęściej jest pasją, za którą nie otrzymuje się wielkich pieniędzy, o ile dostaje się je w ogóle. Dlatego trenerzy nie mają czasu, żeby jeździć na szkolenia po Polsce. Mobilna AMO im to ułatwia.

Nawet pan, jako najbardziej utytułowany trener młodzieży w regionie, odszedł z Chemika Police, bo nie był w stanie utrzymać rodziny.

Praca z młodzieżą nie jest doceniana. Powiem otwarcie. W Stali Szczecin pracowałem przez siedem lat jako trener, zarabiając 250 złotych za zespół. Prowadziłem dwa roczniki, więc otrzymywałem 500 złotych. Zresztą, chyba nigdy nie dostaliśmy wypłaty w terminie, najdłużej czekaliśmy pół roku. Nie można powiedzieć, że z tego się utrzymywałem – pracowałem w szkołach, a piłka była dodatkiem. W Chemiku Police zarabiałem z kolei 600 złotych, z czego część wydawałem na dojazdy ze Szczecina.

Jakość szkolenia byłaby wyższa, gdyby trenerzy mogli skupić się na swojej pracy, a nie musieli biegać z miejsca na miejsce. Uważam, że to jedna z głównych przyczyn obecnego stanu młodzieżowej piłki w naszym kraju. Jeżdżąc po powiatach, jestem zaskoczony bardzo niską sprawnością fizyczną dzieci. Myślałem, że o zdolną młodzież będzie łatwiej. Jest inaczej – takich osób jest bardzo mało. Myślę, że gdyby trenerzy mogli poświęcić cały swój czas na pracę z młodzieżą, jakość treningów i ich przygotowanie stałoby na zdecydowanie wyższym poziomie. Zawodnicy mieliby większe umiejętności.

Jesteśmy takim samym krajem jak Niemcy czy Czesi. Liczba talentów jest zbliżona. Problem bardzo często tkwi w infrastrukturze. Przychodzi zima, nie mamy obiektów ze sztuczną nawierzchnią i boisk pod balonami. Trenuje się w małych salkach. Zawsze podaję przykład – nie da się wychować dobrego tenisisty ziemnego, jeżeli będzie ćwiczył pół roku na stole do tenisa stołowego.

Albo w szopie!

Dokładnie. (śmiech)

Treningi klubowe treningami klubowymi, ale założeniem Mobilnej AMO jest również to, że dzięki szkoleniom WF-y mają być bardziej zorganizowane.

Jestem po napisaniu pierwszego raportu podsumowującego miesiąc funkcjonowania Mobilnej AMO i jeden z pierwszych wniosków jest taki, że jest bardzo małe zainteresowanie nauczycieli wychowania fizycznego.

Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi.

Na danym szkoleniu mamy przeważnie jednego nauczyciela WF-u, nieraz dwóch. A przecież jadąc na miejsce, wysyłamy informację o nim do każdej szkoły w danym powiecie. Kiedy robiliśmy rozeznanie, okazało się, że większość nauczycieli dostaje informacje od dyrekcji. Zdarzają się szkoły, w których nauczyciele nie zostali poinformowani, ale to mniejszość. Niestety, zainteresowanie nauczycieli jest niewielkie. A to ważne – wuefiści powinni być na tych szkoleniach, bo pokazujemy na nich między innymi, jak powinny być skonstruowane takie zajęcia i jak dawkować intensywność.

W PZPN-ie musimy się zastanowić, jak to zmienić, bo to jest problem.

Ile osób pojawia się na szkoleniu?

W województwie zachodniopomorskim mamy średnio 25 osób. Czyli mając 21 powiatów, można założyć, że pierwsze szkolenie obejrzy około 500 trenerów. Uważam, że to jest dobry wynik. A z nowym szkoleniem wracamy w to samo miejsce po siedmiu tygodniach, więc zawsze pojawia się szansa na poszerzenie swoich horyzontów. Dzięki regularnym powrotom nie przegapimy też dzieci, które później dojrzewają, co jakiś czas temu było nagminne. Podczas każdej wizyty oceniamy je punktowo. Widzimy, czy dany chłopiec czy dziewczynka się rozwijają. Patrząc po miesiącu funkcjonowania, uważam, że ten program okaże się sukcesem. Efekty będzie można ocenić za parę lat, ale przede wszystkim doszkolimy trenerów z powiatów, którzy rzadziej biorą udział w tego typu zajęciach. A zainteresowanie z ich strony, jak mówiłem, na szczęście jest bardzo duże.

8

Żeby trafić do Mobilnej AMO, musiał pan przejść długą drogę. Pełną wzlotów i upadków. Zaczynał pan w Stali Szczecin.

To był dobry czas. Dwukrotnie udało mi się zająć drugie miejsce w Coca-Cola Cup, wówczas największym ogólnopolskim turnieju dla dzieci. Moi podopieczni grali w kadrach wojewódzkich. Szybko zaproponowano mi pracę w Gimnazjalnym Ośrodku Szkolenia Młodzieży, który powstawał pod egidą PZPN-u. Dostałem do prowadzenia kadrę województwa. W końcu przyszedł czas na Chemika Police. Otrzymałem zespół trampkarzy. Przeszedłem z nimi do juniorów młodszych i dwa razy z rzędu wygraliśmy Wojewódzką Ligę Juniorów. Nie było jeszcze wówczas Centralnej Ligi Juniorów, więc to był najwyższy możliwy poziom w województwie. Najpierw przegraliśmy rywalizację w barażach o mistrzostwo Polski z Zagłębiem Lubin, w którym prym wiódł Piotr Zieliński, grali tam też, jeśli się nie mylę, Gracjan Horoszkiewicz, Igor Łasicki czy Wiktor Bagiński, którego później kupił Lech, ale jego losy potoczyły się tak, że w Poznaniu zakończył karierę. Dwumecz z Zagłębiem przegraliśmy nieznacznie. Co innego rok później…

Wygraliście w filmowych okolicznościach.

Nie mogłem uwierzyć, że udało nam się dotrzeć do turnieju finałowego. Wcześniej wylosowaliśmy Wartę Poznań, która ograła między innymi Lecha – wygraliśmy z nią dwa mecze. Później los przydzielił nam SMS Łódź, aktualnego mistrza Polski w tej kategorii wiekowej. W Łodzi przegraliśmy 2:1, u siebie wygraliśmy 4:2. Sam w to nie wierzyłem. Do finałów, oprócz nas, dostały się Legia Warszawa, Rozwój Katowice, z Arkiem Milikiem w składzie, i OKS Olsztyn.

Mówił pan, że wy piliście kompot, a Legia miała odżywki.

Organizacyjnie to była przepaść. Dzisiaj jest to nie do pomyślenia, ale na mistrzostwach Polski byłem sam. Legioniści mieli w sztabie pięć czy sześć osób. Posiadali masażystę i fizjoterapeutę. Na ich stronie czytałem, że w przygotowaniu do mistrzostw pomaga im trener przygotowania motorycznego pierwszego zespołu. Mieszkaliśmy z Legią na jednym piętrze. Widziałem rozłożone stoły do masażu, wielkie butle z przygotowanymi odżywkami. „Jak mamy z nimi wygrać, skoro mają takie zaplecze, a my pijemy kompot na stołówce” – pomyślałem. Ale co okazało się później? Wygraliśmy z Legią 4:2. Gdy prowadziliśmy 4:0, chciałem dać zadebiutować na mistrzostwach każdemu. Ściągnąłem najlepszych zawodników, zrobiłem sześć zmian. Nie miałem szerokiej ławki, więc Legia strzeliła nam dwa gole, ale to i tak był wielki sukces.

W końcu przyszła ostatnia kolejka.

Aby zdobyć mistrzostwo Polski, musieliśmy wygrać z OKS-em i liczyć na potknięcie Rozwoju. Turniej odbywał się w Gdyni, mecze były rozgrywane równolegle. Spiker co chwilę podawał wynik z sąsiedniego boiska.

– Rozwój Katowice prowadzi 1:0.

– Rozwój Katowice prowadzi 2:0.

– Rozwój Katowice prowadzi 3:0.

Czyli co, zostaje walka o drugie miejsce? Prowadziliśmy z OKS-em, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że zdobędziemy tylko srebro. Legia zdobyła jednak bramkę do szatni, po przerwie trafiła na 3:2. Po chwili słyszymy, że jest już remis. Nasz mecz skończył się wcześniej. Graliśmy na głównej płycie Arki. Ze szczytu stadionu przez dziurę widać było boisko boczne. Chłopcy pobiegli i oglądali. Trwał doliczony czas gry. Legia zdobyła bramkę na 4:3… Spielberg nie wymyśliłby tego lepiej.

Tego sukcesu nic nie zapowiadało. Nie trafił pan na bardzo utalentowany rocznik.

Jakby ktoś powiedział, że zdobędziemy mistrzostwo, puknąłbym się w głowę. Kilku z tych zawodników znałem, bo szkoliłem ich w Gimnazjalnym Ośrodku Szkolenia Młodzieży, trzech przyszło z Kamienia Pomorskiego, jeden ze Szczecinka, jeden spod Pyrzyc. Zebrałem chłopaków z województwa, ale czym to jest w porównaniu do skautingu Legii czy SMS-u? Jednak pracując trzy i pół roku w Chemiku, przegraliśmy tylko dwa mecze ligowe. To pokazuje, jaką wykonaliśmy pracę. Zgłosiłem nawet drużynę do Pucharu Polski. Doszliśmy całkiem wysoko, nie pamiętam do której rundy, ale grając 16-latkami, wyeliminowaliśmy Hutnika Szczecin, aktualnego lidera w czwartej lidze. Odpadliśmy dopiero z trzecioligową Pogonią Barlinek, posiadającą wówczas bogatego sponsora. Chłopcy zdobywali ogranie z silniejszymi fizycznie, pod tym kątem organizowałem też sparingi, starając się przyśpieszyć ich piłkarski rozwój.

W Ekstraklasie zadebiutował jednak tylko jeden zawodnik.

Norbert Neumann. Nikt wielkiej kariery nie zrobił. Największą szansę miał bramkarz Krystian Rudnicki, ale niestety jego karierę przerwała choroba. Na szczęście teraz wraca do piłki.

Wcześniej, w Stali Szczecin, prowadził pan Pawła Lisowskiego. Jemu udało się nabić sporo występów w Ekstraklasie.

Prowadziłem go przez siedem lat. Jestem dumny, że udało mi się pomóc w życiu komuś konkretnemu. To ważniejsze niż medale. Dowodem na wdzięczność Pawła było to, że kiedyś przyjechał do mnie i przywiózł mi koszulkę z Ruchu Chorzów. Niesamowita chwila, pokazująca sens mojej pracy. Innym emocjonalnym momentem było dla mnie otrzymanie koszulki od Łukasza Zwolińskiego, po jego pierwszym trafieniu na stadionie Pogoni w meczu ze Śląskiem. Przekazał mi ją na stadionie. Dostałem też koszulkę od Dawida Korta. To chwile, które pokazują trenerowi, że nie wynik w grupach młodzieżowych jest najważniejszy, a pomoc zawodnikom.

Kiedyś namówił pan też Marcina Dornę, by ten postawił na Sebastiana Rudola.

Jakiś czas przed udanymi dla nich Mistrzostwami Europy U-17 zadzwoniłem do trenera Dorny i zaproponowałem, żeby sprawdził Sebastiana. Mówiłem o jego niesamowitych cechach wolicjonalnych. Pamiętam jak dzisiaj, gdy trener zapytał:

– A ma jeszcze coś wyjątkowego, co mogłoby się przydać tej reprezentacji?

– Bardzo daleko rzuca auty, strzelamy z tego w klubie bramki.

W trakcie eliminacji okazało się, że reprezentacja Marcina Dorny zdobyła bodajże dwie bramki właśnie dzięki autom Rudola.

7

6

Z Chemika, o czym wspominaliśmy, odszedł pan ze względów finansowych. Po jakimś czasie zgłosiła się Pogoń.

Po mistrzostwie Polski z Chemikiem zadzwonił do mnie trener Artur Płatek, pogratulował sukcesu i zdradził, że miał wobec mnie plany. Chciał zrobić mnie swoim asystentem w Pogoni. Poznałem go pół roku wcześniej, gdy byłem u niego na stażu. Spodobała mu się moja praca i liczył na mnie od nowego sezonu, tyle że… nie przedłużono z nim umowy. Na szczęście w końcu, tak czy siak, trafiłem do tego klubu.

Praca w Pogoni była moim marzeniem. Jestem kibicem Portowców od dziecka. Razem z Rafałem Burytą (obecny trener przygotowania motorycznego w Pogoni – przyp. NS) farbowaliśmy prześcieradła i szyliśmy flagi, które potem z dumą wieszaliśmy na płocie podczas każdego meczu. W momencie, gdy dostałem telefon z propozycją pracy, spełniły się moje marzenia. Kontakt z ludźmi, którzy są dla ciebie idolami, a za chwilę siedzisz z nimi w jednej szatni, działa na wyobraźnie. Przykładem moja współpraca z Edim Andradiną. Przychodziłem dla niego na stadion, gdy nie miałem pojęcie o tym, że będę kiedyś pracował w Pogoni. Po paru miesiącach okazało się, że jesteśmy w jednym sztabie w drużynie rezerw i Młodej Ekstraklasie. Dołączył do mnie i Adama Gołubowskiego. Zafascynował się naszą pracą. „Miałem w życiu tylu trenerów, ale nigdy nie widziałem, że można tak pracować” – to jego słowa, mam je w pamięci do dzisiaj. Mówił, że zawsze wydawało mu się, że praca trenera jest łatwa. Przychodzisz, ustawiasz pachołki, robisz trening, idziesz do domu. Zmienił myślenie, gdy pojechał z nami na obóz. Zobaczył, że pracujemy praktycznie przez całą dobę. Mieliśmy trzy treningi dziennie, rozmowy z zawodnikami, a gdy ci szli spać, omawialiśmy miniony dzień i szykowaliśmy plan na następny. Później zaczynały się dyskusje odnośnie do szczegółów taktycznych. Siedzieliśmy pół nocy.

Pasja, jaką zobaczył we mnie i Adamie wywarła na nim naprawdę olbrzymie wrażenie. Między treningami często wychodziliśmy pobiegać. Kiedyś wracaliśmy, a Edi zapytał:

– Jakie są twoje cele w życiu?

– Nie wyznaczam sobie ich. Staram się iść krok po kroku.

– Praca jako asystent w pierwszym zespole byłaby dla ciebie następnym krokiem?

– Tak.

– Więc obiecuję ci, że jeżeli kiedyś zostanę pierwszym trenerem, staniesz się moim asystentem.

Idol, dla którego przychodziłem na stadion, stał się moim kolegą. A później chciał ze mną współpracować…

W Pogoni dostałem drużynę rezerw, połączoną z zespołem juniorów, który prowadził Kazimierz Biela, ale w międzyczasie trener musiał udać się na operację. Organizowałem treningi dla 40 osób. W sobotę jechałem na mecz juniorów, w niedziele rezerw. Z juniorami starszymi udało się zdobyć brązowy medal, trener Biela wrócił i prowadziliśmy ich wspólnie, więc nie można przypisywać tego sukcesu tylko sobie. A w tym samym sezonie z rezerwami awansowaliśmy do trzeciej ligi. Później był kolejny brązowy medal w Centralnej Lidze Juniorów, ale jednocześnie moja największa sportowa porażka w życiu i nauczka na przyszłość. Graliśmy z Cracovią. W Krakowie wygraliśmy 5:3, u siebie, na 15 minut przed końcem, prowadziliśmy 3:1. Wiedząc o tym, że za trzy dni zaczyna się mecz finałowy z Wisłą, ściągnąłem z boiska najlepszych zawodników. Nie zmieniłem taktyki, nadal graliśmy wysokim pressingiem. No i stało się coś, co może wydarzyć się tylko w piłce nożnej. Cztery akcje rywali i cztery gole. Doszło do rzutów karnych, które przegraliśmy.

Analizowałem ten dwumecz wielokrotnie, także wszystkie rzeczy, które pojawiły się po drodze. Bo jest kilka spraw, o których ludzie nie wiedzieli. Przed spotkaniami z Cracovią wyrzuciliśmy z klubu pierwszego bramkarza, nasz najlepszy napastnik miał grypę jelitową, najlepszy strzelec wyleciał za czwartą żółtą kartkę. Nie chcę się jednak tłumaczyć, ale wiele rzeczy złożyło się na naszą porażkę, na czele z moimi błędami. Zbyt szybko pomyślałem o finale.

Warto też dodać, że jako trener rezerw w trzeciej lidze, miałem dobry kontakt z trenerami pierwszego zespołu. Pozytywne wrażenie zrobił na mnie przede wszystkim Ryszard Tarasiewicz, który wprost powiedział, że jestem jednym z członków jego sztabu i mogę brać udział w odprawach i treningach.

W międzyczasie zadzwonił do pana Marcin Sasal i zaproponował panu rolę asystenta w jego reprezentacji młodzieżowej.

Znaliśmy się z klubu, bo trafiliśmy do niego praktycznie w tym samym czasie. Współpraca układała nam się dobrze, ale mieliśmy zwykły kontakt, nie jakiś super. Wszystko zmieniło się, gdy zostaliśmy zaproszeni do przeprowadzenia wykładu na kursokonferencji. Poprowadziłem wykład na temat taktyki „złotego” Chemika Police, budowy jednostek treningowych i tak dalej. Później przemawiał trener Sasal i okazało się, że mamy podobną wizję. Zaproponował mi bliższą współpracę w Pogoni, ale szybko został zwolniony i przez rok nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Po tym czasie zadzwonił i zaproponował rolę asystenta w reprezentacji U-18 i U-19. Coś pięknego, nawet się nie zastanawiałem.

Pracując przy kadrze, poznałem ludzi, których wcześniej podziwiałem w telewizji: Jacka Bąka, Arkadiusza Onyszkę, Grzegorza Szamotulskiego.

Chciałbym zatrzymać się przy „Szamo”. Ma niesamowity charakter, do wszystkiego podchodzi bardzo emocjonalnie. Pewnego razu, po przegranym meczu sparingowym z reprezentacją U-19, siedziałem w saunie razem z dziesięcioma zawodnikami. W rogu było starsze małżeństwo. Nagle wchodzi Grzesiek i zaczyna swoją przemowę. Nie chciałbym cytować wszystkiego dosłownie, ale powiedzmy, że przemówił w swoim stylu. Mówił o bronieniu barw, graniu dla Polski, honorze i orle na piersi. O tym, że kiedy słyszał hymn, miał ciarki. „Dałbym się pokroić, żeby wygrać mecz i dumnie reprezentować Polskę, a wy kurwa wychodzicie i gracie jak pizdy”. Po jakichś dziesięciu minutach intensywnej gadki starszy pan nie wytrzymał.

– Proszę pana, proszę zmienić słownictwo, wśród nas jest kobieta.

Grzesiek szybko przeprosił. Nie zauważył, że siedział tam ktoś oprócz nas. Wtedy odezwała się ta pani.

– Nie ma pan za co przepraszać! Pierwszy raz w życiu słyszałam, żeby ktoś tak mówił o Polsce, godle, honorze i ojczyźnie. Wie pan co? Nigdy tak się nie wzruszyłam…

Grzesiek używał ostrych słów, ale był świetnym motywatorem i duchem tej reprezentacji. Sytuacja z treningu. Końcówka. „Stawiajcie piłki przed polem karnym, uderzamy rzuty wolne” – mówił. „Bronię bez użycia rąk, ale jak obronię jakiś strzał głową, to wszyscy biegniecie na gazie przez całe boisko w tą i z powrotem” – kontynuował. Pierwszy do strzału szykował się Jacek Bąk. Uderzył bardzo dobrze. Mocno, z rotacją, przy samym słupku. A Grzesiek odbił się, nie wiem, jak tego dokonał, ale wybił piłkę głową. Wszyscy pękali ze śmiechu, a on wstał i w swoim stylu – przedstawię to teraz z moją małą cenzurą – wydarł się na wszystkich.

– Z czego się śmiejecie? Zapieprzać!

Szamotulski nie tylko potrafił zmotywować, umiał też zrobić dobrą atmosferę. Świetnie, że było mi dane być częścią tej reprezentacji.

Pogoń rozstała się z panem dość niespodziewanie. Ma pan o to do niej żal?

Sam dobrowolnie nigdy nie odszedłbym z Pogoni, bo to było całe moje życie. Kilka tygodni przed tym, jak nie przedłużono ze mną umowy, dostałem propozycję pracy z Niemiec, która finansowo znacznie przebijała moje zarobki w klubie. „Nie przyjmę tej oferty, ponieważ do końca życia będę pracował w Pogoni” – powiedziałem. Ale życie szybko zweryfikowało moje plany. Czy w tej chwili żałuję, że nie ma mnie w Pogoni? Absolutnie nie. Wtedy był to dla mnie duży szok i wielki zawód, teraz cieszę się, że moje życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Kiedy rozeszła się wieść, że Pogoń nie przedłuża ze mną umowy, dostałem propozycję objęcia funkcji koordynatora FASE Szczecin. Przyszedłem przygotowany, z całym planem i systemem szkolenia, i ten system funkcjonuje do dziś. Trafiłem tam na grupę pasjonatów i cieszę się, że klub wyciągnął do mnie pomocną dłoń. To projekt, który ma ogromną przyszłość. Celem nie jest stworzenie silnej drużyny, lecz wyprodukowanie jednostek, które będą grały Ekstraklasie, klubach zagranicznych i reprezentacji. Ważne, by wypuścić ich w świat, dlatego to klub będzie szukał zawodnikom nowego zespołu, kiedy przyjdzie na to odpowiedni moment. Nikt nie będzie stamtąd wypuszczał 11-12 latków, a przygotowanych i wyedukowanych 17-latków. Na bardzo wysokim poziomie funkcjonuje tam nauka języków – codziennie mają godzinę angielskiego i niemieckiego. Niedawno ukazała się informacja, że FASE kupuje ogromny teren w Kołbaskowie pod Szczecinem, gdzie za 20 milionów zostaną wybudowane cztery boiska – trzy sztuczne, jedno pod balonem – i bursa. Powstanie jeszcze silniejsza akademia. Cóż, cieszę się, że przed przejściem do Mobilnej AMO mogłem dołożyć tam swoją cegiełkę.

5

Do wszystkiego doszedł pan, będąc samoukiem?

Owszem. Gdy zaczynałem pracę trenera, nie miałem komputera i internetu, więc nie miałem od kogo się uczyć. Książek na temat szkolenia nie było, ewentualnie jakieś stare pozycje. Wnioski trzeba było wyciągać samemu. Oglądałem bardzo dużo spotkań, analizowałem je, zastanawiałem się nad taktyką. Bardzo wiele ćwiczeń wymyśliłem wtedy sam, a stosuję je do dzisiaj. Teraz na pewno bym tego nie zrobił, dużo łatwiej byłoby mi sięgnąć do jakiejś książki czy otworzyć internet.

Jakie są pana cele?

Może to jest dziwne, ale jako trener nie mam już żadnych marzeń. Nauczyłem się brać to, co przyniesie życie i jak dotąd się nie zawiodłem. Mam na koncie cztery medale mistrzostw Polski, pracowałem przy młodzieżowych reprezentacjach, szkolę trenerów, co sprawia mi ogromną satysfakcję. Czuję ogromny szacunek od środowiska trenerskiego w swoim województwie.

Pomagałem zawodnikom, teraz chcę pomagać trenerom, wskazywać im drogę. Jednym z moich odkryć jest Grzegorz Otocki, mój były zawodnik. Widząc jego pasję, namówiłem go na zostanie trenerem bramkarzy. Załatwiłem mu pierwszą pracę i tym zmusiłem do pójścia na kurs UEFA C. Teraz ma 25 i już ogromne doświadczenie. Jego trzech wychowanków broni w reprezentacjach Polski. Widziałem tych bramkarzy, gdy rozpoczynał z nimi pracę i efekty tej pracy teraz. To prawdziwy trenerski talent. Mam nadzieję, że jeszcze wiele takich znajdę.

Rozmawiał Norbert Skórzewski

Fot. Newspix/archiwum prywatne

Najnowsze

Weszło

Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City
Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

Komentarze

1 komentarz

Loading...