Zżera mnie ciekawość, jak w dłuższym dystansie zostanie odebrany eksperyment, by na Weszło pojawiły się tzw. inne sporty, w dodatku podane w takiej właśnie formie. W dzisiejszych realiach słowo eksperyment jest jak najbardziej na miejscu – media internetowe odchodzą od długich tekstów czy wywiadów na rzecz szybkiej klikalności.
Młoda tenisistka pokazała… SPRAWDŹ.
Piłkarz ręczny poszedł na plażę i… TEGO SIĘ NIE SPODZIEWALIŚCIE.
Polski skoczek przed kamerami… NIE UWIERZYSZ.
Duże portale przekształciły się w wyłudzalnie klików, robią wręcz wszystko, byś nie wiedział, co za moment przeczytasz (wniosek prosty: gdybyś wiedział, tobyś nie przeczytał). Każdy kto tam pracuje i każdy kto czyta – a więc zarówno dostawca, jak i odbiorca – wie, że to generalnie bez sensu i poniżej godności, ale jednocześnie… to działa. Ludzie do tej zabawy w kotka i myszkę przystąpili i przyjęli jej reguły. Nawet jeśli jest to zabawa ich kosztem. Dzisiaj redagowanie portalu informacyjnego niewiele się różni od tych bzdurnych reklam, w stylu:
„Znalazła doskonały sposób, by zarabiać 23 000 złotych dziennie. Sprawdź jaki”.
Pracownicy mediów internetowych dawno przestali być rozliczani z tego, czy napisali coś naprawdę interesującego, jedynym kryterium są wyświetlenia. A czas potrzebny na napisanie dobrego tekstu (z zebraniem materiałów i ewentualnymi dojazdami włącznie) można poświęcić na stworzenie pięćdziesięciu klikających się cycko-galerii, więc wniosek co się bardziej opłaca jest prosty. Ewentualnie można wziąć kilka osób, które będą po prostu na sto sposobów obrabiać materiały z innych mediów lub depesze agencyjne. Z tego względu prawie wszędzie trafia się na przemielone te same wiadomości i cytaty.
I nagle nowe Weszło jakieś takie… stare. Staromodne. Tytuł z reguły zdradza, jaka będzie treść. Żadnych na siłę wciskanych żon sportowców i pośladków, za to jakieś dłuższe materiały, wywiady, które czyta się dwadzieścia minut… Felietony, reportaże, czasami wymagające pojechania zagranicę (ostatnio dobry ten z Lipska). Teoretycznie – zgodnie z obecnymi trendami – to nie ma prawa się udać. Dlatego jestem tak bardzo ciekaw, czy się uda. Może być tak, że zgłupieliśmy do reszty i chcemy być permanentnie naciągani na kliki i nawet jeśli sparzymy się 1000 razy, to spróbujemy i po raz 1001. Ale – kto wie – może jest to trend do przełamania?
Spodziewam się, że na Weszło jak to w życiu: na pewno jakość będzie różna, na pewno pojawią się autorzy, którzy będą potrzebować trochę czasu, by wczuć się w klimat strony i pisania dla szerszej publiczności w ogóle, a będą i tacy, którzy nie wczują się w ogóle i przepadną. Mnie na przykład bardzo podobał się wywiad z Rafałem Sonikiem, ale już nie podobał się tekst o Woodsie. To zupełnie normalne, iż nie każdy materiał jest strzałem w dziesiątkę. Natomiast sam koncept – staroświeckie pisanie o sporcie – jest intrygujący. Tak intrygujący jak niegdyś występ Daniego Alvesa w całkowicie czarnych butach – kiedyś normalka, dzisiaj ekstrawagancja.
Inne sporty – jako takie – nie interesują mnie za bardzo (chociaż dobry materiał zawsze przeczytam, nawet jeśli wypowiada się ktoś jadący przez pustynię na kosiarce do trawy, co wydaje mi się bez sensu), natomiast interesuje mnie rynek mediów, internet, sposób podawania treści, wszystkie te sztuczki. Ale jestem raczej obserwatorem, a nie naśladowcą. Jeśli ja coś w życiu tworzę – nieważne, czy to felieton, książka, portal, cokolwiek innego – to raczej bez patrzenia na aktualną modę, tylko w taki sposób w jaki chciałbym, aby było stworzone, gdybym stał po drugiej stronie barykady (był odbiorcą). A może po prostu tworzę jak mi wygodnie, a wygodnie jest robić po swojemu i poniekąd dla siebie, dla własnej satysfakcji. I tak sobie myślę, że gdybym dzisiaj chciał poczytać o sporcie, to nie znalazłbym zbyt wielu miejsc w polskojęzycznym internecie. I że gdybym miał gdzieś zajrzeć, to zajrzałbym na Weszło. Zwłaszcza teraz, w tej nowej wersji.
Wszystko co powyżej napisałem jest też ciekawe z punktu widzenia Adblocka, o którym ciągle się dużo mówi. Natrafiłem na jakieś głosy w stylu „no to stracili czytelnika”. Jeden gość na Twitterze napisał do mnie tak…
Nie będzie robił luki w firewallu! Pazerni! Prawda, że piękne? Są osoby, którym się wydaje, że wyświadczają stronie niesamowitą przysługę w ogóle na nią wchodząc, a już wyświetlona obok reklama byłaby poniżej godności ich szlachetnych oczu. Te wszystkie teksty o „straconych czytelnikach”… Cóż. Myślę, że są one równie bolesne, jak dla taksówkarza bolesna jest strata klienta, który nie zapłacił za przejazd. Osoba, która na stronę wchodzi, ale omija system płatności, nie jest wartością dodaną, tylko zbędnym kosztem. Na przykład jeśli takich osób jest sporo, wtedy – tak na zdrowy rozum – należy opłacić lepszy serwer. Wartością dodaną nieopłacony ruch może być tylko wówczas, jeśli z założenia oszukuje się reklamodawców i podaje im nieprawdziwe wartości (liczbę osób, do których dotrze reklama). Ale nie każdy lubi oszukiwać.
Trzeba sobie uświadomić, że kiedyś ludzie rozliczali się towarem. Na przykład dawali koraliki, a brali złoto. Potem wymyślono pieniądze. A w internecie – specyficzny barter, w ramach którego zapłatą jest ciutka twojej uwagi. Ciutka uwagi! Migoczący kwadracik na ekranie!
„O nie, nie mogę, precz z migoczącymi kwadracikami, nigdy się na to nie zgodzę”.
No faktycznie, co za dramat!
Już kiedyś pisałem: jeśli na jakiejś stronie jest tak dużo reklam, że nie jesteś w stanie tego znieść, nie blokuj reklam, tylko przestań korzystać ze strony. Wtedy nie omijasz przyjętego tam systemu płatności. A jeśli treść aż tak ci się podoba, że nie jesteś w stanie się bez niej obejść – oglądaj reklamy. Coś za coś. Ale skoro w ogóle ten tekst czytacie, to akurat wam tego tłumaczyć nie muszę.
KRZYSZTOF STANOWSKI