Reklama

“Szatnia Arki jest najlepszą w jakiej kiedykolwiek byłem”

redakcja

Autor:redakcja

27 sierpnia 2016, 17:07 • 22 min czytania 0 komentarzy

– Tomek Hajto nienawidził, gdy mu się przypominało Pauletę. (…) Kiedy Marcin Wodecki zaczął z nami trenować, ktoś go podpuścił, żeby Hajtę o tego Pauletę spytał. No i on taki naiwny i wesoły podszedł. „Gianni” tak się zdenerwował, że kazał mu się modlić, by w treningowej gierce nie występowali przeciwko sobie i by ubrał się w ochraniacze z góry do dołu. Z tego co pamiętam, trener Wieczorek wystawiał ich potem przez długi czas w jednej drużynie – mówi Adam Marciniak w długim wywiadzie dla Weszło. Rozmawiamy między innymi o życiu na Cyprze, profesjonalizmie Nawałki, kupowaniu fajek dla Sypniewskiego, Lidze Mistrzów Stawowego i karierze filmowej. Zapraszamy!

“Szatnia Arki jest najlepszą w jakiej kiedykolwiek byłem”

„Ojciec, mąż… prawie piłkarz”, można przeczytać w opisie na twoim profilu na Twitterze. Czy po tym meczu z Legią czujesz się piłkarzem już w trochę większym stopniu?

Jak to mówią, jedna jaskółka wiosny nie czyni. A tak już na poważnie, konto na Twitterze założyłem trochę na spontanie, nie za bardzo wiedziałem, co umieścić w opisie, więc doszedłem do wniosku, że najważniejsze jest dla mnie bycie ojcem i mężem, a za tym “prawie piłkarzem” nie kryje się jakaś specjalna historia. Tak samo nie wiem, czy widziałeś, ale gdy zmieniłem sobie profilówkę na zdjęcie z Arki, w tle cały czas miałem jeszcze fotkę z AEK Larnaka. Ktoś zwrócił mi na to uwagę, więc specjalnie dla tej osoby napisałem na tablecie odręcznie “zdjęcie w tle” i wrzuciłem. I tak już pewnie zostanie przez dłuższy czas. Tak samo było z tym „prawie piłkarzem”.

Rzeczywiście po spotkaniu w Warszawie przez całą noc przychodziły powiadomienia?

Oj tak, było ich bardzo dużo. Podróż była długa, a po meczu trudno zasnąć, więc każdemu starałem się odpisać czy chociaż dać jakiegoś lajka. Skończyłem praktycznie dopiero następnego dnia. Był to jednak przyjemny, że tak to nazwę, obowiązek.

Reklama

Widać, że chyba zależy ci na tym, by nie postrzegano cię jako „pana piłkarza”.

Ja jestem przede wszystkim normalnym gościem. Poza tym, stereotypowy „pan piłkarz” to jest piłkarz, a ja jestem „prawie piłkarz” (śmiech). W żadnym momencie mojego grania, czy to jako dobrze zapowiadający się junior czy jak miałem króciutki epizod w kadrze, nie odleciałem nigdy ani na moment. Znam swoje miejsce w szeregu i wiem, ile potrafię. Staram się nie zwariować i sądzę, że jak do tej pory mi się to nie zdarzyło.

Wracając jeszcze do Twittera, sporo pisałeś swego czasu o polityce.

Myślę, że najpierw jednak powinienem wytłumaczyć, skąd w ogóle wziął się u mnie pomysł założenia Twittera. Do niedawna nie miałem profilu na żadnym z portali społecznościowych. Ani na Naszej klasie, ani na My Space, ani na Facebooku. Potem przez pierwsze półtora miesiąca na Cyprze mieszkałem sam. Nudziło mi się. Cały internet przeczytałem trzy razy, pojechałem Youtube’a dwa razy w koło… Aż mój kolega z drużyny na Cyprze, Mateusz Taudul, powiedział: „Słuchaj, załóż sobie tego Twittera. Nie będziesz musiał sobie robić zdjęć z ręki, bo to nie działa na tej zasadzie”. Doszedłem do wniosku, że to rzeczywiście fajne. Nie musisz się udzielać, a jesteś cały czas na bieżąco. A że – jak już wspomniałem – nudziło mi się, to zacząłem pisać dużo różnych głupot, co mi ślina przyniosła na język i faktycznie było w tym sporo polityki. Może i nie jestem w tej dziedzinie żadnym specjalistą, ale mimo wszystko staram się być doinformowany. Często jak mnie coś denerwowało czy intrygowało, to po prostu o tym pisałem. Po powrocie do Polski w temacie polityki już jednak troszkę się wyciszyłem. Jestem w klubie, w którym jednym z udziałowców jest miasto i najzwyczajniej w świecie nie chciałbym sobie kiedyś przez przypadek strzelić w stopę.

Kiedyś wspomniałeś, że w Cracovii na poszerzaniu horyzontów mocno zależało też Marcinowi Budzińskiemu i Mateuszowi Żytce.

„Budzik” jest niesamowicie oczytanym chłopakiem. I to nie tylko oczytanym, bo przecież jest też uzdolniony muzycznie. „Budzik” z „Żytem” rzeczywiście w wielu sprawach potrafili przedstawić mi fajny punkt widzenia.

Reklama

Budziński i Żytko to też – trochę tak jak ty – takie samobiczujące się kółko.

(śmiech) No może trochę tak. Różnica między mną i „Budzikiem” jest jednak taka, że Marcin jest gościem o naprawdę niesamowitych, ponadprzeciętnych umiejętnościach. Gdyby głowa szła u niego razem z nogami i bardziej w siebie uwierzył, już by go w tej lidze nie było. U niego to jest samobiczowanie, u mnie bardziej trzeźwe spojrzenie na własną osobę.

WARSZAWA 20.08.2016 MECZ 6. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2016/17 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - ARKA GDYNIA 1:3 ADAM MARCINIAK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Pod tą maską nonszalancji czy dystansu do siebie skrywają się jednak z pewnością jakieś konkretne ambicje.

Oczywiście. Parę razy powiem coś pół żartem, pół serio, czasami coś z dystansem o sobie napiszę, ale to też nie jest tak, że jestem pogodzonym z losem gościem bez ambicji, bo możecie spytać każdego trenera, że zarówno na każdym treningu, jak i meczu zawsze dawałem z siebie absolutnego maksa. Efekt końcowy jest raz lepszy, raz gorszy, ale nawet podczas zabawowych gierek, meczów siatkonogi, zawsze chcę wygrać. Wykonuję dużo dodatkowych ćwiczeń i dążę do tego, by z każdym dniem być coraz lepszym zawodnikiem. To nie tak, że gdzieś sobie napiszę, że jestem słaby i potem siedzę smutny z głową między jajami. Mam swoje ambicje i marzenia.

Tak jeszcze a propos ostatniej kolejki – przewinęła mi się gdzieś twoja wypowiedź, w której stwierdziłeś, że nie wiedziałeś, jak świętować gole, bo byłeś do tego nieprzyzwyczajony. Teraz będziesz ubezpieczał się na podobne okazje? Wiesz, jakieś okolicznościowe koszulki, tego typu sprawy…

Nie, wiesz jak to bywa – jeśli się przygotuję, to mogę już nie mieć okazji (śmiech). To była ogromna radość, człowiek w takich chwilach nie myśli, tym bardziej jeśli nie przywykł do strzelania bramek. Był szok, była eksplozja radości, bo to jednak było spotkanie na Łazienkowskiej. Na pewno super epizod w moim piłkarskim życiu.

Trener Hasi po meczu stwierdził, że część piłkarzy się nie starała. Jak to wyglądało z perspektywy boiska – widać było, że odpuszczają?

Nie, absolutnie. Szczerze mówiąc nigdy, ale to nigdy – od trampkarzy aż do teraz – nigdy nie spotkałem osoby, która nie chciałaby wygrać. Nawet gracze uchodzący za leserów na treningach podczas meczów zawsze są zainteresowani zwycięstwem. Nie ma takich sportowców.

A nie masz trochę wrażenia, że media trochę za bardzo skupiły się na krytykowaniu Legii i zapomniały was pochwalić za naprawdę zajebisty mecz?

To, że media były skupione na Legii, jest oczywiste. To największy klub w Polsce, więc siłą rzeczy najwięcej się o nim mówi. Kwestia pochwał w naszą stronę mnie nie obchodziła. Zeszliśmy do szatni i wiedzieliśmy, czego właśnie udało nam się dokonać. Wypowiedzi i skład Legii kompletnie nas nie interesowały. Zdobyliśmy trzy punkty, zagraliśmy przyzwoite spotkanie, zostawiliśmy na murawie kawał serca i zamykamy temat.

A gdyby trener twojej drużyny, na wzór Hasiego, powiedziałby, że się nie staraliście, jakbyś to odebrał?

Myślę, że nie odebrałbym tego dobrze i osobiście poszedłbym do trenera i spytał go, czy nie chodziło może o mnie.  Ja do tej pory nigdy nie spotkałem się jednak z taką wypowiedzią. Co innego wytknąć komuś, że jest słaby, że czegoś nie potrafi, że nie pokrył, a co innego, że nie chciał. To dosyć mocny zarzut. Nie ma co się jednak rozwodzić – nie moja piaskownica, nie moje zabawki.

Arce chyba coś podobnego nie grozi.

To prawda, w Arce panuje kapitalna atmosfera. Trener Niciński jest takim gościem, który tego typu problemy rozwiązałby twarzą w twarz.

Prezes Pertkiewicz mówił w wywiadzie dla nas, że przy podpisywaniu kontraktów z nowymi zawodnikami istotnym elementem będzie też to, by pasowali oni do tego zespołu pod względem charakterologicznym. Rzeczywiście widać, że ci, którzy do Gdyni przybyli niedawno, bezproblemowo wkomponowali się w drużynę?

Sądzę, że tak. Zresztą tu nie było wyjścia. Dołączyliśmy do monolitu tworzonego przez chłopaków po przejściach. Wielu z nich grało przez większość życia w niższych ligach. Chociażby przykład Marcusa. Znajomi dzwonią do mnie i pytają się: „Dlaczego on mówi po polsku, ma jakieś korzenie”? Odpowiadam, że on jest tu już od wielu lat. „Jak to? To gdzie on grał?”. Ludzie nie wierzą, że on nie występował w Ekstraklasie od początku pobytu w Polsce. Mamy też Mateusza Szwocha, również po przejściach. Jest Antek Łukasiewicz, który co prawda grał na najwyższym szczeblu, jednak musiał z niego na pewien czas zejść. Nowi zawodnicy weszli do szatni pełnej pokory. Do szatni, która wiedziała, jak trudno jest coś osiągnąć i która nie będzie chciała tego wypuścić. Tę wolę zwycięstwa widać na każdym treningu i w każdym spotkaniu.

A tak w zasadzie to na jaką pozycję cię tutaj ściągnięto? Przed transferem byłeś uważany za bocznego obrońcę, jednak w Arce wszystkie mecze rozegrałeś jak dotąd w środku pola.

Trenerzy i działacze zdawali sobie sprawę z tego, że moją nominalną pozycją jest lewa obrona. Wiedzieli też jednak, że w razie konieczności mogę występować również jako stoper i defensywny pomocnik. Myślę, że moja wszechstronność była brana pod uwagę.

Powiedziałeś kiedyś, że zawsze miałeś ciągotki do bycia liderem. Uważasz się tu za takiego?

Może nie liderem, bo w Arce przebywam jeszcze za krótko, jednak jestem tu od nieco ponad miesiąca, a odnoszę wrażenie, jakbym znał wszystkich z szatni od kilku lat. Czuję się swobodnie, nie zastanawiam się nad tym, czy wypada coś powiedzieć czy też z racji krótkiego pobytu jeszcze nie. Sami pewnie wiecie, jak to jest, gdy zmieniacie pracę albo trafiacie na imprezę, na której nie wszystkich znacie. Nie zawsze od wejścia człowiek czuje się komfortowo, nie zawsze wie, na co może sobie pozwolić. W Arce tej bariery nie było. Liderem nie jestem, ale jednym z tych, którzy mówią najwięcej – pewnie tak.

No właśnie, kto jest większym gadułą – ty czy Antek Łukasiewicz?

Obaj dużo mówimy. Ciekawe jest to, że na zgrupowaniach dzielimy pokój. Cały czas jest rozmowa, temat za tematem. Ostatnio chyba Tadek Socha mnie spytał: „Wy się tam kłóciliście? Pobiliście się?”. Było słychać jakbym krzyczał, bo mam donośny głos. Wesoło jest. Poza tym jest jeszcze kilku innych chłopaków mających wiele do powiedzenia i o sporym poczuciu humoru. Jak złego samopoczucia bym nie miał, jaka pogoda nie panowałaby za oknem, wchodzisz na te 40 minut do szatni i biomet na nowo staje się korzystny.

To najlepsza szatnia w jakiej byłeś?

Myślę, że tak. Chociaż też każda z nich była troszkę inna. W ŁKS-ie mieliśmy wielu doświadczonych zawodników, od których jako młody chłopak chłonąłem jak gąbka – czy to zachowania, czy elementy piłkarskie, czy też historie. W Zabrzu również fajna szatnia z wieloma Ślązakami, którzy są świetnymi ludźmi, pomocnymi, z sercem na dłoni. W Krakowie natomiast miałem dwóch bardzo dobrych kumpli – Damiana Dąbrowskiego i Krzyśka Nykiela. W Gdyni jest jednak coś wyjątkowego. Być może nie mam jeszcze takich przyjaźni, jak w Górniku czy Cracovii, bo jestem tu zbyt krótko, ale jest to coś. Mam wrażenie, że wpływ na to ma także skład sztabu szkoleniowego. Trener Niciński jest wychowankiem Arki, Jarosław Krupski bronił tu przez wiele lat, zaś Grzegorz Witt również w Gdyni spędził większość kariery. Po ich odprawach i podejściu widać, że oni tutaj nie są tylko w pracy. Że to ich pasja, że zależy im na Arce Gdynia. To przekłada się na zespół i na atmosferę.

Szatnie robią wyniki, może też będziesz mógł ją lepiej ocenić, gdy nadejdzie kryzys?

Oczywiście, na razie jest wszystko super, bo początek jest, można by powiedzieć, nawet nieco ponad stan. Nie zastanawiam się jednak, co się wydarzy, gdy będzie gorzej. No bo dlaczego ma być gorzej? Trzeba zrobić wszystko, by było jak najlepiej, a nie snuć czarne scenariusze.

Wspomniałeś o tej szatni ŁKS-u. Jaka ona była? Dzieliłeś ją z Hajtą, Kłosem, Wyparłą…

Był jeszcze Dzidek Leszczyński, Igor Sypniewski, Rafał Niżnik, Marcin Adamski… Niesamowici piłkarze. Dla młodego chłopaka to było niesamowite przeżycie. Wchodzisz do szatni i siadasz obok gości, którzy mają mistrzostwa Polski, reprezentacyjną przeszłość. Było fajnie i wesoło, ale też panowała większa dyscyplina wśród młodych. Nosiłem sprzęt, chodziłem po zakupy starszym chłopakom… Robiłem to jednak z pełną świadomością, że tak trzeba. Fajnie, bo potem czułem, że traktowali mnie, jak swojego. Wiedzieli, że można na mnie liczyć. Pamiętam, jak Igorowi Sypniewskiemu po papierosy chodziłem, ale nie miałem osiemnastu lat i nie wszędzie mi sprzedawali (śmiech). Taka szkoła dodała mi pokory i pokazała, jak powinno się zachowywać w piłkarskiej szatni, ale też jak postępować będąc już nieco starszym zawodnikiem.

Piłkarsko Sypniewski rzeczywiście miał papiery na tak wielkie granie?

Z Igorem w drużynie byłem przez pierwsze pół roku, kiedy w drugiej lidze po przepracowanej zimie w rundzie wiosennej strzelił chyba 11 bramek. Udało się wtedy awansować. Nie zauważyłem jednak u niego żadnych problemów. Był wesołym gościem, który żartował w szatni. Nie było widać, by przychodził na treningi wczorajszy. Kiedy nie było mnie już w ŁKS-ie i wychodziła na jaw cała ta historia z Igorem, byłem w niesamowitym szoku. Zupełnie inna osoba niż ta, obok której siedziałem. Co do umiejętności – ponad, ponad, ponadprzeciętne. Jak byłem raz na młodzieżówce – Igor zaliczał już jedno z ostatnich podejść do ŁKS-u – „Grosik” zadzwonił do Wahana Geworgiana i spytał go, jak trzyma się Igor. Miał już nadwagę i widać było, że jest zniszczony, ale z piłką – najlepszy. Szkoda, bo zapamiętałem go też jako świetną osobę.

A Hajto z Kłosem jakoś specjalnie się tobą opiekowali?

Bardzo, szczególnie Tomek Hajto. „Kłoniu” zresztą też. Wielu młodych zawodników mogło liczyć na ich rady. Z Tomkiem byliśmy kilka razy w pokoju nawet. Przez to, że częściej ze sobą przebywaliśmy, ta zjebka też była od niego zawsze trochę mocniejsza. Fajny, wesoły gość, ale też do roboty był pierwszy. Trzydzieści kilka lat na karku, a mimo to czy to w Górniku czy w ŁKS-ie wciąż się wyróżniał. Dawał z siebie zawsze sto procent, a gdy widział, że ktoś odpuszcza, to robił się czerwony i potrafił tak opierdolić z góry na dół, że klient jeden z drugim wiedzieli już, że przy nim trzeba pracować.

Przychodzi ci na myśl jakaś szczególna anegdota z nim w roli głównej?

Słynna z Pauletą. Tomek nienawidził, gdy mu się go przypominało. Uważał, że żeby popełnić błąd, najpierw trzeba się w danym miejscu znaleźć. Żeby z kolei się w nim znaleźć, trzeba najpierw świetnie grać w klubie, i tak dalej, i tak dalej… Kiedy Marcin Wodecki zaczął z nami trenować, ktoś go podpuścił, żeby Hajtę o tego Pauletę spytał. No i on taki naiwny i wesoły podszedł. „Gianni” tak się zdenerwował, że kazał mu się modlić, by w treningowej gierce nie występowali przeciwko sobie i by ubrał się w ochraniacze z góry do dołu. Z tego co pamiętam, trener Wieczorek wystawiał ich potem przez długi czas w jednej drużynie (śmiech).

Brakuje ci dziś tej dyscypliny wśród młodszych graczy? Noszenia piłek…

Nie. To miało swój urok, ale mamy inne czasy. Teraz młodzi skupiają się na graniu, wszystko odbywa się na bardziej partnerskich warunkach, jednak nie mam z tym problemu. Ja zresztą zawsze dobrze żyję z zawodnikami, którzy mają 17 czy 18 lat. Miło wspominam stare czasy, ale jednocześnie uważam, że tak jak jest, jest dobrze. Jasne, gdyby komuś uderzyła sodówka, w jednej chwili byłby sprowadzony do parteru. Ale fajne jest to, że możesz pogadać sobie przy kawce o głupotach zarówno z 16-latkiem, jak i 35-latkiem i nie robi to specjalnej różnicy.

Gdy grałeś w ŁKS-ie, mieszkałeś na osiedlu Widzewa.

Tak, tam się wychowałem. Kiedy nawet jeździłem na przedmeczowe obiady tramwajem na Piotrkowską w klubowym dresie, pierwszą część trasy przemierzałem z rękami na klatce piersiowej, by zasłonić herb. Albo gdy wracałem z meczów rezerw z klubową torbą, musiałem ją odwracać na drugą stronę. Ja mieszkałem jeszcze za stadionem Widzewa, więc najpierw w drodze do domu musiałem go minąć. Czasami kibice wchodzili po meczu do tramwaju i serducho zaczynało bić szybciej. Chwile grozy. Ogólnie jednak było pozytywnie. Mój starszy brat dobrze żył z ludźmi z osiedla. Każdy wiedział, że jestem z ŁKS-u, ale ze starą gwardią nie miałem problemów.

Dlaczego w takim razie nie Widzew?

U mnie w domu nie było żadnych tradycji piłkarskich. Ojciec i wujek uprawiali lekkoatletykę. Kiedy miałem osiem lat nie za bardzo byłem w stanie stwierdzić, bym komukolwiek kibicował. Wiedziałem natomiast, że chciałem grać w piłkę. ŁKS miał wówczas jedną z najlepszych szkółek w Polsce, poza tym prowadził nabory do młodszych grup. W Widzewie musiałbym trenować ze starszymi o rok czy dwa chłopakami. No i zaczął się ŁKS. Tam – wiadomo – przyjaźnie, chodzenie na mecze, podawanie piłek. Koniec końców w dość krótkim czasie zakochałem się w tym ŁKS-ie.

Oprócz twitterowego „prawie piłkarza” możesz też powiedzieć o sobie, że jesteś „prawie aktorem”.

Do tej pory figuruję w bazie na Filmpolski.pl! Po wpisaniu frazy „Adam Marciniak” wyskakuje dwóch – jeden jest technikiem dźwięku, drugi zaś to ja, jako aktor dziecięcy. Miałem taki epizod, zagrałem w jednym filmie, kiedy miałem 10 czy 11 lat.

Nagranie trzymasz zaraz obok kasety VHS z pierwszej komunii?

Właśnie niestety mi ono przepadło. Byłem wielkim fanem Dragon Balla. Miałem jednak nieraz treningi w porze emisji, więc mama nagrywała mi odcinki na kasetach, a ja potem je sobie odpalałem po powrocie. No i któregoś razu tak się zdarzyło, że mama na tej kasecie z filmem nagrała Dragon Balla. Próbowałem dowiedzieć się od TVP, czy nie daliby rady jakoś mi go wysłać, ale nigdy nie udało mi się uzyskać odpowiedzi.

Jak to w ogóle wyszło, że miałeś okazję w nim zagrać?

Jednego dnia do klasy ktoś przyszedł, wybrał trzy osoby, zwolnili nas z lekcji i nosiliśmy do sklepu jakieś pączki. Po dniu czy dwóch przyszła pani dyrektor z jakimś gościem i znowu kazała się uśmiechnąć. Myślę sobie: „Pewnie znowu trzeba będzie coś nosić, ale chociaż znowu nie trzeba będzie siedzieć na zajęciach”. Facet patrzy na mnie i mówi: „Ty! Chcesz zagrać w filmie?”. „No jasne!” – odpowiedziałem. Dał mi jakąś kartkę, ja już byłem podjarany, że dostałem angaż, przychodzę do domu, pokazuję świstek mamie, a ona na to: „Adaś, to jest na casting”. No ale pojechaliśmy. Była masa dzieciaków, więc ten zapał lekko zgasł, ale okej. Podzielili nas na grupy, odgrywaliśmy scenki, potem standardowe „oddzwonimy do pana” i „ale ja nie mam telefonu”. Zostawałem jednak coraz dłużej, coraz dłużej, aż w końcu zostałem ja i jeszcze jeden chłopak. Ostatecznie zadecydowało to, że nie miałem nawyku spoglądania w kamerę. Moja mama dostała jeszcze pracę jako opiekunka dla dzieci, które miały grać w tym filmie. To było 300 złotych za dzień filmowy. I tak myślę sobie: „Jeśli to jest jakiś Klan, to po pięciu latach jestem ustawiony do końca życia” (śmiech). Okazało się jednak, że to była krótka, pięciodniowa produkcja. 1500 złotych się jednak w wieku tych 10 lat zarobiło.

Ile z tych pieniędzy zobaczyłeś?

Mama wszystko wpłaciła mi ładnie na konto razem z pieniędzmi z pierwszej komunii. Kupiłem całej klasie po Big Milku. Moim ojcem filmowym był Sławomir Orzechowski. Fajna przygoda. Wśród tych dzieciaków byłem jedynym debiutantem. Reżyser powiedział na koniec: „No, Adaś, bardzo fajnie. Czekaj na telefon”. No i tak czekam do dzisiaj, może jeszcze zadzwoni (śmiech).

Masz jeszcze jakieś ukryte talenty? Ostatnio wrzuciłeś na twittera zdjęcie jakiejś zupy, przygotowanej przez ciebie.

Taaak, krem – soczewica albo ciecierzyca. Super, kupiłem sobie ostatnio blender, zacząłem zdrowiej jeść, miksuje warzywa. I powiem wam, że jak na początku wychodziły mi takie niedobre breje, które z zaciśniętym nosem piłem, teraz wychodzą bardzo smaczne zupki. No, ale niedługo żona wraca i myślę, że mnie zluzuje, ale może ja ją! Teraz trudno znaleźć kogoś w lidze, kto by zaniedbywał dietę. Żona Antka Łukasiewicza jest dietetyczką i zaczynamy z nią różne konsultacje. Każdy sobie zdaje sprawę, że procent dany więcej od siebie, może pomóc w utrzymaniu formy.

Kiedyś byłeś w takiej, że dostałeś nawet powołanie do kadry i to nie na mecz hotel vs. hotel.

Byłem na dwóch zgrupowaniach, na jednym nie zagrałem, a na tym pierwszym dwa spotkania, ze Słowacją i Irlandią – pierwsze powołania Nawałki, kiedy trener prowadził szeroką selekcję i powoływał dużo ligowego dżemiku, ja się tam załapałem. Nikt mi tego nie odbierze.

Nie bałeś się, że to powołanie tylko na chwilę?

Miałem nadzieję szczególnie, że z Irlandią zagrałem 90 minut i to było dla mnie fajne spotkanie. Później dostałem powołanie na zimowe zgrupowanie w Emiratach Arabskich, ale doznałem kontuzji palca, nie chciało się goić. Uciekło mi zgrupowanie, później na wiosnę Cracovia była w słabej formie, ja też, kadra zaczęła się krystalizować, grać bardzo dobrze, więc drogą naturalnej selekcji wypadłem z tego pędzącego pociągu.

MIEDZYNARODOWY MECZ TOWARZYSKI: POLSKA - SLOWACJA 0:2 --- INTERNATIONAL FRIENDLY FOOTBALL MATCH: POLAND - SLOVAKIA 0:2

Z Nawałką się znałeś jeszcze w Górniku, jaki był?

Klasa – perfekcjonista, wszystko dopięte, nic go nie zaskakiwało. Trenując w Zakopanem na obozie letnim dużo padało, więc pamiętam, że trener Zając dzwonił gdzieś do meteorologów i pytał, jaka jest pogoda na najbliższe dwie godziny. Wtedy wiedzieli, czy trening przedłużyć, skrócić pół godziny, czy w ogóle opóźnić. Wyniki nie są przypadkiem, to że odkrył dla kadry Pazdana, Mączyńskiego i Kapustkę też nie.

Po Pazdanie było już wtedy widać, że może być tak dobry jak dziś?

Zawsze był dobry, zadziorny, ale nie myślałem, że aż tak wystrzeli. To dobry przykład, jak wysoko można zajść ciężką pracą. Wtedy, jak byście mnie zapytali – nie, nie powiedziałbym, że z tego solidnego obrońcy Górnika będzie filar reprezentacji Polski, która dojdzie do ćwierćfinału, a omal nie gdzieś wyżej. Michał jest mega skromnym, fajnym chłopakiem.

A jak wspominasz swój pobyt w Cracovii za Stawowego?

Graliśmy do bólu piłką, w pewnym momencie w ogóle jej nie wybijaliśmy. W początkowej fazie to szło – awans, jesień ekstraklasowa na piątym miejscu, potem kontuzje, odeszli kluczowi zawodnicy jak Milos Kosanović i się zacięło. Widzę, że próbujecie mnie ciągnąć za język (śmiech), ale nie ma tutaj czegoś, co mógłbym skrytykować. Stawowy to bardzo fajny człowiek, za drużyną, tworzył rodzinną atmosferze, bardzo chciał, żebyśmy się w szatni lubili. Trzeba było zawsze podejść do niego i się przywitać, pożegnać, trochę to było śmieszne, ale też dzięki temu jeśli ktoś miał coś niewyjaśnione, to Stawowy cię brał, mówił „siadaj” i zawsze było okej.

Ale jak mówił o Lidze Mistrzów, to nie myślałeś – „jeny, o czym ten człowiek gada, jaka Liga Mistrzów?”

Nie wiem czemu trener to powiedział, trzeba by go spytać. Ja to odebrałem z lekkim uśmiechem na twarzy, jako coś w rodzaju – chłopaki, ja w was wierzę. Pośmialiśmy się w szatni, że jak komuś się kończył kontrakt rok wcześniej, to mówił: kurde, szkoda, bo jeszcze bym w Lidze Mistrzów zagrał. Po tym wywiadzie Stawowy przyszedł do szatni i pyta kogoś: „Co, nie wierzysz w to? Nie masz marzeń od małego chłopaka? „Mam.” „To co jest w tym śmiesznego? Nie zagrasz, nie powalczysz?”. Tylko, że ja nie mam takiej odwagi by mówić o tym publicznie.

Trener nie powinien twardziej stąpać po ziemi?

Musisz jego zapytać, ale nie wpłynęło to na moje postrzeganie trenera.

REWANZOWY MECZ 1/4 FINALU PUCHAR POLSKI SEZON 2014/15 --- SECOND LEG QUARTERFINAL OF POLISH CUP FOOTBALL MATCH IN CRACOW: CRACOVIA KRAKOW - BLEKITNI STARGARD SZCZECINSKI 0:2

Podoliński to była duża zmiana?

Duża zmiana, ale taktyki. Kurde, tak cały czas będę cukrował tym trenerom, jednak ja po prostu z nimi dobrze żyje. Mam kontakt z trenerem Podolińskim, dzwonił ostatnio i gratulował. Szkoda historii z Podbeskidziem, bo to jest kawał fachowca. Czasem tak się dzieje, że nie pójdzie – można gadać trzy godziny, rozbierać wszystko na czynniki pierwsze, a to tylko sport. Raz zagra, raz nie.

Trochę się chyba uparł na to 3-5-2 wtedy.

Trener uważał, że to jest najlepszy system dla nas, może grając 4-4-2 byłoby gorzej? Ja też się czuje winny, bo zagrałem praktycznie w każdym meczu, więc tak samo jak trener ja też jestem odpowiedzialny. Trudno, żebym usiadł i powiedział: „Tak, Podoliński to spieprzył, bo grał 3-5-2. Gdyby ustawił nas inaczej, to ja bym pokazał!”. Byłeś na boisku, to pokaż się wtedy człowieku, teraz będziesz się żalił? Jestem ostatni, który grając prawie wszystkie mecze, chce wykazywać się hipokryzją i krytykować trenera, który mi zaufał.

Był w ogóle trener, którego źle wspominasz?

Nie, a nawet gdyby był, to w mediach bym o tym nie mówił. Uważam, że oczernianie jakiegoś trenera po latach jest nie fair. Nigdy bym się w coś takiego nie bawił, bo to niedżentelmeńskie, media nie są miejscem, gdzie wypada po latach wyjaśniać sobie jakieś niedomówienia.

To już nie zapytamy o trenera na Cyprze, ale ogólnie, jak kojarzysz tamtą przygodę?

Super rok, jeśli chodzi o życie to kapitalna sprawa – dla mnie, dzieciaków, rodziny. Świetni ludzie, nigdzie się nie śpieszą, lato dziewięć miesięcy, pełen spokój. Piłkarsko też fajnie, dużo południowców, w drużynie miałem paru chłopaków z poważną przeszłością w dobrej piłce. Udało mi się rozegrać 25 spotkań i uważam, że to nie był stracony czas.

Tym bardziej, że zrobiliście wynik.

Wicemistrzostwo. Przed sezonem też zajęli drugie miejsce, więc jak przyszedłem, to zagraliśmy jeszcze z Bordeaux w europejskich pucharach. Także to nie były wakacje, tylko granie na poważnym poziomie.

To lepsza liga od naszej?

Inna. Jest duży podział. U nas, wyjmując Legię, całość jest zbliżona. Na 10 meczów drużyny A z drużyną B, bilans będzie mniej więcej na równo. Tam jest pięć zespołów zdecydowanie ponad resztą, jeden średniak, a pozostałe dużo słabsze pod każdym względem. Jednak ta czołówka, czyli Apoel, Omonia, Anorthosis, Apollon i AEK to wysoki poziom. Pokazały to zresztą puchary, na przykład mecze Wisły z Apoelem i Jagiellonii z Omonią. Cypr to atrakcyjne miejsce do życia, więc jeśli ktoś ma za podobne pieniądze grać – na przykład w Łęcznej – czy gdzieś koło cypryjskiej plaży, to raczej wybierze to drugie. Bo u nas też jest taka tendencja, że jak przychodzi trzydziestolatek, to od razu wiadomo – szrot. Tam nie, w Polsce też jesteśmy nastawieni na promocję i sprzedaż, na Cyprze raczej mało jest transferów wychodzących.

Dlaczego to się skończyło?

Nie chcieli mnie, tam jest limit obcokrajowców, piętnastu w kadrze całego zespołu może być. Dostałem czerwoną kartkę, wypadłem na cztery spotkania, potem żółtą i znowu pauza. Wskoczył mój zmiennik, zagrał bardzo dobrze i wykorzystał swoją szansę. Do końca sezonu byłem rezerwowym, ale myślałem – okej, jest obóz to dokręcę śrubkę i wywalczę skład. Zawołał mnie jednak dyrektor sportowy i powiedział: „Słuchaj Adam, potrzebujemy napastnika, środkowego pomocnika, kogoś tam jeszcze. Trzeba była zrezygnować z jakichś piłkarzy, zrezygnowali między innymi ze mnie. Nie to nie, rozwiązaliśmy umowę i jestem w Arce.

Fajnie, że nie szukasz tłumaczeń w stylu – trener mnie nie lubił.

Nie, trener mnie bardzo lubił, ale żeby podnieść poziom zespołu musieli ściągnąć lepszych zawodników. Ja straciłem końcówkę sezonu i padło na mnie, ale do tej pory dobrze żyję z klubem, dyrektor sportowy i prezes przesłali mi ostatnio gratulacje, zresztą jestem z prezesem na telefonie, jak będę na Cyprze to mam wpaść. Rozstaliśmy się w bardzo porządny sposób. Kiedy rozmawialiśmy o warunkach, to ja powiedziałem, że nie odejdę jak nie zapłacą więcej za rozwiązanie umowy. Nikt mnie nie straszył Klubem Kokosa, nikt nie mówił, że będę biegał po schodach, roznosił ulotki. Powiedzieli: „Adam, to jest twoje prawo, tylko nie będziesz grał, bo nie będziesz zgłoszony. Masz jednak rok kontraktu, a to rzecz święta, tylko zastanów się, czy w tym wieku warto tracić rok.”

Kultura.

Tak, tym bardziej jak w Polsce się słyszy, że kogoś z rokiem kontraktu klub nie chce i każe mu spadać. To też się zmienia, ale jeszcze czasami wychodzą takie przypadki jak ten Sebino Plaku.

Kończąc – dlaczego Arka?

Był najbardziej konkretna, najszybsza, najciekawsza – dlatego.

Jesteś doświadczony, ale masz w sumie dopiero 27 lat, co chcesz jeszcze osiągnąć?

Chcemy zrobić dobry wynik, a ja też mam swój personalny cel. Jest różnica odejść w wieku 31 lat, a w wieku Marcina Malinowskiego, czy wciąż grającego Surmy. Niesamowity facet. Chcę grać w lidze jak najdłużej.

ROZMAWIALI JANUSZ BANASIŃSKI I PAWEŁ PACZUL

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Weszło

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...