– Małecki! – krzyczy jedna strona.
– Co? – odpowiada druga, a wam w tym momencie ciśnie się riposta-klasyk, pocisk oczywisty tak jak świeże bułki o ósmej rano w piekarni.
– 1904!
Sensu tej przyśpiewki nie sposób zrozumieć, nie znając jej genezy, czyli pojedynku na wiedzę o derbach Krakowa Patryka Małeckiego i Mateusza Cetnarskiego. Na pytanie o datę pierwszych derbów Krakowa, niesforny Patryk wypalił właśnie to: – 1904!
A że dwa kluby powstały dopiero w 1906? Oj tam, oj tam. Kto by się przejmował faktami. Małecki przecież Wisłę kocha, nieprzypadkowo ma wytatuowanego na ramieniu Henryka Reymana. To była jedna z zabawniejszych sytuacji derbów Krakowa, po których chcę was nieco oprowadzić. Zapraszam.
***
Nie wiem czy macie tak samo, ale ja zmierzając na jakiś mecz, lubię odbierać po drodze bodźce, sygnały, coś, co wprawia mnie w jego atmosferę. Choćby to był plakat, choćby wesoły kibic mijający moje auto i wystawiający twarz przez szybę, choćby autokar jadący z drużyną na mecz, cokolwiek. Co może wprawić cię w nastrój derbów jadąc do Krakowa od strony Kielc (zresztą pewnie z każdej innej też)?
No cóż, jadąc do Krakowa czujesz się jakbyś urządzał sobie łamigłówkę pod tytułem “znajdź niepomazany przez kibiców przystanek”. Śmiało możecie się z kimś zakładać o to czy któryś jest przejęty czy nie, czysty przystanek to w tym rejonie widok tak rzadki, jak miś koala i pingwin antarktyczny. W zasadzie gdzie jest kawałek niezagospodarowanej przestrzeni, tam momentalnie pojawiają się jakieś bohomazy.
Parę obrazków…
A to absolutny faworyt. Korekta level hard
***
Zakładam, że wielu z was nigdy nie miało okazji być na stadionie Cracovii, więc na początku trochę o nim. Jak można go określić jednym słowem? Niepozorny. Nie znając drogi kompletnie nie masz pojęcia, czy to stadion, czy nie. Niewiele wskazówek, niewiele poszlak. W zasadzie gdyby nie wyłaniające się jupitery (aczkolwiek też jakoś specjalnie nie rzucające się w oczy), można by popatrzeć z odległości na stadion i stwierdzić, że pomyliłeś drogę albo nawigacja źle poprowadziła i zawrócić.
Jesteśmy prawie pod stadionem. Ci mniej zorientowani już odpalali nawigacje i sprawdzali, czy aby na pewno dobrze idą.
Będąc pod samym stadionem też można się naciąć. Bardzo niepozorny obiekt.
Podchodzę pod stadion jakoś nieco po 19. Próbuję go obejść, by trafić po odbiór akredytacji. Razem ze mną grupa kibiców.
– Wisła już idzie – nagle rzucił któryś z nich i połowa z miejsca obróciła się na pięcie.
Cykory? Boją się dymów? Zanim zdążyłem rozstrzygnąć ten dylemat, zatrzymała mnie grupka policjantów.
– Przejścia nie ma. Proszę iść na około.
Na około, czyli nadrabiając jakiegoś kilosa lekko (a już prawie widziałem metę!). Ale co tam, przejdę się, przy okazji może złapię jakiegoś pokemona.
Tak generalnie, jeśli znajdowałbyś się wtedy przy Kałuży i pomyślał “zaraz, zaraz, czy czasem na pewno nie pomyliłem stadionów?”, wcale nie świadczyłoby to tobie jakoś bardzo źle. Niby pod Cracovią byli jacyś ludzie, niby upewniłeś się, na którym stadionie jest rozgrywany mecz, ale to z drugiej strony Błoń dochodził
a) doping
b) ciągły huk rzucanych petard
Tu stypa, tam coś się dzieje – wybór nie był zbyt trudny. Idę.
Jeśli nie wiecie, dosłownie za tymi drzewami swój stadion ma Wisła (stoję pod obiektem Cracovii)
Kiedy dobiłem już na miejsce i jeden z policjantów spostrzegł, że zamierzam iść tuż obok idących pod eskortą kibiców Wisły, łypnął na mnie ze zdziwieniem w oczach. Niby nie może mi tego zabronić, ale z drugiej strony dawało do myślenia, że na głównej alei w tym samym czasie oprócz mnie, kibiców Wisły i białych kasków nie przebywał dosłownie nikt. Powód?
Jeb. Bum. Jeb. Bum. Jeb. Bum.
Być może widzicie jakiś sens czy przyjemność w puszczaniu petard hukowych idąc skomasowaną grupą przy eskorcie policjantów. Jeśli tak – chętnie dam się przekonać, że to świetna zabawa. Moim zdaniem, sprawa jest nieco – hmm – zastanawiająca (pomijając już nawet fakt, że zwyczajnie niebezpieczna). Strzelam, że turyści dla pewności wykręcali już do domów by przekazać informacje, że są bezpieczni.
Oczywiście nie myślcie, że do strzelania petardami aktywność kibiców Wisły się ograniczała. Intonowali przy tym wesołe przyśpiewki, a kiedy już doszli na stadion, nie mogło przy tym zabraknąć serdecznego powitania i okolicznościowej wymiany uprzejmości.
– Stare kurwy!
– Kamieniarze!
– Pederaści!
– Dryblasy!
– Brudne cwele!
Gdy atmosfera zaczęła robić się gorąca, podjechała większa amunicja.
Moją szczególną uwagę przykuła ta wymiana poglądów między kibicami:
– Jak się wydupcało na bojkach?
– Kurwa!
– No kurwa!
To jakiś slang, tak?
Kibice Wisły czekali na wejście na stadion będąc za siatką i ścianą policjantów, dokoła nich grupki kibiców w pasiastych koszulkach. Wyzwiska, zaczepki, rzucanie się butelkami. Miła, rodzinna atmosfera.
***
– Dziś to chyba masakra, co? – zagaduję policjanta.
– Eee, jeszcze luzik.
– Jeszcze?
– Zobaczymy, zobaczymy (śmiech).
– Ilu policjantów przypada na jednego kibica Wisły?
– Widać, co jest. Jak na moje oko prawie dwóch.
***
No dobra, kibice w końcu się uspokoili, o dziwo przestały nawet latać w ich kierunku butelki, można zatem iść dalej. Pod kasami – co normalne – nieco bardziej piknikowa atmosfera. Pod stadionem równie często co biało-czerwone pasy można spotkać symbol przekreślonej gwiazdy. Sporadycznie minie cię ktoś z biało-niebieskim szalikiem zaprzyjaźnionego Lecha.
Swoją drogą, ciekawym eksperymentem społecznym byłoby przejście się w taki dzień wokół stadionu w koszulce Wisły. Prawdopodobnie już dawno znalibyśmy efekty takiego badania, gdyby nie fakt, że aż takich wariatów matka ziemia jednak nie uchowała. Panie Baumgartner, jeśli chce pan przeżyć prawdziwą adrenalinę – zapraszamy. Oczywiście poza kordonem gości nie znalazłem wokół stadionu żadnego kibica w koszulce z Białą Gwiazdą. Zaskoczenie takie jak śnieg na święta.
Co po latach będziemy pamiętać z tego meczu? Być może strzał Budzińskiego (kapitalna bramka), być może kolejne pasztetowe trafienie Szczepaniaka, ale na pewno to, ile bluzgów zostało wysłanych z jednej i z drugiej strony. Niestety (a może i stety?), ale kibice Wisły byli tak słyszalni, jak liście spadające na jesień. Albo jak mrówki chodzące po ziemi. Albo jak głosy wydobywające się z parapetu. Jak kaktus stojący tuż obok na stoliku. W zasadzie zaistnieli tylko raz. Kiedy po trzech sekundach przerwali minutę ciszy na cześć kardynała Macharskiego. A jeśli wejdziesz w dyskusję, każdy patriota, każdy bogobojny…
Gdyby taka wiązanka bluzgów poszła w publicznej telewizji, futbol przed 22 natychmiast zostałby zdelegalizowany. “Jebać zdrajców, jebać!”. “Wisła to stara kurwa, Wisła jebana jest!”. “Chuj ci na imię, Małecki ty skurwysynie?!”. Przykłady przyśpiewek można mnożyć. Swoją drogą ciekawe, czy krewkiemu Patrykowi przeszło przez głowę “a kim kurwa wy jesteście, pedały?”.
Warto dodać, że pod adresem swoich kibice Cracovii okazywali zawsze podwójne wsparcie. To, co zwykle było pewnie obiektem ogólnej szydery, w piątek wyjątkowo uchodziło płazem. Sandomierski niepewnie interweniował i omal nie skończyło się farfoclem – brawo, brawo, brawo! Ktoś tam zagrał nieco za plecy – dobrze jest! Normalnie pewnie wzbudzałby politowanie i kręcenie beki, ale nie podczas Świętej Wojny. Kiedy padła komenda “kto nie skacze ten za Wisłą”, konstruktor stadionu modlił się tylko o to, czy nic się nie stanie i nie będzie musiał wypłacać gigantycznych odszkodowań.
Przez moment przeszło mi nawet przez myśl, by poszukać na stadionie choć jednej osoby przychylnej Wiśle. Prościej byłoby chyba jednak znaleźć źródło dochodów Jakuba Meresińskiego.
***
– A tak właściwie to za co ty tej Wisły tak nie lubisz?
– Bo to kurwy.
– Nie no, serio pytam.
– Serio mówię!
***
– Małecki! Ty debilu!
– Nie! Ty nieuku!
– A to nie to samo?
– Nie!
***
A tu wariat, który wszedł na dach tylko po to, by zrobić fotkę. Kimkolwiek jesteś – pełen szacun.
Ochroniarze jednak nie podzielili entuzjazmu.
***
Jeśli w piątkowy wieczór ogłoszono by zawody na największe stężenie nienawiści na metr kwadratowy, z pewnością wygrałby krakowski stadion. Nagromadzenie przyśpiewek musiało kłuć w uszy. Musiało niektórych zażenować, innych musiało wręcz odepchnąć od telewizora, kolejnych utwierdzić w przekonaniu, że wizyta z dzieckiem na stadionie nie należy do najlepszych wariantów na zadbanie o jego rozwój. Nie zrozumcie mnie źle, nikt nie chce robić ze stadionu teatru, dopóki nie ma mordobicia to wszystko jest OK. To po prostu stwierdzenie faktów. A są one takie: mało jest w Polsce miejsc, w którym nienawiść wobec drugiej opcji jest tak ogromna.
Aż mi się przypomniało, jak kiedyś kolega opowiadał o swojej nocnej alkoholowej wyprawie w czeluście Krakowa, która wcale nie musiała zakończyć się na wyzerowanym portfelu i braku środków na powrót.
– E, kurwa! Ty!
– Co?
– A ty kurwa za kim jesteś?
– Ja? Yyy… Eee…
– No? No za kim? Mów!
– Mmm… Za Chicago Bulls!
Do dziś utrzymuje, że tylko ta cwana zagrywka utrzymała go przy życiu. Nie chciałem wierzyć w tę teorię, ale moja obecność na piątkowym meczu nieco ją uwiarygodniła. Kraków nie jest miejscem, gdzie do tematu kibicowskiego podchodzi się na miękko. Kraków nie jest miejscem, gdzie na stadionie furorę zrobisz z tabliczką “free hugs”. Kraków nie jest miejscem, gdzie otwarte przyznawanie się do sympatyzowania z jedną ze stron nigdy nie przysporzy ci kłopotów.
JAKUB BIAŁEK