Kiedy zraził się do wizyt w kasynie? Dlaczego podejrzewano Marcina Baszczyńskiego o to, że chce zostać księdzem? Jak blisko Juventusu był Mirosław Szymkowiak? Na te pytania odpowie Maciej Stolarczyk w najnowszym odcinku Ale to już było. Zapraszamy!
Kariera z dzisiejszej perspektywy – spełnienie czy niedosyt?
Niedosyt. Nie udało mi się zadomowić w reprezentacji Polski i wyjechać do renomowanego klubu zagranicznego.
Największe spełnione piłkarskie marzenie?
Reprezentacja Polski, na pewno. Oczywiście to było epizodyczne, ale bardzo dobrze wspominam ten czas – kadra jest miejscem dla najlepszych zawodników w kraju. O tym czy tam się zostanie decydują momenty, jak ktoś przystosuje się do panującej tam atmosfery, do presji ciążącej na zawodnikach. Z tym nie udało mi się poradzić tak dobrze, jakbym chciał. Ale koniec końców zagrałem dla Polski, to zawsze było moim celem.
Największe niespełnione piłkarskie marzenie?
Tak jak wspominałem, to że nie zadomowiłem się w kadrze i nie osiągnąłem sukcesu na turnieju. Zawsze wychodziłem z założenia, że sam awans na turniej to tylko początek drogi, dopiero zawody, osiągnięcie w nich czegoś, jest sukcesem. Samego awansu nie uważam za tak duże osiągnięcie. Oczywiście, eliminacje do Mistrzostw Europy z zeszłego roku były bardzo trudne, ale dopiero zwycięstwa tam, mogą znaczyć coś dla zawodnika.
Duży zagraniczny transfer, który nie doszedł do skutku?
Powiem szczerze, że na taki ciągle czekałem. Miałem propozycje z Eintrachtu Frankfurt, były też inne, średnie kluby. Bo takiego konkretnego, fajnego klubu, to nie było. Może działo się tak, dlatego że nie miałem agenta – bez tego zawsze trudniej zainteresować swoją osobą. Dobra praca agenta zawsze w tym pomaga, ja go nie posiadałem, bo ich rynek nie był tak szeroki jak teraz. Trudno było mi znaleźć osobę godną zaufania.
Najlepszy piłkarz, z którym grał pan w jednej drużynie?
Myślę, że Mirek Szymkowiak. Poziom umiejętności jaki posiadał był taki, że wciąż trudno nam o środkowego pomocnika podobnej klasy. Miał dobry charakter do piłki, miał determinację, by grać na najwyższym poziomie. Żałowałem, że nie wyszedł mu transfer do Juventusu, bo mógłby tam być spokojnie jednym z kluczowych graczy. Poszło o pieniądze, Mirek miał kontrakt w Trabzonie i Turcy nie chcieli go puścić.
Najlepszy piłkarz, przeciwko któremu pan grał?
Ronaldo, ten brazylijski. Miał ogromną łatwość w poruszaniu się z piłką, bardzo inteligentne ruchy.
Najlepszy trener, który pana trenował?
To trudno wybrać, wielu trenerów przeżyłem. Zaczynając od moich pierwszych trenerów w Gryfie Słupsk Skiba i Spionek, po Oresta Lenczyka i Henryka Kasperczak, którego bardzo cenię.
Najgorszy trener, z którym miał pan przyjemność?
Nie będę aż tak kontrowersyjny.
Gej w szatni? Spotkał pan takiego, chociaż raz?
Może spotkałem, ale nigdy się nie ujawnił.
Najlepszy żart, jaki zrobili panu koledzy? Kto i gdzie?
To ja robiłem żarty!
Najlepszy żart, który wykręcił pan?
Marcin Baszczyński przyszedł kiedyś w takim dużym, czarnym płaszczu – wyglądał jak ksiądz. Od razu nasunęła nam się myśl, że Marcin chce zostać duchownym. To przygotowaliśmy mu ambonę z kartonów. Z kolei Robert Dymkowski bardzo lubił Adama Małysza, koniecznie chciał zjeść z nim obiad – dokleiliśmy więc do kombinezonu narciarskiego głowę z wąsami i dwie deski na dole. Zawisł nad szafką Roberta, więc Małysz przyleciał do niego bezpośrednio. No, było tych żartów sporo.
Kim chciał pan być po zakończeniu kariery i jak bardzo marzenia różnią się od rzeczywistości?
Zawsze chciałem być trenerem, cały czas się zresztą w tym realizuję. Pełnię rolę dyrektora sportowego w Pogoni, pomagam przy młodzieżowej reprezentacji Polski u-20. Jestem tam co prawda tylko pomocą, bo ze względu na pracę w Szczecinie nie mogę uczestniczyć w powołaniach zawodników, ale sprawia mi to przyjemność. Chciałbym wrócić na ławkę, ale teraz tego tematu nie poruszam, bo są inne priorytety. Ale lubię się kształcić w tym kierunku i robię to cały czas.
Co kupił pan za pierwszą grubszą premię?
Mieszkanie. Dostałem je za podpisanie kontraktu w Pogoni Szczecin, bo pierwszy parafowałem za darmo – a tak naprawdę za możliwość zaistnienia. Takie były wtedy możliwości w klubie, bo jeden z udziałowców zajmował się rynkiem nieruchomości.
Największa suma pieniędzy przepuszczona w jedną noc?
Za bardzo nie pamiętam. Kiedyś, gdy byłem na początku kariery, graliśmy w reprezentacjach młodzieżowych, to poszliśmy w kilka osób do kasyna i założyliśmy sobie, że puścimy kasyno z torbami. Plan był taki, że jeśli dwa razy będzie czarne to stawiamy na czerwone – wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to że siedemnaście razy z rzędu było czarne. Od tamtej pory jestem sceptycznie nastawiony do takich atrakcji. Pamiętam, to był grudzień, mieliśmy odłożone pieniądze na prezenty świąteczne, ale przez to kasyno musiałem kombinować inne podarunki, na pewno były skromniejsze. Dało mi to mocno do myślenia, że tego typu miejsca można odwiedzać tylko sporadycznie, bardziej dla towarzystwa – bo raczej nie ty eliminujesz kasyno, ale ono ciebie. W sumie nie raczej, a na pewno.
Najbardziej pamiętna impreza po sukcesie?
Chyba ciągle przede mną! Nie no, gdy byłem w Wiśle, mieliśmy fajne imprezy, bo przecież graliśmy dobre mecze i zdobywaliśmy trofea. Ale staraliśmy się przyzwyczajać do zwycięstw i mocno nie nadużywać tej glorii i chwały. Były przyjemne, rodzinne spotkania po ligowych wygranych, były też jakieś tam tańce na stołach. Ale to wszystko w fajnej tonacji. Czekaliśmy mocno na awans do Ligi Mistrzów i dopiero tam chcieliśmy zrobić coś super. Dobrze wspominam też kolacje po meczach w Szczecinie, odbywały się w greckiej restauracji El Greco u zaprzyjaźnionego kibica Pogoni, były rozmowy, muzyka na żywo, dobry klimat. Jakiś czas temu szwagier podarował mi niebieskiego Walkera, umówiliśmy się że wypijemy razem po spektakularnym sukcesie, więc mam motywację i wierzę że ten czas nadejdzie.
Z którym piłkarzem z obecnych Ekstraklasowiczów zagrałby pan w jednej drużynie?
Z Jarkiem Fojutem. Widzę w nim duży potencjał nie tylko piłkarski, ale też jeśli chodzi o podejście do zespołu, do chęci zwyciężania. On ma ten głód sukcesu, chce być kimś więcej niż Ekstraklasowym piłkarzem.
Z którym z obecnych trenerów Ekstraklasy chciałby pan pracować?
Nie mam takiego faworyta.
Poziom Ekstraklasy w porównaniu do pana czasów – tendencja wzrostowa, czy spadkowa?
To jest trudne pytanie. Teraz ten poziom się rozłożył na więcej drużyn, wtedy była hegemonia Wisły Kraków i Legii Warszawa, one dominowały, tam byli najlepsi piłkarze. W tej chwili te różnice się lekko zatarły. Odzwierciedleniem ligi może być też gra reprezentacji, a ona jest na topie i fajnie to wygląda. Ale to jest trudne do porównania, niektórzy piłkarze mówią, że za naszych czasów było tak i tak, ale to nie jest obiektywne. Ja miałem możliwość grania z Żurawskim, Frankowskim, Szymkowiakiem, Majdanem, a to byli świetni piłkarze. Ale trudno powiedzieć, czy ta ekipa byłaby lepsza od najlepszej dziś.
Najcenniejsza pamiątka z czasów kariery piłkarskiej?
Koszulka reprezentacji Polski i koszulka Ronaldo, którą dostałem po meczu z Realem w Krakowie.
Pierwszy samochód?
Popularny Maluch, dostałem od rodziców. To było w ramach prezentu rodzinnego, wtedy też otrzymałem to wspomniane mieszkanie, trudno było je urządzić, a to auto pomagało mi w przewożeniu różnych rzeczy.
Najlepszy samochód?
Porsche Cayenne.
Najlepszy młody polski piłkarz, który ma szansę zrobić wielką karierę?
Marcin Listkowski. Ma olbrzymi potencjał w sobie, w przyjęciu, prowadzeniu piłki, dochodzeniu do sytuacji, czy w grze w tłoku – a to jest najtrudniejsze dzisiaj, bo piłka poszła w tym kierunku, że odległości między zawodnikami zmniejszyły się i czas reakcji jest bardzo krótki. Jak na tak młodego chłopaka, bo niespełna 18-letniego, to wiele – jeśli jego głowa pójdzie za tym wszystkim, to będzie dobrze. Za to mam szacunek do Roberta Lewandowskiego, bo on jest skupiony tylko na piłce, na tym co robi na boisku, mimo olbrzymiej presji, wszystkich spekulacji wokół niego. On ciągle idzie do przodu. Jestem pod ogromnym wrażeniem, jego głodu sukcesu, bycia lepszym zawodnikiem. To trudno wyegzekwować wśród zawodników.
Artykuł prasowy o panu, który najbardziej zapadł w pamięć?
Mój świętej pamięci tata zbierał wszystkie artykuły w których pojawiało się moje nazwisko. Mam te albumy wszystkie, ale ja zawsze podchodziłem do tego chłodno. Nie mam jednego konkretnego, to tata był moimi oczami na świat. Był dumny, że widział nasze nazwisko w prasie, ale ja się na tym nie koncentrowałem.
Ulubione zajęcie podczas zgrupowań?
Lubiłem posłuchać dobrej muzyki, przeczytać dobrą książkę. Często oglądałem też filmy.
Ulubiony komentator?
Tomasz Zimoch. Ze względu na emocje które przerzuca na słuchaczy, jak oddaje widowisko. Talent, trzeba się z tym urodzić.
Ulubiony ekspert?
Lubie parę Tomasz Smokowski i Andrzej Twarowski z Ligi Plus Extra.
Największy jajcarz, z którym dzielił pan szatnię?
Radek Majdan. Zawsze razem wpadaliśmy na coś śmiesznego co można zrobić, wykonać. Jakiejś jednej anegdotki nie mam, ale w tych rzeczach co mówiłem, brał udział właśnie Radek.
Największy pantoflarz?
Zostawię dla siebie, nie będę robił antyreklamy.
Największy podrywacz?
Nie mam takiego typu.
Największy modniś?
Kamil Kosowski. Zawsze ubierał ekstrawaganckie rzeczy, było z tym wesoło. Starał się być na czasie.
Najlepszy prezes?
Trudno jednoznacznie powiedzieć, miałem ich kilku. Z każdym byłem w dobrych relacjach, ale nigdy ich nie nadużywałem. Podpisywałem kontrakt, wiedzieliśmy na co się umawiamy, starałem się do tego profesjonalnie podchodzić.
Najgorszy prezes?
Wstrzymam się od głosu.
Największe opóźnienie w wypłaceniu pensji?
Prawie rok, 11 miesięcy w Widzewie Łódź. Wyszedłem z inicjatywą rozwiązania kontraktu ze względu na zaległości, ale ugoda, którą zawarliśmy, została uregulowana.
Alkohol w sezonie?
Rzadko, źle na mnie działał. Należałem raczej do tych zawodników, na których wpływa to znacząco. Oczywiście zdarzały się momenty, ale sporadycznie.
Najlepszy kumpel z boiska po zakończeniu kariery?
Olgierd Moskalewicz, Radek Majdan, Darek Pietrasiak – z nimi najbliżej się trzymam. Jest też Darek Adamczuk, z którym jestem w klubie. Z całą czwórką się dobrze rozumiemy. Kontakt utrzymuję z wieloma zawodnikami, z którymi grałem. Ale najlepszą relację mam z tymi wymienionymi.
Obozy sportowe – bieganie po górach, czy bieganie po górach z kolegą na plecach?
Bieganie po górach, z tym mi się kojarzą obozy w młodości. Ale teraz jestem zwolennikiem treningu z piłkami, choć oczywiście jakiś fragment treningu motorycznego powinien wystąpić. To było o tyle dobre bo to były treningi na charakter, trzeba było wbiec na szczyt, zbiec i tak kilka razy, to kształtowało osobowość. Wcześniej z piłkarzami nikt nie rozmawiał, to była wizja trenera, a teraz trzeba wszystko wyjaśniać.
Najgroźniejsza kontuzja?
Dwa razy zerwałem więzadła krzyżowe jak grałem, a trzeci raz, gdy uprawiałem piłkę już amatorsko. Częściej miałem zerwane więzadła niż wyrwany ząb. Pierwszy raz zdarzyło się to bardzo wcześnie, miałem 24 lata. Przeszedłem operację, to były metody inne – tak je nazwę – otwierano mi całe kolano, musiałem nosić gips przez pięć tygodni. Ta noga nigdy nie wróciła do normalności, proporcje miedzy jedną a drugą, były spore. Jeden z lekarzy powiedział, że nie ma szans, żebym wrócił do grania w piłkę, ale bardzo mnie to zmobilizowało. Wtedy nie było takich możliwości rehabilitacji jak teraz, więc ciesze się, że po dwóch latach udało mi się wrócić do futbolu.
Czego zazdrości pan dzisiejszym piłkarzom?
Może nie zazdrościć, bo to nie jest dobre słowo. Ale brakowało mi występów na takich stadionach jakie są teraz. Kiedy graliśmy w pucharach, to te obiekty zawsze pobudzały nas do gry, dawały dodatkową energię. To były bardzo motywujące. Teraz jest to powszedniość, wszystkie kraje w Europie mogą nam zazdrościć takich aren. A atmosfera, gdy uda się takich stadion wypełnić, jest świetna.
Przygotował PP