Adam Frączczak. Taki łysawy, niby obrońca, ale czasem też umie przylutować, więc pewnie kojarzycie. W weekend zagra prawdopodobnie setny mecz w Ekstraklasie, ale… my nie o tym. Dzisiaj Frączczak o swoich przygodach opowiada na łamach Przeglądu Sportowego. Jak to polski piłkarz, śmieszno-strasznie: bo i o tym jak z legionistami non stop grali na konsoli, jak robili wyścigi wózkami z supermarketu albo jak podjeżdżali malutkim rowerem do McDrive, żeby zamówić jedzenie. Ale również o tym, jak chwilami było ciężko, zwłaszcza w niższych ligach.
Na przykład w Dolcanie Ząbki. O, tam to był taki dramat, że aż musimy zacytować.
Nawet na benzynę brakowało.
W Dolcanie zdarzały się kłopoty z najprostszymi sprawami. Do tego w Ząbkach korzystano jeszcze ze starego budynku klubowego, który wyglądał dramatycznie. Szatnie trzy na trzy metry, dwa prysznice, zimna woda. Byliśmy z Wojtkiem Trochimem zszokowani. Pytaliśmy siebie: co my tu robimy? Potem postawiono nową siedzibę i przynajmniej przy okazji meczów ligowych było lepiej.
Dlaczego tylko przy okazji meczów?
– Bo tylko wtedy mogliśmy się tam przebierać. Mimo to bardzo dobrze wspominam tamten czas. Kapitalni ludzie, korzystne doświadczenie. Pamiętam, że wziąłem wtedy kredyt i kupiłem auto BMW E46. Raz nim jeździliśmy na treningi, raz samochodem Artura Jędrzejczyka, którego wtedy wypożyczono z Legii do Dolcanu. Nie przelewało się nam. Zrzucaliśmy się po 15 złotych i tankowaliśmy tak, że wskaźnik poziomu paliwa ledwo drgał, ale mieliśmy wszystko obliczone i wystarczało akurat na dojazd do Ząbek i z powrotem do Warszawy.
Skurczybyk, pomysłowy! Beemka na kredyt, a potem piętnastak na benzynę, żeby tylko się nie zatrzymała w jakimś szczerym polu – bo przecież wstyd – i jazda, podbijać podwarszawskie wioski!
Żeby oddać pełny obraz, doprecyzujmy, że Frączczak gra w Dolcanie w sezonie 2008/2009. Miał zatem 21 lat, był piłkarzem Legii, ale nigdy nie miał okazji zagrać w Ekstraklasie, głównie kopał w młodej. Po sezonie odszedł na wypożyczenie do Dolcanu, a później na kolejne – do Kotwicy Kołobrzeg. Do Warszawy już nie wrócił. W Ekstraklasie zadebiutował dopiero cztery lata później.
Jakby sobie kupił golfa dwójkę, może dojechałby nim ze sto kilometrów dalej. Może starczyłoby nawet na pełny bak benzyny. Ale co my tam wiemy o piłkarzach.