Reklama

Zasada numer jeden: nigdy nie skreślaj Artura Boruca

redakcja

Autor:redakcja

28 kwietnia 2015, 15:11 • 4 min czytania 0 komentarzy

Siódma kolejka angielskiej Championship. Zajmujące piętnaste miejsce w tabeli Bournemouth przegrywa na własnym stadionie 1:3 z Leeds United przedłużając swoją passę meczów bez zwycięstwa do pięciu kolejnych ligowych spotkań. W niemal tym samym czasie mały dramat przeżywa Artur Boruc. Po niezłym sezonie w barwach Southampton traci miejsce w składzie. „Holy Goalie” zostaje odstawiony na boczny tor. Niektórzy szaleńcy spekulują, że może trafić na ławkę rezerwowych… Bayernu Monachium. Rzeczywistość jest jednak o wiele bardziej bolesna. Boruc, idol kibiców Celtiku Glasgow, idol kibiców Legii Warszawa, trafia do piętnastego zespołu Championship. Z fantastycznych interwencji w meczach z Chelsea czy Manchesterem United, zjechał do walki z takimi potentatami jak Huddersfield czy Rotherham.

Zasada numer jeden: nigdy nie skreślaj Artura Boruca

Ciekawe, ile osób skreśliło wówczas definitywnie Boruca. Tak jak skreślano go, gdy trafił na ławkę Fiorentiny. Tak jak skreślano go, gdy wyleciał z kadry za słynne „wino w samolocie”. Tak jak skreślano go w Southamptonie. Na Wykopie przeczytaliśmy bardzo trafne zdanie: „Boruc jest nie do zajebania”. Wyrzucają go drzwiami to wraca oknem. Szykują na ławkę – w jakiś tajemniczy sposób zdobywa uznanie trenera i znów odzyskuje miejsce. Wrzucają go do klubu pogrążonego w kryzysie – w mig stawia na nogi cały zespół. Zastanawiamy się – ile już razy się wykładał?

Same najbardziej charakterystyczne wywrotki:

– afera lwowska po której wyrzucono go z kadry
– afera samolotowa po której „Dyzma” wyrzucił go z kadry
– transfer do Fiorentiny, gdzie miał być zmiennikiem Sebastiana Freya
– kary w Celtiku, które otrzymał m.in. za złamanie zakazu picia alkoholu oraz prowokowanie kibiców Glasgow Rangers obraźliwymi gestami
– utrata miejsca w składzie Southamptonu po naprawdę solidnym sezonie

No i – kurczę, aż dziwnie to brzmi – już w momencie wypisywania tych wpadek, których przecież Boruc notował więcej, nie tylko w karierze sportowej, ale i bardziej prywatnie, widać, że facet zupełnie nie zna słowa „pas”. Coś jak z tym powiedzonkiem – gdy życie daje ci cytryny, zrób z nich lemoniadę. Na konflikcie ze Smudą Boruc wygrał sympatię całego narodu, stając się przez pewien czas jedynym trzeźwym głosem obnażającym „dyzmowatość” naszego wodza. Do kadry i tak zawsze wracał, prędzej czy później. W Celtiku opłacił jakieś kary, ale zyskał status klubowej legendy, robiąc wrażenie na kibicach nie tylko grą, ale i charakterem. Katolik, tym bardziej katolicki, im więcej przed nim protestanckich fanatyków Rangers. Z tego wszystkiego też wyszedł bez szwanku, za to z opinią równego gościa.

Reklama

Tak jak równym gościem pozostał wobec fanów Legii, z którymi jeździł na mecze wyjazdowe, zapisując się również do Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa. To wszystko jednak boki, najbardziej liczą się wyjścia z zakrętów kariery piłkarskiej. Tych zaś mógłby się od Artura uczyć niejeden rezerwowy.

Gdy w Celtiku na jego miejsce przymierzali jakiegokolwiek innego bramkarza, on zaczynał bronić jak w prawdziwym transie. Gdy za czasów Fiorentiny zarzucano mu niezdrowy tryb życia, który uniemożliwia mu nawiązanie walki o miejsce w składzie z Sebastianem Freyem – już chwilę później wskoczył za kontuzjowanego Francuza do bramki i już swojej pozycji nie oddał. W Southamptonie też zaczynał od ławki i tak jak wszędzie indziej – tu również potrafił bardzo szybko wyjść z dołka. Wreszcie to najświeższe powstanie z kolan.

Odstrzelenie przez Ronalda Koemana. Warto się tu zresztą na chwilę zatrzymać, by zaakcentować jaką renomę i jaki szacunek zaczął zyskiwać Boruc w Premier League. Pomijając już, że „Holy Goalie” wizerunkowo idealnie pasował do „Świętych” – przyczynił się do bodaj najlepszego w historii klubu startu w Premier League, gdy Southampton pod wodzą Pochettino bardzo długo utrzymywał się w okolicach ligowego podium. No i ten wizerunek twardziela, wieczne hołdy w kierunku własnych i prowokacje wobec kibiców rywala. Jasne, to nie był jeden wysoki lot – Boruc potrafił zawalić, jak wówczas gdy kiwał się z Giroud czy obserwował strzał bramkarza Stoke City, Asmira Begovicia. Przeplatał jednak kiksy fantastycznymi interwencjami ratującymi punkty, więc powoli budował swój pomniczek. Może nie tak imponujący jak ten w Glasgow, nie sięgający też temu stawianemu mu w Warszawie, ale jednak.

Dość chłodne pożegnanie z Premier League i brutalne zesłanie do drużyny z dołu Championship. Wielu by się złamało, ale przecież nie Boruca. W 36 meczach z Borucem między słupkami Bournemouth przegrało tylko cztery razy. Bilans uzupełniają 22 zwycięstwa i dziesięć remisów. Piętnaście czystych kont. Awans do Premier League i w perspektywie mecz z Southamptonem, okazja do rewanżu na Koemanie, który nie poznał się na umiejętnościach 35-letniego bramkarza. Na Koemanie, który go skreślił.

A skreślanie Boruca nigdy nie jest dobrym pomysłem.

Najnowsze

Niższe ligi

Mata spotkał się z Davidem Alabą. Austriak pozostał z koszulką Tajfunu Ostrów Lubelski

Szymon Piórek
0
Mata spotkał się z Davidem Alabą. Austriak pozostał z koszulką Tajfunu Ostrów Lubelski

Anglia

Anglia

Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
13
Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Komentarze

0 komentarzy

Loading...