Reklama

Wałkowanie Bońka. Zaparzcie kawę, przygotujcie prowiant, bo to naprawdę dużo czytania!

redakcja

Autor:redakcja

19 stycznia 2015, 11:01 • 45 min czytania 0 komentarzy

Udzielałem już dużych wywiadów „Rzepie”, „Przeglądowi”, „Wyborczej” czy „Piłce Nożnej”, a portalowi, który – jak mówią – jest dla nas przyjazny, jako prezes jeszcze nie. Przynajmniej od bardzo dawna! Mam nadzieję, że sami mi wyjaśnicie, skąd wasze pozytywne nastawienie, bo ciągle się trzeba z tego tłumaczyć!

Wałkowanie Bońka. Zaparzcie kawę, przygotujcie prowiant, bo to naprawdę dużo czytania!

Jesteśmy pro-zdrowy rozsądek. Jeżeli zauważymy coś negatywnego, to będziemy o tym pisać.

I bardzo dobrze.

Opozycja ostatnio uaktywniła się tak bardzo, że ludzie mogą mieć wrażenie, że PZPN zalicza porażki na każdej linii.

Widzę zmasowany atak z nie wiadomo jakiej przyczyny. Ale od dawna się mówi, że łatwiej panować nad porażką niż nad sukcesem. My jeszcze go nie odnieśliśmy, ale poziom żółci i zazdrości faktycznie urósł i moim zdaniem jest związany z tym, że zmierzamy w dobrym kierunku. Z drugiej strony wszystkim wydaje się, że polska piłka kręci się wokół warszawskich salonów, pięciu tweetujących dziennikarzy i trzech blogerów. Nie – 36 milionów kibiców nie interesuje się tym, co kilka osób ostatnio próbuje nawinąć. Ludzie w całym kraju mają swoją opinię na temat PZPN i nie musi ona w ogóle być zbieżna z tym, co się niektórym wydaje.

Reklama

Jest pan jednak aktywny w tych wojenkach.

Ja mam naturę piłkarza. Nigdy nie pozwalałem, by ktoś mi wchodził na głowę. Mogę się odnieść do konstruktywnej krytyki, ale widzę, że niektórzy próbują po mnie skakać tylko dlatego, że mają statut dziennikarza, który dziś jest dostępny dla każdego. Wystarczy założyć bloga, puścić dwa tweety, napisać dwa teksty, pójść na konferencję i jest dziennikarz. Jeżeli jednak ktoś atakuje mnie bezpodstawnie, to lubię odpowiedzieć. Nie mam nic do ukrycia.

Nie ma pan sobie nic do zarzucenia?

Mówmy o konkretach, bo to tak, jakbyście w dwudziestą rocznicę ślubu powiedzieli żonie: „kochanie, masz coś sobie do zarzucenia?”. Kto z nas jest idealny? Nikt. Pracujesz – popełniasz błędy. Może po meczu z Niemcami powinienem wywołać większą presję na reprezentacji i zarządzić: „panowie, nic się nie stało, zamykamy się, nigdzie nie wychodzimy”. Kto wie, może mielibyśmy dziś 12 punktów? Podpowiedzcie mi, co mogę mieć sobie do zarzucenia. Postaram się ustosunkować do zarzutów.

Zasugerował pan, że brakuje krytyki konstruktywnej, co można odbierać tak, że niczego pan nie żałuje.

Ostatnio zauważyłem grupę – nazwijmy to – pięciu-sześciu, która nagle zainteresowała się wydatkami działu marketingu. Dział wydaje tyle, ile ma zapisane w budżecie, i tej kwoty nie przekracza. PZPN zgodnie ze statutem jest odpowiedzialny za promocję, kontrolowanie i nadzorowanie polskiej piłki, prowadzenie reprezentacji oraz szkolenie. Musimy robić promocję po to, żeby dziecko pana Ćwiąkały powiedziało kiedyś: „tato, chcę grać w piłkę”. Nie wszyscy to rozumieją. Uśmiałem się, gdy redaktor Godlewski napisał, że dostał nowy statut PZPN-u. Bzdura. To statut sprzed dwóch lat, który nie został nawet podany pod głosowanie! Samo słowo „dostał” brzmi zresztą tak, jakby Adamowi udało się przechwycić tajny dokument. My niczego nie utajniamy. To normalne, wewnętrzne informacje, które sam bym mu pokazał, gdyby poprosił. „Mamy tajny dokument! Coś się dzieje!”. Guzik prawda. Nic złego się nie dzieje. Powiem inaczej – gdybym był dziennikarzem i przyszedłby do mnie działacz z jakimiś dokumentami, to najpierw bym się zastanowił, czy facet chce budować piłkę, czy siać ferment. Skoro dwa lata temu nie zgodziłem się na głosowanie nad statutem, to gdzie tu w ogóle tajemnica? Skąd afera?

Reklama

Pomówmy zatem o szczegółach, bo ostatnio faktycznie mówiło się, że chce pan wzmocnić swoją władzę poprzez nowy zmiany w statucie.

Jedziemy.

Punkt o tym, że prezesem PZPN ma zostać obywatel Polski, niekoniecznie zamieszkały w Polsce, uznano, że został stworzony z myślą o panu.

Może tak uznać ktoś, kto ma poziom inteligencji bliski zeru. Skoro jestem prezesem PZPN, to logiczne, że mieszkam w Warszawie. Według mnie prezesem może zostać każdy obywatel Polski. Koniec, kropka. I tak najpierw musisz zdobyć zaufanie 15 członków, a potem uzyskać na sali 51% głosów. Jakie ma znaczenie miejsce zamieszkania? Jeżeli z Toronto przyjedzie pan Andy Nowak i przekona wszystkich, że ma koncepcję na budowanie piłki, to i tak bez poparcia niczego nie osiągnie. Gdzie tu jest manipulacja, gdzie tu mój interes, skoro ja już jestem prezesem i skoro sam mieszkam w Polsce? Jeśli jestem prezesem, to chyba znaczy, że obecny statut mi w tym nie przeszkodził, prawda?

Kolejna sprawa – zrównanie liczby mandatów dla okręgów. Czyli na przykład ograniczenie liczby mandatów dla okręgu małopolskiego, z którym – delikatnie mówiąc – nie pozostaje pan na stopie przyjacielskiej, kosztem większej liczby np. dla okręgu świętokrzyskiego.

Zacznijmy od najważniejszego – równa liczba mandatów dla każdego okręgu to przejaw demokracji, rzecz zupełnie normalna. W UEFA głos Albanii liczy się tyle samo co Niemiec, a Anglii tyle co Gibraltaru. To jednak nie oznacza, że UEFA daje wszystkim tyle samo pieniędzy. I skoro mamy szesnaście wojewódzkich związków, to każdy dostaje cztery mandaty. Cztery związki stracą po jednym mandacie, a wszystkie pozostałe zyskają. Drugie pytanie – w jaki sposób ograniczenie liczby mandatów miałoby mi pomóc? Kto w ogóle powiedział, że będę kandydował w następnych wyborach? Mój mandat kończy się w październiku 2016 i pewnie dopiero w czerwcu podejmę decyzję, co dalej. Na ostatnim zjeździe najgłośniej zresztą krzyczał pan Dawidowski z podlaskiego związku, któremu chcę teraz dodać dwa mandaty. To w ogóle jakieś śmieszne rozgrywki. Co w tym złego, że każdy związek dostanie cztery głosy? Gdzie tkwi problem? Bardziej demokratycznie być nie może. Idźmy dalej – statut musi przewidywać to, co może się też wydarzyć w przyszłości. Gdyby Ekstraklasa chciała liczyć 18 drużyn, musielibyśmy najpierw zmienić zapis w statucie. Dwie drużyny więcej to cztery mandaty więcej – trzeba to umożliwić, otworzyć furtkę.

Ryszard Niemiec sprawę zabrania mandatu Małopolsce potraktuje jako zamach na kolebkę polskiego futbolu.

Kilka lata temu zostałem zaproszony na prezentację książki pana Niemca. Nie miałem czasu przyjechać, ale wiem, że przewodnim tematem było bronienie się PZPN-u przed polityką. Sami pamiętacie, ile stoczono bojów z kuratorami i ministrami. Jeżeli związek ma być apolityczny, to – chyba dobrze rozumuję – prezesem nie powinien być polityk czynny.

I tak dochodzimy do kolejnej zmiany w statucie – że poseł nie może kandydować.

Skoro polskie społeczeństwo wybiera kogoś na cztery lata do sejmu lub senatu, to po dwóch latach ta osoba – zamiast przysługiwać się państwu, zgodnie ze zobowiązaniem – ma kandydować na prezesa PZPN? Wyobrażacie sobie, co by się działo, gdyby prezesem został facet z immunitetem? Ludzie zapominają, że chciał Andrzej Olechowski kandydować…

Roman Kosecki też.

Ale powiedział, że gdyby wygrał, toby zrezygnował z mandatu.

Łaski by nie robił.

Jak byście zareagowali, gdybym – pełniąc obecną funkcję – wystartował w wyborach do sejmu albo europarlamentu?

Wyśmialibyśmy pana.

Przez ostatnie dziesięć lat prosiliśmy na kolanach FIFĘ i UEFĘ, żeby broniły nas przed politykami. Teraz mamy ich wpuszczać na fotel prezesa? Jeśli ktoś obiecał społeczeństwu, że będzie wykonywał swoją pracę w parlamencie, to niech będzie poważny i ją wykonuje do końca, zamiast skakać z kwiatka na kwiatek. Zresztą, piłce naprawdę nie jest potrzebne przeniesienie politycznych wojenek do PZPN. Nie potrzeba prezesa z PO, z PiS, z SLD, czy jakiekolwiek innej partii. I powiedzcie mi – ten zapis antyposelski miałby niby jakoś mnie umocnić?

Ograniczanie dostępu politykom do PZPN-u nie ma na celu uderzenia w Romana Koseckiego i Cezarego Kucharskiego?

Z Romanem – wbrew temu, co niektórzy myślą – mam bardzo dobre stosunki. Pamiętajcie, że po tym, jak ze mną przegrał, wziąłem go do siebie.

Co z perspektywy czasu nie było zbyt rozsądne.

Wasza ocena. Mnie się dobrze z nim współpracuje. A o Kucharskim pierwsze słyszę, bo żeby w ogóle móc kandydować na prezesa PZPN, musiałby najpierw zostawić menedżerkę. Dobrze, że ten pan w końcu rezygnuje z polityki, ale nie rozmawiajmy o nim, bo szkoda czasu. Kręcimy się cały czas wokół statutu – biblii PZPN-u – który w żadnym miejscu nie jest nagięty pod moją osobę. Sam widzę, jak często Romek Kosecki nie może pojawić się na zarządzie lub na jakimś meczu, bo nie pozwalają mu na to partyjne obowiązki.

Ostatni punkt statutu, który budzi skrajne emocje, to Komisja ds. Nagłych. 

Każde stowarzyszenie działa na bazie uchwał, ustaw i statutu. Musi istnieć jednak siła pomiędzy obradami zarządu, który zbiera się tylko raz na jakiś czas. Czasami są sprawy, którymi należy zająć się bezzwłocznie. Nagłe. Podam smutny przykład: jeżeli umiera pan Stachurski i chcemy przyznać mu oznaczenie pośmiertne, to – dzięki Komisji ds. Nagłych – robimy to w pięć minut. A jeśli zarząd zbiera się dopiero za trzy tygodnie, to co wtedy? Ma nie być odznaczenia? Albo jak niektórzy chcą – gdyby zarząd miał dodatkowo zatwierdzać decyzje Komisji ds. Nagłych, to jaki miałaby ta komisja sens? Komisja przyznaje odznaczenie panu Stachurskiego, zarząd – hipotetycznie – tego nie zatwierdza i… co? Mam pójść do żony pana Stachurskiego i powiedzieć, żeby to odznaczenie oddała? Jeżeli dowiaduję się, że w Janikowie – w którym reprezentacja U-15 gra za dwa tygodnie międzypaństwowy mecz – zalano boisko, to decyzja musi być natychmiastowa. Komisja ds. Nagłych – ani za kadencji Listkiewicza, ani Laty, ani mojej – nie podejmowała żadnych – podkreślam: żadnych – decyzji dotyczących strategii ani finansów. Jeżeli decyzja nagła miałaby być przez kogoś zatwierdzana, to trzeba byłoby czekać na zebranie. Co się wówczas dzieje? Decyzja nagła przestaje być nagła. Widzicie, do jakich absurdów dochodzimy.

Panowie, bądźmy szczerzy – niby wszyscy chcą dobra polskiej piłki, ale nie każdy pali się, by pomóc. Czasami słyszymy głosy: „dość tych reform. Jesteśmy zmęczeni reformami”. Nie wszyscy zmieniliśmy styl myślenia. Jeżeli ktoś wyciąga sprawę Komisji ds. Nagłych, by pokazać statut w złym świetle, to po prostu gra w nieuczciwe karty. Wystarczyło dopisać dwa słowa – komisja nie zajmuje się strategią ani finansami. I to jest dopisane.

Całe zamieszanie wokół statutu traktuje pan jako pic na wodę?

Oczywiście. Chciałbym być krytykowany w sposób głęboki, a wiecie, jakie słyszę głosy na zjazdach? Jeden delegat pyta: „a co będzie, jeśli Ekstraklasa zacznie liczyć 36 drużyn? Każdy klub dostanie dwa głosy? Będą mieli 72 mandaty?”. To dlaczego nie może mieć 120 drużyn? Może zrobimy sześć grup? O czym my rozmawiamy? Wysłałem statut tym osobom, które będą na najbliższym zjeździe, by wypowiedziały się, co im się nie podoba. Znając życie, dostaniemy pięć-sześć poprawek. Komisja Statutowa, w której nawet nie zasiadam…

Ale wyznacza pan kierunek rozwoju.

I wyznaczyłem, co było do poprawy, by statut miał wydźwięk organizacji przez duże „O”. Sprawdźcie w ogóle, kiedy powstał zapis, że prezesem może zostać wyłącznie osoba mieszkająca w Polsce.

Stworzono go, by wyeliminować pana z gry?

Nie wiem… Powiedzmy, że stworzono go przeciwko jednej osobie, resztę można dopowiedzieć.

Więc?

Zostawmy to. Statut poszedł do konsultacji, komisja przeanalizuje poprawki i podejmie decyzje. Następnie wyślemy go w nowym kształcie i jak przyjadą delegaci na zjazd, to co z nim zrobią? Na zdrowy rozum – skoro można było zgłaszać poprawki, a zdecydowana większość osób poprawek nie miała żadnych – przyjmą. Tak było ostatnio. Ale potem pójdą do pokoju i zaczną się dyskusje, że „teraz władza jest za silna. Robimy rewoltę!”.

Poświęcamy temu statutowi strasznie dużo czasu, ale…

… ale kto poświęca? Czy ja poruszałbym temat statutu?! Jak moja władza miałaby się umocnić? Władza umacnia się poprzez odpowiednie zarządzanie, sukcesy, dobór ludzi i zmiany, a nie przez zmiany statutowe. Jeżeli ktokolwiek będzie chciał startować w wyborach, najpierw musi dostać od delegatów poparcia. Lato ich nie dostał!

Pan też może jeszcze nie dostać. Ewentualna reelekcja dopiero przed panem.

Spokojnie. O drugiej kadencji pomyślę w czerwcu. Mam satysfakcję, że trudno będzie spieprzyć to, co stworzyliśmy.

Z czego jest pan najbardziej zadowolony?

Nie jest tak, że chodzę jakoś bardzo zadowolony…

Ale mówi pan, że trudno będzie spieprzyć.

Już po wejściu do związku widać zmianę. Informacja, technologia, zarządzanie, kontakt ze światem zewnętrznym, kibicami… Tu funkcjonujemy bardzo dobrze. Każdy departament ma swojego dyrektora, który tłumaczy się przed sekretarzem generalnym i zarządem. Ograniczyliśmy liczbę obcokrajowców w lidze, wprowadziliśmy zasadę, że zawodnicy od 15. roku życia mogą podpisywać kontrakty z klubem, zrobiliśmy Centralną Ligę Juniorów i zastanawiamy się nad kolejną, dla piłkarzy rok młodszych, choć niektóre kluby traktują te rozgrywki niepoważnie. Wysyłają drużyny po pastwiskach, bo trener pierwszej drużyny nie pozwolił na psucie murawy treningami. Śmieszne…

GALA EKSTRAKLASA SA --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE GALA IN WARSAW

Stop. Spotkaliśmy się z opinią, że śmieszna jest też pomoc finansowa PZPN dla klubów uczestniczących w CLJ.
Spokojnie, wcześniej nie dostawali nic, teraz dostają pieniądze stałe, 30 tysięcy złotych, co biorąc pod uwagę liczbę drużyn oznacza dla nas koszt rzędu blisko miliona złotych. Do tego opłacamy sędziów w CLJ, co też kosztuje. Dalej są nagrody: 200 tysięcy dla mistrza, 100 tysięcy dla wicemistrza i 50 tysięcy dla przegranych półfinalistów. Jest się o co bić i opłaca się wygrywać. A teraz jeszcze triumfator będzie mógł grać w młodzieżowej Lidze Mistrzów. Ogólnie CLJ miała błędy, bo musiała mieć, ale jest z każdym sezonem podkręcana i zmierza w dobrym kierunku… Wracajmy do wyliczanki, bo przerwaliście. Co dalej? Kluby nie płacą za sędziów. Wszystkie kwoty z tego tytułu pokrywa PZPN.

Jaka to suma?

Kilka dobrych milionów. Unowocześniliśmy też Szkołę Trenerów i mówimy dziennikarzom: przyjedźcie obejrzeć te kursy, a potem krytykujcie. Większość, która krytykuje, nie ruszyła się pięć kilometrów poza Warszawę. Ktoś powie: „przecież szkoła trenerów już była”. Tak, ale wiecie, jaka była? Do dupy! Stworzyliśmy szesnaście wzorcowych akademii w związkach wojewódzkich. Po co? By pokazać, jak wprowadzać do sportu młodzież, jako alternatywa dla klubów. Darmowa.

Tego akurat nie nazwalibyśmy sukcesem. 

A czy Centralna Liga Juniorów to sukces? Nie, nie sukces. Obowiązek.

Te akademie to tak naprawdę szesnaście orlików.

16 orlików za darmo! Chcemy, by wojewodowie rozszerzali ten pomysł, ale sami wszystkiego nie sfinansujemy. Niemniej, plan jest taki – dzisiaj 16, za chwilę przekonamy wojewodów, by dorzucili po jednym. I będą 32. To może i powinno kiełkować.

Poczyniliście olbrzymie oszczędności, a nie inwestujecie w żadne bazy ani boiska. Korzystacie z tego, co wybudowano z publicznych pieniędzy.

PZPN ma budować swoje boiska? A mamy swoje drużyny?

Francja wybudowała ośrodek w Clairefontaine prowadzony przez związek.

Każdy projekt musi być dopasowany do mentalności kraju. Wyobrażacie sobie, że budujemy ośrodek pod Warszawą i każemy siedmiu zawodnikom Legii trenować u nas przez tydzień? Często słyszę zarzut, że w Polsce nie ma szkolenia. Szkoda tylko, że wysuwają go ci, którzy o szkoleniu nie mają zielonego pojęcia. Oczywiście, że mamy system, tylko on musi być realizowany przez niższe jednostki. Gdyby nie było szkolenia, to nie mielibyśmy dziś Bielika, Adamczyka, Lewandowskiego ani dziesięciu bramkarzy.

To produkty niezależnych systemów klubowych.

Ale to nie jest szkolenie? My tworzymy ogólny system, a kluby go realizują, jeśli mają na to ochotę – bo nie mamy żadnych narzędzi, by ich do tego zmusić. Na czym on polega? Mówimy np. że do lat 12 nie rozgrywamy lig. Drużyny mają grać 3-3-2, a przy przejściu na większe boisko naturalnie dorzucamy jednego na środek obrony i jednego na środek pomocy. Są kraje, które preferują inny system – grają np. w ośmiu – ale my po konsultacjach choćby z Hiszpanami czy Belgami, doszliśmy do wniosku, że ten odpowiada bardziej. Pamiętajmy, że z setki dzieciaków prowadzonych w wieku siedmiu lat na treningi, do piłki zawodowej trafia 2-3%. Chcemy tej masie dać możliwość rozrywki w dobrych warunkach, ale przede wszystkim wyłowić tych, którzy mają stanowić o przyszłości naszego futbol. To podstawa tego mechanizmu. Lewandowski grywał w reprezentacji U-21, ale w młodszych już nie. Dlaczego? Wadliwy był zawodnik czy system?

Skauting.

Dziś staramy się uniknąć takich sytuacji i organizujemy obóz już dla 12-13-latków. Mamy reprezentacje U-15, U-17, U-19 i U-21. Jeden trener odpowiada za dwa roczniki, co jest celowym zabiegiem – by taki trener promował najzdolniejszych i ciągnął ich „oczko” w górę. Niedawno czytałem w „Super Expressie” o 12-latku, którym interesuje się pół Polski. Na naszym obozie w Cetniewie też był! Monitorujemy wszystkich i nie przegapimy takiego Bielika. Prosty przykład – kojarzycie Adamczyka?

16-latek z Chelsea.

Dlaczego tam poszedł? Gdzie go oglądali?

W meczach kadry, to oczywiste.

Na pewno nie na treningach Zawiszy. Czy dlatego nie mogę powiedzieć, że mamy współudział w „budowaniu” piłkarza? Ktoś wyliczył, że Bielik w zeszłym roku miał 100 jednostek treningowych z reprezentacją. Skaut Arsenalu, Pasieczny, oglądał go i na Pucharze Syrenki, i w Gruzji. Chłopak w meczach kadry prezentował się wybornie. No to braliśmy udział w tym, że chłopak trafił do Anglii? Czy może Arsenal kupił go na podstawie epizodów w lidze?

Oberwało się panu na Twitterze za te słowa. Kibice żartowali, że przypisuje pan sobie zasługi za wszystko.

Oberwało… Ludzie nie zdają sobie sprawy z pewnych mechanizmów. Chcąc nie chcąc braliśmy udział w jego rozwoju i promocji. I powiem wam jedno: chłopak piłkarsko jest niesamowity. Wcale nie przewiduję, że będzie czekał trzy lata na szansę w Arsenalu. To, że przerasta rówieśników, nie jest zasługą PZPN-u, tylko samego Krystiana, jego rodziców, poświęcenia, umiejętności i daru Bożego. To szczegół, ale sprawdźcie konta na Instagramie naszych młodych piłkarzy. W jakich koszulkach robią sobie cały czas zdjęcia? Reprezentacji. Dziś nie ma takiej możliwości, jak przed laty, gdy ni stąd, ni zowąd dowiedzieliśmy się, że istnieje ktoś taki jak Błaszczykowski.

Łatwo powiedzieć, a za dwa lata wyskoczy przykład przegapionego zawodnika.

Nie ma takiej możliwości. Chyba, że mówimy o kimś spoza granic Polski. Dlaczego? To już robota Koseckiego – 16 koordynatorów z wojewódzkich związków nadzoruje akademie młodych orłów i informuje nas, gdy ktoś ciekawy się u nich pojawia. Potem bierzemy te talenty na konsultacje, trenerzy się przyglądają, obserwujemy… Wszyscy chwalimy akademie, ale – bądźmy szczerzy – zdecydowana większość to przedsiębiorstwa komercyjne.

Nic w tym złego.

Nic złego. Ale my dajemy alternatywę tym, którzy mają zdolne dzieci, a może im brakować pieniędzy na szkolenie. Żeby się dostać, trzeba przejść wstępny, lekki egzamin. Wiecie jednak, w czym najbardziej ustępujemy Niemcom lub Belgii? U nich do piłki idą zdrowe dzieci. Tam 9-latek ma za sobą choćby WF w przedszkolu. Mamy najbardziej schorowaną młodzież w Europie, która ogólnie nie garnie się do sportu. Dziś większość dzieciaków nie zrobi koziołka, a za moich czasów skakało się przez skrzynie, przy czym kilku po drodze się pozabijało. Nie mówimy, że mamy lepszy lub gorszy system od kogoś, ale…

Głosi się zarzut, że tego systemu w ogóle nie macie.

Nie lubię odpowiadać na głupie zaczepki. Wolę merytoryczne konfrontacje. Na wiosnę zrobimy w PZPN okrągły stół, puścimy obrady na żywo w naszej telewizji i porozmawiamy o szkoleniu – także z tymi, którzy wszystko wiedzą najlepiej, skonfrontujmy, niech nas oświecą. My powiemy, co mamy, czego nam brakuje i w jaką stronę idziemy. Zobaczymy, co podsunie druga strona. Kiedy dwa lata temu byłem na debacie w „Przeglądzie Sportowym”, pojawili się też ci dziennikarze, którzy dziś zarzucają, że nie mamy szkolenia i przez trzy godziny usłyszałem jedno pytanie: – Panie prezesie, dlaczego nie robimy, jak Belgowie?

– A dlaczego mamy tak robić?

– Bo Belgowie mają swój system.

– Jak chcemy mieć system belgijski, to sprowadźmy go razem z Belgami. Chcemy niemiecki, to weźmy niemieckie pieniądze i mentalność.

Sam fakt, że pojawiają się Bielik czy Adamczyk, świadczy, że system mamy. Naszym celem jest dostarczanie odpowiednio wyszkolonych trenerów, ale nikt nie potrafi zrozumieć, że później piłkarzy szkolą kluby, a nie PZPN.

Mówi pan, że to kwestia mentalności. Federacje we Francji, Niemczech czy Belgii odnajdują mniejszy opór narzucając klubom swoje założenia?

Mamy gimnazja sportowe…

Chciał pan je kasować.

Chciałem kasować licea, bo wiek 15-18 lat to już poważna piłka, a nie nauka podstaw. Wracam do meritum problemu – kiedyś robiąc egzaminy do gimnazjów sportowych, dwustu kandydatów stało za drzwiami. Teraz jest ich coraz mniej. Dlaczego? Bo pojawiły się inne alternatywy – kluby czy akademie. Od poniedziałku do piątku szkolimy piłkarzy w 30 gimnazjach, w sobotę oni grają mecze w swoich klubach – co to jest? Straż pożarna? Karuzela? To nie jest system? Francuzi też mają ośrodek, z którego na weekend puszczają do klubów.

Jak wygląda finansowanie u was?

Fifty-fity z ministerstwem. Porównujemy się z innymi związkami, ale my mamy sponsora za kilka milionów euro, Niemcy za kilkadziesiąt, a i tak możemy ich ograć. Jeżeli chłopak z Pruszkowa nie chce lub nie może pójść do Legii, to od poniedziałku do piątku uczy się w naszym gimnazjum, a w sobotę gra w Pruszkowie. Jeżeli to nie jest szkolenie, to naprawdę nie mam pytań.

W ogóle nie mówicie o tych gimnazjach. Mało kto o tym wie, jeśli chodzi o opinię publiczną.

Bo ludzi interesuje reprezentacja i to, że nie ma afer. Dwa lata temu byłem ponoć niewybieralny. Dlaczego mnie wybrali? Bo się we mnie zakochali? Nie, bo już wstyd było na ulicę wyjść. Taka prawda. Szkolenie funkcjonuje, ale trzeba je kontrolować. Jako PZPN co roku bierzemy po dwóch trenerów z każdego województwa i organizujemy im w Grodzisku Wielkopolskim w pełni opłacony przez nas kurs z niemieckim wykładowcami. Dotyczy szkolenia dzieci oraz młodzieży. Później ci trenerzy stają się tzw. edukatorami i powinni swoją wiedzę przekazywać kolejnym szkoleniowcom. Na terenie prężnego województwa tak się dzieje.

Skoro jednak – jak sam pan twierdzi – dzieciaki w tych gimnazjach są zapuszczone…

Akurat te nie są zapuszczone. Ci, którzy już idą do gimnazjum sportowego, muszą być uprzywilejowani ruchowo. Jeśli ktoś w wieku ośmiu lat nie zrobi przewrotu, to dziesięć lat później nie będzie Ibrahimoviciem. Nie bierzemy tam byle kogo. Żeby trafić do gimnazjum, trzeba pokazać, że coś się umie. Wielu z tych chłopców gra już w reprezentacjach województw i ma jakieś CV. Inni nie muszą trenować u nas, bo mają odpowiednie warunki w swoich klubach.

Zrzut ekranu 2015-01-19 o 10.55.26Wciąż jednak macie rezerwy w kwestii szkolenia trenerów dzieci.

Jakiś czas temu zagraniczny trener pracujący w Polsce powiedział mi: „Wiesz, gdzie jest problem? Jak mam tutaj zawodnika X, to nie wiem, czy jest środkowym obrońcą, czy podwieszonym napastnikiem, czy prawoskrzydłowym. U was nie ma specjalizacji. W moim kraju do 15. roku życia piłkarze grają na wszystkich pozycjach. Sam trener dba o to, by napastnik czasem wystąpił na boku obrony. Od 15. do 18. roku uczymy jednak konkretów. Przygotowujemy cały pakiet cech pod konkretną pozycję”. W Polsce tego nie ma! Głośno mówimy, że musimy mocniej trenować dzieciaki od 16. do 18. roku życia i na tym etapie robić większy przesiew. Kto nie ma płuc, zdrowia lub umiejętności, tam powinien kończyć marzenia o zawodowej piłce. Wtedy plecak, Empik, książki i do nauki, a najlepsi do klubu. Co jest u nas? Opieka. „Dorasta, nie może się przemęczać, nie wytrzyma”. Nie! A-klasa też daje przyjemność z gry z kolegami. Nie nadajesz się, to graj tam.

Są też piłkarze, którzy wybijają się po 20. roku życia. Borussia odstrzeliła Marco Reusa. 

Zajmijmy się liczbami. Musimy bazować na średniej – jeżeli ktoś ma zostać dobrym piłkarzem w Ekstraklasie, to w wieku szesnastu lat musi być lepszy od rówieśników. Jasne, zdarzają się wyjątki, jak Reus, i będą się zdarzały. Nie możemy jednak zajmować się skrajnościami.

W tym wieku wielu zawodników wybija się dzięki warunkom fizycznym, a ci słabsi – o wyższych umiejętnościach technicznych – przepadają.

Sami nakazujemy trenerom z Centralnej Ligi Juniorów, by grało dwóch zawodników z rocznika młodszego. Dlaczego? Żeby nie decydowały o wszystkim warunki fizyczne.

Sam pan powiedział, że w wieku 16 lat zawodnik musi mieć siłę i płuca.

Zawodnik w wieku 16 lat musi trenować ciężko, ale adekwatnie do swojego rocznika. 90% treningu ośmiolatka to zabawa z piłką, konkursy, slalomy i strzały. W przeciwnym razie jego system psychiczny nie pójdzie w odpowiednim kierunku. Dzieciak zacznie się męczyć. Im wyżej jednak idziemy, tym bardziej zmieniają się proporcje. Dochodzi taktyka, sprawność ogólna… U nas często bywa tak, że „wiesz, mamy 16-latka, to będziemy go oszczędzali”. Nie, nie ma oszczędzania! Trzeba ciężko trenować, ale ciężki trening nie oznacza gonienia po górach. Można przeprowadzić go z piłką. Fizjologowie niemieccy mówią, że nasi piłkarze są za mało wytrenowani. Ci piłkarze sami o tym mówią po wyjeździe. „Najpierw musiałem się przyzwyczaić do intensywności treningu”. My kiedyś jakoś nie musieliśmy. Nam to nie przeszkadzało.

Dlatego podkreślam, że najwięcej do zrobienia jest między 16. a 18. rokiem życia. Teraz mamy plan certyfikować akademie. Wprowadzić standardy, według których będziemy je oceniać.

Najwyżej oceniane dostaną od was wsparcie? Musi być zachęta, by te standardy spełniać.

Możemy jako PZPN położyć na tacę dwa-trzy miliony. Niech tyle samo dołoży Ekstraklasa, Ministerstwo Sportu i będziemy mieli roczny budżet dziesięć milionów. Idziesz do akademii i sprawdzasz, ile mają boisk, jakie płyty, ilu zawodników, jakich trenerów, jaką odnowę – na podstawie tego dajesz gwiazdki w skali 1-10 i za jedną gwiazdkę – przykładowo – 50 tysięcy euro. Spędziliśmy kilkanaście godzin z ludźmi odpowiedzialnymi za system certyfikowania akademii w Belgii, ale powstaje pytanie – jeśli zaczniemy przyznawać gwiazdki, to kto będzie za nie płacił? My nie możemy. Sami nie mamy na to wystarczająco środków.

Przecież macie pieniądze.

Nie, tyle nie mamy! Kiedy przyszliśmy do związku, w kasie były 44 miliony złotych plus roczny budżet opiewający na 80 milionów, w którym wpływy bilansowały się z wydatkami. Dziś w kasie mamy 100 milionów plus budżet 90 milionów, który przekroczyliśmy o prawie 10-15 milionów m.in. dzięki wyższym wpływom z meczów. Nie dostaliśmy niczego w spadku – sami to wypracowaliśmy. Ktoś pyta, po co nam te środki. To proste – mamy pracowników, magazyny, trenerów, kadry, szkolenie, sędziów i prowadzimy rozgrywki. Jeżeli dojdzie do załamania rynku lub sponsorskiego, to musimy posiadać jakiś zapas, dzięki któremu firma przetrwa.

Wydaje się jednak, że jesteście w stanie wykroić 10 milionów na certyfikowanie akademii.

Ale którym akademiom mielibyśmy płacić? Ekstraklasowym?

I ekstraklasowym, i prywatnym.

To nie jest proste. Jeżeli porówna pan akademię Legii z akademią z Konina, to która będzie miała więcej gwiazdek? Jak mogę – jako PZPN – dawać pieniądze prywatnej akademii Reissa? Wyszedłby taki skandal, o jakim Polska nie śniła.

Ale w czym problem?

Wy nie widzicie problemu, ale dla innych to będzie problem niesamowity.

Przejmuje się pan opiniami?

Nie, ale mamy swój system. Mamy gimnazja, gdzie wdrożyliśmy system szkolenia od 12. do 15. roku życia. Jeśli zapewnimy odpowiednie warunki i trenerów, to czym się będzie różnił od francuskiego? Niczym. Ale jest polski, a polski musi być gorszy. Jesteśmy gotowi na certyfikację, jeśli ktoś nam pomoże.  Ale nawet bez premii finansowych, ona ma sens. Jeśli w Nakle nad Notecią – gdzie jeździłem na wakacje – mamy dwa kluby: Czarni Nakło i LKS-nie-wiadomo-co, z czego jeden klub ma akademię certyfikowaną przez PZPN i się tym chwali, a drugi certyfikatu jakości nie ma, to gdzie rodzic wyśle dziecko?

Wiadomo.

Jeżeli zapłacimy Legii czy Lechowi po 50 tysięcy, to nie zmienimy im życia, a my te pieniądze tak czy inaczej wydajemy, choćby dzięki Centralnej Lidze Juniorów, Extranetowi czy zwalnianiu klubów od opłat sędziowskich. UEFA twierdzi, że mamy jedną z najlepszych obsług internetowych w Europie. Tu trzy miliony, tu pięć, tu osiem i wychodzi sto. Więcej nie mamy. Polska piłka mogłaby mieć znacznie więcej pieniędzy, ale tu dotykamy tematu, o którym lepiej nie mówić w waszej siedzibie. Ile nam ucieka przez głupie zapisy z ustawy antyhazardowej?

O bukmacherce jeszcze porozmawiamy, ale wracamy do meritum – macie finansową „górkę”, której nie wykorzystujecie.

A jaka musi być górka w normalnej rodzinie, żeby człowiek mógł spokojnie żyć? Moim zdaniem nasza nie jest jeszcze wystarczająco duża, to zaledwie roczny zapas, na wszelki wypadek… Potrzebujemy tej nadwyżki, by móc spokojnie działać.

Nie brakuje panu w całej prezesurze projektu pokoleniowego? Projektu, który zostanie po panu na 30 lat? Wyda pan mnóstwo pieniędzy, ale ludzie będą mówili: Boniek to zrobił.

I tylko dlatego mam wydać tę kasę, by był taki efekt, jak – tutaj koło was, gdzie przejeżdżałem przed chwilą – Świątynia Opatrzności Bożej? Mogę wybudować wielką siedzibę, powiesić wielki obraz z moją podobizną i co to zmieni? Źle nam  w biurowcu na Bitwy Warszawskiej?

Sam pan twierdzi, że największy problem polskiej piłki to fakt, że dzieci nie chcą uprawiać sportu. Nie możecie z takim budżetem dokonać jakichś większych zmian? 

Cały czas kombinujemy, co jeszcze zrobić. Chcieliśmy zaproponować szkołom pokazy, jak powinny wyglądać lekcje WF-u. I co? Nie ma odzewu. Bo pani od języka polskiego – z powodu jakichś problemów – musi prowadzić WF i ma to gdzieś. Mówicie, że powinienem mieć coś, czym mógłbym się pochwalić. My nie robimy niczego po to, żeby się tym obnosić. Wiemy po prostu, że efekty naszych działań przyjdą. Wprowadziliśmy kurs UEFA Elite Youth dla tych, którzy chcą najlepiej szkolić młodzież od 15. do 18. roku życia. Dajemy trenerom wiedzę i impuls do rozwoju, ale oni nie są zobowiązani do przeprowadzania zajęć według naszych zaleceń. Każdy ma swój system. Wszedłem do związku z pewnymi założeniami – 90% idzie do przodu. Żeby było 100%, musimy zakwalifikować się do Francji.

Nie mieszajmy tych rzeczy. Pan w kadrze nie gra.

Od początku mówiłem, że jestem odpowiedzialny za strategię, zarządzanie, nadzór, tworzenie nowych pomysłów i wdrażanie w ich życie. Nie mogę być jednak odpowiedzialny za wynik kadry. Od razu doskoczyła grupa dziennikarska: „jak to Boniek nie jest odpowiedzialny?! Lato był!”. Mówili tak wtedy, gdy było źle. Teraz trochę ruszyło i zaczęło się: „nie, to nie jest zasługa Bońka. Sam mówił, że nie ma nic do kadry”. Śmieszne. Jeżeli poważny niby dziennikarz zastanawia się nad budżetem na marketing w PZPN, to…

Osiem milionów czy osiemset tysięcy?

800 tysięcy, ale chyba nie wydali wszystkiego, jeszcze zostało kilkadziesiąt tysięcy. Nieistotne. Coś wam opowiem. PZPN miał kontrakt ze SportFive na dziesięć lat. Wszystkie pieniądze szły tam, SportFive potem przysyłał 80%. Zmieniliśmy to. Kontrakt, który był 10-letni, kończy się w 2018, wszystkie płatności idą bezpośrednio do nas, a my im tylko oddajemy prowizję – tak jest trzy razy łatwiej. I pamiętam taką sytuację… Listopad 2012, dopiero co zacząłem pracę, idę do księgowości i pytam panią Bazan: – Dostała pani już pieniądze za mecz Polska – Anglia?

– Oczywiście. Dostałam pieniądze ze SportFive.

– Ale spokojnie, te prawa zostały sprzedane w Anglii za ponad pięć milionów funtów. Jeszcze powinny być z tego cztery miliony funtów dla nas.

Pani Ewa, takie oczy, w ogóle o tym nie wiedziała. Nikt nawet nie wiedział, że 80 procent ze sprzedaży praw do meczu Polski z Anglią jest nasze. Pieniądze uciekały. Zmieniliśmy ten kontrakt. To są ważne rzeczy. A nie wyimaginowane historie o dziale komunikacji, który pracuje wspaniale.

Wielu sądzi, że wydajecie pieniądze na promocję, by za PR-em ukryć, że nic nie robicie.

Wydajemy na promocję, a nie na PR. Żadna agencja nie robi nam PR. Nie płacimy też dziennikarzom. Widzę, że jest grupa odpowiedzialna za szukanie afer – nie ma problemu – ale jeżeli np. pan Kołodziejczyk pisze publicznie, że chce mi zadać trudne pytania, to… bądźmy poważni. Przypomina mi się nasze spotkanie z Canal+. Też miało być podobno ostro, a ja lubię ostre rozmowy. No i wtedy zapytał: „dlaczego zwolniliście ludzi z PZPN?”. Ręce opadają, to nie jest ciężkie pytanie. Skoro robimy restrukturyzację, to bierzemy inne osoby. Proste. Teraz ten sam red. Kołodziejczyk za pośrednictwem internetu w niezbyt grzeczny sposób zaprasza mnie do programu, chociaż mi się zdawało zawsze, że zaproszenia powinny spełniać jakieś standardy w zakresie kultury. I się dziwi, że nie mam dla niego czasu. Czy moim obowiązkiem jest nabijanie Wirtualnej Polsce kliknięć? Niech każdy bierze odpowiedzialność za swoje słowa. Jeżeli będę otwierał drzwi z lewej i tam mi będą mówić „dzień dobry”, a po otwarciu tych z prawej będę dostawać bezpodstawnie cios w głowę, to jak często mam te z prawej otwierać? Nie mam nic do pana Kołodziejczyka, ale śmieszy mnie ten zarzut, że nie odpowiadam na ciężkie pytania. A na jakie odpowiadam teraz? Przecież powiedziałem: może przyjdę za pół roku. Nie muszę być od razu na wyciągnięcie ręki. Niech sobie czeka. Jak bardzo chce ze mną porozmawiać, to niech przyjdzie, zada te swoje „ostre” pytania przed kamerą PZPN, a my całość wypuścimy na kanale Łączy Nas Piłka. Będą kliknięcia dla nas.

Nie rozmawiajmy o Wirtualnej Polsce, bo to nie nasza sprawa. Ostatnie pytanie dotyczące szkolenia – powiedział pan, że Legia bazuje na skautingu młodzieży…

… i jest pod tym względem znakomita.

Okej, ale mamy też przykład Milika i Rozwoju Katowice, malutkiego klubu, który od dwóch lat nie może się doprosić pieniędzy za udostępnienie zawodnika Górnikowi Zabrze. Czy PZPN nie powinien bronić mniejszych klubów w bardziej intensywny sposób? To one są podstawą całego ekosystemu.

Jeżeli Górnik miał Rozwojowi zapłacić pieniądze, a tego nie zrobił, to sprawa jest kwaśna. Górnik teraz mówi, że ostatnie porozumienie między klubami jest nieważne…

Czy wyłudził licencję?

Oglądając westerny, zawsze trzymałem kciuki za Indian. Jestem za słabszymi. Powiedziałem panu Sachsowi, żeby przyjrzał się sprawie. Sam – mogę to zagwarantować – przyjrzę się jej. Zostanie załatwiona od A do Z. Macie moje słowo.

Chodzi o wprowadzanie rozwiązań systemowych, a nie o Rozwój Katowice.

Takich niestety nie ma, wszyscy próbują omijać prawo i trzeba łapać tych, którzy naprawdę przewinią. Jeżeli ktoś podpisał umowę na 20% od następnego transferu w ciągu 30 dni, to musi zapłacić. Proste. Ludzie kręcą. Nie chcę teraz mówić o Górniku, ale widzę, że sprawa śmierdzi.

A omijanie ekwiwalentu jak sprawa transferu Danielewicza z Cracovii do Śląska przez Sokół Marcinkowice?

Kiedy u nas wprowadzisz jakiś przepis, to wszyscy od razu myślą, jak go ominąć. Wykorzystano pewne niuanse w regulaminach, ale akurat takie przypadki w skali całego rynku są wyjątkowe. Sprytni niestety czasami muszą wygrać. Na takiej zasadzie przemysł antydopingowy zyskuje na przemyśle dopingowym. My ustanawiamy przepis, ktoś szuka luk.

Nie obawia się pan, że liczba zarzutów wobec obecnego PZPN-u – nawet jeśli większość od razu pan kontruje – sprawi, że atmosfera wokół związku będzie coraz słabsza i powstanie jakiś smrodek? Zastanawiamy się, czy musi pan od razu na wszystko reagować, bo od razu robi się burza.

Po jednym z ostatnich zarzutów sekretarz Sawicki od razu do mnie zadzwonił, czy wypuszczamy komunikat kontrujący argumenty dziennikarza. Powiedziałem, że nie. Facet popełnił błąd, ale po co od razu go dyskredytować?  Moglibyśmy od razu wszystko dementować, ale miałoby to sens? Po co non stop się tłumaczyć z zarzutów, które kompletnie nie mają podstaw? Naprawdę, nie mam nic przeciwko opozycji – zapraszam ją na okrągły stół – ale niech rozmowa będzie merytoryczna, a nie słowa: „dlaczego nie kopiujecie od Belgów?”. Niedawno któryś dziennikarz powiedział, że gdyby dziś były wybory, to Boniek by nie wygrał. Mnie się wydaje inaczej – nie byłoby kontrkandydata. Ale jakie to ma teraz znaczenie?

Wewnątrz zarządu – to oczywiste – macie kreta.

Ale na koniec ten kret będzie musiał wyjść z podziemia. Nie wystarczy mu podpieprzanie innych. Nikt nie wrzucił mnie do piłki ze spadochronu. Na wiele rzeczy jestem uodporniony. Śmiać mi się jednak chce, kiedy ciągle wysłuchuję, kto mi wygrał wybory.

Kazimierz Greń przypisuje sobie te zasługi.

Kaziu mi pomógł, ale pomogli mi też Nowak, Padewski i kluby, które na mnie głosowały. Każdy kto oddał na mnie głos – pomógł mi. Na dwa tygodnie przed wyborami Greń powiedział: „nie wiem jeszcze, na kogo będę głosował”. Stąd pytanie – skoro na tym etapie jeszcze nie wiedział, to mógł mi zrobić kampanię czy nie mógł? Nie. Nie pamiętam, żeby mnie przyprowadził do jakiegokolwiek wojewódzkiego związku. Po prostu kiedy zorientował się, że mam największe szanse, wskoczył do gry. I nie ma się czego wstydzić. Dobrze zrobił, ale przypisywanie sobie zasług to nadużywanie i budowanie własnej pozycji. Mam swój charakter i nie pozwolę, żeby ktoś mi robił przy piórze. Czy mam problem z Kaziem? Oficjalnie nie. Nieoficjalnie? Też nie. Kaziu wszędzie podkreśla, że ma swoje zdanie. Fajnie, ale inni ludzie z zarządu też. Kaziu – wydaje mi się – często najpierw krzyczy, a potem się zastanawia.

Wydaje się, że jest waszym największym problemem.

Na miejscu niektórych martwiłbym się, czy po następnych wyborach – ze mną czy beze mnie – wejdą do zarządu, bo stracili trochę wiarygodności. Więcej jednak w tym temacie nie powiem.

Jest ktoś, kogo obawiał się pan wchodząc do związku?

Naszym sukcesem jest fakt, że 99% pracowników identyfikuje się z firmą i naprawdę żyje meczami reprezentacji. W przeszłości nie zawsze tak było. Akurat na zarządzaniu ludźmi się znam. Przed laty do swojej firmy Go&Goal wziąłem cztery osoby – mojego wspólnika Kaczyńskiego, Piotrka Gołosa, Tomka Cieślika, który nigdy wcześniej nie pracował w żadnym biurze i Odliwańskiego, który przyszedł na pierwsze spotkanie ubrany jak kowboj. Gdzie są dzisiaj? Who is who? Jeden jest szefem Nike, drugi pracuje w dziale marketingu PZPN, trzeci był jedną z najważniejszych osób SportFive, a dziś ma swoją firmę. Potrafię ludziom zorganizować pracę i dać im odpowiedzialność. W PZPN to zasługa moja, Maćka Sawickiego i szefów departamentów. Ludzie są zadowoleni z pracy i to cieszy. A jak ludzie są zadowoleni, to wszystko idzie łatwo. Zorganizowanie finału Pucharu Polski na wysokim poziomie? Żaden problem, bo mamy ludzi, którzy nie tylko muszą, ale też chcą to robić i którzy mają frajdę z końcowego efektu. Teraz podpisaliśmy kontrakt z poważną firmą na sponsorowanie sędziów. Wiecie, dlaczego nikt o tym nie mówi? Bo u nas żyjemy plotkami. Nawet Weszło jest w dużej mierze portalem jajcarskim.

Zrobiliśmy też wiele dobrego dla polskiej piłki.

Brawo, zgoda. Ale artykułu o sponsorze sędziów nie przeczytałem. A czy – waszym zdaniem – jakakolwiek firma dwa lata temu zdecydowałaby się na coś takiego?

Zakład karny.

A dzisiaj firma Nice mówi: „wiemy, że nasi sędziowie popełniają błędy, bo każdy popełnia, ale są dobrzy, wiarygodni”. I chce się reklamować na ich strojach. To jest pewien przełom w postrzeganiu arbitrów. Dopóki nie wprowadzimy w Europie challenge’u – co chętnie byśmy zrobili – pomyłki będą się pojawiać. Mamy też już telewizję, która pokaże pierwszą ligę za lepsze pieniądze niż Orange. Za chwilę – tajemnica Poliszynela – wypłynie też informacja o podpisaniu umowy z kolejnym sponsorem.

Mówimy o firmie Lotos.

Nie potwierdzam, ale sprawa jest poważna. Ktoś nam zarzuca, że podpisujemy umowę na niskie kwoty, co jest kompletną bzdurą. Znalezienie głównego sponsora trochę trwało, pół roku, ale on będzie. Wiecie dlaczego to trwało? Bo w Polsce jest 10 firm, które mogłyby tym sponsorem być, nie więcej. A my nawet bez sponsora głównego wypracowaliśmy dużo lepszy budżet i nie mieliśmy ciśnienia, by brać cokolwiek lub obniżać stawki. Poza Orlenem nie byłem na żadnym spotkaniu w tej sprawie, bo nam było na rękę promować nas samych, budować „Łączy nas piłka”, który wyrósł na poważny portal promujący polski futbol, i czekać. Prosta zasada: popyt-podaż. Nie wiem jeszcze, jak zakończą się trwające rozmowy, bo nie jesteśmy tanim związkiem i poniżej pewnego minimum nie zejdziemy. Nie są to liczby, o których czytałem.

Czyli nie jest to 4,5 miliona?

Ani pięć. Ani sześć. I tak dalej.

Temat, który będzie krążył do końca pańskiej kadencji, to bukmacherka. Poświęca pan sporo czasu na tłumaczenie się z tej kwestii.

E, mało czasu, to raczej zabawa kilku dziennikarzy, nie rusza mnie. Jestem twarzą jednej z największych bukmacherskich firm w Europie, którą reprezentuje też kilka poważnych postaci świata sportu. Kiedy podpisywałem umowę, firma działała w Polsce legalnie. Potem dopiero zrobiono bubel prawny – co nawet orzekł Sąd Najwyższy – by ratować tyłki kilku politykom. Co mnie najbardziej zastanawia? Mnie ta sytuacja nic nie zmienia, ale państwo, sport i rynek reklamowy straciły wiele pieniędzy. Efekt? Firmy, które niby są zakazane, i tak są wszechobecne.

Nie zmienię zdania. Dalej będę reklamował zakłady bukmacherskie. Wiecie dlaczego? Bo chcę regularnie ludziom uzmysławiać, że popełniamy gigantyczny błąd. Jestem za normalnością, a u nas jeżeli pan Malinowski chce postawić dziesięć złotych, że Legia przegra z Ruchem, a może to zrobić u dwóch-trzech firm, to system jest chory. Dużo wygodniej byłoby mi zrezygnować z reklamowania bukmachera, miałbym święty spokój, ale wtedy wszyscy by się do tej ustawy przyzwyczaili i temat by umarł. A ustawa jest szkodliwa.

Hipokryzja wielu oceniających mnie osób mnie nie rusza. Jeżeli z Figo i van Bastenem namawiałem ludzi na „piąty stadion” i picie Tyskiego, to chyba oczywiste, że nie zwracałem się do kierowców. Dlatego jak ktoś chce mnie wplątywać w jakieś patologiczne, hazardowe historie ludzkie – to jest to śmieszne. Wiecie, co mnie najbardziej zaskoczyło? Spodziewałem się, że znajdę w prasie popleczników – przecież to wasz chleb. Dlaczego dziennikarze nie apelują o zmianę ustawy? Dlaczego wszyscy odnoszą to do hazardu i uzależnień? Wiecie, co znaczy słowo hazard?

Jakieś opętanie, jeśli mówimy o chorobie hazardowej.

Aż z ciekawości sprawdziłem w Wikipedii. Krótka definicja – hazard to gra na pieniądze, gdzie w mniejszym lub większym stopniu o wszystkim decyduje przypadek. Gdzie jest więcej przypadku – obstawiając Lotto czy mecz Lech – Ruch? A kto promuje Lotto?

Państwo.

Liczyłem, że inteligentni ludzie powalczą z narodzoną w chory sposób ustawą, ale myliłem się. Wszyscy zastanawiają się nad moralnością. Powiedziałem od początku: nie będę pobierał pensji jako prezes, co nie znaczy, że będę tani, bo podczas kolacji z trenerami mogę korzystać z karty PZPN. Będę jednak reklamował zakłady bukmacherskie. Bez tego byłoby łatwiej, ale nie mam sobie nic do zarzucenia. Wolę, żeby moja twarz świeciła tu i tam i żeby ciągle rozmawiano o tym bublu. Do skutku.

Ciężko współpracuje się z politykami?

Nie tkwię w żadnym układzie politycznym…

… ale to olbrzymie pieniądze uciekające polskiej piłce.

U nas panuje egoizm. Legia podpisała z Fortuną, Lech z STS-em i już siedzą cicho. A inne kluby nie mają pieniędzy. Ludzie, nasza piłka na ustawie antyhazardowej traci setki milionów złotych. Setki! Wyliczono, że gdyby prawo było zdrowe, weszłoby tu na rynek ok. 80 firm. Każdej z nich kazałbym wyłożyć 100 tysięcy euro na rozwój polskiego sportu. Gdyby co roku tyle płacili, to – poza podatkiem – rok w rok wpadałyby grube miliony. Wszyscy by zapłacili! I ktoś w takiej dyskusji będzie schodził na temat moralności… Uderzają, że Boniek mówi, że nie ma uzależnień. Można się uzależnić od alkoholu, hazardu, seksu, ale to skrajne przypadki, które trzeba leczyć, a nie budować na nich dyskusję. Niby zabrania się u nas reklamowania firm bukmacherskich, a potem włączam mecz ligi hiszpańskiej czy angielskiej i tam się one reklamują. Czyli dociera przekaz do Polski czy nie? Jesteśmy hipokrytami. Ale skoro opozycja wykorzystuje takie argumenty, by mnie osłabić, to droga wolna. Zdania nie zmienię.

Może prezesowi nie wypada reklamować firmy zagranicznej, skoro inna z tej samej branży jest partnerem związku.

Wszedłem do związku czysty, wyjdę czysty i dopóki będę prezesem, piłka pozostanie też czysta. Nie ucieknę od tego tematu tylko dlatego, że kilku dziennikarzy wysuwa pod moim adresem bzdurne zarzuty. To, że z dnia na dzień odstrzelono z rynku firmę, którą reklamuję, nie znaczy, że odstrzelą też mnie. A to, że dopuściłem do PZPN firmę, która konkuruje z tą, której użyczam wizerunku, tylko świadczy o tym, że mam czyste intencje.

Pytaliśmy o współpracę z politykami, bo w sprawie ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych istnieje w PZPN dział odpowiedzialny za dialog.

Z każdym mogę porozmawiać trzy razy. Na pierwszym spotkaniu podejmujemy dyskusję, na drugim wchodzimy w nią głębiej, na trzecim wyciągamy wnioski. Ale jeśli ciągle mam gadać o tym samym, gadać, i gadać, i gadać, i gadać, to przestaje mnie to interesować.

Cierpliwość na pańskim stanowisku jest pożądana.

Ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych jest chora. Czego ona dotyczy? Piłki nożnej czy innych dyscyplin? Jeżeli na mecz żużlowy w Ostrowie Wielkopolskim może przyjść 10 tysięcy ludzi, a na piłkę na tym samym stadionie 999 osób, to mamy problem czy nie? Jeżeli my – jak tu siedzimy – chcemy pojechać na spotkanie Wisły z Lechem, ale nie możemy na nie wejść, to ustawa jest zdrowa? Trzeba ją zmienić. Dyskutujemy od dwóch lat, a nic nie możemy wymyślić. O cokolwiek wnioskujemy – wszędzie problem. Jedna partia kłóci się z drugą.

Nie możecie wyjść z inicjatywą ustawodawczą zarówno w kwestii bukmacherki, jak i imprez masowych?

Spokojnie, nie jesteśmy od pisania ustaw. Wiecie, co czasem myślę? Że jak Boniek przestanie być prezesem, to zmienią obie ustawy na drugi dzień. Tak funkcjonujemy – żona cię zdradza, to na złość odetniesz sobie narządy. Dzisiaj zarejestrowani w Polsce bukmacherzy płacą 12% od obrotu – dlatego nikt się nie rejestruje. Niech zapłacą 20% od przychodu, niech mają normalny dostęp do prasy i telewizji. Dajmy im trzy miesiące na zarejestrowanie w Polsce. Dlaczego walczę z ustawą antyhazardową? Żeby wszyscy byli bogatsi. PZPN, kluby, Ekstraklasa, 1. liga…

Przed wejściem ustawy liga nazywała się Unibet 1. liga.

Gdyby pierwsza liga dziś się tak nazywała i wzięła 10-20 milionów za sponsoring, to wszyscy byliby zadowoleni. Sam przecież grosza z tego nie wezmę. Nie ja zyskam na zmianie ustawy, tylko sport.

I naprawdę nie myśleliście o inicjatywie ustawodawczej?

Mamy świetnie zorganizowany departament bezpieczeństwa. Prowadzimy wspaniałe akcje z kibicami, ale pamiętajmy o jednym: na stadionie pojawia się 20 bandziorów, 800 tzw. kibiców zaangażowanych, dopiero później „normalnych” i spokojniejszych. Prowadzimy dialog z wszystkimi, wydajemy na to pieniądze, ale – już to widzę – ani policja, ani klub nie wyrzuci 20 oszołomów ze stadionu X. Wiecie, kto może ich wyrzucić? Pozostali kibice. Chcieliśmy przy współpracy ludzi z różnych ministerstw napisać ustawę o piłce nożnej, prowadziliśmy nawet rozmowy, ale od razu był śmiech.

Ustawa o imprezach masowych dotyczy wyłącznie futbolu. Słyszeliście kiedyś, żeby kogoś bulwersowały race na żużlu? Nie. Odpalają? Zawsze. A u nas to wielki problem. Jasne, skoro istnieje taki zakaz, to nie powiem, że race są mile widziane, bo nie są, ale – póki nikt nie rzuca racy w kibiców ani na boisko – nie robimy z tego olbrzymiego problemu.

Jeżeli zbierzecie 100 tysięcy podpisów pod projektem ustawy, to politycy – nawet jeśli będziecie działali w oderwaniu od nich – będą zmuszeni się nim zająć.

Mam się bawić w podpisy? Panowie… Możemy napisać ustawę o piłce, przedstawiając szczegółowo organizację meczu, system wejścia, identyfikację… Wszyscy – także policja – chcą nam pomóc, ale okres wprowadzania zmian jest tak długi, że trudno uwierzyć. Wiecie co? Postanowiłem, że wiosną pojadę na mecz z kibicami którejś drużyny. Umówię się – przykładowo – z fanami Lecha, założę dresy, kaptur i z czystej ciekawości zobaczę, jak to wygląda. Czekają mnie niesamowite przeżycia. Tym kibicom trzeba stawiać pomnik! Wiem, że stu nie przestrzega żadnych reguł – jest to ból – ale nie można wszystkich oceniać tak samo.

Problemem jest też fakt, że wojewodowie ciągle zamykają stadiony i najbardziej na tym cierpią osoby postronne.

Zrobiliśmy niebezpieczny precedens – kibice odpalają 20 rac i Komisja Ligi – zanim sprawą zajmie się wojewoda – zamyka trybunę. Moim zdaniem to błąd, ale Komisja Ligi jest organem Ekstraklasy SA, a nie PZPN. Jak dla mnie, nie powinno się wyprzedzać wojewodów. W rozgrywkach, które sami prowadzimy, staramy się przełknąć wiele sytuacji, kiedy ktoś odpali racę, ale nie rzuci nią w przeciwnika. Oczywiście, kiedy kibice Śląska rzucili w kibiców Legii, to od razu daliśmy im zakaz wyjazdowy na rok.

Przyzwyczailiśmy się, że kiedy gramy na wyjeździe, to UEFA zawsze daje nam 20 tysięcy euro kary. Jeszcze chwila i umówię się z Platinim na jakieś zniżki, pakiety. Ostatnio sytuacja uspokoiła się na meczach domowych, ale wyjazd to kara niemal z urzędu. Pamiętam, jak raz rozmawiałem z zagraniczną policją…

– Pan się nie martwi – mówili przed meczem. – Mamy taki system, że nic się nie prześlizgnie.

– Nie wiedzieliśmy, że macie tak sprytnych kibiców – tak było po meczu.

Ale mówię – nie róbmy problemu. Wszystko może być niebezpieczne, ale bez przesady. Dwuletnie dziecko też może się udusić gumą do żucia. Większym kłopotem jest bandytyzm. Koszykówka i siatkówka to sporty elitarne, natomiast piłka – taka prawda – bardziej podoba się bandytom. Mafia pruszkowska jeździła na boks i futbol. Widzę, panowie, że się zmęczyliście (śmiech).

Spokojnie, jeszcze parę spraw. Był problem choćby z reprezentacją AmpFutbolu.

Żaden.

Nie dostali od was pieniędzy na wyjazd.

Polskie gadanie. Prowadzimy 16 reprezentacji, ale mamy finansować wszystkie przedsięwzięcia drużynie policji, księży, aktorów, niewidomych, głuchoniemych i AmpFutbolu? Każdy prosi o pomoc. Każdemu pomagamy, jak możemy ze sprzętem, nagrodami czy logistyką, ale nie możemy dawać wszystkim pieniędzy. Za pięć minut zgłosi się reprezentacja kolejarzy. Jasne, przy AmpFutbolu wchodzimy na inne tony, bo ci ludzie odnieśli jakieś straty, są pokrzywdzeni przez los, każdy im współczuje i kibicuje – ja też. Trzymamy za nich kciuki, lubimy ich, ale jeżeli – przypuśćmy – „Gazeta Wyborcza” ma do nas pretensje, że nie sponsorujemy AmpFutbolu, to dlaczego oni nie wyłożą tych pieniędzy?  Wrzucą napis „GW” na koszulki i będzie to świetnie wyglądało. Dlaczego Weszło im nie zapłaci? My – jako PZPN – nie możemy. Rozdajemy sprzęt, a nie gotówkę. Tu dasz 70, tu 100, tu 200, tu 400 i okaże się, że oprócz 16 reprezentacji, mamy do wydania kolejne miliony. Kolejna sprawa – piłka plażowa. Wiecie, ilu mamy w Polsce zawodników beach soccera?

40?

Ale takich, którzy grają wyłącznie w plażową?

Ani jednego?

Prawdopodobnie. Albo bardzo niewielu. Czy mamy prowadzić reprezentację w piłkę plażową? Dlaczego? To jakiś sport narodowy? W jakim celu? Czasami atakują mnie kobiety grające w futsal. Chcą mieć swoją reprezentację – tak jak 18 innych krajów. A wiecie, ile kobiet w Polsce gra tylko w futsal? Śladowe liczby. Wszystkie pozostałe grają na trawie. Rozgrywki kończą się pod koniec października, potem do marca te dziewczyny grają na hali i znowu wracają na trawę. Mamy opłacać te wszystkie wyjazdy do Brazylii? Przykro mi. Nie da się rządzić tak, by wszyscy byli zadowoleni. Czy ja wam – jako Weszło – zabraniam sponsorować AmpFutbol? Dajcie im 100 tysięcy, wrzucą napis i będą grali. Dlaczego tego nie zrobicie?

Bo się nie kalkuluje. A nie mamy takich środków na działalność charytatywną.

A nam ma się kalkulować?! Takich reprezentacji – powtarzam – może być 200. Kadra bezdomnych też odnosiła sukcesy. Zastanawiam się tylko, jak powołuje się zawodników do takiej drużyny. Gdzie wysyłają powołania? (śmiech) Możemy kupić sprzęt, zafundować nagrody, ale – czy się to komuś podoba, czy nie – mamy taką zasadę, że nie płacimy. Pomoc? Tak. Kasa? Nie.

Komisja Licencyjna PZPN – temat, który wraca od dawna. Czy nie jesteście zbyt łagodni dla klubów? Krzysztof Sachs wytłumaczył na Weszło wszystkie decyzje racjonalnie, ale czy pan jest zadowolony z efektów?

Zanim wyrzucimy kogoś z ligi, pamiętajmy o odpowiedzialności społecznej. Polska piłka to nie tylko warszawskie hotele. Nie mogę już jednak pójść na kolejne przepisywanie porozumień z piłkarzami. Rozmawiałem o tym z panem Sachsem i uważam, że obecny system licencyjny spowodował trzy razy większą odpowiedzialność. Kluby się oddłużają, mają lepszą politykę, ale problemem wciąż jest bieda. Żeby klub funkcjonował w pierwszej lidze, potrzebuje ok. pięciu milionów złotych. Niby dużo, niby mało, ale skąd właściciel X ma wziąć te środki? Już widzę, że komisja pomogła wyjść na prostą Ruchowi, który – na to liczę – poradzi sobie z problemami. Sprawa Górnika i Rozwoju też mnie zainteresowała, ale bez zagłębienia się w nią nie chcę używać niepotrzebnych , mocnych słów. Problem możemy mieć w czerwcu.

To znaczy?

Jeżeli chcemy, żeby Polsat transmitował pierwszą ligę, to kluby muszą mieć oświetlenie. Nie ma go osiem z obecnych rozgrywek plus dwa-trzy, które mogą awansować. Bez świateł nie grasz – Komisja Licencyjna ma twardy orzech do zgryzienia.

Jakie jest pana stanowisko?

Komisja musi być twarda. Trudno. Ktoś kiedyś musi się ugiąć. To zresztą pokaże, czy tak bardzo zależy mi na reelekcji. Skoro dwa lata temu ustaliliśmy, że od sezonu 2015/16 wszyscy w pierwszej lidze muszą mieć oświetlenie, a od 2016/17 podgrzewaną murawę, to nie zmienimy teraz zdania. No, chyba że… w tej drugiej kwestii. Już tłumaczę. Pierwsza liga kończy rozgrywki pod koniec listopada, zaczyna na początku marca – z badań, które przeprowadziliśmy, wynika, że da się spokojnie ten okres rozegrać bez podgrzewania. Bardzo rzadko zdarzały się przypadki odwołania meczu z powodu warunków atmosferycznych. Nawet jeśli któreś spotkanie odpadnie, to – skoro grają co tydzień, nie częściej – zawsze można je rozegrać w środę. Podgrzewana płyta kosztuje ok. dwóch milionów, więc być może przesuniemy akurat ten warunek o rok.

Kolejna sprawa – goal-line technology. Zamontowanie systemu to wydatek rzędu 200 tysięcy euro plus koszty obsługi meczu. W ostatnich czterech sezonach Ekstraklasy doszło do czterech-pięciu spornych przypadków, kiedy goal-line mogłoby się przydać, ale sędziowie i tak zazwyczaj podejmowali słuszne decyzje. Pytam więc – jest sens wydawać ok. cztery miliony euro na system, z którego korzysta się raz na ruski rok?

Z drugiej strony to może zaważyć na mistrzostwie.

Nie, nie może. Jeżeli sędzia pomyli się o 10 centymetrów i drużyna przez to przegra tytuł, to warto się zastanowić, dlaczego wystarczył jeden gol, by nie została mistrzem? Ile razy zmarnowali karnego lub nie strzelali do pustych bramek? Ile razy zawalił bramkarz? Błąd sędziowski musi być wkalkulowany w ten sport. Kto powinien ponieść koszty instalacji goal-line? Kluby. Jeżeli chcą, to – proszę bardzo – instalujemy od jutra. Wszystko można wpisać do warunków licencyjnych, ale po co? Wszyscy do spółki wyłożą 16 milionów złotych i ani razu z tego nie skorzystają. Jeśli już nawet PZPN miałby pokryć te koszty, to nie lepiej zainwestować w certyfikowanie akademii? Przepraszam, ale wszystkiego nie zrobimy. Jesteśmy też jedną z nielicznych federacji, które nie zgodziły się na sędziego bramkowego.

Dlaczego?

Bo ci dodatkowi sędziowie nie są do niczego potrzebni. UEFA kilka razy groziła mi palcem – że chcą pięciu sędziów, taki standard. Pytałem: – Ale jakie to ma, Michel, znaczenie, skoro i ja, i arbitrzy jesteśmy przekonani, że to pic na wodę? Kto jest najgorzej ustawiony na boisku? Sędzia przy bramce. Brakuje mu perspektywy. Podejmuje decyzje, przy których nie wiadomo, o co chodzi.

Została nam reprezentacja…

… o której z Weszło nie będę rozmawiał. Różnimy się za bardzo. Wy nazywacie ją reprezentacją PZPN i kibicujecie przeciwnikom, gdy gra zawodnik, który wam się nie podoba.

Akurat ci zawodnicy też się panu nie podobają.

Inaczej…

Nie ukrywajmy tego.

Przyjąłem zasadę, że nie będziemy nikogo naturalizować na siłę, ale ci, którzy już w reprezentacji grają, to mają pełne prawo w niej pozostać. O wszystkim decydują umiejętności. Grupa tzw. „niezależnych” próbowała wmawiać, że Obraniak nie gra, bo nie podoba się prezesowi. Bzdura. Nie dostaje powołań, bo jest w słabej formie. Przecież Nawałka sam go wziął. Gdyby dalej uważał, że Ludo – jako podwieszony napastnik – świetnie się sprawdza, to dawałby mu kolejne szanse. Inne argumenty to dorabianie sztucznych teorii. Sam byłem twórcą Olisadebe. Nawet wysyłałem kwiaty pani Kwaśniewskiej, żeby przyspieszyła proces decyzyjny, ale Emmanuel grał w Polsce, żenił się z Polką…

Było to naciągane, nie czarujmy się.

Wtedy uważałem, że było to dobre, ale od tamtego czasu wyciągnąłem pewne wnioski. Ludzie pytają, czy zrobimy Polaka z Dybali. Do czego to doprowadzi? Sami wiecie, że był okres, kiedy dziennikarze ustalali kadrę. Trzy razy powtórzyłeś nazwisko i dostawał powołanie. Na szczęście obecny selekcjoner się tym nie przejmuje.

Wypróbował tyle nazwisk, że już trudno mu kogoś nowego podpowiedzieć.

Spokojnie, dalibyście radę wymyślić, ale gwarantuję wam, że zrobiłby w drugą stronę. Adam chciał zbadać kilku piłkarzy, zderzył się z rzeczywistością i przekonał, że nie wszyscy nadają się na poziom reprezentacyjny. Gdyby tego nie zrobił, dziś nie wiedziałby wielu rzeczy. Po dwóch meczach niektórzy twierdzili, że atmosfera jest zbyt twarda i nic z tego nie będzie. Dyscyplina taka, że piłkarze nie mają czasu wyjść do toalety. Co się okazało? Że znakomicie się dogadali, wszystko funkcjonuje, ale – o tym trzeba pamiętać – jeszcze nic nie wygraliśmy.

Pana ostry konflikt z Kucharskim w jakikolwiek sposób wpływa na relacje z Lewandowskim?

Nie mam konfliktu z Kucharskim.

Nie bądźmy hipokrytami. Nie znosicie się.

Znacie genezę naszego sporu?

Roma?

Czytam w gazecie, że Roma interesuje się Wolskim. W związku z tym, że z mam z tym klubem takie stosunki, jak z żoną, dzwonię i mówię:

– Słyszałem, że bierzecie Wolskiego.

– Nie, Zbyszek. W ogóle nieprawda. Nic na ten temat nie wiemy.

Na drugi dzień pyta o to dziennikarz. I odpowiadam: „Rozumiem, że menedżerowie – robiąc rynek piłkarzowi – puszczają takie bąki. Stała praktyka”. Siedzę przy kolacji w domu, wieczór, dzwoni Kucharski:

– Co ty opowiadasz w prasie?

– Na kogo ty, Czarek, krzyczysz? Taka prawda, że go nie chcą.

Kucharski powiedział też, że chciał pan partycypować w transferze Lewandowskiego.

Zadzwonił do mnie i zapytał: – Masz jakiś klub włoski, w którym Lewandowskiemu byłoby dobrze?

– Gdybym miał go puścić do Serie A, to Genoa jest idealna, bo będzie tam grał i zrobi karierę w pięć minut – pamiętajmy, że mówimy o Robercie sprzed sześciu lat.

– Ale my z Genoą już mamy kontakty.

– To nie wiem. Jak chcecie, to zadzwonię do Juventusu i zapytam, czy są zainteresowani, ale to wasza sprawa.

Koniec kropka. Gdzie tu błąd?

Kolejna opinia Kucharskiego: „polskiej piłki tweetami się nie naprawi”.

Polska piłka jest dobrze zarządzana. Nie potrzebuję dodatkowego szumu. Kucharski mnie nie interesuje. Niech sobie robi to, co mu się podoba. Wiem tylko, że przez ostatnie lata mógł wiele razy pomóc nie tyle mnie, co nawet swojemu koledze Koseckiemu. Żadnego ruchu, akcji czy nawet wywiadu nie dostrzegłem. Tylko jątrzenie, nic konstruktywnego. Nic dla piłki.

Kibice dopytują, czy jeśli w finale Pucharu Polski zagrają poważniejsze drużyny niż sprzed rokiem, np. Legia – Lech, to pozostaną takie same ceny.

Jeśli teraz umówię się z panem na spotkanie na moście w Chicago w 2020 roku w południe, to – jeżeli nie umrę – pojawię się na miejscu o ustalonej porze. Możemy się od dziś do 2020 roku nie słyszeć, pana może nie być, a ja będę. Skoro powiedziałem, że promujemy Puchar Polski i chcemy mieć 50 tysięcy na stadionie, to ceny pozostaną takie same. W finale grają te drużyny, które najbardziej na to zasługują. Jeśli Lech zasłuży, to zagra. W zeszłym roku zasłużyły Zagłębie i Zawisza. Chciałbym, żeby w tym roku połowa stadionu była w jednym kolorze, połowa w drugim, a na końcu wszyscy bili brawo tym, którzy odbierają puchar. Ostatnio wyszło świetnie.

Jest pan pewny, że w przypadku Legii z Lechem stadion zostanie dopuszczony? Policja nie będzie robiła problemów?

Panowie, o czym wy mówicie? Zorganizujemy finał na Narodowym nawet przy dwóch najbardziej zantagonizowanych drużynach. Dlaczego zaplanowaliśmy go na godzinę 16-17 drugiego maja? Dzień wolny od pracy, rano turniej Tymbarku, po meczu wszyscy wracają do swoich miast. Nie róbmy z kibiców największych wrogów.

Nie robimy. To policja może robić pod górkę.

Mamy znakomite stosunki z centralą policji. Wiemy, że istnieje problem z traktowaniem kibiców na niższym szczeblu, ale dziś jesteśmy zbyt poważnym partnerem dla policji, by musiała szukać dziury w całym.

Stadion Narodowy nie posiada zabezpieczeń oddzielających kibiców. Jest pan przekonany, że nie złapie się za głowę w trakcie meczu? Że nie będzie pan biegał przerażony po trybunie i krzyczał „Ewakuacja!”.

Oczywiście. Czasy się zmieniają.

Pamięta pan Bydgoszcz.

Wiele się zmieniło. Nie będę mówił, że wszystko wyjdzie fantastycznie, bo zaraz kibice się odezwą i powiedzą: „to my panu pokażemy, że tak fantastycznie nie będzie”. Wiecie, kiedy „Przegląd” miał najwyższą sprzedaż? Po meczu Polska – Niemcy. Społeczeństwo kocha reprezentację i wyniki. Społeczeństwo kocha futbol. Nie siejcie fermentu. Będzie dobrze.

ROZMAWIALI: Krzysztof Stanowski, Tomasz Ćwiąkała, Jakub Olkiewicz, Leszek Milewski, Andrzej Kałwa, Michał Borkowski, Mateusz Rokuszewski, Paweł Grabowski i Michał Jurek.

Najnowsze

Ekstraklasa

Feio zesłał piłkarza do rezerw. „W tej drużynie trzeba zasłużyć sportowo i jako człowiek”

Bartosz Lodko
1
Feio zesłał piłkarza do rezerw. „W tej drużynie trzeba zasłużyć sportowo i jako człowiek”
Ekstraklasa

Kolejne ważne decyzje w Białymstoku. Podstawowy obrońca z nową umową

Bartosz Lodko
1
Kolejne ważne decyzje w Białymstoku. Podstawowy obrońca z nową umową

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...