Reklama

Od 0:31 do podniesionych głów. Najgorsza kadra świata wstaje z kolan

redakcja

Autor:redakcja

07 listopada 2014, 07:57 • 11 min czytania 0 komentarzy

– Ten facet ma najgorszą robotę na świecie – stwierdza komentator meczu Nowa Kaledonia – Samoa Amerykańskie, gdy po ósmej wpuszczonej bramce golkiper gości, Nicky Salapu, wymownie wznosi oczy ku niebu. Dwadzieścia sześć razy wyciągał już piłkę z siatki podczas trwających właśnie Igrzysk Pacyficznych. Bycie najlepszym w drużynie żadną pociechą nie będzie, nigdy nie było. Dziesięć lat występuje w reprezentacji, długą dekadę, a zawsze schodził z boiska pokonany.

Od 0:31 do podniesionych głów. Najgorsza kadra świata wstaje z kolan

Image and video hosting by TinyPic

Wielokrotnie wpuszczał dwucyfrówki. Jedną z nich doskonale znacie, a i Nicky’ego oglądaliście w akcji. Tak, chodzi o ten właśnie oklep. Jedyny mecz strefy Oceanii, który zdołał zaistnieć w szerszej świadomości kibicowskiej. Szesnaście do zera w przerwie, kolejny piętnaście później; 31:0 dla Australii, historyczne baty, nikt nigdy na poziomie międzynarodowym nie dostał silniejszego oklepu. To właśnie Salapu stał wówczas na straży bramki i został doszczętnie podziurawiony.

– Wiedziałem, że tak się stanie. Zostaliśmy zdziesiątkowani, bo większość naszych podstawowych graczy nie zadbała o wyrobienie paszportu, a FIFA bez niego nie dopuszcza do gry. Byłem jedynym doświadczonym zawodnikiem, a wychodziliśmy na Marka Vidukę, Harry’ego Kewella, Marka Schwarzera. Jak mieliśmy się z nimi zmierzyć? Grałem tylko dlatego, żebyśmy nie przegrali 0:50. Chciałem zmniejszyć rozmiary porażki na tyle, na ile to było możliwe. Ale po meczu, w szatni, płakałem. Czułem wstyd. Zażenowanie. Nie chciałem już nigdy zagrać w piłkę.

Reklama

***

Jeśli myślicie, że taką porażkę łatwo sobie wytłumaczyć, bo rywal potężny, a ty i tak robiłeś co mogłeś, to jesteście w błędzie. W Nicky’m siedziała ona bardzo głęboko, nie trzeba bać się używać tutaj słowa „trauma”. Szukał różnych sposobów jej zwalczenia. Początkowo, zaczął pić.

Potem, znalazł inną metodę; dziwniejszą, może nawet cudaczną, ale zdrowszą i na swój sposób skuteczną. Kupił bowiem PlayStation i zaczął odpalać w grze mecz Australia – Samoa. Wybierał dwóch graczy, a potem jeden kontroler brał do ręki, drugi zostawiał wolny.

I ładował Australijczykom gola za golem.

Po 20, 30, 50 do zera.

Wiele razy. Mecze? Zabawa? Bardziej pokrętna wersja sesji terapeutycznych.

Reklama

***

Nie rzucił piłki, wciąż przyjeżdżał na kadrę, ostatnią w rankingu FIFA, najgorszą na planecie. Tą, która nigdy nie wygrała. Podczas wspomnianych Igrzysk Pacyficznych rozegranych w 2011, był już ostatnim, który z boiska pamiętał australijski łomot.

Na turniej jechali z entuzjazmem. Rywale: Guam, Tuvalu, Vanuatu, Wyspy Solomona i Nowa Kaledonia jaj nie urywają, umówmy się. Pomóc miał psycholog sportowy, który odbywał z piłkarzami sesje. Poza tym Nicky przywiózł ze sobą z Seattle (gdzie na co dzień mieszka) trenera, Larry’ego O’Manę. To żaden fachowiec z wyższej półki, ale jednak, przyjechał z kraju nieporównywalnie bardziej piłkarskiego i ma na co dzień styczność z przyzwoitym poziomem.

Image and video hosting by TinyPic

Po turnieju O’Mana przyznał, że to było jedno z najbardziej wycieńczających emocjonalnie przeżyć w jego życiu.

Bo jeśli włożysz w coś dużo pracy, poświęcisz czas i siebie, rozbudzisz nadzieję, potem wszystko okazuje się klapą, pojawia się ból. Szczególnie, gdy na plecach niosłeś też cudzą wiarę. A w intencji piłkarzy obyła się msza (Samoa są bardzo religijne), do wyjeżdżających na turniej sportowców mowę wygłosił także… prezydent.

Niby prawił dość sztampowe regułki. Ale jeśli mówi o tym, że będą reprezentować całą wyspę, i prosi by bronili jej honoru, a oni potem przegrywają wysoko mecz za meczem…

Rozumiecie chyba, to nie jest kaszka z mleczkiem. Potrafi wejść na psychikę.

Po turnieju Salapu skończył karierę: – Przestałem wierzyć, że kiedykolwiek wygramy.

***

A tymczasem zbliżało się jeszcze większe wyzwanie, jeszcze większa scena. Eliminacje do mistrzostw świata w Brazylii, ranga poważniejsza. W dodatku w grupie eliminacyjnej, poza Vanuatu i Wyspami Cooka, największy rywal. Starszy brat, Samoa, wyspa trzykrotnie ludniejsza od Amerykańskiej Samoa. Mieli się z nimi spotkać w ostatniej kolejce, czyli derby.

Image and video hosting by TinyPic

Które mieli przegrać jak zawsze, odkąd tylko grają.

– Śmieją się z nas. Nazywają „fast food teamem” – narzekał prezes federacji, Tavita Tamua. Postanowił działać. Skontaktował się z amerykańskim związkiem i poprosił o pomoc.

Mało brakowało, a nie otrzymałby żadnej. Na ogłoszenie USSF (United States Soccer Federation) nie rzuciły się tłumy. Ale zgłosił się jeden ochotnik i z miejsca dostał fuchę.

Był to Thomas Rongen, wychowanek Ajaksu Amsterdam. Gość, który w Los Angeles Aztecs grał z Johanem Cruyffem, Georgem Bestem. Trenersko osiągnął jeszcze więcej, bo na własną rękę prowadził kluby MLS, w tym DC United. Przed wyjazdem na drugi koniec świata przez pięć lat opiekował się kadrą USA U-20. Wywalono go z tej posady, jemu Amerykanie przypisywali też utratę Nevena Suboticia na rzecz Serbii.

Image and video hosting by TinyPic

Czemu się zdecydował, zgłosił, po co mu to było? Przecież to żaden desperat, prowadził poważne drużyny, znalazłby bez trudu robotę. – Jestem Holendrem, my lubimy podróżować, poznawać nowe kultury. Spojrzałem na mapę, na tą małą wyspę. To była ciekawostka, ale i wyzwanie. Poprowadzić najsłabszą reprezentację świata, tą, o której wiedziałem tylko, że kiedyś przegrała 0:31w eliminacjach Mistrzostw Świata? Na swój sposób, wyjątkowa szansa.

Rongen zameldował się na lotnisku Pago Pago kilka tygodni przed pierwszym meczem kwalifikacji. Tak jest, czasu było aż tak mało.

***

Zderzenie światów. Kompletnej amatorki, piłkarskiej i organizacyjnej, z facetem, któremu przez pół dekady powierzano rozwój jednej z najważniejszych kadr Ameryki.

– Wiedziałem, żeby nie spodziewać się cudów. Ale to, co zobaczyłem i tak mnie zaskoczyło. Piłkarsko, od lat nie widziałem równie słabego poziomu. Fizycznie, jeszcze gorzej, bo raptem 6-7 zawodników prezentowało kondycję dość dobrą, by wytrzymać połówkę.

Wielu miało też problem z otyłością. McDonalds na Amerykańskich Samoa jest ponoć jednym z najbardziej zapracowanych na świecie.

Image and video hosting by TinyPic

Problemy się piętrzyły. Wszyscy zawodnicy to naturalnie amatorzy, a zgrać codziennie terminy na wspólne treningi wymaga nie lada żonglerki, szczególnie, że niektórzy mają kilka prac. Do tego dochodzą msze, tutaj Rongen zderzał się z inną kulturą. Sam jest ateistą, natomiast cenny czas, który chciał poświęcić na treningi, często angażowały modlitwy.

W rezultacie, często żeby znaleźć czas, spotykali się o piątej rano.

***

Rongen to silny charakter. Trener ze starej szkoły, ktoś powie: trochę taki zakuty łeb. Uparty, lubiący rzucić ciętym dowcipem, nie unikający opieprzania podopiecznych, czy nawet… prezesa, którego autorytetu kompletnie nie uznawał. Zawsze mówił, że odpowiada tylko przed federacją USA, a on ma się nie wtrącać.

Wściekał się, ciskał, to na zawodników, to na prezesa, to na boisko. Ale pokazywało to jedno: traktował zadanie poważnie. Nie przyjechał na wczasy, picie drinków i zwiedzanie. Chciał z tymi ludźmi coś osiągnąć. Był zmotywowany i robił co mógł.

Co można jednak zrobić w kilka tygodni? Gdyby spędził tam powiedzmy pół roku, mógłby wyciągnąć graczy fizycznie, a potem wszystkich by zabiegali. To realny scenariusz, jednak nie do spełnienia w tym wypadku.

Image and video hosting by TinyPic

– Uczyłem ich bronić, wpajałem podstawy taktyki. Przede wszystkim jednak wiedziałem, że trzeba zmienić ich mentalnie. Nawet na treningach nie mieli pewności siebie. Wychodzili na boisko z myślą, że jeśli nie przegrają 0:10, to będzie sukces. Próbowaliśmy różnych rzeczy, także niestandardowych metod, choćby medytacji, jogi. Próbowałem im wpoić pozytywne myślenie, ale po tylu latach porażek, byli połamani, bez wiary. Bardzo trudno było przez to choćby zmusić ich do podejmowania ryzyka na boisku, a bez tego nie jesteś w stanie atakować.

***

Misja niemożliwa? Nie do końca. Pamiętajmy o jak niskim poziomie tu mówimy. Facet taki jak Rongen był fachowcem, jakiego nie miał nikt wśród konkurencji. I rzeczywiście zapieprzał, żyjąc dwadzieścia cztery na dobę drużyną.

Z czasem, zaczął doceniać swoich zawodników. A nawet uczyć się od nich.

– Niektórzy grają w piłkę dla pieniędzy, niektórzy dla sławy, statusu piłkarza. Ktoś gra, bo daje mu to satysfakcję. Ale te chłopaki? Nie mają z piłki nic. Ani grosza, ani szacunku, ani nawet nie znają radości, jaką daje zwycięstwo. Więcej, futbol przeszkadza im w życiu prywatnym i pracy. A mimo to grają! To czysta, niczym nieskrępowana pasja do piłki. Ona pcha ich codziennie na trening. Podziwiam ich za to.

Pracowali, a wiara powoli pojawiała się sama. Każdy interesujący trening wlewał nadzieję. Udało mu się znaleźć dwóch piłkarzy w USA, którzy mieli pochodzenie samoańskie, ich też ściągnął do kadry. Nie grali na żadnym poważnym poziomie, ot, maksymalnie college, ale i tak tutaj mogli zrobić różnicę. Rongen wiedział też jakie jest optymalne nastawienie dla piłkarza, coś pomiędzy pewnością siebie ala „kiełbasa do góry i golimy frajerów”, walecznością, ale i zimną głową, skupieniem, koncentracją. Każdą minutą spędzoną z zespołem starał się to przekazać.

Image and video hosting by TinyPic

Wreszcie, skontaktował się z Nickym Salapu. Jeśli on się zgodzi, drużyna zyska boiskowego lidera. To byłby kolejny zastrzyk, wzmacniający i piłkarsko, i mentalnie.

***

Nie bez przeszkód, ale Nicky ostatecznie zgodził się. Dał się namówić, jego też Rongen urobił na swoją modłę. Niedługo po jego przyjeździe czas na godzinę prawdy: pierwszy eliminacyjny mecz. Rywal? Tonga.

– W oczach moich piłkarzy wiarę. Prowadziłem zespół, który dostawał praktycznie od każdego dwucyfrówkę, a tymczasem teraz wychodzili na boisko i autentycznie wierzyli, że mogą wygrać z Tongą. Dla mnie, już samo to było sukcesem – mówił wtedy Rongen. Salapu: – Chcę wygrać. Marzę o tym. Jeśli wygramy, umrę szczęśliwym człowiekiem.

Image and video hosting by TinyPic

Rongen zaskakuje drużynę, wystawiając na stoperze Johnny’ego Saeluę. Nie za dobrego piłkarsko nawet jak na tutejsze standardy. Od lat będącego w kadrze, ale w roli wiecznego rezerwowego. Tymczasem tutaj od razu debiut, pierwszy skład.

Od pierwszych minut widać, że Amerykańskie Samoa to inny zespół. Zadziornością, samą mentalnością potrafią zajechać rywala. Wreszcie, pada gol, do przerwy 1:0! Po zmianie stron dorzucają drugie trafienie. Kontrola, spokojne dowiezienie punktów? Niestety, zaczynają dawać o sobie problemy kondycyjne. Pod koniec meczu Tonga wciska bramkę, a potem dalej ciśnie straszliwie.

W ostatniej akcji, Nicky zostaje minięty. – Gdzie jest piłka?! Mój Boże, za chwilę mi strzelą, myślałem, wszystko na marne. Ale wtedy odwracam się, patrzę, a tam Johnny z interwencją, która ratuje nam mecz.

Rongen później nazwie Johnny’ego piłkarzem meczu. Liderem defensywy, najbardziej nieustępliwym zawodnikiem, w dodatku z asystą na koncie.

Recz jednak w tym, że gracz nie dostanie nagrody „Man of the Match”, a „Woman of the Match”. Johnny jest bowiem Faafafine, czyli reprezentantem „trzeciej płci”.

***

W kulturze tamtejszych wysp, także i na Samoa, to powszechnie akceptowalne. Tym mianem określa się mężczyzn, którzy zachowują się kobieco, malują się, noszą damskie ubrania. Na nasze, transwestyta, ale w stosunku do Faafafine brzmi to ordynarnie. To inna kultura, a takie osoby nie robią tego dla poklasku, dla zwrócenia uwagi. Po prostu sobie żyją, tak się czują, tak się zachowują. Mają też swoją rolę w społeczeństwie: zwykle zajmują się rodzicami do późnej starości.

Image and video hosting by TinyPic

Johny vel Jayiah to dobry przykład. Jej największą pasją taniec, drugą piłka nożna.

– Kiedy Jayiah pierwszy raz weszła do szatni, pomyślałem, że jest terapeutką. Masażystką. Przede wszystkim: pomyślałem, że jest kobietą. Gdy zrozumiałem sytuację, zapytałem, czy woli, żebym mówił do niej Johnny czy Jayiah. Po czym zrozumiałem, że i takie pytanie jest nie na miejscu. Bo nie interesuje mnie ani płeć, ani rasa. Jestem trenerem, a ona jest moim piłkarzem i tyle. Okazało się, że później została liderem mojej drużyny. Najtwardziej grającym obrońcą, jakiego miałem.

***

2:1. Końcowy gwizdek. Gigantyczna radość, piłkarze Rongena padają na murawę, wycieńczeni (pod koniec łapały ich skurcze), ale i przepełnieni radością. Salapu: – To jak sen. Cały ciężar jaki miałem, wszystko odeszło. 0:31 poszło w zapomnienie, przestało się liczyć.

Nie ma co się dziwić. Nicky przestał być tylko gościem, który puścił 31 bramek, teraz jest też facetem, który wygrał pierwszy mecz kadry Amerykańskich Samoa w historii. I to w eliminacjach do MŚ, w rozgrywkach FIFA! Duża rzecz. Rongen już myśli o kolejnych pojedynkach, jeszcze dwóch, dzięki którym można grać dalej, ale nie zapomina też pokazać piłkarzom zajawek w sieci o ich wyczynie.

Samoa na biało

O jego zawodnikach piszą na całym świecie. Portale sportowe, ale też BBC, New York Times. Prasa lubi takie ciekawostki, a tu proszę, najgorsza drużyna w historii wreszcie coś wygrała! To się będzie czytać. W lokalnych mediach zostają przedstawieni jako bohaterowie, udzielają wywiadów. – To też jest element historii. Tak jak tamto 31:0, tak i ta wygrana, nasza wygrana, przejdzie do historii piłki – mówi Rongen.

Ale kolejne mecze czekają. Z Wyspami Cooka kończy się na 1:1. O wszystkim ma przesądzić starcie z Samoa, derby, do którego obie drużyny przystępują z równym bilansem punktów. Zwycięzca zgarnie wszystko.

***

Samoa to wyspa rywalka, ale i wyspa siostrzana. Praktycznie wszyscy z wyspy Nicky’ego i spółki mają tam rodzinę, znajomych, przyjaciół. Stadion zapełnia się bez trudu, atmosfera jest elektryczna. Takiego pojedynku tutaj nie widziano, zawsze tylko gładki oklep, a tu proszę. Pierwsze „Samoa Derby” o stawkę.

Image and video hosting by TinyPic

Rywale ekipy Rongena są lepsi. Atakują, przeważają piłkarsko i fizycznie. Nicky dokonuje jednak cudów w bramce, do tego dużo ofiarności w obronie i udaje się przetrwać trzy kwadranse. W drugiej połowie jest nieco łatwiej, bo przeciwnik też ma już miękkie nogi. Wreszcie, w 89 minucie, pojawia się szansa.

Jeden z piłkarzy Samoa Amerykańskiego wychodzi sam na sam. Uderza, piłka mija bramkarza… i ląduje na słupku. Futbolówkę zgarnia obrońca, podaje do przodu, z tej akcji idzie kontra, zakończona golem! Samoa gra dalej. Nutkę dramatyzmu odejmuje tej bramce fakt, że remis też dawał promocję rywalom bandy z Pago Pago.

Są łzy, jest rozczarowanie, choć przecież chłopaki Rongena osiągnęli tak dużo. Nie zapomina im o tym Rongen i wpaja im do bólu, by byli dumni. Z siebie i drużyny: – Prowadziłem w życiu wiele zespołów, wielu zawodników. Mam do was więcej szacunku, niż do większości z nich. Zrobiliśmy wielką rzecz, nie zapominajcie o tym.

Sam też nie zapomina, ile dało mu to miejsce. – Od pogrzebu córki, która zginęła w wypadku samochodowym, nie płakałem. Tutaj zdarzyło mi się to kilka razy. Przypomniałem sobie, co jest w życiu ważne. Na zachodzie często napędza nas strach przed porażką, tutaj na pierwszym miejscu rodzina, wzajemny szacunek, bliskie więzi z innymi, cieszenie się chwilą. Dzięki pobytowi na Samoa stałem się lepszym człowiekiem.

***

Krótka bajka, ledwie kilkutygodniowa, kończy się, a życie pędzi dalej. Rongen poleciał do USA, teraz jest dyrektorem akademii Toronto FC. Zapowiedział jednak, że wróci na eliminacje rosyjskiego mundialu. Piłkarze? Robią swoje, czyli pracują. Ważne turnieje, choćby kolejne Igrzyska Pacyficzne, dopiero w 2015.

I tylko Nicky nie jest w pełni zadowolony: – Chcę rewanżu. Zagrać z Australią jeszcze raz. To moje marzenie.

Apetyt, jak zwykle, rośnie w miarę jedzenia.

I słusznie.

Leszek Milewski

PS: Fotki to screeny z filmu „Next Goal Wins”, dokumentu o drużynie Rongena. Serdecznie polecam wam seans.

Najnowsze

Weszło

Lekkoatletyka

Gdzie leży limit ludzkiego organizmu? „Ktoś przebiegnie maraton w godzinę i 55 minut”

Jakub Radomski
6
Gdzie leży limit ludzkiego organizmu? „Ktoś przebiegnie maraton w godzinę i 55 minut”
Piłka nożna

Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Szymon Janczyk
20
Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Komentarze

0 komentarzy

Loading...