Szóstego czerwca zamieściliśmy informację, że GKS Katowice negocjuje z Józefem Wojciechowskim przejęcie licencji na grę w ekstraklasie. Wtedy jeszcze – w szale Euro 2012 – informacja ta nie wywołała specjalnego zamieszania, wszyscy żyli zbliżającym się spotkaniem z Grecją, chociaż teraz, po fakcie, z przykrością trzeba stwierdzić, iż niepozorna notka o potencjalnej fuzji okazała się ważniejsza niż mecz zespołu Franciszka Smudy. Bo mecz niczego specjalnego nam nie przyniósł, jeden z wielu meczów do zapomnienia, a kluby piłkarskie nie umierają codziennie. Polonia właśnie umiera.
Pisaliśmy niedawno, że kibice „Czarnych Koszul” sami są sobie winni – bo wstępując na drogę niesportowych awansów, wstąpili też na drogę niesportowych spadków. A czasami – upadków, takich, po których już się nie wstaje. Skakali po trupie Dyskobolii, dziś podzielili jej los. Ale to nie czas, by roztrząsać ten problem raz jeszcze. Dziś jest czas, by ze smutkiem zapalić świeczkę. Józef Wojciechowski – ten, który miał być oczekiwanym przez dziesięciolecia dobrodziejem – okazał się likwidatorem. Cierpiały „Czarne Koszule” za czasów komuny, ale zdusił je dopiero bezduszny kapitalizm.
Jeszcze w ostatnich dniach sytuacja była dynamiczna. W poprzedni piątek Wojciechowski wrócił z Karaibów, spotkał się z piłkarzami, przedstawiał różne warianty. Jednego dnia mówiło się o nowym sponsorze z Ameryki, następnego dnia – że jednak nie z Ameryki, tylko z Anglii. Scenariusze zmieniały się tak często, że jeszcze trzy dni temu JW wydzwaniał, by z powrotem do klubu ściągać Michniewicza – bo jednak trzeba wystartować w rozgrywkach i trener będzie potrzebny. Przypominało to targi z Turkami o Adriana Mierzejewskiego – sprzedam, nie sprzedam, sprzedam, nie sprzedam. Nagle – bum! Sprzedał. Tak jak hazardziści sami nakładają na siebie zakazy wstępu do kasyn, tak Wojciechowski w przypływie zdrowego rozsądku wydał sobie zakaz wstępu na stadiony piłkarskie. Męska decyzja – koniec. „Byle szybko, zanim się rozmyślę”.
Szkoda, że ten koniec jest tak bardzo bez klasy. Wojciechowski przejmował Polonię, gdy ta była w kiepskiej kondycji finansowej, ale dziś nie zostawia jej w punkcie wyjścia, tylko kilka klas rozgrywkowych niżej. Opętany żądzą zwycięstwa, doprowadził do wielopoziomowej katastrofy. Popełniał niezliczone błędy, szmacił ludzi, w praktyce szmacąc i ośmieszając głównie samego siebie. Nie zauważał, jak groteskową postacią się stał, dojną krową, naiwniakiem z Ameryki, którego na pięć złotych wycyckać może każdy cwaniak z Ząbkowskiej. Szastał kasą bez opamiętania, jakby chciał zaimponować całej Polsce – że ma, że on może, że go stać. Tu sto tysięcy, tam sto tysięcy. Kto się załapał, ten brał. Ł»al nie brać.
Ale trochę szkoda, że JW znika, bo to był facet z majątkiem wycenianym na 1,5 miliarda złotych, który oddzwaniał na telefony z nieznanych sobie numerów. Facet, który przy całym szpanerstwie miał jednak w sobie pokłady normalności i serdeczności. Nie odgradzał się od ludzi murem jak Cupiał, nie był niedostępny jak Walter czy Rutkowski. To był Józek. „Zadzwoń do Józka, spytaj”. On odbierał. Kiedy tworzył komitety doradcze i kiedy niektóre swoje decyzje konsultował z początkującym dziennikarzem „Faktu”, który dorabiał do pensji jako szatniarz w teatrze – to było to i śmieszne, i straszne, i normalne, i szalone. Bo ilu miliarderów dzwoni do szatniarza, żeby spytać, czy należy zwolnić trenera albo czy Dudek pasowałby na bramkę? Przypominało to filmowy przebój tego roku – „Nietykalni”.
Dawał Wojciechowski powody by go lubić i dawał, by go nienawidzić. Ze wszystkich biznesmenów, którzy pojawili się w naszym sporcie w ostatnich dwudziestu latach – był najbardziej nieszablonowy. No, może jeszcze właściciel Halexu – sponsora Stomilu – mu dorównywał, kiedy w tunelu prowadzącym na boisko pokazywał sędziemu pistolet, ale tamten człowiek był jednak tylko meteorem, pojawił się i zniknął, przypominał zresztą zwykłego bandziorka, a nie kowboja z USA… Dwie natury miał JW – potrafił być niesamowicie szczodry, ale też niesamowicie bezwzględny. Jednego dnia obsypywał złotem, następnego obelgami. Nikt nie znał dnia ani godziny. Pewnego razu zadzwonił do jednego pracownika klubu i powiedział mniej więcej tak (imiona przekręcone): – Panie Robercie, chciałem pana poinformować, że pan Tomasz już dla nas nie pracuje. Zwolniłem go! Od dzisiaj będę kontaktował się z panem, przejmuje pan jego obowiązki.
– Dobrze, rozumiem.
– I nie zapyta pan, dlaczego go zwolniłem?
– No… Dlaczego pan go zwolnił?
– Proszę pana, jesteśmy na jachcie, tu są piękne dziewczyny, a on się za żadną nie obejrzał. To pedał jest!
Albo podobna scena.
– Napije się pan.
– Oczywiście, szefie.
Kelner nalewa najdroższą whisky, jaka była dostępna, cena absolutnie horrendalna. Pracownik JW bierze butelkę coli i dolewa do alkoholu.
– Co ty zrobiłeś?!
– Jak to?
– Dolałeś coli do tak drogiej whisky?
– Tak.
– Jesteś zwolniony!!!
Czasami udawało się tych ludzi ratować, czasami nie. Niestety, na podobnych zasadach funkcjonował cały klub. Jednego dnia Wojciechowski pięć minut po wygranym meczu zapraszał na lufę (!) ulubionych piłkarzy, następnego krzyczał, że są wrzodem na dupie i że nie prowadzą się sportowo. Jednego dnia oferował gigantyczne kontrakty, następnego podejmował decyzję, że nie będzie ich realizował. Sam doprowadził do tego, że pracownicy traktowali Polonię jako bankomat i zupełnie nic więcej. Przyjść, wyjąć kasę i oddalić się możliwie jak najszybciej, bo przebywanie w domu wariatów bywa męczące.
Długo by pisać o błędach Wojciechowskiego, ale niech całym podsumowaniem jego działalności będzie to, że w piłce udało mu się wygrać tylko jedno trofeum – PUCHAR WESZŁO. Facet, który chciał podbić nie tylko ligę, ale i Europę kończy z wymyślonym przez nas pucharkiem, tak naprawdę nagrodą za pajacowanie. Puchar Weszło. Gratulujemy, miło nam, że mieliśmy wkład w piłkarską przygodę JW…
Szkoda Polonii. Dla Wojciechowskiego – tej zabawki jednorazowego użytku. Ma dość pieniędzy, by skończyć romans z futbolem z klasą. Oczywiście, łatwo się rozporządza nieswoimi środkami, ale tyle kasy wywalił JW w sposób bezsensowny, że gdyby nie opylał na koniec licencji za kilka milionów – specjalnie by tego nie odczuł. Znowu będzie scenka, nawet dwie. Albo i trzy.
Zgrupowanie w Austrii, Wojciechowski odbiera telefon.
– Tak? Ile? 50 tysięcy euro? Poczekaj… Ej, wydałeś dzisiaj 50 tysięcy euro?
– Tankowałem – odpowiada pracownik JW.
– A, to tankowanie, wszystko jest w porządku.
Przysłuchujący się rozmowie mężczyzna pyta: – Panie prezesie, tankowanie za 50 tysięcy euro?
– Tak, do samolotu. Kupiłem teraz nowy, mogę bez międzylądowania dolecieć do Ameryki.
Scenka numer dwa. Pokład samolotu. Leci Wojciechowski z Markiem Citką. Kucharze podają jedzenie.
– Nie będzie turbulencji? – pyta Marek.
– Turbulencje to będą mieli ci pod nami! – odpowiada z dumą Józef, patrząc na odrzutowe silniki.
I ostatnia. Karaiby. Wojciechowski na pięknym jachcie. To na nim często oglądał mecze i to z tego jachtu dzwonił do Polski, by zwolnić trenera. W każdym razie łódź jest piękna, potężna, zdawałoby się, że największa w swojej klasie. Zdawałoby się, ponieważ pewnego dnia nagle… w okolicy przepływa jeszcze większa.
– Zobacz, zobacz! – woła Wojciechowski do asystenta. – Co to jest?!
– Nie wiem…
– Szukaj mi to w internecie!!!
Jest Wojciechowski niesamowicie bogaty i te pięć czy sześć milionów, które weźmie za licencję nie robi mu różnicy. Mógł odejść z futbolu jako człowiek przegrany, ale honorowy, nie rujnując klubu. Niestety, okazał się wobec całej Polonii równie bezlitosny, jak wobec wszystkich pracowników, których wyrzucał na bruk. Bawił się klubem jak niszczarką do pieniędzy, ale na sam koniec postanowił: ratujmy pieniądze, niszczmy klub.
Oby Polonia odrodziła się po raz kolejny. GKS Katowice pokazał, że można. Tylko szkoda, że na samym finiszu, gdy już „Gieksa” najgorsze miała za sobą, ktoś wpadł na pomysł fuzji. To hańbiący sposób uzyskiwania awansu. I jak pokazują wydarzenia dzisiejsze – obarczony olbrzymim ryzykiem. Chcesz tańczyć na czyimś grobie, kwestią czasu jest, kiedy ktoś zatańczy na twoim.