Yuki Tsunoda zna każde istniejące angielskie przekleństwo, a każdy kibic Formuły 1 zna jego „traffic paradise”. Przełożeni wróżą mu mistrzostwo świata, Japończycy kręcą o nim seriale, a on przemierza kontynenty, zachwycając się możliwością spróbowania każdej potrawy, którą podstawią mu pod nos. Kierowca zespołu Visa Cash App RB to jedna z najbardziej barwnych postaci padoku, kandydat na partnera Maksa Verstappena i przedstawiciel grupy najsympatyczniejszych sportowców na tej planecie. Najwyższy czas przyjrzeć mu się nieco bliżej.
– Nie uważam, że bycie kierowcą wyścigowym to dobry pomysł na życie! – wypalił Yuki Tsunoda niemal na wstępie naszej rozmowy. W swoim stylu, bez owijania w bawełnę i gryzienia się w język. Japończyk miał jednak solidne argumenty na obronę tej tezy: ogromne ryzyko i jeszcze większe wydatki. Ci, którzy docierają na szczyt, najlepiej wiedzą, ile to kosztuje — dosłownie oraz w przenośni.
Jedyny japoński kierowca w stawce podkreślał jednak, że czuje wdzięczność za to, jak daleko zaszedł. Może i ściganie się w bolidzie pędzącym trzysta kilometrów na godzinę nie jest najbardziej rozważną ścieżką kariery zawodowej, ale jemu najwidoczniej nie była pisana żadna inna droga.
– Jako dziecko lubiłem wiele różnych sportów — przyznał, a w „The Players Tribune” wyliczał, co go zajmowało. Pływanie, piłka nożna, kolarstwo górskie czy nawet pianino. To raczej Motorsport bardziej wybrał jego, a nie on wybrał Motorsport. – Tak się po prostu ułożyło. Zanim zdałem sobie z tego sprawę, w zasadzie co tydzień jeździłem na wyścigi.
Wiadomo jednak, że nie każdy dzieciak ot tak siada za kółkiem i zaczyna kolekcjonować okrążenia. Yuki Tsunoda nie dotarłby do Formuły 1, gdyby jego tata Nobuaki, nie fascynował się bolidopochodnymi sportami. Kierowca Visa Cash App RB opowiadał nam o dżymkanie — jego ojciec rywalizował z innymi pasjonatami na torze z przeszkodami, walcząc o jak najlepszy czas. Syna zaś zapisał na gokarty, gdzie junior pokazał potencjał, zostając mistrzem Japonii w kategorii U-5.
Potem była już wizyta na Fuji Speedway, gdzie Nobuaki zaszczepił w Yukim podziw do Fernando Alonso, jednego z wirtuozów GP Japonii. Kolejnego — Jensona Buttona — Tsunoda upodobał sobie sam. Tak jak Lewisa Hamiltona i Kimiego Raikkonena, z którymi zamarzył kiedyś się sprawdzić.
– Gdy jesteś z nimi na torze, odbierasz ich jako rywali, których musisz wyprzedzić, ale kiedy zdejmujesz kask i oglądasz wyścig jeszcze raz, czujesz się jak w bajce, jakby to nie działo się naprawdę. Z Fernando czasami ucinamy sobie pogawędki, po Grand Prix Belgii wymieniliśmy się nawet kaskami. Byłem zbyt nieśmiały, żeby go o to spytać, ale sam chciał to zrobić. Mam w domu dwa kaski innych kierowców: jego i Pierre’a Gasly’ego, z którym łączą mnie przyjacielskie relacje. Oba są dla mnie wyjątkowe — Yukiemu aż błyszczą oczy, gdy opowiada nam o swoich idolach.
Zapytany o to, czy sam określiłby siebie gwiazdą — przynajmniej w Japonii — rumieni się, kłopocze i wypala, że nie, jeszcze nie, chociaż popularność rośnie. W podcaście „F1: Beyond The Grind” żartował nawet, jak bardzo podoba mu się bycie rozpoznawalnym.
Skromność Yukiego w kwestii swojego statusu jest zupełnie niepotrzebna. „DAZN” nakręcił o nim serial, w ojczyźnie powstały też animacje poświęcone jego karierze. Peter Bayer, szef zespołu Visa Cash App RB, zdradził, że dane marketingowe wskazują, że wśród nastolatków Yuki Tsunoda jest jednym z najpopularniejszych kierowców w Formule 1. Klasyfikacji generalnej jeszcze nie podbił, ale serca kibiców już tak. Oto opowieść o tym, jak tego dokonał.
Klnie jak brytyjski mechanik. Yuki Tsunoda, król radia w Formule 1
The perfect pupil. Idealny uczniak, tak Tsunodę określał Trevor Carlin, lider legendarnego zespołu wyścigowego niższych kategorii, który zaczerpnął nazwę od jego nazwiska. Yuki zbierał u niego szlify w Formule 2, sięgając po brąz mistrzostw świata. Na pochwałę zapracował sumiennością. Ponoć wszelkie wytyczne i wskazówki wystarczyło mu przekazać raz, Japończyk wszystko w lot łapał, żeby sprawnie przenieść to na tor wyścigowy. Carlin, przepytywany przez „Guardiana” zaczął jednak za swoje złote dziecko… przepraszać.
– Spędził rok z grupą brytyjskich mechaników, to oni nauczyli go wszystkich przekleństw! – zarzekał się.
O ile Japończyk był niezwykle przykładny w kwestii nauki Motorsportu w teorii czy praktyce, tak jego zachowanie w prawdziwej szkole sprawiłoby, że osobisty zeszyt uwag zapełniłby się błyskawicznie. W Formule 1 zaprezentował już pełen repertuar angielskich wulgaryzmów, od f-word przez cunt po niedawne retarded. Za to ostatnie, sugestię, że jego rywale są niedorozwinięci, otrzymał czterdzieści tysięcy euro kary.
Tsunoda nigdy nie gryzł się w język, co dla niektórych bywało urocze. Większość spodziewała się, że filigranowy kierowca z Japonii to pokorny i potulny chłopaczek z dobrego domu. Użytkownik „Reddita” słusznie jednak zauważył, że ten, kto śledził karierę Yukiego w juniorskich kategoriach, wiedział, że to azjatycka wersja Maksa Verstappena. Kierowca bezczelny, pewny siebie, emanujący energią na każdy możliwy sposób.
– Kiedy gram w gry, w swoim domu, przeklinałem jeszcze częściej niż w wyścigach. Robiłem też inne głupoty, rzucałem padem, zrobiłem dwie dziur w ścianie. Gdy się ścigam, wkręcam się na maksa, dlatego tak często klnę, ale jednocześnie jestem skupiony na tym, co robię — przekonywał dziennikarzy „Guardiana”.
Podobnego zdania nie mieli jednak jego przełożeni. Doktor Helmut Marko, doradca teamu Red Bull Racing, stwierdził, że wybuchy złości w środku wyścigu, przy wchodzeniu w zakręty, sprawiają, że Yuki jeździ wolniej. Marko punktował, że komunikacja radiowa służy inżynierom do pracy nad parametrami samochodu, a gdy ci zamiast konkretu słyszą narzekanie na „pier… bolid”, nie wiedzą, jak podkręcić ustawienia.
– Nie czułem, że wpływa to na moje wyniki, jak sugerował doktor Marko — mówi nam Tsunoda. – Starałem się poprawiać, ale z drugiej strony taki jest mój styl, byłem taki od zawsze i przywykłem do tego. Myślałem o tym, jak to w sobie przetrawić, ale kiedy mogłem coś wykrzyczeć do radia, czułem, że złość ze mnie ulatuje i mogę się skupić, chociaż na zewnątrz wyglądało to tak, jakbym był wściekły. Pracowałem jednak nad kontrolą emocji i komunikacją, a moje wyniki są bardzo równe, więc może ta teza była prawdziwa, skoro faktycznie wygląda to lepiej niż przedtem?
Japończyk przyznał, że kontrolowanie emocji pomaga mu w osiąganiu bardziej konsekwentnych i stabilnych wyników. Ledwo przekroczyliśmy połowę sezonu, a Yuki już powtórzył swój najlepszy rok pod względem „kończenia w punktach”, miejsc w czołowej dziesiątce na przestrzeni pojedynczego cyklu mistrzostw świata. Tsunoda zgadza się też z tym, że dzięki temu lepiej rozumie się ze swoimi inżynierami.
– Wyścig poprzedzają cztery sesje, to trzy treningi i kwalifikacje. W tym czasie istotne jest przekazanie inżynierom jak największej liczby informacji, żeby jak najlepiej dostosować bolid i osiągnąć maksymalną szybkość. Gdy krzyczysz i klniesz, zdejmują słuchawki, więc feedback do nich nie dociera — tłumaczył nam podczas wizyty w Warszawie.
Paradoksalnie jednak przekleństwa i bezrefleksyjne podejście pomogły Japończykowi pod względem wizerunkowym, bo pozwoliły mu wyróżnić się z tłumu. Do słowniczka F1 wprowadził hasło traffic paradise (poprzedzone f-word!) nawiązujące do japońskiego pojęcia pedestrian paradise — zamykania ulic dla samochodów. Gdy na torze robi się tłoczno, inni kierowcy używają określenia, które zdziwiony i rozzłoszczony Tsunoda przekazał niegdyś w rozmowie z inżynierami.
Sam wielokrotnie przyznawał, że żałuje tego, co wygaduje przez radio i wściekał się na samego siebie, że nie pohamował się przed kolejnymi epitetami. Niemniej w „New York Times” stwierdzono nawet, że jego zachowanie pozytywnie wpływa na obalanie stereotypów o Azjatach. Tsunoda bezsprzecznie wzbudza sympatię, jego otwartość aż onieśmiela. Jest medialną bestią, która świetnie wypada we wszelkiego rodzaju akcjach promocyjnych, pod względem osobowości słusznie nazywa się go Kimim Raikkonenem nowej ery.
Przede wszystkim jednak Yuki przyciąga do Formuły 1 kibiców z tej części świata, w której potencjał marketingowy Motorsportu jest wielki i wciąż nie do końca wykorzystany. Dla Azji i Japonii kierowca Visa Cash App RB jest ikoną, magnesem oraz idolem w jednym.
Honda, Japonia i Tsunoda. Nierozłączna relacja, która doprowadziła Yukiego do F1
Dwieście tysięcy osób wybrało się na Suzukę w 2022 roku, dwieście dwadzieścia tysięcy rok później, kolejne dziesięć tysięcy więcej odwiedziło ostatnią edycję GP Japonii. W poprzednich dziesięciu edycjach przed podpisaniem przez Yukiego Tsunodę kontraktu z teamem F1 tylko raz wyścig w Kraju Kwitnącej Wiśni przyciągnął minimum dwustutysięczną publikę w trakcie weekendu.
Pod względem marketingu Formuła 1 w ostatnich latach przyśpieszyła tak, jakby nadal napędzały ją silniki V8. Oczywiste jest, że Azja, którą zamieszkuje sześćdziesiąt procent populacji całego świata, to rynek, który chce podbić każdy, kto planuje rozwój danego produktu. Królowa Motorsportu jest z Japonią związana niemal nierozerwalnie. Honda zaczęła produkować silniki do bolidów dokładnie sześćdziesiąt lat temu. Od tamtej pory zrywała z F1 i do niej wracała, dokładając cegiełkę do sukcesów najlepszych kierowców świata.
Nelson Piquet, Ayrton Senna, Alain Prost i Max Verstappen — to lista mistrzów globu, którzy ścigali się w samochodzie napędzanym wytworem fabryki Honda. Williams, McLaren i Red Bull Racing zdobywały dzięki Japończykom tytuły mistrza wśród konstruktorów. Przez krótki czas Honda miała nawet własny zespół, którego barwy ubierali Jenson Button i Rubens Barrichello. Azjatycka marka na scenie F1 znaczy tak wiele, że może umieścić w stawce swojego kierowcę.
Yuki Tsunoda reprezentuje nie tylko Visa Cash App RB. Przede wszystkim reprezentuje Hondę.
Historia „opłacanych kierowców” w Formule 1 jest długa i skomplikowana. Możliwość startów w przeszłości wykupił sobie Niki Lauda, który zaciągnął kredyt, żeby dostać fotel w BRM. Debiut Michaela Schumachera nie byłby możliwy, gdyby nie inwestycja Mercedesa. Możni Meksykanie ciągną się za Sergio Perezem i wspierają zespoły, w których jeździ. Lawrence Stroll poszedł o krok dalej i żeby zapewnić synowi miejsce w F1 kupił cały team.
Przypadek Japończyka jest jednak wyraźnie inny od przykładu Lance’a Strolla. Honda nie wspiera go dlatego, że zna, kogo trzeba. Na pomocną dłoń zapracował, zostając najszybszym kierowcą młodego pokolenia w swoim kraju.
– Miałem szesnaście lat, gdy wziąłem udział w kwalifikacjach do Honda Formula Dream Project. Wygrana gwarantowała mi starty w F4, w przypadku porażki zamierzałem całkowicie zrezygnować z wyścigów, bo interesowało mnie tylko ściganie się na najwyższym poziomie. Nie chciałem wieść takiego życia tylko po to, żeby jeździć w podrzędnych seriach. Byłem tak zdenerwowany, że drętwiały mi palce. Zaliczyłem falstart, dostałem karę, zawstydziłem się i straciłem wolę walki. Zawiodłem — pisał Tsunoda na „The Players Tribune”.
Yuki płakał przez całą drogę powrotną do domu, ale nie stracił szansy na fotel w Formule 4. Hondzie polecił go Satoru Nakajima, legenda wśród japońskich kierowców. Nakajima senior (jego syn, Kazuki, także ścigał się w F1) oglądał testy i był pod wrażeniem jazdy Tsunody. Sam zainteresowany stwierdził, że gdy dostrzegł Satoru przy torze, pozbierał się mentalnie na tyle, żeby ten nie oglądał go w najgorszym wydaniu.
Yuki Tsunoda jako junior Red Bull Racing
W pierwszym sezonie w F4 zajął trzecie miejsce, potem dołączył do wymarzonego projektu Hondy i otworzył sobie drzwi do kolejnych, coraz lepszych miejsc w wyścigowym świecie.
– Zawsze po prostu walczyłem o fotel w zespole w Formule 4, Formule 3, Formule 2. W tych kategoriach liczy się to, żeby pokazać swój potencjał i umiejętności, dzięki czemu można wskoczyć wyżej. Nie czujesz się wtedy jak pełnoprawny kierowca wyścigowy. Robisz progres, dbasz o postępy, to trochę jak niekończąca się sesja treningowa. Pewnie trochę upraszczam, ale tak to wygląda — opowiadał nam Yuki Tsunoda.
Kariera Japończyka okazała się jedną z najszybszych ścieżek prowadzących do Formuły 1 w ostatnich latach.
– Po raz pierwszy o ściganiu się w F1 pomyślałem w drugiej połowie sezonu Formuły 2, kiedy byłem trzeci w klasyfikacji generalnej. Stwierdziłem, że jak tak dalej pójdzie, będę miał szansę. Dla japońskich kierowców największym wyzwaniem są bariera językowa, przeprowadzka z daleka od rodziny i brak znajomości torów. Europejczycy ścigają się na nich od zawsze, dla mnie wszystko było nowe. Problemy językowe najbardziej widać w rozmowach z inżynierami. Feedback odnośnie bolidu i jego parametrów jest bardzo ważny. W Japonii nigdy nie miałem problemu z tym, co chcę przekazać, żeby poprawić ustawienia. W Europie… Często chodzi o drobne sprawy, detale, więc w takim przypadku bariera językowa wpływa nawet na osiągane wyniki — wyjaśniał nam Yuki.
O tym, że Formuła 1 to marzenie realne, Tsunoda przekonał się, gdy pod skrzydła wziął go Red Bull. Dla każdego juniora jest to akademia rodem ze snu. Miejsce w niej wywalczył na torze, wygrywając na oczach Masashiego Yamamoto, szefa Hondy, wyścig za wyścigiem. Yamamoto zapytany przez RB o „szybkich juniorów” polecił Helmutowi Marko swojego rodaka. Ten sprawdził go w boju i przekonał się do jego talentu.
– Gdy patrzyłem na juniorów Red Bulla, uważałem, że to grupa najlepszych kierowców na świecie. Czułem się wtedy jednym z nich. Jednocześnie zacząłem też odczuwać większą presję niż wcześniej. Masz fajne logo, piękne kombinezony, cały sprzęt w ich barwach… Wiesz jednak, że od teraz spoczywa na tobie większa odpowiedzialność, że oczekiwania rosną, zwłaszcza ze strony słynnego doktora Helmuta Marko. Jest to jednak świetna szkoła dla kierowców, którzy już w młodym wieku mogą nauczyć się radzenia sobie z presją na najwyższym poziomie, o której nie możesz mieć pojęcia gdy po prostu jeździsz w kategoriach juniorskich — przyznaje nam sam zainteresowany.
Chwilę później Yuki Tsunoda był już najmłodszym — i najniższym! — kierowcą w stawce Formuły 1. Debiutował w barwach drugiego z zespołów Red Bulla, z silnikiem Hondy „pod maską”.
“Miałem okresy, w których nawet nie lubiłem taty”. Psycholog, przeprowadzka i droga do sukcesu
Od tamtej pory rollercoaster, jakim jest kariera Japończyka, pędzi jak szalony. W premierowym oficjalnym występie w F1 zdobył punkty, wyprzedzając po drodze Fernando Alonso — jednego z idoli całej jego familii — czy Sebastiana Vettela. Ross Brawn zachwycał się wtedy, że oto oglądamy najlepszego debiutanta od lat. Ten sam sezon Yuki zakończył czwartą pozycję w Abu Zabi, ocierając się o czwarte w historii kierowców z jego kraju podium.
Na torze raz wychodziły jego nieodpowiedzialność i niedoświadczenie, innym razem szybkość i odwaga. Jak sam przyznaje, kieruje się mottem Takumy Sato: nie atakujesz, nie dajesz sobie szansy. Uważa, że wszyscy Japończycy w F1 zapracowali na to, żeby w ogóle mógł prowadzić bolid.
– Pierwszy japoński kierowca pracował na fotel dla drugiego, budował wspólną markę i dawał młodym talentom pewność siebie. Gdyby nie Takuma Sato czy Kamui Kobayashi, kierowcy z Japonii nie byliby tak cenieni, może nawet nie dostałbym szansy w Formule 1. W Japonii jest tyle talentów, ile w Europie. W tutejszej Super Formule jeździli Liam Lawson, Stoffel Vandoorn, Pierre Gasly. Żaden z nich nie wygrał tytułu. Żeby sięgnąć po mistrzostwo w Japonii, trzeba się mocno napracować.
Sam zamierza być najlepszym z samurajów, bo tak przecież trzeba traktować zapowiedź, która kiedyś mu się „wymsknęła”: że chciałby zdobyć siedem tytułów mistrzowskich, jak Lewis Hamilton. Może dlatego, gdy na tapet wjechał temat ewentualnego zastąpienia Sergio Pereza u boku Maksa Vestappena przez jeden z talentów Red Bulla, Tsunoda bez ogródek sugeruje, że zasłużył na taki zaszczyt i jest do tej roli gotowy. Po tytuł nie sięga się, jeżdżąc w samochodzie środka stawki, więc promocja to najprostsza droga, żeby w ogóle dać sobie szansę na sukces.
– Pewnego dnia zostanie mistrzem świata — antycypował Franz Tost, były szef zespołu, w którym ściga się Tsunoda.
Yuki Tsunoda’s Helmet this weekend as a Farewell tribute to his Boss, The Alpha Tauri team principal Franz Tost who is retiring from Formula 1#F1 #Tsunoda pic.twitter.com/0kAeOydy3a
— Desi Racing Co. (@DesiRacingco) November 24, 2023
Yuki nazywał go swoim największym kibicem i wyścigowym ojcem. Gdy weteran ogłosił, że odchodzi na emeryturę, Japończyk dedykował mu swój hełm, na którym znalazł się wizerunek obu panów w uścisku, jak gdyby byli najlepszymi przyjaciółmi. W grupie Red Bull Tost był dobrym policjantem, przeciwwagą dla surowego doktora Helmuta Marko, który częściej Tsunodę gani niż chwali. Kierowca dostrzega jednak wiele racji w tym, co mówi mentor austriackiej stajni. Marko już kilka wiosen temu przewidział, że juniorów najlepiej oceniać po trzech sezonach, gdy okrzepną w F1.
– Z zewnątrz może to wyglądać tak, jakbym potrzebował trzech lat, żeby przystosować się do F1, ale złożyło się na to wiele rzeczy, których z zewnątrz nie było widać, zwłaszcza w pierwszym roku. W Formule 1 większe doświadczenie pozwala osiągać bardziej powtarzalne wyniki w wyścigach na przestrzeni całego sezonu, odczuwam różnicę. Pierwszy sezon w F1 był moim trzecim sezonem w Europie, czułem się wtedy jak żółtodziób na tle europejskich kierowców, na wiele rzeczy nie miałem wpływu, także poza torem, inaczej podchodziłem do różnych tematów, nawet do odżywiania się — przyznał nam Tsunoda.
Japończyk przeniósł się z Milton Keynes na Wyspach Brytyjskich do włoskiej Faenzy. To tam poprawił dietę (jak każdy szanujący się człowiek kręcił nosem na angielskie „przysmaki”), skumał się też z trenerem przygotowania fizycznego Michaelem Italiano, który współpracował z kierowcami McLarena czy Red Bull Racing. Szefowie teamu dorzucili mu do sztabu kogoś jeszcze — psychologa.
– Nie uważam, żeby to była kara. Chcieli mnie wspierać na każdy możliwy sposób — odpowiadał, gdy Helmut Marko przyznał publicznie, że Tsunodę trzeba troszkę utemperować i ugrzecznić. Nie mylić z gombrowiczowskim upupieniem.
– Pracowałem z psychologiem już w Formule 2, byłem z tej współpracy zadowolony. Pomogła mi dostać się do F1, notować bardziej spójne wyniki. Zdaję sobie sprawę, że jednym z moich ograniczeń jest to, że mój mózg w samochodzie czasami zbyt szybko się przegrzewa. Muszę nad sobą pracować, żeby być bardziej konsekwentny — dodawał.
Yuki na łamach „The Players Tribune” opowiedział o tym, jak w przeszłości czas pomógł mu przetrawić i przepracować pewne sprawy. Przywołał historię o tym, jak tata zabrał mu konsolę, gdy zabijał czas pomiędzy wyścigami gokartów, a on bardzo się zdenerwował. Irytowało go surowe podejście ojca, który pilnował, żeby junior rozwijał się jako kierowca.
– Nie myślałem o wychowaniu go na zawodowca, chodziło o zabawę. Zawsze powtarzałem, że jeśli zechce, może przestać się ścigać kiedy tylko będzie chciał — opowiadał po latach Nobuaki Tsunoda w „New York Times”.
Familia dbała o to, żeby Yuki miał plan „B”. Zaciągano go do książek, pilnowano, żeby chodził do szkoły. Zero taryfy ulgowej.
– Szczerze mówiąc dopiero jako piętnastolatek, zacząłem czuć wdzięczność wobec taty. Wcześniej miewałem okresy, w których nawet go nie lubiłem. Ot, nastoletni gniew. Dzisiaj wiem, że jestem, gdzie jestem, bo rodzice byli surowi — przyznaje Japończyk.
Yuki Tsunoda robi show. “Najbardziej ekscytujący kierowca od debiutu Maksa Verstappena”
O kierowcach Formuły 1 mówi się, że każdy z nich jest najlepszy, bo samo załapanie się do grona dwudziestu zawodników startujących w tej serii, jest wyczynem niezwykłym. Fernando Alonso w “Beyond The Grid” stwierdził nawet, że największą niesprawiedliwością Motorsportu jest to, że dziewięćdziesiąt procent z grona dwudziestu świetnych zawodników w stawce nigdy nie wygra wyścigu, a wielu wybitnych kierowców w ogóle do F1 nie dotrze.
Fotele nie zawsze jednak obsadzają najlepsi z najlepszych, co zdarza się dostrzec, gdy kolejni rookies spadają z karuzeli tak szybko, jak na nią wskoczyli. W stawce nie ma już pozostałych debiutantów z „roku Yukiego”: Nikita Mazepin i Mick Schumacher (dr Helmut Marko twierdził, że już w F2 Tsunoda był od Niemca lepszy, ale nazwisko sprawiało, że to Micka ceniono bardziej).
Japończyk się w niej ostał, jakby potwierdzając teorię prestiżowego „The Race”, które od dawna kompletuje kierowcę, uznając go nawet za „najbardziej ekscytującego podopiecznego Red Bulla od czasu debiutu Maksa Verstappena”. Branżowi dziennikarze zwracają uwagę, że to nie wsparcie Hondy przesądziło o zatrudnieniu Yukiego, a fakt, że w drugim sezonie w Europie i pierwszym w Formule 2 był najlepszym debiutantem i otarł się o mistrzostwo.
W Formule 1 nie podzieli losu Schumachera, Mazepina oraz innych debiutantów-meteorów nie tylko dlatego, że już ma zagwarantowany kontrakt na sezon 2025 i nie dlatego, że Honda od 2026 dołączy do rodziny Aston Martin. Tsunoda przede wszystkim jest jakiś, a jak słusznie zauważył doktor Marko, w Motorsporcie poza dobrą jazdą liczy się show. Czy Yuki je zapewnia? Zapytajcie tysięcy kibiców w Tokio, gdzie podczas eventu F1 uczył kolegów po fachu japońskiego.
– Powtarzajcie za mną: wszyscy jesteśmy wolniejsi od Yukiego! – szczerzył się do mikrofonu ku radości miejscowej gawiedzi.
Złote myśli Yukiego Tsunody podczas wyzwania Orlenu – testu polskiej kuchni
O wyjątkowych zdolnościach Japończyka przekonaliśmy się na własnej skórze, kiedy odwiedził Poznań i zachwycał się żurkiem oraz modrą kapustą, komplementując polską kuchnię. Częściowo odkupił tym winy za słynne „Kubika idiot!” podczas GP Włoch. Pokuty dopełnił podczas drugiej wizyty w Polsce, przyznając, że chciałby kiedyś osiągnąć tyle, ile Robert i zachwycając się tym, jak świetnie nasz rodak prowadził bolid jedną ręką.
Kto wie, może nasze rodzime przysmaki znajdą się w karcie dań restauracji, którą Yuki planuje otworzyć, gdy już przejdzie na sportową emeryturę? Jak sam przyznaje, oglądanie wyścigów nie kręci go ani trochę, więc po zakończeniu kariery zapewne nie zobaczymy go już w okolicach toru. Kręci go za to kuchnia fusion, o jedzeniu może rozprawiać godzinami. Jego występ w „F1: Beyond The Grid”, rozpoczyna się zresztą od rozprawki o australijskiej odmianie mięsa, smaczniejszej niż wagyu, by potem przejść w rozważania o tamtejszym espresso i cappuccino.
– Jak można go nie kochać? – pyta jeden ze słuchaczy po kilku minutach kulinarnych opowieści Japończyka.
Zdaje się, że do podobnego wniosku doszedł Fernando Alonso, który mijając Yukiego w Austrii pogroził mu palcem, a półtora miesiąca później wręczył mu kask, o którym opowiadał nam Tsunoda.
Jeśli do tej pory nie czuliście sympatii do Japończyka, to w tym momencie pewnie jesteście już urobieni jak hiszpański weteran. Yuki Tsunoda to metr sześćdziesiąt chodzącego uroku osobistego i — całkiem prawdopodobne — pierwszy japoński kierowca, który raczej prędzej niż później wygra wyścig Formuły 1.
WIĘCEJ O FORMULE 1:
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix