Reklama

Williams znów bez tytułu. Azarenka i Osaka zagrają w finale US Open

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

11 września 2020, 10:21 • 7 min czytania 1 komentarz

Zarywanie nocy by obejrzeć dwa półfinałowe mecze kobiecego singla w US Open nie brzmi może jak najlepszy pomysł pod słońcem, ale uwierzcie – było warto. Nawet jeśli następnego dnia, żeby jakoś przetrwać, będziemy musieli wkładać zapałki między powieki i zaparzać kawę wlewając wodę bezpośrednio do słoika, w którym ją trzymamy. To były po prostu dwa świetne spotkania, prawdziwy pokaz tenisa na najwyższym poziomie, pełen zwrotów akcji. Jeśli już się nie wysypiać, to właśnie dla czegoś takiego.

Williams znów bez tytułu. Azarenka i Osaka zagrają w finale US Open

Odzyskać trofeum

Mecz Naomi Osaki z Jennifer Brady mocno nas niepokoił. Kompletnie nie wiedzieliśmy, czego spodziewać się po Amerykance. Bo ta, choć jest starsza od swojej rywalki, to nigdy wcześniej nie gościła w wielkoszlemowym półfinale (ba, już ćwierćfinał był jej życiówką). Walka o finał mogła ją po prostu sparaliżować, wiele razy widzieliśmy już coś takiego na korcie. Tymczasem okazało się, że Brady konsekwentnie robi swoje i żadną rangą czy wagą spotkania się nie przejmuje.

W pierwszym secie wychodziło jej to przez dwanaście gemów. Pewnie nam zresztą nie uwierzycie – to w końcu kobiecy tenis – ale przez półtora seta w tym spotkaniu nie było ani jednego przełamania. Pierwsza partia musiała rozstrzygnąć się więc za sprawą tie-breaka. Nie żałowaliśmy jednak ani jednego punktu czy ani jednej minuty, które do niego doprowadziły. To był pokaz tenisa na najwyższym poziomie. Szybka, mocna, niezwykle precyzyjna gra, z wieloma genialnymi punktami. Z samego pierwszego seta tego meczu zmontowalibyśmy pewnie ciekawsze wideo z najlepszymi zagraniami, niż z trzech setów ćwierćfinałowego meczu Dominica Thiema i Alexa de Minaura w singlu mężczyzn.

W tie-breaku jednak poziom nieco spadł. Przynajmniej po stronie Amerykanki. I to pozwoliło Japonce dość komfortowo go wygrać oraz wyjść na prowadzenie w całym spotkaniu. Brady jednak zaskoczyła nas po raz kolejny – w żaden sposób się tym nie przejęła. Była jak skała. Albo jak góra lodowa. Grała pewnie, mocno i ani na moment nie ustępowała Osace. I ta w końcu na tę górę wpadła – straciła swój serwis (to było pierwsze przełamanie w meczu, nastąpiło w 21 gemie), a potem całego seta.

W trzeciej, decydującej partii, przełamanie też było tylko jedno. Naomi Osaka pierwszego break pointa w całym spotkaniu dostała dopiero w 26 gemie. Jennifer Brady widać wyznaje jednak zasadę, że „kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera”, bo odebrać nie próbowała. I Japonka po chwili prowadziła 3:1. Później dołożyła dość spokojnie wygranego gema przy własnym serwisie. I jeszcze jednego. I jeszcze jednego. To wystarczyło. Wygrała 7:6 3:6 6:3.

Reklama

Dla Osaki to drugi finał US Open, a trzeci wielkoszlemowy w karierze. Do tej pory jeśli dochodziła do tej fazy turnieju tej rangi, to wygrywała też decydujący mecz. Ale dwa spotkania to niewielka próba badawcza. Dlatego niezwykle ciekawi jesteśmy, czy Naomi zdoła tę miniserię przedłużyć. Ciekawi też jesteśmy tego, jak będzie zachowywać się w finale. W 2018 roku była jeszcze niezwykle nieśmiałą dziewczyną, która odniosła niespodziewany sukces, a do tego została wplątana w aferę z arbitrem przez Serenę Williams. Publiczność gwizdała, buczała, a z oczu Naomi polały się łzy i to wcale nie szczęścia, choć przecież została mistrzynią wielkoszlemową.

Teraz będzie zupełnie inaczej. Osaka jest już inną osobą. Angażuje się w kampanie reklamowe wielu marek, wypowiada w sprawach dla niej ważnych, nie boi się udzielać wywiadów. Dorosła – tenisowo i jako osoba. Do tego na trybunach nie będzie kibiców, a Naomi powalczy nie o pierwszy taki tytuł w dorobku, a o odzyskanie trofeum, które w zeszłym roku dla siebie zgarnęła Bianca Andreescu. Dlatego to powinien być zupełnie inny finał.

Tym bardziej, że po drugiej stronie siatki nie stanie – choć mogła – Serena Williams.

Do jedenastu razy sztuka

Wiktoria Azarenka imponuje. Była liderka światowego rankingu i dwukrotna mistrzyni Australian Open do niedawna nie mogła się odnaleźć na korcie. Przebąkiwało się nawet o tym, że skończy karierę. Sporo było przyczyn jej gorszej formy na przestrzeni ostatnich lat. W 2016 roku urodziła syna, potem rozstała się z jego ojcem i długo walczyła o prawo do opieki nad dzieckiem. Taka walka po prostu musiała ją wykończyć – i fizycznie, i psychicznie.

Gdy się jednak skończyła, Wiktoria nadal nie była tą zawodniczką, którą dobrze znaliśmy z czasów jej największych sukcesów. Aż nagle, po pandemii, coś zacyknęło. Ot tak, po prostu. W turnieju Western & Southern Open okazała się najlepsza. Choć bez potrzeby… grania finału. Naomi Osaka wycofała się bowiem z meczu o tytuł z powodu urazu. I Wiktoria mogła podnieść w górę pierwsze trofeum od ponad czterech lat.

Reklama

Wtedy żałowaliśmy, że nie dostaniemy tak dobrze zapowiadającego się meczu. Ale co się odwlecze, to się wydarzy w finale US Open – to tam zmierzą się Naomi Osaka i Wiktoria Azarenka.

Białorusinka swoje półfinałowe spotkanie z Sereną Williams zaczęła wprost fatalnie. W pierwszym secie ugrała tylko gema, kompletnie nie funkcjonował jej serwis, a nawet gdy już trafiała pierwszym podaniem, to zwykle nadziewała się na świetne returny Amerykanki, które ustawiały wymianę. Wyglądało na to, że będzie zupełnie inaczej, niż to przewidywali bukmacherzy, którzy za faworytkę uznawali Białorusinkę. Swoją drogą dopiero drugi raz w historii pojedynków Williams z Azarenką, to ta druga była faworytką. Gdy nastąpiło to po raz pierwszy – ponad dziewięć lat temu – Wiktoria przegrała. Zapowiadało się, że będzie powtórka.

W drugim secie Azarenka widocznie podniosła jednak poziom swojej gry. Zaczęła zaskakiwać Amerykankę kierunkami zagrań, dobrze ukrywała swoje zamiary, umiejętnie korzystała z geometrii kortu, grała agresywnie i wchodziła w kort, nie kryła się za końcową linią. Możliwe, że gdzieś z tyłu głowy miała myśl, że „jak nie teraz, to nigdy”. Z Williams w wielkim szlemie grała już wcześniej dziesięciokrotnie. Zawsze przegrywała. Tym razem jednak było inaczej. I w drugim, i w trzecim secie zdołała przełamać serwis rywalki. W obu tych przypadkach nie oddała swojego. Wygrała cały mecz 1:6 6:3 6:3.

Najbardziej imponująca w tym zwycięstwie była prawdopodobnie strona mentalna Białorusinki. Nie chodzi tylko o to, że wiele zawodniczek po takim pierwszym secie by się poddało. Williams po prostu próbowała wszystkiego, by Wiktorię wybić z rytmu. Z czasem krzyczała coraz głośniej, niemal po każdym punkcie. I to tak, że jej krzyki… odbijały się echem. Serio. Jęki Białorusinki niespecjalnie nam w tym meczu przeszkadzały, ale po kolejnych krzykach i piskach Amerykanki łapaliśmy się za uszy. A Azarenka po prostu nie zwracała na to uwagi. Podobnie jak na przerwę medyczną, którą Serena wzięła w środku gema. Amerykanka sugerowała wtedy, że coś jest nie tak z jej kostką, ale po szybkiej interwencji lekarki nagle bez problemu biegała i skakała, jakby nic się nie stało. Podejrzane, co?

Williams na tym wszystkim jednak się przejechała. Momentami wyglądało to bowiem tak, jakby nie tylko sobie nie pomagała, a wręcz szkodziła – im głośniejsza była, im bardziej starała się wybić rywalkę z rytmu, a napędzić siebie, tym lepiej grała Białorusinka. I ostatecznie okazało się, że Serena odpadła, a co za tym idzie – znów nie uda jej się wyrównać rekordu Margaret Court w liczbie zdobytych tytułów wielkoszlemowych. Cóż, kolejna szansa za niedługo w Paryżu.

Dodajmy jeszcze jedno – Azarenka mecz zakończyła dwoma asami, choć nie jest przecież wybitnie serwującą zawodniczką, a na początku spotkania jej podanie wyglądało wręcz dramatycznie. Oto jaką przemianą przeszła na przestrzeni ledwie trzech setów. Czapki z głów.

Finał marzeń?

Trudno wyobrazić sobie lepsze zestawienie na finał US Open w singlu kobiet niż mecz Naomi Osaka – Wiktoria Azarenka. Obie są w znakomitej formie. Obie potrafią mocno uderzać. Obie lubią atakować. Obie mają na koncie po dwa tytuły wielkoszlemowe i chcą dołożyć trzeci. Podobieństw jest mnóstwo. Ale są też różnice. Podstawowa to wiek. Azarenka jest już po trzydziestce, Osaka ma niespełna 23 lata. W tenisie, zwłaszcza kobiecym, to pokoleniowa różnica. Szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę, że Białorusinka jest już matką.

Na korcie nie będzie to miało jednak żadnego znaczenia. Tam liczyć się będą czyste umiejętności i forma dnia. Jeśli obie zagrają tak, jak to robiły w półfinałach, powinniśmy dostać jeden z najlepszych meczów ostatnich lat. I oby tak się stało. Bo ten turniej w wykonaniu kobiet był naprawdę niezwykły. Zaryzykujemy nawet stwierdzenie, że lepszy i ciekawszy niż męski. I to mimo braku wielu nazwisk ze ścisłej czołówki. Panie grały jednak świetnie i w sanitarnym reżimie, bez publiki na trybunach, dały prawdziwy popis umiejętności.

Dlatego właśnie cały ten turniej zasługuje na to, by zwieńczyć go genialnym meczem. A w tym, by tak się stało, już rola Osaki i Azarenki.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

1 komentarz

Loading...