Sebastian Bergier we Wrocławiu był czołowym strzelcem drużyn juniorskich oraz zespołu rezerw. Przez siedem lat nie zdołał jednak zdobyć bramki w Ekstraklasie ani na stałe przebić się do składu Śląska. Teraz jest najlepszym strzelcem GKS Katowice, który zmierza po awans. W rozmowie z nami opowiada o niedotrzymanych obietnicach, które mu składano, spotkaniu w saunie z Jackiem Magierą i trenerze, o którym będzie głośno, mimo że obecnie jest niedoceniany.
Jak rozpoznać dobrego napastnika?
Przede wszystkim po liczbach. Jeśli one są, to napastnik coś w sobie ma. Wiadomo, że są tacy, którzy lepiej czują się tylko w polu karnym i tacy, którzy radzą sobie poza nim. Staram się łączyć obie cechy, żeby nie być jednowymiarowy, nie czekać jedynie na czyjeś podanie. Chcę brać udział w rozgrywaniu, w grze zespołu. Dobry napastnik musi mieć wszystkie cechy i wykończenie akcji na najwyższym poziomie. Mnie na przykład brakuje jeszcze lepszej gry głową.
Ale bramki się zgadzają, więc z definicji — jesteś dobrym napastnikiem.
Jestem napastnikiem, który spłaci się, gdy dostanie szansę i zaufanie. W Śląsku Wrocław rozegrałem ponad trzydzieści spotkań, ale to było raptem 500 minut, czyli średnio piętnaście minut na mecz. Nie miałem wtedy wielu sytuacji, chociaż to też mnie nie tłumaczy, bo powinienem wycisnąć coś z tego okresu. Wyznacznikiem mojej oceny jest jednak druga drużyna Śląska i GKS Katowice, gdzie mi zaufano i wygląda to nieźle.
W Centralnej Lidze Juniorów strzeliłeś mnóstwo bramek. W rezerwach Śląska Wrocław strzeliłeś mnóstwo bramek. O tym się mówiło, bo w pierwszej drużynie bramek brakowało.
Mogłem bardziej wykorzystać minuty, które dostałem, ale gdy jesteś pierwszym lub drugim napastnikiem, inaczej do tego podchodzisz. Zawsze byłem trzeci, zawsze było “jak nam kogoś będzie brakowało, to będzie Sebastian”. Trochę trenowałem w rezerwach, trochę w jedynce, to też mi nie pomagało i wybijało mnie z rytmu.
Nie jesteś pierwszym napastnikiem, który w CLJ strzelał, a w seniorach niekoniecznie. W tej lidze poziom jest tak niski?
Piłka juniorska i seniorska to dwa różne światy, co pokazał też nasz mecz ze Stalą Rzeszów, w której wyszło kilku młodzieżowców. W seniorach potrzebujesz trochę doświadczenia i wyrachowania. Musisz dostrzec różnicę, bo juniorach jest bardzo dużo miejsca, zespoły nie są tak dobrze przygotowane taktycznie. Macie piłkę, grajcie, cieszcie się. W seniorach grasz na wynik, liczy się rezultat, więc zwraca się większą uwagę na detale. Ja też jestem zawodnikiem późno dojrzewającym, urodziłem się w grudniu, więc może po prostu nie byłem jeszcze gotowy na grę w Śląsku od pierwszej minuty.
Świadomość późnego dojrzewania miałeś od dawna?
Zawsze występowałem w starszym roczniku, grałem na różnych pozycjach. Zaczynałem na szóstce, potem byłem ósemką, dziesiątką, a napastnikiem zostałem dopiero w drugim czy trzecim sezonie w CLJ, więc uczyłem się tej pozycji i nie od razu byłem typowym napastnikiem. Gdy docelowo wylądowałem na dziewiątce, to poczułem, że to może być to. Zawsze strzelałem bramki, ale chciałem skupić się już tylko na tej pozycji. Nie zawsze się to udawało, bo w Śląsku czy na wypożyczeniu w Stali Mielec rzucano mnie na skrzydło. Zdaję sobie jednak sprawę, że brakowało mi też fizyczności. Teraz pod tym kątem dojrzałem i mogę przepychać się z obrońcami, co nie jest łatwą sprawą. Są silni, wysocy, ale nie stanowią już dla mnie problemu.
Przeszacowałeś swoje umiejętności, gdy po raz pierwszy szedłeś do pierwszej ligi?
Myślę, że tak, bo ważyłem wtedy 73 kg i nie miałem masy mięśniowej, która jest potrzebna do walki z obrońcami, nie miałem też zachowań typowych dla napastnika. Z doświadczeniem nabierasz świadomości, co robić w konkretnej sytuacji. Czy wystawić rękę, czy użyć biodra — małe rzeczy, które przekładają się na walkę o piłkę. Gdy jako napastnik dostaję długą piłkę, to nie zawsze staram się za wszelką cenę ją wygrać, tylko może wejść pod przeciwnika, żeby on zagrał ją nieczysto, żebyśmy jako zespół ją zebrali. Nadal mam pod tym względem duży zapas, ale wiem, że poczyniłem już postęp.
Jak z perspektywy czasu patrzysz na to, jak w Śląsku Wrocław wprowadza się młodzież? Nie byłeś jedynym młodym piłkarzem, który tam nie zaistniał.
Zauważyłem, że zaczęło się to zmieniać, że trener Jacek Magiera i Śląsk doszli do wniosku, że młodzież trzeba promować. Wcześniej było tak, że woleli ściągać młodych zawodników z innych klubów, mimo że mieli swoich. Nam zawsze mówiono, że chcą, żeby jeden lub dwóch piłkarzy z regionu grało w pierwszym składzie.
A później w składzie tych zawodników nie było.
No tak. Na rozmowach w sprawie przedłużenia kontraktu usłyszałem: chcemy na was postawić, chcemy, żeby grali piłkarze z regionu. Zaufałem Śląskowi, myślałem, że to się zmieni. Niestety nadal woleli ściągać zawodników z zewnątrz. Uczciwie: parę takich transferów się udało — Mateusz Praszelik i Przemek Płacheta się wyróżniali, zasługiwali na to, żeby grać.
Trafiłem na twoje wspomnienie o Tadeuszu Pawłowskim, który miał stwierdzić, że bardziej niż w pierwszym zespole przydasz się w CLJ, bo grają półfinał o medale. Zalatuje typową wynikozą w juniorach.
Parę razy usłyszałem, że teraz idę do juniorów, bo czeka nas ważne spotkanie, ale w kolejnym meczu, niezależnie od tego, co się stanie, wyjdę w pierwszym składzie w pierwszym zespole. Graliśmy CLJ, przychodził następny tydzień i… nawet nie było mnie w kadrze meczowej. Jak byłem młodszy, to dużo sobie obiecywałem, wmawiałem, bardziej się tym podniecałem. Teraz byłbym bardziej stonowany, kwestia obycia.
To musi być bolesne, być po prostu oszukiwanym raz za razem.
Jakbym miał wymieniać, ile tych obietnic było… Wyszło, jak wyszło, pięćset minut w pierwszym zespole w sześć lat. Co to jest? Jak jesteś w klubie od małego, to często wydaje ci się, że zaraz dostaniesz szansę, że nadchodzi twój moment. Czasami potrzeba podjąć odważną decyzję, ale ty nadal czujesz, że może coś z tego będzie. Dlatego tak długo czekałem.
U którego trenera czułeś, że jesteś najbliżej gry i że faktycznie coś znaczysz?
Debiutowałem u Jana Urbana i gdyby go nie zwolnili, dostawałbym więcej szans w późniejszej fazie sezonu. Po debiucie dostałem dwa, trzy występy, potem był pierwszy skład na Legii Warszawa i nie był to zły mecz, jak na mój wiek. Myślę, że gdyby nie został wtedy zwolniony, dawałby mi kolejne szanse. Później miałem jeszcze dwa takie momenty: u Jacka Magiery po występie z Paide w Lidze Konferencji — tylko wtedy wypadłem na trzy miesiące z urazem — i u Ivana Djurdjevicia po pierwszym okresie przygotowawczym. Czułem się wtedy dobrze i… pół roku później byłem już w GKS Katowice.
Trener Urban nie dziwi, ma łatkę człowieka znającego się na pracy z młodzieżą.
Dla mnie to trener z top podejściem do młodzieży. Nie liczyło się dla niego nic, poza tym, czy potrafisz grać w piłkę. Potrafił dostrzec może nie tyle talent, tylko że coś może z ciebie być. Do teraz w Górniku Zabrze pokazuje, że stawianie na nieoczywiste osoby się opłaca. Była u niego bardzo dobra atmosfera, dawał ci poczuć, że jesteś piłkarzem, że możesz się cieszyć grą, a twoja wartość rosła z każdym występem. Pozwalał na dużą swobodę działania, częstsze kierowanie się instynktem. Miałem to szczęście, że mogłem też podpatrywać Marcina Robaka i Arkadiusza Piecha, ich zachowania. Zawsze służyli pomocą. Od Erika Exposito też zresztą czerpałem.
Gdy na nich patrzyłeś, to czułeś, że nie jesteś na ich poziomie?
Nie, czułem coś odwrotnego — że mogę być lepszy od nich. Nadal to czuję. Patrzenie na to, jak oni się zachowywali, pomaga mi do teraz, wiem, co mogę robić w konkretnych sytuacjach i jak to przełożyć na boisko.
Początkowo miałeś chyba zbyt gorącą głowę. W Wigrach skonfliktowałeś się z trenerem, w rezerwach Śląska nie podałeś ręki trenerowi…
Chciałem po prostu grać. Byłem nagrzany na to, że jak nie będę grał, to pójdę w dół, do niższej ligi. Szybko się denerwowałem, miałem grzałkę, ale taki mam charakter. Nakładało się na to także to, co było mi mówione, obiecywane… Wolę sytuację, w której usłyszę konkretny argument o tym, czego mi brakuje, co powinienem poprawić. Wiem, że trener nie musi się tłumaczyć ze swoich decyzji, ale czasami można powiedzieć: nie widzę cię w moim zespole, nie pasujesz mi. Jasna deklaracja sprawia, że wszystkim jest łatwiej. A jak ciągle słyszysz: “pracuj dobrze, zaraz będziesz miał szansę” i pracujesz, ale szansy i tak nie ma, to zastanawiasz się, o co chodzi?
A o co chodziło, gdy z Paide postanowiłeś szukać rzutu karnego?
(śmiech) Nie symulowałem! To nie była wielka symulka, poczułem kontakt rywala na plecach, postanowiłem się przewrócić. Widziałem, że stałem się potem “polskim Sterlingiem”…
Troszkę od siebie dodałeś, nie oszukujmy się.
Dodałem, ale też byłem rozpędzony, a w takiej sytuacji najmniejszy kontakt może wyprowadzić cię z równowagi. Chciałem to wykorzystać, mogliśmy dostać rzut karny. Część mówiła potem, że mi nie wyszło, część, że wyszło. Jak na występ w pierwszym składzie po tak długim czasie, myślę, że był to występ poprawny, ale nie strzeliłem bramki i wyszło, jak wyszło.
Powiedziałeś kiedyś, że Ivan Djurdjević jako trener miał najlepsze podejście do szatni. Z czego to wynikało?
Przez pierwsze trzy, cztery miesiące każdy był zafascynowany tym, jak funkcjonuje drużyna, jak trener potrafił scalić zespół. Czuliśmy, że nawet jeśli wyniki są po prostu solidne, to wszystko układa się dobrze. Było dużo integracji, wyjść na kolację, treningów opartych na zadaniach budujących atmosferę. Nie mieliśmy ograniczeń co do funkcjonowania na zgrupowaniach, że trzeba być w pokoju o danej godzinie. Organizowaliśmy turnieje po treningach, graliśmy w siatkówkę. Zaczęło się to załamywać, gdy wyniki się załamały, a ci, którzy grali mniej, poczuli się nieistotni. Liczyło się trzynastu, czternastu zawodników, podczas gdy reszta była piątym kołem u wozu.
Trener Jacek Magiera jest filozofem?
Hah, myślę, że jest. Na swój sposób jest inny, dużo analizuje. Może jest bardziej psychologiem niż filozofem. Dużo rozmawia z zawodnikami, pomaga mu to dostrzec więcej niż inni myślą, że widzi.
Co takiego widział?
Podczas treningów często było tak, że jego asystenci prowadzili zajęcia, a on chodził dookoła i obserwował. Potem wyciągał najmniejsze zachowania. Rozmawia z tobą w cztery oczy i już po twoich zachowaniu wie o tobie wszystko.
Nie zaczepiał cię w windzie?
Nie, ale w saunie już tak.
O!
To była nasza pierwsza rozmowa, zapoznawcza. Miałem powiedzieć parę zdań o sobie. Wiadomo, sytuacja trochę niezręczna, w dodatku byłem wtedy bardziej zawodnikiem drugiego zespołu. Starałem się przekazać mu jak najwięcej informacji, mieliśmy jeszcze kilka takich rozmów. Ze wszystkich trenerów to on najczęściej rozmawiał i starał się w ten sposób budować relacje.
Skoro mówimy o trenerach — co szatnia GKS Katowice widzi w Rafale Góraku? Na początku sezonu mocno się za nim wstawiliście.
Trener i cały jego sztab szkoleniowy narzucili nam ramy taktyczne, w których dobrze się czujemy i dobrze ze sobą współpracujemy. Jest pewna elastyczność, ale mamy swoje zasady w obronie, każdy musi się ich trzymać, nie mógłbym w obronie niskiej stać na połowie boiska. Trener Górak jest w GieKSie od dawna, miał świetnych asystentów i od każdego z nich wiele się nauczył. Teraz przekłada to na swoją pracę i tym nas kupił.
Za mało mówi się o tym, że jest dobrym trenerem?
Oglądam różne programy o Ekstraklasie i pierwszej lidze, rzadko się go w nich wymienia, a warto zwrócić na niego uwagę. Ma bardzo dobre podejście do zawodników, wie, kiedy powiedzieć więcej, kiedy nic nie mówić. Nie zmienia się, gdy przegrywamy i wygrywamy, a to bardzo ważne w procesie podejmowania decyzji. Gdyby zrobił z nami awans, ludzie by go dostrzegli. Jest jeszcze niedoceniany.
Uważasz, że robicie wynik ponad stan?
Jesteśmy w miejscu, w którym powinniśmy być. Mamy kadrę na baraże, a co będzie później, to się okaże. Pierwszą rundę trochę przespaliśmy.
Bolały was opinie, że GieKSa to grupa zawodników, której nie chce się grać o coś więcej niż środek tabeli?
To są śmieszne słowa, bo każdy zawodnik wychodzi na boisko, żeby wygrać. Opinie, że nam się nie chce, że ustawiamy mecze… Każdy z nas chciałby grać jak najwyżej, za wynikami idą też pieniądze.
Bierze się to z tego, że GKS przez wiele lat nie grał ani o awans, ani o utrzymanie.
Budżet naszego klubu nie mieści się chyba nawet w pierwszej ósemce…
Nie, myślę, że jednak się mieści. Macie spore wsparcie z miasta — na wszystkie sekcje, ale na spokojnie pozwala to wam być w górnej części stawki.
Możliwe, ale na pewno nie w czołówce. Mamy tak zbudowaną kadrę, że ona jest idealnie dopracowana. Brakuje nam trochę większej głębi składu, ale dyrektor sportowy i trener potrafią idealnie dobrać piłkarza pod względem profilu i realizacji zadań na boisku.
To dlatego wypaliłeś w Katowicach?
Spotkaliśmy się na rozmowie, przedstawiono mi oczekiwania wobec mnie i spodobał mi się plan na mnie, model gry, który realizujemy. Dobrze się w nim czuję. Lubię biegać w pressingu, atakować obrońców, a nie czekać.
Zadowala cię twój dorobek bramkowy? Jest spory, ale Angel Rodado jest aż pięć goli z przodu.
Mogłem strzelić dwie, trzy bramki więcej… Brakuje mi dubletu czy hattricka, bo za każdym razem strzelałem po jednym golu.
Mówiłeś kiedyś, że chciałbyś kiedyś zagrać w Realu Madryt – nie będę do tego nawiązywał, ale rozmawiamy świeżo po dwóch bramkach Joselu, kibica Realu, w półfinale Ligi Mistrzów. Jako człowiek z Wrocławia chciałbyś jeszcze być dla Śląska takim Joselu?
Jasne, nie zamykam się na żadne opcje. Od dziecka marzyłem o grze dla Śląska Wrocław, co częściowo udało mi się spełnić. Może jeszcze kiedyś tam trafię, nigdy nie wiadomo. Widząc Śląsk w czołówce tabeli, czuję radość i życzę całej społeczności klubu mistrzostwa Polski, bo Wrocław jest miastem, które zasługuje na grę o najwyższe cele w Ekstraklasie.
WIĘCEJ O 1. LIDZE:
- Od Kononowicza do Bizancjum. Dlaczego awans Lechii Gdańsk to zjawisko?
- Najważniejszy finał dopiero przed Wisłą
- Bayern, Chelsea i Stal Rzeszów. Jak pierwszoligowiec inwestuje w analizę danych?
- GKS Katowice ma 60 lat. “Od dwóch dekad jest stagnacja. Liczymy na odmianę”
- Od Realu Madryt do Znicza Pruszków. Czy Mariusz Misiura i jego pomysły podbiją Polskę?
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
fot. Newspix