Reklama

Nyck de Vries. Wiekowy debiutant i jego kręta droga do F1

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

19 marca 2023, 16:57 • 19 min czytania 1 komentarz

Nyck de Vries w F1 zadebiutował w zeszłym sezonie, mając 27 lat na karku. To był jednak tylko jeden wyścig. Pełnoprawnym kierowcą został dopiero w tym roku, w wieku 28 lat. Jego droga do królowej motorsportu wiodła przez serie juniorskie, gdzie często wyprzedzali go inni kierowcy, a w końcu też wyścigi długodystansowe czy Formułę E. Wielokrotnie wydawało się, że swoje marzenie o F1 musi porzucić. Los zawsze jednak uśmiechał się do niego w ostatniej chwili. I choć Nyck w barwach AlphaTauri na wielkie sukcesy szans nie ma, to i tak jego występy za kierownicą bolidu F1 są dowodem na jego wielką wytrwałość.

Nyck de Vries. Wiekowy debiutant i jego kręta droga do F1

Drzwi zostały otwarte

W zeszłym sezonie był kierowcą rezerwowym z podpisanym kontraktem z Mercedesem, ale zaliczał też sesje w ekipach współpracujących ze Srebrnymi Strzałami. Przy okazji Grand Prix Włoch przejechał zresztą jeden trening w barwach Astona Martina. I to miało być na tyle, standardowa sesja, a potem zjazd do bazy i obserwowanie z padoku – lub w telewizji – tego, co działo się w pozostałych treningach, kwalifikacjach czy wyścigu.

Wtedy jednak Nyck de Vries przeżył jeden z najważniejszych weekendów swojego życia.

W ostatniej chwili z powodu problemów zdrowotnych z udziału w wyścigu wypadł Alex Albon, kierowca Williamsa. W ekipie zadecydowano, że zastąpi go właśnie de Vries. Choć wcale nie musiało tak być, mogło paść na kogoś innego. Zwłaszcza że Nyck, choć z jednej strony zaliczył już wcześniej kilka kółek na włoskim torze, to z drugiej – robił to w zupełnie innym bolidzie. A takie przestawienie się i dostosowanie do innego samochodu może zająć chwilę.

Reklama

Holender jednak podjął wyzwanie. Zresztą tylko szaleniec by tego nie zrobił. Na karku miał 27 lat, od co najmniej dekady walczył o to, by trafić do F1. Widział wielu zawodników, z którymi rywalizował w niższych seriach, jak przechodzili wyżej i wyżej. A on tkwił o krok od Formuły 1 i nie mógł się do królowej motorsportu dostać. Na Monzy otrzymał życiową szansę.

Zawsze, gdy dostajesz szansę na jazdę w bolidzie Formuły 1 to jest to swego rodzaju rozmowa kwalifikacyjna. Musisz korzystać z takich okazji, ale też wyczuć, jak ich użyć. Nie zrobić ani za dużo, ani za mało. Jestem wdzięczny za to, jak to wszystko się ułożyło – mówił. Bo ułożyło się idealnie. Nie tylko dostał szansę, ale i faktycznie ją wykorzystał. Na Monzy przywiózł Williamsowi dwa punkty. Finiszował dziewiąty, znacznie wyżej, niż się spodziewano.

Lewis Hamilton – z którym Nyck zna się od dawna, gdy startował w kartingu, opiekował się nim w pewnym momencie ojciec Brytyjczyka – mówił potem, że mało kto zasłużył na taki moment jak właśnie Holender. – To świetny gość. Jest dobrą częścią naszego zespołu, pomaga nam. To że finiszował w TOP 10, to mega wynik jak na pierwszy wyścig – mówił siedmiokrotny mistrz świata. Jego zdanie podzielali i inni zawodnicy. George Russell twierdził, że Nyck – z którym rywalizował choćby w kartingu – zdecydowanie zasługuje na miejsce w F1. Z kolei Max Verstappen opowiadał, że obaj się przyjaźnią i dodawał, że gdy dublował kierowców, widział, jak Nyck dobrze sobie poczyna.

Być może najważniejsze słowa wyszły jednak wówczas z ust Toto Wolffa, szefa ekipy Mercedesa.

Lubię go. To dobry młody człowiek, jest nie tylko szybki, co pokazywał w kategoriach juniorskich, ale też inteligentny i zawsze działa na korzyść zespołu. Zasługiwał na taki wyścig. Nie sądzę, by ktokolwiek mógł poradzić sobie lepiej, niż robił to on. Wygrał przecież ze swoim zespołowym kolegą, bijąc go ze sporą przewagą. Zaczął ósmy, skończył dziewiąty. Mogę tylko uchylić kapelusza.

Reklama

Sam Nyck po wyścigu był niesamowicie szczęśliwy, ale też (a może przede wszystkim) potwornie zmęczony. Po przejechaniu linii mety pytał przez radio, czy ktoś mógłby pomóc mu wyjść z bolidu, bo on nie jest w stanie nawet podnieść rąk. Ale mimo tego cel na wyścig nie tylko zrealizował, a wręcz go przekroczył. Szefowie Williamsa mówili zresztą, że już po kwalifikacjach Nyck zgłosił dużo uwag, które zgadzały się z ich odczytami. Widać było, że rozumie się z bolidem.

Wielu zaczęło więc podejrzewać, że może faktycznie warto dać mu szansę w F1.

– Monza na pewno pomogła, przyspieszyła wszelkie rozmowy. Ale w padoku i jego okolicach byłem już dość długi okres. Co jakiś czas pojawiały się drobne „okienka”, choćby rok temu, po wygraniu Formuły E. Jestem blisko zespołów, bo pełnię funkcję rezerwowego. Mam dobre relacje z ludźmi z Williamsa czy Mercedesa. Przy różnych okazjach byłem w tle negocjacji i ustalania składów – mówił de Vries.

Wielu podkreśla jednak, że gdyby nie tamten start, nie byłby dziś kierowcą wyścigowym. Przez lata przecież nie udało mu się doczłapać do fotela w którejkolwiek z ekip.

Nowy Hamilton

Moje początki? Do motorsportu trafiłem przez rodzinę. Mój ojciec sprzedawał samochody, samemu też trochę się ścigał. W DNA mojej rodziny samochody są od dawna, bo cały rodzinny interes ze sprzedażą aut zaczął jeszcze mój pradziadek. Mój tata ostatecznie salon sprzedał, żeby móc poświęcić swój czas i wysiłek mojej karierze. To było nie tylko moje marzenie i cel, ale też jego – mówił Nyck de Vries.

Do kartingu, od którego zaczyna większość przyszłych kierowców, trafił jeszcze w ojczystej Holandii. Miał jakieś pięć lat, przez kilka sezonów jeździł częściowo dla zabawy, a częściowo – z każdym rokiem coraz większymi – z nadziejami na przyszłość. W końcu wszystko zaczęło robić się naprawdę poważne. Gdy miał trzynaście lat jego rodzina – on, ojciec i siostra, jego rodzice rozwiedli się, gdy miał dwa lata – przeprowadziła się do Włoch. Postawili tym samym wszystko na karierę Nycka.

We Włoszech jest duża część kartingowej sceny, bo ma tam siedziby wielu producentów. Więc gdy zaczynałem rywalizować w międzynarodowych wyścigach, naturalne było, że spędzę tam dużo czasu. Więc jako rodzina zadecydowaliśmy, że lepiej będzie mieć bazę we Włoszech i podróżować na wyścigi. To też pomogło mi w nauce włoskiego, przez pięć dni w tygodniu miałem dodatkowe zajęcia, gdzie można było mówić tylko w tym języku – wspominał. I dodawał, że to przydaje mu się też dziś, gdy wylądował we włoskiej Scuderii AlphaTauri.

W tamtym okresie nie mogli sobie pozwolić na wielu luksusów. Sam Nyck określał to mianem „cyrku”, bo żyli na walizkach, podróżując z toru na tor. A że pieniędzy wcale nie mieli pod dostatkiem, to często zdarzało się, że korzystali z pryszniców na torze, a podróżowali (i mieszkali w nim) busem czy też kamperem. Wszystko po to, by mógł trenować w najlepszych warunkach i rywalizować z najlepszymi kierowcami. Sam zresztą był jednym z lepszych spośród nich.

Z tamtego okresu pamięta go nawet Franz Tost, dziś szef AlphaTauri:

Gdy pierwszy raz widziałem Maxa Verstappena w kartingu, czułem, że zostanie mistrzem świata w F1. Ale to samo było z Nyckiem! Obaj jeździli, wyprzedzali i kontrolowali całą sytuację w sposób fantastyczny. Pamiętam, że powiedziałem wtedy: „Hej, popatrzcie na Nycka de Vriesa, musimy go mieć, jest znakomity”. Potem jednak zgarnął go McLaren.

Faktycznie, po Holendra zgłosili się właśnie przedstawiciele McLarena. To był 2010 rok, brytyjska ekipa miała swój program rozwoju dla młodych kierowców. Poszukiwali „nowego Hamiltona”, wielu sądziło, że może nim być właśnie Nyck.

Timing tego wszystkiego był świetny. Lewis Hamilton niedługo wcześniej zadebiutował w F1 i w 2008 roku zdobył tytuł mistrzowski dla McLarena. To była historia sukcesu. Wiele ekip w F1 było zainteresowanych młodymi talentami i starało się podpisywać kontraktów, gdy kierowcy byli jeszcze bardzo młodzi. Próbowali odtworzyć historię tamtego sukcesu – mówił de Vries.

Ale też przyznawał, że po podpisaniu kontraktu odczuł wynikłą z niego presję oczekiwań. I nie były to dla niego najłatwiejsze lata. Tym bardziej, że zawodził go… własny organizm. Holender wspominał, że w porównaniu do wielu rywali, wolniej się rozwijał. Miał 17 lat, wyglądał na 13-14. W kartingu to wręcz pomagało (co czasem mu wypominano), ale w wyższych seriach, do których wreszcie musiał przejść, stanowiło utrudnienie.

Po kartach trafił najpierw do Europejskie Serii Formuły Renault 2.0, gdzie zdobył mistrzostwo w trzecim sezonie. Potem była Formuła Renault 3.5 (jeden sezon, trzecie miejsce), Seria GP3 (skończył tam szósty) i wreszcie Formuła 2, o której więcej za chwilę. W każdym razie – to nie była szybka przygoda. Wielu kierowców serie juniorskie pokonywało w dużo lepszym tempie. Nie tylko tak wybitni zawodnicy jak Max Verstappen (który ominął F2!), ale też na przykład George Russell, Lance Stroll czy Lando Norris.

Ten ostatni do Formuły 1 trafił jako dziewiętnastolatek, a w pewnym momencie utrudnił życie Nyckowi. Bo Lando też jeździł dla akademii McLarena. I szefowie ekipy stwierdzili – wydaje się zresztą, że słusznie – że to Brytyjczyk ma większy talent. Postawili więc na niego, de Vriesa odstawiając na boczny tor. Przez to relacja Holendra z McLarenem zakończyła się w roku 2016.

I to był moment krytyczny. Zdawało się wówczas, że – podczas gdy inni kierowcy, z którymi rywalizował szli w górę, a nawet zaliczali już pierwsze starty w F1 – kariera Nycka zakończy się właśnie w tamtym momencie.

Formuła 2, Formuła E i inne … a do F1 wciąż daleko

Od rozwiązania kontraktu z McLarenem przeżywałem trudny okres. Nie widziałem szansy na kontynuowanie mojej kariery. Nie miałem wsparcia finansowego, nie wiedziałem, co zrobić – wspominał Holender. Rozważał zakończenie kariery, jednak w ostatniej chwili wsparcie finansowe zapewnił mu Ricardo Gelael, czyli ojciec… jednego z jego ówczesnych rywali. Tylko dzięki temu de Vries mógł dalej startować i to w Formule 2, na zapleczu królowej motosportu.

W pierwszym sezonie chodziło mu jednak głównie o przetrwanie, ale ostatecznie wypadł całkiem nieźle – w klasyfikacji generalnej zajął siódmą lokatę. W drugim roku w F2 podniósł się o trzy miejsca. Niby było coraz lepiej, ale równocześnie oczywistym stawało się, że jest coraz starszy, a wielu młodszych kierowców z nim wygrywało. Oni ruszali na podbój Formuły 1 (jak choćby Charles Leclerc czy George Russell), on zostawał na zapleczu.

W trzecim sezonie w F2 został mistrzem. Ale właściwie przeszło to bez większego echa i trudno się temu dziwić. Jego najgroźniejszymi rywalami byli Nicholas Latifi (który ostatecznie też szybciej wylądował w Formule 1, ale zapisał się w niej głównie swoją nieudolnością), Luca Ghiotto czy Sergio Sette Camara. Jeśli nie za bardzo kojarzycie dwóch ostatnich, trudno się wam dziwić. Obecnie w świecie motorsportu obaj balansują na granicy przetrwania. Drugi jakoś sobie radzi (jeździ w Formule E, serii dla samochodów z napędem elektrycznym), pierwszy jest bezrobotny.

Gdyby Nyck nie wygrał nawet z nimi, byłaby to katastrofa.

A wcale nie było powiedziane, że na pewno zwycięży. Po latach sam przyznawał, że w tamtym okresie miał spore problemy z mentalnością, nie potrafił sobie poradzić z gorszymi wynikami, często wpadał w spiralę, w której jeden gorszy wynik sprawiał, że do kolejnego wyścigu podchodził przemotywowany. I kończył jeszcze gorzej. W 2019 roku jednak temat ostatecznie ogarnął.

Co prawda pierwszych kilka wyścigów poszło mu słabo – ale potem mówił, że w zespole ART Grand Prix, dla którego jeździł, spodziewali się takich rezultatów – jednak w miarę trwania sezonu rozkręcił się na dobre. Wygrał czterokrotnie, do tego osiem razy stał na podium. Mistrzostwo zapewnił sobie na trzy wyścigi przed końcem sezonu.

Podróż do tego miejsca była naprawdę długa i pełna wzlotów oraz upadków. Jeśli miałbym wskazać jeden kluczowy punkt mojej kariery, to byłoby to wygranie mistrzostwa w Formule 2. Gdy dorastasz, marzysz o zwyciężaniu w F1, a F2 to ostatni krok przed dostaniem się do najwyższej klasy. Dla mnie był to niezwykle ważny tytuł – mówił niedawno.

Był to też tytuł, który… niczego w jego karierze nie zmienił.

Z F2 i tak musiał się ewakuować, po przejechaniu tam trzech sezonów. Pewnie miał nadzieję, że znajdzie zatrudnienie w Formule 1, ale tak się nie stało. Trudno było zresztą o miejsce w tamtym okresie – do królowej motorsportu dopiero co trafili wspominani Russell, Norris czy Alex Albon. Po sezonie niby dochodziło do wielu roszad w składach, ale głównie między zespołami. Jako debiutant do F1 wszedł wówczas tylko… wicemistrz F2, ten, który skończył za plecami De Vriesa – Nicholas Latifi. Przyjął go Williams, ale wiadomo, że w tamtym okresie tej ekipie chodziło głównie o zapewnienie sobie środków na przetrwanie.

Po trzech latach, przez które pracował na mistrzostwo w F2, Nyck de Vries znów został więc postawiony w trudnej sytuacji. Formuła 1 nie była dla niego. Swojego miejsca mógł szukać gdzie indziej lub się poddać. Zresztą, jak sam przyznawał, był tego bliski.

Tak, były momenty, gdy prawie skończyłem karierę. Kiedy straciłem wsparcie McLarena, a potem, gdy skończyłem jeździć w F2. Na szczęście skontaktował się ze mną Mercedes – mówił. Włodarze Srebrnych Strzał tworzyli wtedy nową ekipę, która miałaby rywalizować w Formule E. W Nycku upatrzyli kandydata do jazdy właśnie w tej serii. Zawodnik i zespół faktycznie się zresztą dogadali, a de Vries równocześnie upatrzył sobie wyścigi długodystansowe (WEC czy European Le Mans Series w klasie LMP 2), w których w kolejnych latach chętnie brał udział. Ale te były tylko odskocznią od Formuły E.

To tam Holender miał walczyć o trofea. W pierwszym sezonie był jednak dopiero 11. w klasyfikacji generalnej, z jednym podium na koniec rywalizacji. W drugim roku startów zanotował jednak przełom i zdobył mistrzostwo. Sęk w tym, że… znów był to tytuł, który Nyck wywalczył w dużej mierze słabością innych zawodników. Do jego wywalczenia wystarczyło mu 99 punktów zdobytych na przestrzeni 15 wyścigów. Nick Cassidy, który ukończył tamten sezon na 15. miejscu w klasyfikacji generalnej, miał ich ledwie o 23 mniej.

Stawka była więc niesamowicie ściśnięta, ale też słaba w kluczowych momentach. Ostatniego wyścigu nie ukończyli zgodnie kierowcy, którzy zajęli miejsca 2-4. w klasyfikacji generalnej, kolejny wylądował poza punktami, podobnie jak ci z miejsc 7-8. Z czołowej „10” zapunktowali jedynie przewodzący jej de Vries (w wyścigu 8.), szósty Sam Bird (7.) i dziewiąty Stoffel Vandoorne (3.). Mimo wszystko Nyck się, oczywiście, z tytułu bardzo cieszył.

Jestem niezmiernie wdzięczny. Mieliśmy dzisiaj dużo szczęścia i fortuna wybrała nas do wygrania tego tytułu. Sezon był trudny, pełny wzlotów i upadków i po prostu się cieszę. Ten tytuł wiele znaczy. Jest tu wielu świetnych kierowców i świetne zespoły. Mam świadomość tego, że szczęście nam dzisiaj dopisało, ale nikt nam tego nie odbierze. Do historii przejdzie to, że tego dokonaliśmy – mówił portalowi Świat Wyścigów. Dodawał też, że początkowo nie zdawał sobie sprawy ze zdobycia mistrzostwa. – Byłem rozczarowany na mecie, ale gdy tylko wysiadłem z samochodu i zobaczyłem jak wszyscy się cieszą, dotarło do mnie, co się stało. Cieszę się, że zdobyliśmy też mistrzostwo zespołu i nagrodziliśmy wszystkich za ciężką pracę dzień i w nocy. Wciąż to do mnie nie dotarło. Ostatni raz mistrzem świata byłem 10 lat temu w kartingu, a ostatni tytuł zdobyłem w 2019 roku w Formule 2. Nikt nie może mi tego odebrać i to mnie cieszy.

Swoją drogą dzięki temu tytułowi, Nyck został… pierwszym holenderskim mistrzem świata w tego typu seriach wyścigowych. Max Verstappen tytuł w F1 zgarnął bowiem kilka miesięcy później. On jednak powtórzył swój (znacznie bardziej prestiżowy) sukces, a de Vries nie. Choć w 2022 roku zgromadził w sezonie więcej punktów (106), to wylądował na dopiero 9. miejscu w klasyfikacji generalnej, a do Vandoorne’a, który wygrał, tracił aż 107(!) oczek. I to też dobrze pokazuje, ile szczęścia miał rok wcześniej.

W dodatku po tamtym sezonie Mercedes ogłosił, że wycofuje się z rywalizacji w Formule E. Po trzech sezonach spędzonych w tej serii, Nyck musiał więc ją opuścić. Miał oczywiście alternatywę w postaci wyścigów długodystansowych – w których zdążył się sprawdzić i radził sobie całkiem nieźle – ale postawienie na nie, oznaczałoby najpewniej koniec marzeń o F1. W walce o królową motorsportu wspierał go zresztą Mercedes, czy to zatrudnieniem w roli kierowcy testowego, czy pomocą w dostaniu się na testy dla młodych kierowców (w 2020 i 2021 roku, za drugim razem był najszybszy na torze).

W Mercedesie zresztą wszyscy powtarzali, że Nycka cenią, ale miejsca dla niego po prostu nigdzie nie mieli. Toto Wolff zakulisowo działał ponoć na rzecz znalezienia de Vriesowi fotela na rok 2023, ale nie było to łatwe zadanie, nawet jeśli już w połowie sezonu spekulowano o możliwym zatrudnieniu Holendra przez Williamsa. Potem przyszła jednak Monza i to fenomenalne dziewiąte miejsce w debiucie.

Wtedy wszystko się zmieniło.

Marzenie z dzieciństwa

W 2022 roku Nyck w pewnym sensie zaliczył… pięć ekip. Jako kierowca testowy brał udział w treningach w bolidach Mercedesa, Williamsa i Astona Martina. W barwach Williamsa przejechał też jedno Grand Prix. We wrześniu na testy – w bolidzie sprzed roku – zaprosiło go z kolei Alpine. A ostatecznie podpisał kontrakt z AlphaTauri. Swoją decyzję o wyborze tej ekipy tłumaczył tak:

Najlepsza decyzja to zawsze ta najbardziej oczywista. Po tak szalonym sezonie, gdy rozmawiasz z kilkoma zespołami, najlepszą decyzją będzie więc ta, która od początku wydaje się oczywista. To był taki przypadek. AlphaTauri to „siostrzany” zespół dla Red Bulla. Mają mocne powiązania techniczne, dzielą się zasobami. Jestem przekonany, że będziemy mieli doskonały bolid i szanse na walkę z innymi zespołami. Do tego to ekipa osadzona we Włoszech, a te mam w swoim wyścigowym DNA.

Jego angaż właśnie w tej ekipie nie był jednak tak oczywisty. Pierwotnie wydawało się, że trafi do Williamsa, dopiero z czasem pojawiła się opcja AlphaTauri. Tam Red Bull najpierw chciał osadzić Colton Hertę, utalentowanego Amerykanina, który w ostatnich sezonach pokazywał się głównie w serii IndyCar. Ale nie miał zgromadzonych wystarczająco dużo punktów, by otrzymać superlicencję, wymaganą do jazdy w F1, a prośbę Red Bulla o potraktowanie go na zasadzie wyjątku, FIA odrzuciła.

W międzyczasie pojawiła się szansa na podpisanie de Vriesa. Kilka dobrych słów Hemultowi Marko, który odpowiada za rekrutację zawodników do programu juniorskiego, ale ma też wiele do powiedzenia w Red Bullu ogółem, szepnął o Nycku Max Verstappen. Zresztą nic dziwnego, obaj dobrze się znają i lubią.

– Mamy świetne relacje. Sposób, w jaki dorastaliśmy przez wyścigi jest bardzo podobny, ponieważ nasi ojcowie byli w to bardzo zaangażowani, a także ścigaliśmy się w kartingu w Europie. Mamy do siebie wielki szacunek. Oczywiście pochodzimy z tego samego kraju, posługujemy się tym samym językiem i po prostu się dogadujemy. Pomimo faktu, że jestem starszy, czuję, jakby to Max był moim starszym bratem w padoku Formuły 1; osiągnął wiele i już ma tak ogromne doświadczenie – mówił o Verstappenie Nyck.

Marko ufał swojemu zawodnikowi – a pewnie i opinii, którą Nyck miał w padoku, gdzie mówiono o nim głównie dobrze, zwłaszcza pod kątem rozumienia samochodu – więc postanowił się z de Vriesem spotkać. Tym bardziej że na Monzie Nyck pokazał, co potrafi.

Z Marko spędziliśmy bardzo miłe dwa dni w Austrii. Zjedliśmy dużo miejscowych potraw, rozmawialiśmy o przyszłości. Obaj się szanujemy. Myślę, że spodobało im się to, że przyleciałem tam osobiście i sam reprezentowałem siebie. Wtedy cała sprawa kontraktu jeszcze nie była wyłącznie w moich rękach, wszystko było bardzo skomplikowane, sam od pewnego czasu rozmawiałem z Williamsem. Ale ta podróż sprawiła, że zrozumiałem, że jest spora szansa, że w 2023 roku będę w F1 – wspominał Holender.

Wszystko wydarzyło się w kolejnym z tych momentów, gdy początkowo nie wierzył już w szansę na pojawienie się w królowej motorsportu. Ale za każdym razem, gdy tak się działo, nagle życie rzucało mu koło ratunkowe. Niespodziewane środki od ojca rywala. Angaż w Formule E. A w końcu start i punkty przywiezione w Grand Prix Włoch. No i sytuację w AlphaTauri, gdzie byli już zdenerwowani tym, że kolejni młodzi kierowcy, nie radzą sobie za kierownicą bolidu.

Tym razem postanowili postawić więc na kogoś z większym doświadczeniem. Tym kimś okazał się właśnie Nyck, który w lutym tego roku skończył 28 lat. Jak na debiutancki sezon – bo pojedynczego startu w takiej sytuacji się nie liczy – jest jednym z najstarszych kierowców w erze hybrydowej. On sam uważa zresztą, że to jego atut:

Nie wchodzę do rywalizacji w wieku 21 lat, mam już trochę więcej doświadczenia życiowego. […] Wszystkie te przygody nauczyły mnie, by wciąż widzieć “szeroko”. Nauczyłem się wyczuwać, gdzie należy położyć nacisk i priorytety. Masz tak mało czasu na torze, że musisz być dla siebie bardzo pragmatyczny w podejmowaniu decyzji, co jest najważniejsze i czego potrzebujesz, aby jechać szybciej – mówił.

Zresztą eksperci też to podkreślali, mówiąc, że gdyby Nyck trafił do F1 w 2019 roku, po tytule mistrzowskim w Formule 2, pewnie nie pojechałby ani jednego wyścigu tak dobrze, jak zrobił to na Monzy. Przez lata wiele się bowiem nauczył. Czy to pod kątem opanowania nerwów, czy defensywnej jazdy (to być może jego największy atut, świetnie potrafi się bronić przed atakami rywali).

Teraz chciałby to pokazać. Ale już pierwsze Grand Prix udowodniło mu, że lekko nie będzie.

Trudne początki

Przed sezonem przygotowywał się, jak nigdy. Zatrudnił byłego trenera personalnego Pierre’a Gasly’ego (którego zresztą zastąpił w AlphaTauri) i przez kilka miesięcy trenował, by już więcej nie musiał nikogo wołać do pomocy w opuszczeniu bolidu. – W seriach, w których jeździłem w poprzednich sezonach, tak wysoki poziom przygotowania fizycznego nie był wymagany. Choć więc zawsze lubiłem treningi i ćwiczenia, teraz musiałem zwiększyć obciążenia i skupić się na tym jeszcze bardziej – mówił.

Zatrudnił też menadżera, Guillaume’a Le Goffa. Postawił na niego, bo zna go od lat, a – jak sam to ujął – po dziewiątym miejscu na Monzy, pojawiło się wokół niego wiele osób, które chciały skorzystać na jego niespodziewanym sukcesie. W przypadku Le Goffa miał pewność, że nie jest on jedną z nich. Po prostu Guillaume’owi ufa, a kogoś takiego potrzebował obok siebie w tych szalonych dla niego miesiącach.

W międzyczasie przetrwał też – ostatecznie wygrany – proces sądowy z Jeroenem Schothorstem, który kilka lat wcześniej wsparł go finansowo. Holendrowi przekazał 250 tysięcy euro, otrzymać miał całość pożyczki z rocznym oprocentowaniem w wysokości trzech procent. Poszło jednak o inny zapis umowy – połowę pensji z pierwszego sezonu Nycka w F1, którą miał otrzymać Schothorst. Ten obowiązywał bowiem tylko do końca 2022 roku, a gdyby Holender do tego czasu nie został kierowcą którejś z ekip, miał zostać umorzony. Sęk w tym, że de Vries przejechał w zeszłym roku swój pierwszy wyścig. I Schothorst uważał, że należą mu się z tego tytułu pieniądze.

Sędzia ostatecznie uznał jednak, że Nyck, owszem, zaliczył debiut, ale jego kontrakt nadal pozostawał kontraktem kierowcy rezerwowego, nie wyścigowego. Na wyścig wskoczył w ramach zastępstwa, nie wpływało to więc na zapisy zawarte w umowie kierowcy i pożyczkodawcy. De Vries ostatecznie więc nie musiał przekazywać Schothorstowi żadnych dodatkowych pieniędzy. Ale pewnie najadł się nieco nerwów, bo musi zdawać sobie sprawę z jednego – że to może być jego jedyny sezon w F1. I każdy zarobiony w nim dolar może się liczyć.

Helmut Marko nie ukrywał bowiem, że i Holender, i Yuki Tsunoda, jego zespołowy partner, nie mają zagwarantowanych foteli na sezon 2024. I choć niektórzy zaczęli już debatować nad tym, czy Nyck nie trafi przypadkiem za rok do Red Bulla (w miejsce Sergio Pereza), to tego typu rozważania na ten moment wydają się czystymi mrzonkami, bez żadnego pokrycia w rzeczywistości. No chyba że Max Vertsappen chciałby mieć obok siebie kolegę, ale i tak wątpliwe, by szefostwo Red Bulla na to poszło. Tym bardziej, że gdyby zechciano pozbyć się Pereza, do zastąpienia Meksykanina z pewnością są lepsi kandydaci.

No chyba że Nick nagle zacznie jeździć na poziomie mistrzowskim. Jego wyniki z treningów czy kwalifikacji na razie jednak na to nie wskazują, ale już w Grand Prix Bahrajnu radził sobie całkiem nieźle. Zaliczył świetny start, przez moment był nawet na 11. miejscu, ale potem błąd w strategii zespołu (nie ściągnięto go na pit stop przy wirtualnym samochodzie bezpieczeństwa) sprawił, że spadł o kilka lokat. I ostatecznie dojechał na 14. pozycji. Nie dobrze, ale też nie tragicznie.

Jestem całkiem zadowolony. Zawsze może być lepiej, oczywiście, ale to był dobry comeback po trudnych pierwszych kilku dniach weekendu. Prezentowaliśmy się całkiem nieźle na torze, nie chodzi nawet o sam wynik, a o to, jak byliśmy  wstanie rywalizować. Nasze tempo było dobre – mówił sam de Vries.

Inna sprawa, że bolid AlphaTauri wydaje się być w tym sezonie – zresztą jak i w poprzednim – kiepską konstrukcją. Możliwe zresztą, że szybko otrzyma pakiety poprawek, bo w ostatnim czasie atmosfera wokół teamu jest nie za dobra (zwłaszcza po zmianach właścicielskich w Red Bullu), a sam zespół przynosi straty finansowe. De Vries nie trafił więc do przesadnie łatwego środowiska i jego walka o fotel na kolejny sezon może być sporym wyzwaniem.

Helmut Marko na razie jednak uspokajał wszystkich w sprawie Holendra, apelując, by dać mu trochę czasu. Pozostaje więc dokładnie to zrobić. Kto wie, może w kolejnych Grand Prix Nyck zacznie regularnie punktować?

SEBASTIAN WARZECHA

FotNewspix

Źródła: Alpha Tauri, Atelier Munro, Cyrk F1, Daily Mirror, Essentially Sports, F1i.com, Formula E, Formula 1, Formula 2, GP Blog, Indystar, Irish Mirror, Jalopnik, Motorlat, Motorsport.com, Racefans.net, Racing News 365, Road and Track, Sky Sports, Sports Illustrated, Sports Mole, Świat Wyścigów, The Race, WilliamsF1.

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Formuła 1

Formuła 1

Dziesięć wyścigów posuchy i koniec. Verstappen wygrywa w Brazylii i… zgarnia mistrzostwo?

Sebastian Warzecha
1
Dziesięć wyścigów posuchy i koniec. Verstappen wygrywa w Brazylii i… zgarnia mistrzostwo?

Komentarze

1 komentarz

Loading...