Reklama

Na skoczni normalnej było złoto Żyły. A co może stać się na dużej?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

02 marca 2023, 20:37 • 17 min czytania 6 komentarzy

Mistrzostwa świata w Planicy już przyniosły nam wielką radość, bo Piotr Żyła obronił tytuł mistrza świata ze skoczni normalnej. Teraz czas jednak na skocznię dużą, a to już zupełnie nowe rozdanie. Co może wydarzyć się na Bloudkovej Velikance? Czy Piotrek ponownie dorówna Adamowi Małyszowi? Czy Halvor Egner Granerud znów nie zdobędzie złota? I kto zatriumfuje w drużynie?

Na skoczni normalnej było złoto Żyły. A co może stać się na dużej?

Czy Piotr może być jak Adam?

Zacznijmy od najważniejszego. Piotr Żyła w pewnym sensie już Adamowi Małyszowi dorównał. Wcześniej bowiem tylko Orzeł z Wisły obronił złoto mistrzostw świata wywalczone na normalnej skoczni. Teraz dołączył do niego właśnie Żyła. Ogółem młodszy z Polaków stał się czwartym skoczkiem, który zdołał obronić mistrzostwo świata. Tuż przed Małyszem, w latach 1999-2001, dokonał tego Martin Schmitt. A jeszcze przed II wojną światową Birger Ruud, znakomity norweski skoczek, prawdopodobnie największa gwiazda tamtych lat, trzykrotny mistrz świata.

A teraz pomyślmy o tych wszystkich wielkich skoczkach, którzy nie zdołali czegoś takiego dokonać. Jak Kamil Stoch, Matti Nykaenen, Gregor Schlierenzauer, Jens Weissflog i wielu, wielu innych. Niezłą ferajnę odsadził w tej kategorii Piotrek, trzeba mu to przyznać.

Reklama

Wiecie czego jeszcze żaden z nich nie dokonał? Otóż nikt z wymienionych nie zdobył trzech złotych medali w konkursach indywidualnych. Tej sztuki dokonali tylko wspomniani Małysz (cztery złota, rekord) i Ruud oraz Stefan Kraft. Powstaje więc pytanie: czy Piotr Żyła mógłby stać się czwartym gościem z trzema złotami mistrzostw świata? I czy w po raz kolejny mógłby dzięki temu dorównać Adamowi Małyszowi?

Wtrącić musimy tu bowiem szczyptę historii – Małysz swoje złoto ze skoczni normalnej obronił w 2003 roku w Predazzo, dwa lata po tym, jak wywalczył je w Lahti. We Włoszech zdobył też i drugi złoty medal, a trzeci ogółem w karierze. Piotrek swoje pierwsze złoto zdobył więc 20 lat po Małyszu. Obronił je… 20 lat po Małyszu. Gdyby dołożył trzecie, to znów byłyby to dwie dekady po tym, jak zrobił to Orzeł z Wisły.

Ładnie się składa, co?

Na razie jednak trudno stwierdzić, czy Piotrek ma szansę na to, by triumfować i na dużej skoczni. W środowych seriach treningowych radził sobie średnio. Jedynie w drugiej znalazł się w czołowej “10” – na 7. miejscu. W dwóch pozostałych był 15. i 27. Inna sprawa, że akurat dla niego najważniejsze w środę było to, że wreszcie mógł odebrać swój złoty medal i wysłuchać Mazurka Dąbrowskiego. Zresztą z widocznym wzruszeniem.

Jego słabsze skoki Thomas Thurnbichler tłumaczył zmęczeniem, zresztą to samo mówił sam Piotr, już po ceremonii medalowej.

– Cieszę się, że ten medal jest taki złoty. Jestem szczęśliwy, ale w środę naprawdę mocno odczuwałem zmęczenie. Dlatego przepraszam, ale nie chciałbym za dużo mówić, muszę oszczędzać siły i przygotowywać się na dwa konkursy, bo jeszcze dużo przed nami na tych mistrzostwach – mówił, cytowany przez SportoweFakty. W czwartek zmęczenie już z niego najpewniej zeszło – był w końcu trzeci w serii próbnej i choć gorzej poradził sobie w kwalifikacjach (16. miejsce), to jednak pokazał, że jest w stanie skakać daleko i w pięknym stylu również na dużej skoczni.

Reklama

Tu warto też napisać, że od dawna wiadomo, że Żyła to gość, który w treningach czy kwalifikacjach często skacze średnio, by odpalić w konkursie. Ale żeby być sprawiedliwym, wypada również podkreślić, że przed zawodami na skoczni normalnej był najrówniejszym i najlepszym z Polaków, gdyby wziąć pod uwagę wszystkie oddane wcześniej przez nich skoki. Teraz – na razie – takiej stabilności nie ma. Z drugiej strony… pozwólcie, że skopiujemy fragment tekstu, który napisaliśmy przed konkursem na normalnej skoczni:

“Przede wszystkim – Żyła lubi atakować z dalszych pozycji. W roli faworyta nie zawsze sobie radził, gdy jednak mógł przypuścić szarżę z drugiego szeregu, to zdobywał medale mistrzostw świata”.

Wklejamy go tu, by zaznaczyć, że Piotr znowu stanie w takiej właśnie pozycji – zdecydowanie nie faworyta (choć już wiadomo, że nie można go lekceważyć), ale kogoś, kto może zaatakować podium. Choć jeszcze przed mistrzostwami można się było spodziewać, że większe szanse ma na to na skoczni normalnej, która lubi niespodzianki, to jednak na mistrzostwach świata stał już przecież na podium i na dużym obiekcie – sześć lat temu, w Lahti, gdzie był trzeci.

Na pewno stać go więc na dobre skakanie. Ale by dorównać Adamowi Małyszowi, musiałby wspiąć się na wyżyny. Choć to akurat nic nowego – od dawna wiemy, że kogo jak kogo, ale Małysza niełatwo jest dogonić.

Czy Granerud znów skończy z niczym?

Przed dwoma laty Halvor Egner Granerud był w wielkiej formie. To był jego przełomowy sezon. 13 razy stał na podium zawodów Pucharu Świata, z czego 11 konkursów wygrał. W teorii mógł się tylko cieszyć. W praktyce… uciekło mu właściwie wszystko poza Kryształową Kulą. Przegrał Turniej Czterech Skoczni (triumfował wówczas Kamil Stoch). Na mistrzostwach świata w lotach sensacyjnie – o pół punktu – pokonał go Karl Geiger, a złoto w drużynie, choć miłe, pewnie Halvora w pełni nie pocieszyło.

Przede wszystkim jednak – na mistrzostwach świata zdobył jeden medal. Srebrny. I to z najmniej prestiżowego z konkursów, bo w mikście.

Nie było w tym w pełni jego winy. Owszem, na skoczni normalnej rozczarował. Zajął czwarte miejsce, tuż za podium. Lepsi byli Żyła, Geiger i Anze Lanisek. Norweg zepsuł nieco pierwszy skok, a drugi – choć znakomity – nie pozwolił mu wspiąć się na podium. To musiało boleć, bo gdyby oddał dwie takie próby, to byłby minimum trzeci. A stać go było z pewnością na więcej, w kwalifikacjach przecież rozniósł konkurencję, skacząc 105.5 metra z notą 144.2 pkt. Nikt nie dostał takiej w konkursie za pojedynczy skok. Najbliżej był Piotr Żyła w pierwszej serii (138.7).

Halvor był wielkim faworytem. I tej roli nie sprostał. Co gorsza – nie dostał szansy by jednak udowodnić, że stać go na wielki triumf. Po konkursie mikstów otrzymał pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa. Resztę mistrzostw spędził w izolacji. O ile więc po konkursie na skoczni normalnej mówił, że „nie może się doczekać rywalizacji na większym obiekcie i powrotu do wielkiego latania”, o tyle niedługo potem – za pośrednictwem mediów społecznościowych – pisał, że „to dla niego koniec mistrzostw, najważniejsze jest by wyzdrowieć”.

Swoją drogą domowe obiady do jego apartamentu podrzucał mu wtedy… Karl Geiger. – Karl, który pochodzi z Oberstdorfu, nagle do mnie zadzwonił. Poprosił, abym wyszedł na taras pogadać i po krótkiej rozmowie na temat stanu mojego zdrowia zaproponował mi przynoszenie pod drzwi obiadów gotowanych przez jego mamę. Piękny i ciepły gest od rywala, którym się naprawdę wzruszyłem – mówił wówczas Halvor, cytowany przez norweskie media.

Oczywiście, taki gest nie osłodził mu nieudanych mistrzostw. Nie osłodził go też – po dwuletniej przerwie – konkurs na skoczni normalnej w Planicy. Norweg był w nim dopiero 11., choć znów przystępował do rywalizacji jako jeden z dwóch (obok Anze Laniska) największych faworytów. Po zawodach nie był jednak niezadowolony ze swoich skoków, a z warunków, w których przeprowadzono konkurs. A że to nie gość, który gryzłby się w język, to w rozmowie z NRK mówił tak:

To parodia skoków narciarskich. Naprawdę szkoda, że takie rzeczy przydarzają się na mistrzostwach świata. 11. miejsce jest rozczarowujące, najgorsze w tym sezonie, ale nie mogę nic zrobić z pogodą i wiatrem. Mam kontrolę jedynie nad swoimi skokami, a one były dobre. To jest dla mnie najważniejsze.  Żeby jednak nie było, Halvor docenił klasę Piotra Żyły, dodając: – Nie jestem zdziwiony jego wygraną. Od początku zimy skakał naprawdę dobrze. To już jego drugie złoto mistrzostw świata. Życzyłbym sobie tego samego.

Narzekania – zresztą powiedzmy sobie wprost, w dużej mierze słuszne – swojego podopiecznego poparł Alexander Stoeckl. Trener Norwegów też uważał, że Granerud oddał skoki, które przy równych warunkach dałyby mu podium. Ale że wiatr wiał z różną mocą i kierunkiem, to skończyło się, jak się skończyło, bo Halvor dwa razy dostał podmuchy w plecy. I nie mógł odlecieć. Cóż, mógłby o tym pogadać z Kamilem Stochem, bo ten doskonale wie, jak to jest obrywać od wiatru.

Pytaniem pozostaje teraz, czy Norweg zdoła przekuć to niepowodzenie w motywację, czy też wręcz przeciwnie – przy okazji konkursu na skoczni dużej usztywni go i nie pozwoli odlecieć. Wiadomo, że na Bloudkovej Velikance szanse na zwycięstwo ma najpewniej większe niż na obiekcie normalnym. Wiadomo też, że skakać tam potrafi – we wczorajszych sesjach treningowych był odpowiednio 1., 4. i 2. A to skakanie równe i na znakomitym poziomie. Choć w dwóch dzisiejszych seriach był już 6. i 9.

W konkursie Halvor będzie w dodatku niesamowicie obciążony psychicznie. I czy to wytrzyma, będzie kluczowym pytaniem. W tegorocznym Turnieju Czterech Skoczni pokazał już, że potrafi utrzymać nerwy na wodzy w kluczowym momencie. Ale jutro po raz czwarty może stracić wielką szansę na indywidualne złoto mistrzostw świata. A to już byłaby – patrząc na jego formę i możliwości – prawdziwa tragedia.

Inna sprawa, że równocześnie… nie byłoby to nic nowego. Liderzy Pucharu Świata nie zdobyli indywidualnego medalu na mistrzostwach świata od 2013 roku! Wtedy po srebro sięgnął Gregor Schlierenzauer, a potem pękali Peter Prevc, Kamil Stoch, Ryoyu Kobayashi i sam Halvor. Jeśli chodzi o złoto, jest jeszcze gorzej – trzeba się cofnąć do 2011 roku i Thomasa Morgensterna (był złoty i srebrny), a poza nim w XXI wieku jako liderzy PŚ zgarniali takie Janne Ahonen w 2005 roku i Adam Małysz w 2001.

Halvor – jeśli nie zdobędzie złota czy też w ogóle medalu – nie będzie więc w swoim niepowodzeniu odosobniony. Choć to marne pocieszenie.

Czy Kraft pójdzie śladem Żyły?

Stefan Kraft to już legenda skoków narciarskich. Owszem, ma rysę na swoim wizerunku – brak, poza jednym drużynowym złotem, medali z igrzysk. Ale to gość, który wygrywał dwa razy Puchar Świata. Triumfował w Turnieju Czterech Skoczni. Był dwukrotnym indywidualnym medalistą mistrzostw świata w lotach. A przede wszystkim: trzy razy stawał na najwyższym podium mistrzostw świata.

W pewnym sensie on również – jak i Piotr Żyła – dorównał wcześniej Adamowi Małyszowi. Gdy w 2017 roku wygrał oba konkursy mistrzostw, został drugim skoczkiem w XXI wieku, który tego dokonał. Pierwszym był oczywiście Orzeł z Wisły w 2003 roku.

U Krafta imponuje też to, jak potrafi się przygotować do wielkich imprez wbrew wszystkiemu. W ostatnich latach nagminnie męczyły go przecież problemy ze zdrowiem. Nie przeszkodziły mu jednak w zdobyciu Kryształowej Kuli w sezonie 2019/20 (skróconym przez wybuch pandemii). Nie okazały się też przeszkodą na drodze do triumfu na dużej skoczni w Oberstdorfie, pod nieobecność Halvora Egnera Graneruda. Austriak w tamtym sezonie miał sporo problemów.

Zaczął od konkursów w Wiśle, gdzie w indywidualnym skończył na… 32. miejscu. A potem długo nie było go w Pucharze Świata, bo najpierw zakaził się koronawirusem, a potem – tuż przed mistrzostwami świata w lotach, na pierwszym treningu – doznał urazu pleców. Do rywalizacji wrócił dopiero na Turniej Czterech Skoczni, a więc pod koniec grudnia. Przez resztę sezonu radził sobie dobrze, ale bez szału. Na 16 konkursów, w których wziął udział, 9 razy wszedł do dziesiątki, a tylko raz stanął na podium – trzeci był w Titisee-Neustadt.

Do wygranej jednak sporo mu brakowało. A potem przyszły mistrzostwa świata i okazał się najlepszy ze wszystkich.

To jest niesamowite, co się tutaj wydarzyło. To cud. Jeszcze w mistrzostwach świata w lotach w Planicy nie byłem w stanie sam założyć sobie skarpetek czy zawiązać butów. A to, że teraz przed wami stoję, w takiej dyspozycji i bez bólu, to zasługa wielu ludzi. I chciałbym im podziękować z całego serca. […] Ten medal smakuje szczególnie. Zwłaszcza, gdy sobie przypomnę, co w tym sezonie się działo – mówił wówczas (cytat za Polsatem Sport).

Podobnie też napędził się w poprzednim sezonie. Wtedy zaczął dobrze, ale potem znów miał swoje problemy, raz mieścił się w pierwszej dziesiątce, raz zajmował miejsce w trzeciej. W nierównej formie pojechał do Chin. W konkursach indywidualnych igrzysk mu nie poszło, ale w drużynie – wbrew przewidywaniom ekspertów – wraz z kolegami zgarnął złoto. To był jego pierwszy medal igrzysk. Nakręcił go, bo Stefan stanął na podium w sześciu z siedmiu pierwszych konkursów po powrocie do Europy. W tym trzykrotnie triumfował.

Tej zimy jest w zdecydowanie lepszej formie niż przez poprzednie dwie. W Pucharze Świata walczy o podium klasyfikacji generalnej. Dziewięciokrotnie do tej pory stał na podium. Tylko pięć razy wypadł z czołowej „10” zawodów. Sam mówił, że to zasługa tego, że wreszcie nic mu nie doskwierało i mógł normalnie trenować.

W 2017 roku byłem wielkim faworytem. Miałem formę życia. Wszyscy oczekiwali, że tam wygram i się udało. Teraz skaczę dobrze, ale faworytami są Granerud, Kubacki i Lanisek. Potem ja. A za mną jest jeszcze kilku skoczków, którzy mogą wygrać. Jeśli warunki dopiszą, wiem, że mogę skakać daleko. Jestem świetnie przygotowany. Trenowałem naprawdę ciężko i lepiej niż w poprzednich kilku latach. Mam świetną pozycję wyjściową i wiem, co robić. […] Na MŚ zawsze jedzie się po medal. To wielki cel. Ale jeśli nie zdobędę go indywidualnie, ucieszę się też z tych w drużynie – mówił przed mistrzostwami w rozmowie z austriackim Sky Sports.

Na normalnej skoczni po medal nie sięgnął, ale był tego bardzo blisko. Do trzeciego Karla Geigera stracił zaledwie cztery dziesiąte punktu. Do Piotra Żyły – 4.5 pkt. We wczorajszych treningach na dużej skoczni – na której, powiedzmy to sobie od razu, Kraft jest większym faworytem do medalu – był 12., 3. i 7. A to dobre skoki, choć jeszcze bez tego największego błysku. Dziś zajmował 5. i 6. miejsce. Zdaje się powoli rozkręcać.

Kto wie, może Stefan wybuch formy rezerwuje na jutro?

Na co stać polską drużynę?

Wiadomo, że Piotr Żyła – jak już ustaliliśmy – może powalczyć o indywidualny medal na skoczni dużej. Z pewnością zdolny jest to też zrobić Kamil Stoch (najrówniej skaczący z Polaków w środowych seriach treningowych i trzeci zawodnik kwalifikacji), a może i Dawid Kubacki, któremu już odpuścił ból pleców i który świetnie zaprezentował się w dwóch czwartkowych seriach – próbną wygrał, w kwalifikacjach był drugi. Obaj zresztą znaleźli się blisko podium również w konkursie na normalnej skoczni. A teraz zapewne powalczą o medale na skoczni dużej.

Pytanie brzmi: co mogą osiągnąć, gdy ich skoki podliczymy razem, a do tego dorzucimy (najpewniej) Olka Zniszczoła?

Ten ostatni to tutaj – jak się zdaje – klucz do wszelkich tego typu rozważań. Wiadomo, że w skokach jedna gorsza próba może zepsuć wszystko, nawet jeśli pozostałe siedem skoków jest wykonanych znakomicie. Adam Małysz kilkukrotnie się o tym przekonał, bo przez lata – przez słabość kolegów – wielu szans na medale w drużynie nie miał, ale gdy kilka razy było blisko, to Polakom zawsze brakowało jednego czy dwóch skoków na wysokim poziomie.

Traf chciał, że Polacy zaczęli zdobywać medale już po tym, jak skończył karierę. W 2013 roku wpadł brąz mistrzostw świata (częściowo zawdzięczany Thomasowi Morgensternowi, który zauważył błąd sędziów i któremu Piotr Żyła podarował po kilku latach obiecaną za to „flaszkę”). Dwa lata później – już bez pomocy rywala – Polacy znów stanęli na najniższym stopniu podium. Euforia to rok 2017, ze złotym medalem. Ale już w 2019 roku krążka w drużynie zdobyć się nie udało, choć kadrę mieliśmy teoretycznie mocną. Ale słabiej niż zwykle skakał Piotr Żyła, a Stefan Hula z formą, niestety, na mistrzostwa nie dojechał.

Więc jeszcze raz: Olek Zniszczoł może okazać się tu kluczowy, bo o formę pozostałej trójki – w tej chwili – raczej nie mamy się co martwić. A Zniszczoł to nie jest gość, który słynąłby z wielkiej odporności psychicznej, to po pierwsze. Po drugie – nie skakał w konkursie drużynowym od… sezonu 2014/15. W dodatku na sześć drużynówek, w których wziął udział, Polacy tylko raz stali na podium (w sezonie 2011/12). Jasne, to były czasy jeszcze przed tym jak Żyła czy Kubacki weszli na najlepszy poziom. Ale jednak liczby mówią swoje.

Zniszczoł jednak na miejsce w drużynie sobie zapracował. Nie ulega wątpliwości, że pod okiem Thomasa Thurnbichlera się rozwinął, już teraz notuje najlepszy sezon w karierze, ma bowiem w PŚ na koncie 89 punktów. A jego rekord wynosił wcześniej 81 oczek. Od ośmiu konkursów nie wypadł też z najlepszej „30” zawodów. Zaimponował też odpornością psychiczną na treningach, od których zależało, czy wystąpi w konkursie. Skakał wtedy lepiej od Pawła Wąska, a po fakcie sam mówił Interii, że czuł presję.

To nie był zwykły trening. Trzeba było się naprawdę mocno skupić. Do swojego zadania podszedłem rzetelnie i oddawałem skoki na wysokim poziomie. Jestem bardzo zadowolony, bo były powtarzalne – twierdził.

Jeśli Olek przy okazji skoków w drużynie zdoła jeszcze nieco podnieść swój poziom – co zrobił na przykład w dzisiejszej serii próbnej, gdy był wysoko – a liderzy nie zawiodą i będą zgodnie skakać na poziomie, co najmniej, najlepszej „10”, medal powinniśmy mieć wręcz zapewniony. A złoto? O to będzie niesamowicie trudno, ale wcale nie jest niemożliwe do zgarnięcia.

Choć raczej powinniśmy się nastawić na to, że potencjalny brąz już będzie dla nas sukcesem.

Słoweńcy ucieszą miejscowych kibiców?

Kontynuujmy wątek sprzed chwili. O złoto Polakom będzie niesamowicie trudno w dużej mierze dlatego, że rywale nie odpuszczą i są mocni. Niemcy przebudzili się najwidoczniej na najważniejszą imprezę sezonu, bo już na normalnej skoczni wprowadzili dwóch zawodników na podium, a na dużej zdają się wszyscy lądować na poziomie najlepszej “20”. Dobrze skaczą też Austriacy, dowodzeni przez opisywanego już Stefana Krafta, którzy w dzisiejszej serii próbnej mieli czterech skoczków w TOP 13, a w kwalifikacjach było tylko minimalnie gorzej (z kolei słabiej radzą sobie, mimo mocnych liderów, Norwegowie czy Japończycy).

Jednak tym razem w to wszystko mogą wmieszać się też Słoweńcy.

Reprezentanci gospodarzy momentami do maksimum korzystają z tego, że znają skocznie, na których odbywają się mistrzostwa świata. Sęk w tym, że przy okazji konkursu na skoczni normalnej to “maksimum” dało się zaobserwować na treningach i w kwalifikacjach. A w konkursie było już gorzej, tam najlepszy z gospodarzy (Anze Lanisek) wylądował na 9. miejscu. O lokatę niżej był Timi Zajc, a nieco bardziej z tyłu lądowali Lovro Kos (17.) i Ziga Jelar (23.).

We wczorajszych treningach radzili sobie już znacznie lepiej. Jak podał Adam Bucholz na Twitterze, po uśrednieniu wyników z wszystkich trzech skoków, wychodzi, że najlepiej wypadli w środę Zajc (średnio 87.9 punktu) i Lanisek (86.1). Do tego w nieoficjalnej drużynowej klasyfikacji wygrywali I i II trening, gdy zaliczali po cztery skoki. Podobnie było w dzisiejszych kwalifikacjach – wygrał je Timi Zajc, z kolei jego pozostali rodacy zajęli 10. (Domen Prevc), 13. (Anze Lanisek) i 21. (Ziga Jelar) miejsca. Pokazali tym samym, że mogą walczyć o upragniony medal.

Upragniony tym bardziej, że na mistrzostwach świata tylko dwa razy (!) zdobywali do tej pory krążki w drużynie. W obu przypadkach brązowe: w 2011 roku na skoczni dużej i sześć lat wcześniej na normalnej, w jednym z trzech takich konkursów w historii. A poza tym sobie nie radzili.

Nawet w ostatnich latach, gdy świetnie skakał Peter Prevc, a potem dołączyli jego bracia czy wspomniani Zajc i Lanisek, Słoweńcy nadal nie potrafili wedrzeć się na podium. Ba, zwykle byli od tego daleko – w ostatnich pięciu edycjach mistrzostw świata zajmowali odpowiednio: 6., 6., 5., 6. i 5. miejsce. Ani razu nie byli o krok od medalu. Jeśli nie zdobędą go więc w Planicy, całkiem możliwe, że zacznie się mówić o swego rodzaju klątwie.

Już wiadomo, że na pewno będą musieli walczyć o podium bez Petera Prevca. Najbardziej doświadczony z gospodarzy nie skakał w konkursie na skoczni normalnej, ale występował w treningach na dużej. Tyle że w jednym z nich fatalnie upadł przez rozpięte w trakcie lotu wiązanie. Sam poszkodowany zdążył już napisać w social mediach, że nic poważnego się mu nie stało (choć przez dwa tygodnie ma odpoczywać w domu), ale strach, nawet o jego życie, zdecydowanie towarzyszył wszystkim w momencie, gdy uderzał o zeskok.

https://twitter.com/typerpolska/status/1630939215713251329

Mimo wszystko kadra Słoweńców wciąż jest mocna, w miarę równa i powinna pozostać faworytem do drużynowego medalu, a nawet indywidualnych laurów – bo Zajc i Lanisek z pewnością mogą o takie powalczyć. Zwłaszcza pierwszy z nich powinien być jednym z kandydatów do podium, patrząc na jego skoki oddawane w Planicy w środę i czwartek. Ale i Lanisek nie odpuści. To w końcu w tym sezonie skoczek ze ścisłego topu, przez długi czas stawiany w jednym szeregu z Dawidem Kubackim i Halvorem Egnerem Granerudem. W dodatku zna już smak medalu MŚ – dwa lata temu był trzeci na skoczni normalnej.

O indywidualne krążki ostatecznie Słoweńcom może być… łatwiej niż o drużynowe. Bo tak jak u Polaków zagadką jest Aleksander Zniszczoł, tak w kadrze Słowenii nie wiadomo, jak poradzi sobie Ziga Jelar. Ostatnio męczyły go bowiem – jak i Dawida Kubackiego – plecy. Owszem, wydaje się, że wyzdrowiał, ale skacze na poziomie przełomu drugiej i trzeciej dziesiątki, a to może nie wystarczyć. Małą zagadką pozostaje też Domen Prevc, bo to zawodnik, który tak jak potrafi spektakularnie poszybować w jednym skoku, tak w drugim zdolny jest kompletnie zgasnąć.

A Słoweńcy w drużynie marzą zapewne nie tylko o medalu, ale i o złocie, o które będzie im jednak niesamowicie trudno. Głównie dlatego, że swoją siłę demonstrują wspomniani Austriacy (w kwalifikacjach Kraft był 6., Jan Hoerl 7., Daniel Tschofenig 11., a Michael Hayboeck 14.), u Polaków świetnie skacze – nawet mimo gorszego wyniku Żyły w serii kwalifikacyjnej – nasza Wielka Trójka, z kolei w kadrze Niemiec formą imponują Karl Geiger i Andreas Wellinger, a pozostała dwójka (Markus Eisenbichler i Constantin Schmid) skacze w okolicach czołowej “15” konkursu. Czyli wystarczająco dobrze, by przy odpowiednich warunkach powalczyć nawet o triumf w drużynie.

W sobotnim konkursie żadne rozstrzygnięcie nie powinno nas więc ostatecznie zaskoczyć. Miejsca na podium są bowiem trzy, a chętne do ich zajęcia – cztery reprezentacje. Gospodarze są jedną z nich. Czy zdołają przerwać swoją złą passę? Przekonamy się za dwa dni.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Morał po meczu w Kielcach: lepiej grać w piłkę niż szukać rzutów karnych

Paweł Paczul
1
Morał po meczu w Kielcach: lepiej grać w piłkę niż szukać rzutów karnych

Inne sporty

Polecane

Przeliczniki za wiatr wciąż kontrowersyjne. „System nie działa sprawiedliwie”

Jakub Radomski
19
Przeliczniki za wiatr wciąż kontrowersyjne. „System nie działa sprawiedliwie”

Komentarze

6 komentarzy

Loading...