Konstantin Wassiljew to ikona estońskiego futbolu, przyszły rekordzista pod względem występów w reprezentacji kraju (już za dwa mecze!). Dla nas na zawsze jednak pozostanie “Cesarzem”, który bawił się ligą w barwach Jagiellonii Białystok. Jego pokręcone losy wiodą od dzieciństwa w ZSRR do niespodziewanego transferu do Piasta Gliwice, który ni stąd, ni zowąd wykombinował Zdzisław Kręcina. Bajeczne uderzenia z dystansu, walka o tytuł MVP ligi z Vadisem i zsyłka do okręgówki przez Waldemara Fornalika. Oto barwne losy pomocnika z okolic Tallina na polskich boiskach.
Czasem o klasie piłkarza świadczy po prostu jego pseudonim. Nieprzypadkowo to o Ronaldo, a nie o Andrzeju Niedzielanie, mówiono „Fenomeno”. Ten drugi musiał zadowolić się „Wtorkiem”. Poczet przydomków, których dorobił się Konstantin Wassiljew, mówi o nim wiele. W Estonii mówią o nim „Maestro”, jakby był kolegą Andrei Pirlo, albo raczej — z racji pozycji na boisku — nowym wcieleniem Francesco Tottiego. Kumple z Piasta Gliwice przezwali go „Profesorem”, aż w końcu ktoś wpadł na tytuł idealny i pomocnik został „Cesarzem”.
Kostii ten nobliwy przydomek pasuje jak ulał. Laur na jego lokach nie wyglądałby źle, dostojność w ruchach miał od zawsze. Wokół niego roztaczał się wajb owianego legendami weterana boisk, który na stare lata schodzi do okręgówki, gdzie stoi w kółku i rozrzuca piłki z precyzją największych mistrzów dłuta. Różnica była subtelna, mianowicie Wassiljew zachowywał się tak w Ekstraklasie, nie na peryferiach ligowego systemu.
On sam twierdził, że chłodnego spojrzenia i przewidywania ruchów w poszukiwaniu niespodziewanego rozwiązania nauczyły go szachy, w które uwielbia grać. To, żeby na boisku zajmować się tylko pożytecznymi i koniecznymi sprawami, wyciągnął z kolei ze starego, poradzieckiego systemu szkolenia, w którym wpajano mu model zupełnie odmienny od piłki nowoczesnej — że każdy ma swoją rolę, że szkoda sił i czasu na zajmowanie się wszystkim.
Być może dlatego koniec końców zaistniał tylko tam, gdzie mimo upływu lat wciąż było miejsce dla trequartisty rodem z Serie A lat 90. – w Słowenii, Rosji, Polsce czy rodzimej Estonii.
Życzmy jednak każdemu, żeby jego piłkarski konserwatyzm doprowadził go do trzynastu bramek i czternastu asyst w sezonie ligowym Ekstraklasy — jednego z najlepszych indywidualnych wyników, jakiego doświadczyli polscy kibice.
Konstantin Wassiljew w Ekstraklasie – double-double, walka o tytuł, przydomek “Cesarz” [HISTORIA]
Urodził się w Maardu, piętnaście kilometrów od stolicy Estonii. Do tej pory pamięta wizyty w kawiarni „Pingwin” i zajadanie się najlepszymi w Tallinnie lodami przy okazji weekendowych wypadów. Pod nosem miał lokalny stadion, na którym po prostu kopał, kopał i kopał. Opowiadał nam, że futbol kochało całe Maardu, co mogło zaskakiwać. Wassiljew bowiem przyszedł na świat na dziesięć lat przed wycofaniem się z Estonii wojsk rosyjskich, a obecność intruzów ze wschodu odrzucała lokalsów od futbolu.
Prosta sprawa: nienawidzisz wszystkiego, co kojarzy się z okupantem. Także ich ukochanego sportu.
Aiwar Pohlak, kontrowersyjny prezes estońskiej federacji piłkarskiej, wspominał, że w pierwszych latach istnienia drużyny narodowej, składała się ona głównie z osób z podwójnym paszportem, którym duszą bliżej było do Moskwy niż Tallinna. Z Kostią Wassiljewem jest zresztą podobnie. Sugeruje to już rubryka „imię i nazwisko” w dowodzie. Sam zainteresowany przed laty opowiadał nam historię swojej rodziny i nie ukrywał, jaki ma stosunek do kraju rządzonego przez Władimira Putina.
– Moja mama, Tatiana, pochodziła z Iwanowa w Rosji, przyjechała do Estonii w czasach ZSRR do pracy. Ojciec był rosyjskim żołnierzem, trafił do Estonii na służbę. My o jego wojsku wiele nie gadali, był tylko taki moment, kiedy Estonia chciała się oddzielić, to dostał sygnał, że ma być przygotowanym przez 48 godzin, bo nie wiadomo co będzie – skończyło się spokojnie, żołnierze nie musieli interweniować. Cała moja rodzina pochodzi z Rosji, ale dziś mówię: jestem Rosjaninem, ale myślenie mam już spokojniejsze, bardziej estońskie, zachodnie. Ale serce rosyjskie, wschodnie, gorące.
Z Kręciną mógłbym budować klub – wywiad z Konstantinem Wassiljewem
Po latach Konstantin Wassiljew stał się swoistym łącznikiem między dwoma podzielonymi narodami. W 2011 roku otrzymał tytuł Obywatela Roku, jedno z najważniejszych wyróżnień w kraju. Ichniejsze Ministerstwo Kultury nagradzało nim między innymi Lennarta Meriego, pierwszego prezydenta wyzwolonej Estonii. To, że później otrzymał je człowiek otwarcie demonstrujący swoją rosyjskość, dowodzi klasy Kostii. Gdy pakował gola za golem po pięknych strzałach z dystansu, nikomu nie przeszkadzało jego pochodzenie. Estończykom nie wadzi też to, że zakłada kapitańską opaskę.
Wassiljew w ojczyźnie nie budzi żadnych kontrowersji. Jest wymieniany w gronie najlepszych piłkarzy wszech czasów, oczywiście w skali Tallinna i okolic. Nie zrobił tak wielkiej kariery jak największe ikony – Mart Poom zagrał 138 meczów w Premier League, Ragnar Klavan uzbierał ponad 200 gier w Anglii, Niemczech oraz Włoszech. Od tego duetu odróżnia go jednak rola na boisku. Na tle defensywnych wirtuozów Konstantin wyglądał jak ulepiony z innej gliny. Odznaczał się tym, czym estońscy piłkarze brylowali z rzadka, jeśli w ogóle.
– Technika użytkowa, stałe fragmenty gry, uderzenie z dystansu z obydwu nóg, rozumienie gry — to były jego największe atuty — wymienia Rafał Grzyb, z którym rozmawiamy o jednym z najlepszych epizodów w karierze „Cesarza”, czyli czasach gry dla Jagiellonii Białystok.
Jeśli Kostia wywołuje w ojczyźnie jakieś dyskusje, to raczej dlatego, że miejscowi zastanawiają się, czy zrobił karierę adekwatną do umiejętności. Poom i Klavan posmakowali pięciu najlepszych lig w Europie. Dla Wassiljewa największym prestiżem okazała się rosyjska ekstraklasa, w której i tak nie grał dla ulubieńców Moskwy czy rywalizującej ze stołecznymi klubami gazowej potęgi z St. Petersburga.
Z Estonii wyjechał za późno, Czerczesow ubolewał, że nie jest bandytą
Już na starcie stracił sporo czasu. Na naszych łamach narzekał, że wezwano go do wojska w najgorszym możliwym momencie, przed turniejem mistrzowskim dla eksczłonków Związku Radzieckiego. Tam można było zwrócić na siebie uwagę możnych rosyjskich klubów. Młody Wassiljew zamiast tego poszedł w kamasze, spędził tydzień na ekstremalnym obozie w lesie. Był początek marca, pod ciężkimi butami chlupała woda, którą przykrywał jeszcze śnieg. Kostia siedział między drzewami i zastanawiał się nad sensem życia. Tamten wypad nazwał później „grą w wojnę”.
Po powrocie z wojskowej eskapady Wassiljew dalej był liderem Levadii Tallinn, ale zaczynał mieć tego dość. W ojczyźnie zdobywał mistrzowskie tytuły, strzelał po dziewięć bramek na sezon — a w rekordowym roku nawet osiemnaście! — grał przeciwko Newcastle w eliminacjach europejskich pucharów. Liczył jednak na więcej, nie chciał utkwić w mizernych rozgrywkach jak większość jego kolegów. Wdał się w konflikt z zarządem, który jego zdaniem nieudolnie próbował go sprzedać. Otrzymał srogą karę.
– Nie chciałem podpisać nowego kontraktu, mówiłem: „Trzy sezony nie potrafiliście mnie sprzedać, mam 23 lata, muszę iść dalej”, więc zaczęli mnie szantażować. Zdegradowali mnie do trzeciej drużyny, do kompletnych amatorów. W międzyczasie trafiła się kontuzja. Gdy miałem kartę na ręku, by tak rzec, nie miałem za dobrej karty przetargowej. W klubie zrobili co mogli, żebym był bez formy — opowiadał nam pomocnik.
Gdy pojawiła się oferta ze Słowenii, nie wybrzydzał. Była najlepszym, na co mógł liczyć, nawet jeśli trafił do klubu walczącego o utrzymanie. W Nafcie Lendawa notował dwucyfrowe liczby w rubryce „asysty”, trafił do krajowego potentata — NK Koper i został wybrany jednym z najlepszych piłkarzy w lidze. Jego transfer do Amkara Perm za milion euro był wydarzeniem, choć on sam wątpił, że Rosjanie zapłacili za niego takie pieniądze.
– Milion euro? Tak mówią. Ja nigdy tego miliona nie widziałem — puszczał oczko Wassiljew.
Rosja wydawała się dla niego spełnieniem marzeń. Druga ojczyzna, solidna liga. Okazja, żeby pograć i zarobić. W tamtym okresie Kostia był już etatowym kadrowiczem i przede wszystkim najlepiej zarabiającym sportowcem w Estonii. Miał kasować mniej więcej dwieście tysięcy euro. Czasy, w których ekstrawaganckim zakupem była dla niego niebieska, rozkładana kanapa, odeszły w niebyt, ale nie zwariował. Pozwolił sobie na droższy zegarek. Samochód odpuścił, bo w Permie i tak nie dało się jeździć ani parkować.
Marzenia Wassiljewa o podboju ligi rosyjskiej szybko zweryfikowała jednak rzeczywistość. Miał przyzwoite liczby (cztery gole, dziesięć asyst w 63 występach), ale trafił na Stanisława Czerczesowa, który cenił nie tylko walory ofensywne. Kostia opowiadał nam o tym, że filozofia późniejszego trenera Legii Warszawa opierała się na tym, że ani jeden dzień nie może być łatwy, a ani jeden piłkarz nie może być pewny miejsca w składzie. Sam Czerczesow nie potrafił przekonać się do jego roli w zespole.
– To bardzo dobry człowiek… Tylko że dobrzy ludzie nie zajmują się grą w piłkę. Może być doskonałą głową rodziny, świetnym ojcem, ale na boisku czasem też musi być bandytą — mówił nam szkoleniowiec z Rosji.
Amkar podziękował mu w specyficzny sposób: publicznie wytknięto mu, że jest za stary i zbyt wolny, żeby dalej funkcjonować na takim poziomie. Konstantin Wassiljew znów wpadł w kłopoty, bo rozstanie ogłoszono na samym finiszu okienka transferowego w większości europejskich krajów.
To wtedy na scenę wkroczył Zdzisław Kręcina, który jako pierwszy wpadł na pomysł ściągnięcia „Cesarza” do Polski.
Jak Konstantin Wassiljew trafił do Ekstraklasy? Zdzisław Kręcina i kulisy transferu do Piasta Gliwice
– Piast potrzebował takiego piłkarza, Kręcina miał dobre kontakty i rozeznanie w krajach bałtyckich z czasów pracy jako sekretarz PZPN. Znał język rosyjski i tamtejszy klimat. Później próbował zakontraktować jeszcze jednego reprezentanta Estonii, Aleksandra Dimitrjewa, ale ten nie przeszedł testów. Z Kostą wyszło na jego, to był klasowy piłkarz — opowiada nam Krzysztof Brommer, który w tamtym okresie zajmował się Piastem Gliwice z ramienia redakcji katowickiego „Sportu”.
Nie do końca wiadomo, kto podsunął działaczowi Estończyka, ale Zdzisław Kręcina uwielbiał potem przechwalać się tym, jak fantastycznego piłkarza znalazł. Sam Kostia opowiadał nam, że miał wówczas dwie oferty. Poza Piastem kusiło go Maccabi Petah-Tikwa z Izraela. Szalę na korzyść klubu z Gliwic przechylić miał właśnie Kręcina, który wyjątkowo podpasował Wassiljewowi. Zaimponował mu zaangażowaniem w proces transferowy, obaj stali się wręcz przyjaciółmi.
Wejście do zespołu miał świetne, choć to w rundzie finałowej sezonu najbardziej podkręcił statystyki. Od początku widać było jednak, że facet ma dar do gry w piłkę. Zresztą, o sile i precyzji prawej nogi Konstantina Wassiljewa przekonała się nawet reprezentacja Polski. To on pogrążył Waldemara Fornalika w jego debiucie w roli selekcjonera, gry mocnym strzałem z rzutu wolnego przełamał ręce Wojciecha Szczęsnego.
Konstantin Wassiljew po bramce strzelonej Polakom
Na forum Cracovii do dziś można znaleźć wpis, w którym kibice wspominają, że rzekomo parę miesięcy wcześniej „Pasy” były zainteresowane sprowadzeniem go do Krakowa.
– Taki zawodnik w środku pola to perełka – zachwycał się nim Angel Perez Garcia, ówczesny opiekun „Piastunek”. Komplementów nie szczędził mu także Kamil Wilczek, który rozpływał się nad jego wypieszczonymi, doszlifowanymi niemal do perfekcji podaniami. Zupełnie nie przeszkadzało mu to, że do drużyny wszedł w trakcie sezonu, gdy inni byli już w gazie.
– Nie przepracował okresu przygotowawczego, wszedł z marszu, a i tak miał momenty wskazujące na duży potencjał. Widać było przedsmak tego, co zobaczyliśmy w Jagiellonii, gdzie powierzono mu bardziej ofensywną rolę w drużynie. W Piaście był raczej środkowym pomocnikiem, tam został dziesiątką — wspomina Brommer, który na dowód klasy Wassiljewa przytacza historię ze zgrupowania w Turcji:
– Na obozie Piasta w Turcji siedziałem ze Zdzisławem Kręciną. Kostia się rozgrzewał, wiał bardzo silny wiatr. On podbijał sobie piłkę na kilkadziesiąt metrów do góry i za każdym razem ją gasił. Brał namiary na wiatr i tak ją podbijał, że i tak wracała mu na nogę. To był pokaz tego, jaką ma technikę i zmysł.
W Gliwicach do dziś mogą żałować, że Zdzisław Kręcina mimo swojej obrotności, nie znalazł przy transferze instrukcji obsługi do Estończyka. Być może gdyby Konstantin był ustawiony ciut wyżej, jak w Białymstoku, Piast zyskałby jeszcze więcej? Zyskała jednak Jaga, która wyrwała go ligowemu rywalowi za darmo. Kostia na Śląsku podpisał tylko roczny kontrakt, zarabiał rzekomo ok. 30 tys. zł, co na „Piastunki” i tak było fortuną.
Bardzo szybko okazało się, że Michał Probierz, który sterował wówczas Jagiellonią, doskonale wiedział, co robi. Miał już na Wassiljewa plan, który pozwolił wycisnąć z niego maksa.
Odbierz do 3755 zł na start w Superbet
- Tydzień bez ryzyka: Cashback do 3500 zł
- Freebet 100% od pierwszego depozytu do 200 zł
- Freebet 35 zł tylko z naszym kodem SUPERWESZŁO
- Freebet na aplikację 20 zł
Kod promocyjny
18+ | Graj odpowiedzialnie tylko u legalnych bukmacherów. Obowiązuje regulamin.
Konstantin Wassiljew w Jagiellonii Białystok. Walka o mistrzostwo i rywalizacja z Vadisem
Czterdzieści pięć wypracowanych bramek w dwa sezony, licząc jedynie gole i asysty. Dorobek Konstantina Wassiljewa w Białymstoku jest na tyle imponujący, że Rafał Grzyb rzuca nam bez ogródek:
– Patrząc pod kątem poziomu Jagiellonii był to jeden z najlepszych obcokrajowców. Robił różnicę. Porównałbym go do Jesusa Imaza.
Można mówić, że w ostatnich tygodniach w Jadze, gdy ważyły się losy mistrzowskiego tytułu, to właśnie liczb Estończyka brakowało najbardziej. Nie ma jednak wątpliwości, że to dzięki niemu klub z Podlasia w ogóle w grze o zwycięstwo w lidze się znalazł. Probierz bardzo szybko odkrył, że najlepszym sposobem na wykorzystanie atutów Wassiljewa jest ustawienie go bezpośrednio za plecami napastnika, a nie poziom niżej.
Tam trzeba było odpowiednio zaryglować środek, żeby niedostatki defensywne Kostii nie rzucały się w oczy. Idealnie pasowali do tego Grzyb, Jacek Góralski czy Taras Romaczuk.
Już w pierwszym sezonie w Jagiellonii był autorem największej liczby bramek zza pola karnego. Posyłał śmiertelnie niebezpieczne prostopadłe podania, fantastycznie odpalał ataki. Nie chodzi tylko o to, jak obsługiwał napastnika — jego zagrania bardzo często wykorzystywali skrzydłowi, z którymi funkcjonował tak, jakby znali się od zawsze.
– Jego kontakty z piłką były jakościowe. Z pierwszej piłki potrafił uruchomić boki czy dać napastnikowi sytuację sam na sam. Miał zdrowie do biegania, po prostu wiedział kiedy i w jakich momentach dać z siebie więcej, a kiedy można dać mniej. To też domena dobrych zawodników — uważa Rafał Grzyb.
Z bieganiem bywało o Kostii różnie, ale w jednym z pierwszych spotkań porządnie zawstydził Bartosza Kopacza. Zwiał mu z radaru dwukrotnie, co zakończyło się golem dla Jagi.
– Śmialiśmy się wtedy, że może nie jest zbyt szybki, ale jednak pojedynek biegowy z obrońcą Górnika wygrał — wspomina Grzyb.
Prawdziwą maestrią w wykonaniu Wassiljewa był jednak drugi rok na Podlasiu. Zupełnie nieoczekiwanie zaserwował nam wtedy wyścig o koronę najlepszego piłkarza Ekstraklasy, w którym rzucił rękawicę Vadisowi. Odjidja-Ofoe na jego tle wydawał się zawodnikiem z zupełnie innej bajki. Był lekko zagruzowany, jasne, ale miał na koncie transfer za pięć baniek do Anglii, epizody w reprezentacji Belgii oraz dziesięć gier w Premier League w sezonie poprzedzającym przeprowadzkę do Polski.
Konstantin mógł tylko pomarzyć o takich dokonaniach.
Dzieliło ich niemal wszystko. Estończyk był mistrzem statyki. Doskonale skanował przestrzeń, podawał mądrze i precyzyjnie, cechował go duży spokój. Vadis był bardziej przebojowy. Wassiljew w zasadzie nie dryblował, Odjidja-Ofoe nawijał rywala za rywalem. Pojedynki? Kostia unikał fizycznych starć jak ognia, najlepiej czuł się gdy miał czas i miejsce. Belg zaś szedł w tłum jak buldożer. Nie ma wątpliwości, że piłkarsko był półkę wyżej. Liczbami wcale jednak „Cesarzowi” nie odjechał.
Na koniec to lider Jagiellonii, a nie kozak z Legii, mógł się pochwalić rzadkim wyczynem w postaci double-double, choć to eksgracz Norwich cieszył się z tytułu. Czy wpływ na to miał brak konkretów od Wassiljewa w finałowej rundzie i – przede wszystkim – dlaczego Konstantin nagle się zaciął?
– Drużyny po czasie też widziały, jak gra Kostia i rywale inaczej się do niego nastawiali. Często było tak, że przydzielano mu zawodnika do krycia indywidualnego i brakowało mu swobody grania, było trudniej. Nie miał dobrego dryblingu, szybkości. Bazował na sprycie, technice, wolnej przestrzeni — uważa Rafał Grzyb.
Indywidualnie był to jednak sezon wybitny. W większości rubryk Estończyk mijał się z Vadisem, raz najlepszy był on, raz jego konkurent. W jednym nie miał sobie jednak równych. 49% skuteczności dośrodkowań do dziś jest wynikiem, który przebili tylko dwaj piłkarze: Ricardo Nunes oraz Martin Konczkowski.
Z tym drugim spotkał się zresztą w Piaście Gliwice, gdy zdecydował się na powrót na Śląsk, niespodziewanie opuszczając Podlasie.
Konstantin Wassiljew i powrót do Piasta Gliwice. “Tak, jakby Kamil Grosicki trafił latem do Puszczy Niepołomice”
– Kto miał lepiej ułożoną nogę? – pytamy Konczkowskiego.
– Nie no, Kostia, mimo że liczby w Piaście może go nie broniły. Na treningach potrafił jednak zagrać na nosek. Miał nóżkę ułożoną na bardzo wysokim poziomie — odpowiada.
W 2017 roku doszło do nieco zaskakującej sagi transferowej. Chwilę przed 33. urodzinami rozgorzała potężna burza o Konstantina Wassiljewa. Agnieszka Syczewska z Jagiellonii musiała się gęsto tłumaczyć przed kibicami, że pozwoliła odejść czołowej postaci. Sprawa rozbiła się o długość nowego kontraktu Estończyka.
– Oferta dla Konstantina Wassiljewa była maksem, jeżeli chodzi o nasze możliwości finansowe. Dwa lata plus opcja na trzeci i gwarancja pracy jako trener po zakończeniu kontraktu — pisała na Twitterze działaczka.
Jagiellonia już wcześniej sugerowała, że może dojść do rozstania. Padały hasła o ofertach z Azerbejdżanu czy Kazachstanu, których polski klub nie przelicytuje. Po czasie okazało się, że żadnych zagranicznych zapytań nie było. Wassiljew miał tylko jeden problem: początkowo zaoferowano mu kontrakt na trzy lata, ale z czasem zmieniono zdanie i ostatni rok stał się opcją na przedłużenie.
“Cesarz” spojrzał na temat z ekonomicznego punktu widzenia. W Polsce zarobić mógł więcej niż w ojczyźnie. Gdy pojawiła się kontroferta z Gliwic, gdzie gwarantowano mu najwyższy kontrakt w zespole, który miał obowiązywać aż do 2020 roku, bez wahania zgodził się na powrót do Piasta.
– Gdy zostałem dyrektorem sportowym Piasta Gliwice, miał on ogromne problemy finansowe, był na przedostatnim miejscu w lidze. Drużyna, która dopiero później została wzmocniona Joelem Valencią, Konstantinem Wassiljewem czy Martinem Konczkowskim, uchroniła się jednak przed spadkiem. Ściągnęliśmy Kostię, bo był drugim najlepszym zawodnikiem Ekstraklasy, zaraz po Vadisie Odjidja-Ofoe. To był ogromny sukces klubu — mówi nam Łukasz Piworowicz.
Były dyrektor sportowy Piasta rzuca ciekawym porównaniem.
– To tak, jakby w nadchodzącym oknie transferowym Kamil Grosicki trafił do Korony Kielce, Puszczy Niepołomice czy Radomiaka Radom, żadnemu z tych klubów nic nie ujmując, i z tej perspektywy trzeba oceniać transfer Wassiljewa. Warto pamiętać, że mieliśmy problemy z kontraktowaniem zawodników, braliśmy bardzo tanich piłkarzy, obniżyliśmy wynagrodzenia. Był jeden droższy Wassiljew, ale o kilkadziesiąt procent tańsza kadra pierwszego zespołu jako całość. Wspomniane oszczędności oraz sprzedaż Radosława Murawskiego do Palermo dały możliwość budowy o wiele silniejszego Piasta w kolejnych miesiącach.
Krzysztof Brommer wspomina, jak dużym wydarzeniem dla wszystkich był powrót Wassiljewa.
– To był zastrzyk pozytywnych emocji dla kibiców. Gdybyś był dyrektorem sportowym Piasta, też byś go ściągnął. Fani się tym jarali, zwłaszcza że grał w Piaście, że przychodził po sezonie, w którym był jednym z najlepszych gości w Ekstraklasie. W takim przypadku godzisz się na jego warunki, bo co może się nie udać?
W tamtym momencie faktycznie nikt nie mógł przypuszczać, że odpowiedzią na to pytanie będzie: wszystko. Konstantin Wassiljew przy drugim podejściu do Piasta Gliwice zaliczył najgorszy sezon na polskich boiskach zarówno pod względem minut, jak i liczb. “EkstraStats” wylicza, że i tak tylko czterech zawodników stworzyło kolegom więcej okazji, “WyScout” dodaje, że nikt nie posłał tylu prostopadłych podań.
Tylko co z tego? Gol, asysta i walka o utrzymanie. Nie tak miało to wyglądać. Jest jednak pewna okoliczność łagodząca — bardzo szybko runął cały plan, który miał przyświecać misji powrotnej Estończyka.
– Dwa czy trzy tygodnie po tym, jak Kostia trafił do klubu, wszystko się pozmieniało – prezes, rada nadzorcza, później trener i cała wizja tego, jak Piast ma funkcjonować i grać w piłkę. To miało duży wpływ na jego dalsze losy w Piaście. Ściągnęliśmy go miesiąc po sezonie, w którym zanotował trzynaście goli i czternaście asyst w Ekstraklasie. W takim czasie nie zapomina się, jak się gra w piłkę. Z całym szacunkiem do wszystkich, którzy oceniali później ten transfer — to tak nie działa. Miał pasować do określonego stylu gry, jego wady miały być ukryte, a zalety uwypuklone. W sytuacji, gdy zespół zaczął grać zupełnie inaczej, stało się dokładnie odwrotnie — tłumaczy nam Piworowicz.
Waldemar Fornalik zesłał Wassiljewa do rezerw. “Wypominał mu bramkę w kadrze”
Wokół „Cesarza” zespół budować chciał Dariusz Wdowczyk. Miało to wyglądać podobnie, jak w Jagiellonii – Radosław Murawski (lub Uros Korun, który wskoczył w jego miejsce po transferze do Palermo) oraz Patryk Dziczek harują w defensywie, Konstantin Wassiljew robi liczby i show z przodu. Waldemar Fornalik, ten sam, którego Estończyk pogrążył w selekcjonerskim debiucie, wymagał jednak pracy od każdego i nie rozdawał przywilejów. Kostia szybko tracił na znaczeniu.
– Przy pierwszym spotkaniu z Kostią trener Fornalik wypomniał mu bramkę, którą zdobył z Polską. Żartował, że teraz przynajmniej się to nie zdarzy, bo ma go w drużynie. Nie chcę powiedzieć, że to jakaś złośliwość, ale tamto na pewno go bolało — mówi Brommer.
Nie trzeba jednak doszukiwać się teorii spiskowych, Wassiljew po prostu nie pasował do konceptu nowego trenera. Martin Konczkowski mówi nam:
– W Jagiellonii wszedł na poziom ciężki do powtórzenia. W Piaście na początku nie strzelił dwóch karnych, nie wyszedł mu początek i było ciężej. Inna była też sytuacja, bo tam grał o podium, a u nas o utrzymanie. Jeżeli drużyna gra ofensywnie, o najwyższe cele, to łatwiej robić liczby. Trener Fornalik postawił na drużynę, do utrzymania potrzeba żołnierzy i skuteczności. W ostatnich kolejkach już się nie kombinuje. Kostia miał bardzo wysokie umiejętności, miał też swoje deficyty. Decydowała forma sportowa, na treningach czy meczach nigdy nie kłócił się z trenerem.
W ostatniej kolejce sezonu, w którym Piast Gliwice grał o utrzymanie z Bruk-Bet Termaliką Nieciecza, Wassiljew nie znalazł się nawet na ławce rezerwowych. Najważniejszy mecz oglądał z trybun.
– To najdziwniejsza rzecz, nigdy niewyjaśniona. Na konferencji zapytałem o to trenera Waldemara Fornalika, ale udzielił wymijającej odpowiedzi. Latem, podczas przygotowań, został odsunięty od drużyny. Wtedy trener mówił, że spodziewał się pytań o Wassiljewa, ale też nie do końca odpowiedział dlaczego. Fornalik wymagał, że wszyscy bronią i wszyscy atakują, a Kostia nie pobiegnie, nie odbierze. Joela Valencię tego nauczył — opowiada były dziennikarz „Sportu”.
Sprawa miała swój przykry finał jesienią, gdy Konstantin Wassiljew został przesunięty do zespołu rezerw. Dochodziło do kuriozalnych scen, jak wtedy, gdy dostał powołanie do reprezentacji Estonii i wybiegł na boisko jako kapitan, mimo że na co dzień kopał w okręgówce. Trwało przeciąganie liny. Kostia nie chciał rezygnować z dużych pieniędzy i miał do tego prawo. W końcu ktoś zaoferował mu długi kontrakt, nikogo do tego nie zmuszał.
Piast szukał furtki, żeby pozbyć się „Cesarza” na komfortowych warunkach, ale takowej nie znalazł. Pomocnik uważał na to, co mówi w wywiadach, a w rezerwach grał, jakby nic się nie wydarzyło. Po prostu pokazywał klasę i jakość.
– Cała sprawa z kontraktem została słabo rozwiązana, patrząc na to, jakiej klasy piłkarzem był, jak inteligentny to człowiek. Jeździł na żenujące boiska, pastwiska — opowiada Brommer.
Ostatecznie Konstantin Wassiljew się ugiął, dogadał swoje rozstanie z Piastem Gliwice i wrócił do Estonii. W barwach Flory Tallin zdążył zdobyć cztery mistrzostwa i trzy tytuły najlepszego piłkarza ligi. W czterech z pięciu sezonów zanotował double-double. Regularnie pakuje po dziesięć bramek, raz zanotował aż siedemnaście asyst. Wciąż o nim pamiętamy – kibice Jagiellonii potrafili wybrać się do stolicy Estonii, żeby oklaskiwać go z trybun.
On sam przypomina o sobie, gdy Flora wpada na Legię Warszawa czy Raków Częstochowa w eliminacjach europejskich pucharów. Zawsze odbierze telefon, porozmawia, rzuci hasłem o niegasnącej nadziei na to, że w końcu jego rodacy sprawią nam psikusa.
Pogróżek „Cesarza” się nie obawiamy, choć przy okazji meczów pucharowych — tak jak i przed spotkaniem z Polską, z którego ostatecznie wykluczyła go kontuzja — wraca żart o tym, jak to pięćdziesięcioletni Konstantin Wassiljew strzałem po widłach w ostatniej minucie narobi nam wstydu.
A może to nie dowcip, tylko samospełniająca się przepowiednia? Kto wie, co zdarzy się w ciągu dekady. Pewne jest tylko jedno: że długowieczność Kostii w połączeniu z jego jakością utrzymuje nas w przekonaniu, żeby jeszcze go nie skreślać.
WIĘCEJ O MECZU POLSKA – ESTONIA:
- Estończycy bez tajemnic. „Lewandowski nie jest problemem. Daję sobie z nim radę”
- Ken Kallaste: “Estończycy lubią piłkę, choć mamy kiepskie wyniki”
- Wilk w owczej skórze. Oto prezes estońskiej federacji
- Jak się żyje i gra w Estonii? Opowiada polski kapitan drużyny z Tallinna
SZYMON JANCZYK
fot. FotoPyK, Newspix