Kazimierz Moskal wytrwał w Wiśle Kraków trzy pełne miesiące, choć na konferencji powitalnej słyszał, że rozliczanie po kwartale to skandal i patologia. – Prezes Królewski patrzy na piłkę bardziej przez cyfry, wykresy, ja patrzę na to, jak zespół wygląda na boisku. Dla mnie piłka nożna jest prosta – mówi nam, rozliczając ten okres. Czy jego zespół rozwiązał problemy, które Wisła miała wcześniej? Czego w Krakowie brakuje, żeby sprawy miały się lepiej? Jak budowana była drużyna, czy odbierze jeszcze telefon od Jarosława Królewskiego?
Co się stało z czasem, który według deklaracji sprzed dziesięciu dni miał pan otrzymać?
Trudno mi powiedzieć, nie wiem. Mógłbym zgadywać, domyślać się, tyle. Nie usłyszałem głębszych tez odnośnie do zwolnienia.
Siedział pan obok, gdy prezes Jarosław Królewski mówił, że skandalem jest próba oceniania projektu po kwartale.
Widocznie tak to już jest w sporcie. W polskiej piłce takie rzeczy są na porządku dziennym. Zapewnienia są aktualne dwadzieścia cztery godziny, tydzień, do następnego meczu. Rozumiem, że zagralibyśmy z Chrobrym Głogów, byłby to występ nieudany, ale nawet nie wyszliśmy na boisko, więc ciężko cokolwiek powiedzieć. Nie działo się nic, co zapowiadałoby dojście do takich konkluzji.
Spróbujmy z innej strony. Czy udało się sprostać wszystkim wyzwaniom, jakie pan spotkał w Wiśle?
Wyzwanie samo w sobie było wielkie. Wielu zawodników odeszło, rozegraliśmy dwa sparingi i zaczęliśmy puchary. Kadra nie była pełna, było sporo kontuzji, tuż przed pierwszym meczem wypadł nam Kacper Duda, podstawowy zawodnik i młodzieżowiec. Czasu na trening nie było, zespół dopiero zaczyna się budować. Okres, w którym można pracować w treningu z pełną kadrą, jest dopiero przed tą drużyną.
Trzy transfery przed pierwszym meczem. Dużo, mało?
Nie chcieliśmy się spieszyć, żeby znaleźć najlepszą opcję. Były różnego rodzaju problemy z pozyskaniem zawodników, przeciągała się sprawa Wiktora Biedrzyckiego. Kadra na dwa fronty musi być jakościowa i odpowiednio szeroka, potem trzeba się jeszcze zgrać, co nie jest proste. Między meczami mieliśmy albo przedmeczowe, albo pomeczowe treningi. W takim momencie ciężko coś wypracować.
Liczył pan, ile mieliście normalnych jednostek treningowych?
Normalne jednostki treningowe mieliśmy dopiero w przerwie na reprezentację. W okresie przygotowawczym musieliśmy przestawiać zawodników na różne pozycje, żeby przykryć braki.
Do zmian kadrowych trzeba doliczyć także zmianę dyrektora sportowego. Powinniśmy traktować to jako problem?
Na pewno ma to wpływ, zmiana na takim stanowisku sprawia, że wszystko trzeba zaczynać od nowa. To nie pomogło, nie ułatwiało sprawy.
Słyszałem, że transfery były głównie pana wyborem.
Dostawaliśmy propozycje zawodników, których jesteśmy w stanie ściągnąć, którzy są dostępni. Wśród nich dokonywaliśmy wyboru. Nie było czasu, nie wszystkie zaplanowane transfery, które wyglądały na prawdopodobne, dochodziły do skutku.
Przykłady?
Nie ma sensu, nie chcę wymieniać.
Bez nazwisk, pozycje.
Było kilka pozycji newralgicznych, na których chcieliśmy mieć nowych zawodników jak najszybciej. Nie wszystko zależało od klubu, niektórzy traktowali Wisłę Kraków jako kartę przetargową w rozmowach o nowym kontrakcie.
Środek obrony…
… środek pomocy, cały czas kogoś szukaliśmy. W końcówce udało nam się ściągnąć Jamesa Igbekeme.
Jak pan ocenia grę Wisły Kraków? Uważam, że w dalszym ciągu był problem z przewagą w ostatniej tercji boiska.
Zależy, o jakich meczach mówimy. Jeśli o Kotwicy Kołobrzeg czy Warcie Poznań, to co więcej można zrobić? Jakie lepsze sytuacje wykreować?
Oddawaliście wiele strzałów, ale często sprzed pola karnego.
Gdyby ich nie było, zarzucałoby się nam, że próbujemy wjechać z piłką do bramki. Gdy zespół głęboko się broni, trzeba uderzać z dystansu, żeby zmusić go do wyjścia wyżej. Dorabianie teorii po meczu to świetna praca dla ekspertów w studiu. Mogą błysnąć inteligencją.
Teorii dorabiać nie chcę, ale Wisła w 1. lidze praktycznie cały czas ma problemy, gdy rywal broni się nisko.
Duży problem byłby, gdy za przewagą i byciem lepszym zespołem, nie szły sytuacje, strzały. Pracowaliśmy nad tym, żeby być skuteczniejszym, poprawić jakość, ale to proces, którego nie zbuduje się w trakcie jednego mikrocyklu w przerwie reprezentacyjnej.
Pamiętam pański ŁKS, który podciągnął się w defensywie, zbudował na tym fundament do awansu. Wisła pozwalała jednak na kreowanie dogodnych szans swoim rywalom.
Popełniliśmy wiele indywidualnych błędów, które ciężko jest wyeliminować. Musieliśmy się natrudzić, żeby stworzyć sytuacje, a przeciwnik łatwo zdobywał bramki. Mamy tego świadomość, ale w obronie brakowało ruchów. Albo kontuzje, albo kartki. Grał, kto mógł, niektórzy — jak Bartek Jaroch — nie przepracowali nawet okresu przygotowawczego. Od razu po kontuzji wskoczył do składu.
Wisła Kraków – drużyna, od której odwrócił się los?
Brzmi to tak, jakby miał pan pewność, że Wisła pokonałaby problemy, gdy sytuacja by się unormowała.
Oczywiście, że mam takie zdanie. Gdybym w to nie wierzył, moja praca byłaby bez sensu. Patrzyłem na to, jak gramy, więc wierzyłem.
Tkwiły w panu pomysły na zmiany?
Chcieliśmy coś zmienić. Mieliśmy plan na mecz z Chrobrym Głogów, na zmianę strategii i zmiany, które miały dać nam więcej atutów w ofensywie, ale nie będę tego rozwijał.
Jak wyglądały pańskie relacje z Jarosławem Królewskim? Nie układało się?
Nieprawda. Relacje od początku do końca były takie same. Może nie zażyłe, bo zdawałem sobie sprawę, że zatrudnia trenera, żeby zarządzał zespołem, ale relacje były normalne.
Macie inną wizję futbolu.
Nie wiem, czy inną. Może trochę inaczej patrzymy na to, co się dzieje. Prezes bardziej przez cyfry, wykresy, ja patrzę na to, jak zespół wygląda na boisku. Dla mnie piłka nożna jest prosta. Albo piłkę masz, albo jej nie masz i musisz być na to przygotowany. Wszystkie statystyki są dobre po meczu. Niech pan mi powie, jaki jest efekt tego, że ktoś ma sto kontaktów z piłką, gdy większość gra do boku lub do tyłu?
Wiadomo, że trzeba na nie patrzeć przez pryzmat boiska. Liczba kontaktów ma sens, gdy weźmiemy pod uwagę to, w jakim miejscu one były. Myślę, że takie rzeczy potrafią podpowiedzieć, czy zespół zmierza w dobrą stronę.
Dla kogoś po to one są, żeby móc o czymś rozmawiać.
Może w tym miejscu się rozjeżdżaliście?
Myślę, że głównym powodem zwolnienia są jednak wyniki. Tylko patrzmy na Wisłę w trochę szerszym kontekście. Nie na to, jaka kiedyś była, nie na to, gdzie chcielibyśmy, żeby była, tylko na tu i teraz. W jakim momencie jesteśmy jako klub? Przy wszystkich tych zmianach, meczach pucharowych ma to ogromne znaczenie.
Wiadomo, puchary to historia piękna, ale i trudna dla pierwszoligowca.
Mogę sobie coś zarzucić w kontekście meczu z Cercle Brugge. Plan był taki, że do przerwy gramy najsilniejszym składem i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Jeśli będziemy przegrywać, jeśli będzie remis, robimy zmiany, że podstawowi zawodnicy odpoczęli przed ligą. Wynik i mecz układały się tak, że czułem, że możemy powalczyć, spróbować. Biorę na siebie, że nie dokonałem zmian, że chciałem awansować. Może trzeba było być wyrachowanym i powiedzieć sobie, że po 1:6 nie miałem szans, ale zawsze chcę grać o zwycięstwo niezależnie od tego.
Kibice zarzucali w rozmowie z Jarosławem Królewskim, że zespół stara się i gra w Europie, ale w Polsce niekoniecznie.
Kibic oczekuje zwycięstw w każdym klubie. Od wielkiego klubu, jakim jest Wisła, każdy ma równie wielkie wymagania. Nie dziwi mnie reakcja kibiców, aczkolwiek jeśli chodzi o mecz z Wartą, nie wiem, co moglibyśmy zawodnikom zarzucić. Dawno nie widziałem drużyny grającej tak, jak Wisła w pierwszej połowie meczu z Wartą. Kibic oczekuje jasnych odpowiedzi, ale nie zawsze tak się da. Na wynik składa się wiele rzeczy, nie da się nazwać jednego problemu. Chociaż patrząc na dziś, chyba się da. Problemem byłem ja.
Najłatwiej jest wymienić trenera i myśleć, że to pomoże.
Czasami wydaje mi się, że tak to działa.
Czego innego potrzebuje Wisła? Czego jej brakuje?
Czasu. Nie mieliśmy gotowej kadry ani czasu, żeby ją ze sobą zgrać, popracować. Zespół musi działać razem, muszą pojawić się automatyzmu, można to wypracować tylko czasem.
Czyli powinniśmy zacząć od góry, od tego jak klub jest zarządzany?
Nie, właśnie od dołu. Niech nikt sobie nie myśli, że za wynik odpowiedzialni są zawodnicy, trenerzy i nikt więcej. Pracuje na niego cały klub, każdy przyczynia się do tego, jak zespół wygląda. Powinniśmy budować struktury, żeby niepowodzenia nie powodowały, że wszystko się rozjedzie. Za czasów pana Bogusława Cupiała padło, żebyśmy awansowali do Ligi Mistrzów, to zbudujemy akademię. Nie, najpierw budujmy podstawy, potem myślmy o tym, co dalej.
Wierzy pan, że Wisła przy obecnym zarządzaniu pójdzie we właściwym kierunku?
Czy wierzę… Jeśli zmiany będą mądre, jeśli trenerzy dostaną czas, to potencjał jest olbrzymi.
No właśnie, jeśli. Od paru lat potencjał i rzeczywistość się rozmijają.
Nic więcej nie mogę dodać. Wróżką nie jestem, wierzę w systematyczną pracę, tyle. Nigdy nie ma tyle czasu, ile chciałoby się mieć, ale tylko cierpliwość i praca pozwalają do czegoś dojść. Wszyscy spodziewaliśmy się więcej, ale niech wszyscy, którzy krytykują, spojrzą na to, co było, a co jest.
Pakuje się pan, żeby ruszyć w Bieszczady, czy emocje trochę puściły?
W takich momentach mam różne myśli. Jutro rano będzie najgorzej, tak mi się wydaje. Potrzebuję troszkę spokoju.
Będzie żal czy złość?
Żal, bo Wisła Kraków to dla mnie klub wyjątkowy. Wywarł największy wpływ na moje życie, przeżyłem tu wiele wspaniałych chwil, które na zawsze będą w moich wspomnieniach.
A telefon od Jarosława Królewskiego pan odbierze?
Prywatnie zawsze odbieram telefony, więc nie widzę problemu. Natomiast myślę, że to mój ostatni raz w Wiśle.
WIĘCEJ O WIŚLE KRAKÓW:
- Słomiany zapał Wisły Kraków. Klub ładnych słówek i pustych zapowiedzi
- Cudowna naprawa. Siedlce jednak przyjmą kibiców Wisły?
fot. Newspix