W chwili, kiedy Max Verstappen został cofnięty na starcie o pięć pól za zignorowanie żółtych flag w trakcie kwalifikacji, oczywistym stało się, że Lewis Hamilton powinien pojechać dziś po zwycięstwo. Holendrowi tak naprawdę zależeć miało od tego momentu na tym, by zminimalizować straty – szybko wyprzedzić rywali, dostać się na drugie miejsce, opcjonalnie spróbować powalczyć o coś więcej. I w sumie tak właśnie ten wyścig wyglądał. Nie znaczy to jednak, że był nudny. Najlepszy dowód? Trzecie miejsce Fernando Alonso. Na podium Hiszpan czekał siedem lat.
Dwa różne starty
Sędziowie decyzję o przesunięciu Verstappena na siódme miejsce podjęli niespełna dwie godziny przed startem. Karę otrzymał też Valtteri Bottas, cofnięty o trzy pola, który wylądował przez to w trzeciej linii, tuż przed Holendrem. Co to oznaczało? Że sytuacja Mercedesa wydawała się wręcz idealna – Hamilton, startujący z pole position, mógł spokojnie ruszyć do przodu, a Max miał przed sobą jego zespołowego kolegę. Niemiecka ekipa mogła liczyć na to, że Fin uprzykrzy życie Verstappenowi.
Ale nie uprzykrzył.
Bottas po bardzo słabym starcie spadł bowiem poza pierwszą dziesiątkę. Verstappen wręcz przeciwnie – już po pierwszej sekwencji zakrętów był czwarty. To był doskonały start, który Holendrowi bardzo pomógł. Po kilku okrążeniach i wyminięciu Estebana Ocona oraz Fernando Alonso, był już na drugim miejscu i mógł liczyć, że przy odrobinie szczęścia powalczy z Lewisem. Tyle że od tego momentu szczęścia nieco mu zabrakło – doznał małych uszkodzeń w bolidzie, prawdopodobnie chodziło o łopatki pod przednim skrzydłem. Jego strata do Hamiltona więc po trochu rosła, bo nie był w stanie jechać odpowiednim tempem – tym bardziej, że zespół zalecił mu unikania krawężników, bo te mogłyby uszkodzenia powiększyć.
Inna sprawa, że żaden z innych kierowców z kłopotów Verstappena i tak nie był w stanie skorzystać, bo ten był w stanie utrzymywać takie tempo, przy którym tylko Lewis mógł z nim rywalizować. Holender spokojnie jechał więc po drugie miejsce, a Brytyjczyk po pierwsze. I obaj mogli jedynie liczy na błąd rywala lub jego zespołu, by coś w tym układzie się zmieniło.
Mercedes nie ryzykuje
Niemiecka ekipa miała dziś w głowie ewidentnie jedno – przede wszystkim niczego nie zepsuć. Dlatego, gdy Vertappen zjechał na pierwszy pit stop, nie chcieli dać mu odrobić ani jednej nadprogramowej sekundy i niemal natychmiast ściągnęli na zmianę opon Hamiltona, który… z taką strategią się nie zgadzał. – Nie ściągajcie mnie zbyt wcześnie na pit-stop. Moje opony są w dobrym stanie – mówił chwilę wcześniej przez radio. A gdy już wyjechał z alei serwisowej, powtórzył, że tak wczesną zmianę opon uważa za błąd.
Inna sprawa, że błędem ta ostrożność zdecydowanie nie była. Końcówka wyścigu pokazała, że u wielu kierowców opony nie wytrzymały, a ich degradacja na katarskim torze była naprawdę spora. Zresztą już przed Grand Prix ostrzeżenia w tej sprawie wysłało do zespołów Pirelli, dostawca opon. A i sam Mercedes przekonał się, że faktycznie nie warto ryzykować – na 33. okrążeniu pękła opona w bolidzie Valtterego Bottasa, który, zgodnie z założeniami zespołu, jechać miał na jeden pit stop. I cała strategia wzięła w łeb, z czego cieszył się zresztą Red Bull. Raz, że Valtteri nie miał już szans dogonić Verstappena, a dwa – austriacki zespół odrabiał punkty w klasyfikacji konstruktorów.
U Hamiltona problemów się jednak nie doczekali. Gdy Max zjechał na drugi pit stop, Lewis do alei serwisowej podążył chwilę później. I trzymał przewagę, wahającą się mniej więcej od siedmiu, do dziesięciu sekund. Pewnym było, że jeśli tylko nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, to Brytyjczyk wygra, a Max dojedzie drugi. Tak też to wszystko się skończyło.
– Wielkie podziękowania dla ludzi, którzy się tu zjawili – mówił Lewis po wyścigu. – Jechaliśmy w Katarze pierwszy raz. Wszystko było dość łatwe, samotnie jechałem na przodzie. Świetna praca zespołu, pit-stopy, dobrze przygotowany samochód. Chciałbym zobaczyć powtórkę wyścigu i to, co działo się za mną. Nie wiem, czemu były takie problemy z oponami. Sam jestem zadowolony z samochodu. Drugie z rzędu zwycięstwo jest świetne na tym etapie sezonu. To znakomita zaliczka przed kolejnymi wyścigami.
– Oczywiście pozycja po kwalifikacjach nie była najlepsza, ale mieliśmy naprawdę dobry start – opowiadał z kolei Vertappen, który zachował osiem punktów przewagi nad Hamiltonem w klasyfikacji generalnej. – Szybko przebiłem się na drugie miejsce. Najszybsze okrążenie też było dobre. Wiedziałem, że w końcówce będzie trudno, ale cały czas walczymy. Ten tor daje dużo frajdy, jest naprawdę szybki. Opony też sobie u nas nieźle poradziły. Czuję się dobrze, będziemy walczyć do samego końca.
Siedem lat czekania
Na jeden pit stop jechał też dziś Fernando Alonso, który mówił nawet, że liczył… na pozycję lidera po pierwszym okrążeniu. Bo startował z założoną miękką mieszanką i oczekiwał, że to może mu pozwolić wyprzedzić na starcie Lewisa Hamiltona. Nie pozwoliło, ale Alonso i tak utrzymywał się w czołówce, choć wkrótce musiał oddać pozycję wicelidera znakomicie jadącemu Verstappenowi. Pozostało mu więc walczyć – zresztą zgodnie z przewidywaniami – o trzecie miejsce. Dla Hiszpana i tak byłby to ogromny sukces. Po raz ostatni na podium stał w 2014 roku, a Alpine regularnie o “pudło” nie walczy.
Choć zdarzają im się doskonałe wyniki. Najlepszy w tym sezonie zanotowali na Węgrzech, gdy Grand Prix wygrał Esteban Ocon. Wtedy doskonale pojechał Alonso, który długo bronił się przed zakusami Lewisa Hamiltona i tym samym ułatwił zespołowemu koledze zadanie. Dziś to on z kolei prosił go za pośrednictwem zespołu, by ten “bronił się jak lew”, gdy atak na wyższe pozycje przypuszczał w końcówce Sergio Perez. To się Oconowi nie udało, Meksykanin wykorzystał bowiem przewagę tempa i spokojnie wyprzedził rywala. A potem zaczął gonić Lando Norrisa i Fernando Alonso.
Gdy ten pierwszy – przez problemy z oponami – zjechał do alei serwisowej, Perez miał przed sobą pusty tor. I sukcesywnie odrabiał straty. W dodatku Fernando musiał dbać o ogumienie, długo jechał bowiem na tym samym komplecie opon, a przypadki innych kierowców pokazały, że w pół sekundy można stracić nadzieje na dobre miejsce. Hiszpanowi pomogła wirtualna neutralizacja, którą zarządzono pod koniec wyścigu, gdy z pobocza ściągano samochód Nicholasa Latifiego (też miał problemy z oponami). Jadąc wolniej, Nando mógł oszczędzać swoje kółka. I gdy neutralizację zakończono, zostało mu tylko jedno okrążenie do wymarzonego i wyczekiwanego podium.
Pozycję utrzymał. A potem mógł świętować i słuchać tłumu skandującego “Nando! Nando!”.
– Niewiarygodna sprawa, siedem lat… Wreszcie się udało. Kilka razy byliśmy blisko, poprzednio szansa była w Soczi. Z Checo było naprawdę blisko, ale się udało. Mieliśmy dobrą niedzielę, Esteban skończył piąty. Od początku planowaliśmy jeden pit stop, ale to nowy wyścig dla wszystkich, nie wiedzieliśmy, jak się ułoży i jaka będzie degradacja opon. Zespół świetnie się spisał. Czekałem na to naprawdę długo. Bardzo się cieszę – mówił Alonso. Dodajmy, że Hiszpan – w pełni zasłużenie – został wybrany kierowcą dnia.
Fot. Newspix