Reklama

Zostały cztery wyścigi. Walka o mistrzostwo F1 wchodzi w decydującą fazę

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

14 listopada 2021, 13:55 • 12 min czytania 3 komentarze

Fani Formuły 1 pięć lat czekali na to, aż ktoś rzuci wyzwanie Lewisowi Hamiltonowi. Jeszcze dłużej – aż zrobi to ktoś, kto nie jeździ w drugim Mercedesie. O tym, że Maxa Verstappena na to stać, wiedzieliśmy od dawna. Musiał tylko (i aż) dostać odpowiedni bolid. W tym roku taki otrzymał. I na cztery wyścigi przed końcem sezonu to on stoi na pole position do zdobycia mistrzostwa. Czy uda mu się po nie sięgnąć?

Zostały cztery wyścigi. Walka o mistrzostwo F1 wchodzi w decydującą fazę

Najciekawszy sezon od lat

Porównują ich rywalizację do tej Senny i Prosta. Może trochę na wyrost, może przez to, że długo czekaliśmy na taki sezon. Faktem jest jednak, że Max Verstappen i Lewis Hamilton zapewniają kibicom emocje, na które ci czekali kilka lat. Od początku ery hybrydowej – a więc 2014 roku – w stawce Formuły 1 niezmiennie rządzi przecież Mercedes. Tylko raz z kimś innym niż Hamilton za kierownicą.

W tym roku jest inaczej. Red Bull dorównał niemieckiej ekipie. I dostaliśmy rywalizację, na którą czekaliśmy, której byliśmy po prostu niesamowicie głodni. Rywalizację, która niemal co wyścig dostarcza czegoś, o czym warto pamiętać.

Bo przecież obaj nie odpuszczają ani na centymetr. W przypadku Maksa tak jest od zawsze. Lewis zmienił swoje podejście w tym sezonie, widząc, że tytuł może wymknąć mu się z rąk. Więcej ryzykuje. Skutek? Obu zdarzają się wypadki. Jak w Silverstone, gdy Hamilton zahaczył tylne koło samochodu Verstappena, a Holender wypadł z trasy i został zabrany do szpitala na rutynowe badania. Lewis ostatecznie – mimo kary – wygrał tamto Grand Prix.

Reklama

Cieszę się, że wszystko ze mną dobrze. Jestem rozczarowany, że wypadłem w ten sposób. Kara [dla Lewisa] nie pomaga nam w żaden sposób i nie wymierza sprawiedliwości wobec niebezpiecznego ruchu, jaki on wykonał. Jego radość i celebracja, gdy byłem jeszcze w szpitalu, było brakiem szacunku i niesportowym zachowaniem – pisał potem Verstappen na Twitterze. Ale dodał też, że nie będzie tego roztrząsać, bo trzeba iść dalej. Naprzód.

Paradoksalnie… tamto Grand Prix można uznać za jedno z najważniejszych w tym sezonie właśnie dla Maxa.

– Dla mnie to kluczowe GP. Max wylądował na bandzie, trafił do szpitala, gdy Lewis świecił triumf w wyścigu. Mimo to Holender był w stanie w kolejnych startach walczyć i sięgać po wygrane. Środek sezonu to często kluczowy moment, nieco paradoksalnie. Mogło się wydawać, ze mimo zaciętej walki czeka nas powtórka z rozrywki i Lewis znów zdobędzie tytuł. A tu nagle Max, poobijany w Wielkiej Brytanii, bez kompleksów ściga i wyprzedza mistrza – mówi Paweł Baran, dziennikarz TVP Sport, zajmujący się Formułą 1.

Silverstone to nie ich jedyny incydent. Był choćby wypadek na Monzy, gdzie żaden nie odpuścił i obaj wylecieli z wyścigu, a Hamiltona przed poważną kontuzją uratował system HALO. Za tamto zderzenie ukarano Verstappena, choć Holender w żaden sposób nie poczuwał się do winy. – Nie było szans, by Maxowi udał się ten manewr. To albo był błąd w kalkulacjach, albo zamierzone działanie, mające na celu doprowadzenie do kolizji z Lewisem. Max miał przewagę punktową, a to był wyścig, który w teorii wygrać miały Mercedesy – mówił potem Damon Hill, który w 1994 roku stracił szanse na tytuł po kolizji na rzecz z Michaelem Schumacherem. Mistrzem został wtedy… Schumacher. Wygrał jednym punktem.

Reklama

Drobne czy większe incydenty podsycają rywalizację Hamiltona i Verstappena w oczach fanów. Nie tylko wypadki. W USA obaj pościgali się… na drugim treningu, a Max pokazał Lewisowi środkowy palec z bolidu i nazwał go „głupim idiotą”. – Max nie odpuszcza, a Lewis też pokazał, że niczego nie chce mu podarować. Kiedy spotyka się dwóch takich kierowców, o takiej mentalności, dostaje się incydenty – mówił Christian Horner, szef Red Bulla.

Inna sprawa, że i Holender, i Brytyjczyk opowiadają o tym, jak bardzo się szanują. „Co na torze, to na torze. Poza nim zostawiam to wszystko. Mamy do siebie sporo szacunku” mówił Max, a Lewis wielokrotnie powtarzał, jak doskonale jego rywal i Red Bull radzą sobie na torze. – Myślę, że mimo wszystko to bardzo czysta walka – mówił Sebastian Vettel, który kilkukrotnie próbował pokonać Hamiltona, gdy jeździł w barwach Ferrari. Nigdy mu się tu nie udało.

Teraz z boku może obserwować, jak dokonać tego próbuje jego młodszy kolega po fachu.

W Red Bullu robią swoje

Max Verstappen od dawna był uznawany za gościa, który w końcu zdobędzie mistrzowski tytuł. Był najmłodszym kierowcą, który wziął udział w Grand Prix Formuły 1 – przez jego start zmieniono zresztą przepisy, żeby nikt poniżej 18 roku życia nie mógł rywalizować w F1 – a w stajni Red Bulla znajduje się, od kiedy skończył 15 lat. Jego ojciec też jeździł w Formule 1, jego matka miała ponoć spory talent i świetnie radziła sobie za kółkiem.

Przy tym wszystkim Holender ma jedną niezaprzeczalną cechę mistrza – od początku chciał wygrywać. Kiedy jeździł jeszcze w Toro Rosso potrafił nie posłuchać zespołowych poleceń. Pokłócić się z bardziej doświadczonymi kolegami. Nie odpuszczać ani na centymetr. Był nowicjuszem, który nie miał zamiaru pokazać, że boi się jakiejkolwiek rywalizacji. Jeździł agresywnie. Czasami za bardzo, zdarzało się, że kończył przez to poza torem.

Talent miał jednak niezaprzeczalny. – Szybkość, którą prezentuje, wydaje jest naturalna, wręcz zniewalająca. Przez lata jedynym problemem były dla niego popełniane błędy, ponieważ nie miał w pełni dobrego tempa do walki o mistrzostwo, kiedy już znalazł się w Red Bull Racing. Ale i tak, od kiedy Max przybył do F1, był naprawdę szybki, jeździł agresywnie – mówił o nim nie tak dawno Jenson Button, mistrz F1 z 2009 roku.

Przez lata jednak widziano w nim kogoś, kto daje się ponieść emocjom. To się jednak zmieniło i doskonale widać to w tym sezonie. Verstappen rzadko się unosi. Rzadko daje się wytrącić z równowagi. Często za to ryzykuje, ale jeździ na tyle znakomicie – i ma tak dobry bolid – że mu się to opłaca. Dziś już nie ma mowy o drugich miejscach. Maxa interesują tylko zwycięstwa, jeśli w trakcie Grand Prix z rąk wyślizgnie mu się pierwsze miejsce, nie będzie zadowolony z podium.

A wygrywał w tym sezonie już dziewięciokrotnie. O cztery razy więcej niż Hamilton. Mógłby mieć nawet więcej punktów i, być może, wygranych, ale kilkukrotnie miał pecha – jak w Azerbejdżanie, gdy jego opony nie wytrzymały na pięć okrążeń przed końcem wyścigu. Przeszedł jednak nad tym wydarzeniem do porządku dziennego i wygrał następne trzy Grand Prix. To też cecha mistrza.

Max jest bardziej wyluzowany od Lewisa. Lepiej z tej dwójki panuje nad nerwami. Kiedy wygrywa, to na linii mety krótko dziękuje zespołowi przez radio. Nie ma w tym wiele emocji, płaczy czy krzyku. To, jak radzisz sobie z presją, nie zależy od tytułów i doświadczenia, a charakteru i twojej natury. Max to potrafi – mówił Gerhard Berger, kiedyś kierowca F1, dziś szef serii DTM. Christian Horner dodawał za to, że nie widzi w charakterze swojego zawodnika żadnej zmiany. Max zachowuje się tak, jakby wcale nie walczył o mistrzostwo. Niezmiennie jest absolutnie spokojny.

Red Bull zresztą pomaga mu w zachowaniu tego spokoju.

Red Bull przez cały sezon umiejętnie rozwijał konstrukcję. W trakcie sezonu ekipy zmieniają głównie aerodynamikę – sekcje boczne, przednie i tylne skrzydła, które muszą gwarantować mniejszy i większy docisk. Na Monzie – najszybszym torze – ma się pakiet aerodynamiczny z najniższym dociskiem. Tam najważniejsza jest prędkość maksymalna. Odwrotnie jest na przykład w Monako – to wolny tor, gdzie średnia prędkość maksymalna jest niska. Im lepszy docisk, tym mniej tracisz w wolnych zakrętach. Red Bull w tym sezonie niemal pod każdy tor ma idealnie skrojony pakiet. Wątpliwe, by coś złego przytrafiło się im na finiszu – mówi Baran.

Doskonale było to widać choćby przy okazji Grand Prix USA. Odważna strategia austriackiej ekipy – zjazd do pit stopu na dziesiątym okrążeniu – się opłaciła. Zaskoczyli tym Mercedesa, który postanowił poczekać nieco dłużej i tym samym popełnił błąd. Verstappen zyskał prowadzenie i, choć potem stracił je na moment, do mety dojechał pierwszy. Ale podkreślić trzeba, że gdyby kto inny przewodził wyścigowi, Hamilton pewnie by go wyprzedził. Holender doskonale jednak trzymał go w końcówce na minimalny dystans, tak by Brytyjczyk nie mógł skorzystać z DRS-u. W najważniejszych momentach Max jechał perfekcyjnie. I zapisał na swoim koncie jedno z ważniejszych zwycięstw w sezonie. Jego jazdę docenił nawet sam Lewis, przyznając, że Holender był znakomity.

W Meksyku Verstappenowi już na pierwszym zakręcie udało się wyprzedzić oba Mercedesy. Tam znów było widać jego odwagę, pewność siebie, umiejętność podejmowania ryzyka w odpowiednich momentach oraz inteligencję za kierownicą. I ten wielki, niesamowity wręcz spokój. Opóźnienie dohamowania, idealne wejście w łuk. Manewr, którego zapewne nie wykonałby nikt inny w stawce… może oprócz Hamiltona.

Jasne, Mercedesy popełniły tam błąd, przyznawali to nawet ludzie z niemieckiej ekipy. Ale Max ten błąd wykorzystał, a sam żadnego nie popełnił. I dlatego ma 21 punktów przewagi nad Hamiltonem. A co do Lewisa…

Hamilton będzie walczyć do końca

Mercedes dawno nie miał sezonu, w którym popełniłby tyle błędów. Inna sprawa, że od dawna nie miał sezonu, w którym ktoś zagroziłby ich pozycji. Sebastian Vettel przez kilka lat nie był w stanie tego zrobić, a Verstappen jeszcze w poprzednim sezonie nie miał wystarczająco dobrego bolidu. W samym zespole sytuacja też była jasna. Valtteri Bottas niby próbował podgryźć Lewisa Hamiltona, ale – z różnych względów – nie był w stanie tego zrobić i musiał się pogodzić z rolą „dwójki”, co szefostwu ekipy jak najbardziej pasowało.

Nie zrozumcie nas źle – Lewis Hamilton kierowcą jest genialnym. Nikt nie ma zamiaru temu zaprzeczać. Gdyby nie był, nie miałby na koncie siedmiu mistrzostw i mnóstwa innych rekordów. Ale faktem jest, że od 2016 roku nie miał rywala godnego siebie. Aż pojawił się Max w konkurencyjnym bolidzie, a Lewis… zaczął pękać pod presją.

Nie pierwszy raz zresztą. W rywalizacji z Rosbergiem przed pięciu laty właściwie sam pomógł Niemcowi zgarnąć mistrzostwo. Popełnił wtedy sporo błędów, mniej lub bardziej kosztownych. W tym sezonie Lewis – ale i cały Mercedes – też miewają problemy, jakich nie mieli w poprzednich latach. Nawet gdy chodzi o małe rzeczy, bzdury zdawałoby się – jak sprawa ze skrzydłem z piątkowych kwalifikacji, przez które w sprincie Hamilton startował z końca stawki.

Czy to powinno nas dziwić?

– Jeżeli chodzi o Lewisa, to nie jestem zaskoczony. Po tylu latach na topie może pojawić się zmęczenie materiału. Co do Mercedesa, ten sezon jest inny niż poprzednie ze względu na sytuacje transferowe. W poprzednich latach Bottas był kontraktowany na kolejne sezony. Teraz od kilku miesięcy wiadomo, ze pożegna się z teamem. Zeszły z niego presja i ciśnienie – mówi Baran. I dodaje, że trzeba jeszcze zwrócić uwagę na strategię ekipy. – Czy kierowca, który ciągle ma zmieniane silniki – rzekomo przez awarie – będzie chciał dawać z siebie 100% dla teamu, który wkrótce opuści i który nigdy nie dał mu prawdziwej szansy w walce o tytuł? Znamy dobrze słynne komunikaty radiowe „Valtteri, it’s James”. Mercedes skupił się za bardzo na walce o tytuł Lewisa, zapominając o klasyfikacji konstruktorów. Zmieniając silniki Bottasowi sami rzucają się na koniec stawki pozbawiając dobrej zdobyczy punktowej. Zaczynają zjadać własny ogon.

W Mercedesie pojawia się irytacja. Widać to było wczoraj, w wybuchu Toto Wolffa po sprincie kwalifikacyjnym, gdy zdawał się sugerować, że świat jest przeciwko nim. Ale widać też, że Hamilton wciąż nie odpuszcza, bo przecież ten właśnie sprint przejechał genialnie, demonstrując swoje umiejętności i możliwości bolidu. To był sygnał, że wciąż będzie groźny. Sęk w tym, że jego sytuacja jest trudna i dobrze wiedzą o tym w niemieckiej ekipie. – Nie możemy pozwolić sobie na najmniejszy błąd – mówił Wolff.

Hamilton z kolei podkreśla – co można uznać za sposób na zdjęcie z siebie presji, a można za szczerość, zdecydujcie sami – że Mercedes mimo wszystko… radzi sobie bardzo dobrze.

Myślę, że ludzie nie doceniają tego, jak dobrze nam idzie, zważywszy na tempo, które Red Bull ma od pierwszego dnia sezonu. Mieliśmy problemy w trakcie przedsezonowych testów, ale udało nam się wygrać pierwsze Grand Prix [po kontrowersjach z przekraczaniem limitów toru – przyp. red.]. Myślę, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Jednak ogółem nie jesteśmy tak szybcy jak oni. Ich tempo jest fenomenalne. Mają w tym roku znakomity bolid, najszybszy w stawce – mówił Brytyjczyk.

Dodawał też, że chciałby zdobyć choć jedno mistrzostwo. Jeśli nie kierowców, to konstruktorów – tam zresztą Mercedes, choć minimalnie, aktualnie przewodzi stawce. I znów, może to sposób na zdjęcie z siebie presji, przed kluczowymi wyścigami w walce o ósme, rekordowe mistrzostwo? Bo aż trudno uwierzyć, że Lewis myśli to, co mówi. – Mistrzostwo konstruktorów jest najważniejsze. Chcę je wygrać, tak samo jak to kierowców. Zespołowe jest jednak ważne dla finansowania, rozwoju i wszystkich ludzi w teamie. Tu nie chodzi o jedną osobę, a o wszystkie wokół. Kluczowe jest dla nas wygranie choć jednego z tych dwóch mistrzostw – mówił.

W klasyfikacji konstruktorów to Mercedes wydaje się być zresztą faworytem. A co z walką o mistrzostwo kierowców?

Cztery wyścigi prawdy

Brazylia. Katar. Arabia Saudyjska. Zjednoczone Emiraty Arabskie. 104 punkty do zdobycia. 21 przewagi. Max Verstappen jest naprawdę blisko zdobycia tytułu. Tym bardziej, że do dzisiejszego wyścigu wystartuje z drugiego miejsca – a wczoraj pokazał, że tempo wyścigowe ma lepsze do Valtterego Bottasa – a Lewis Hamilton z dziesiątego miejsca. Całkiem możliwe, że mistrzem zostanie już w przedostatnim wyścigu – w Arabii Saudyjskiej. Do tego wystarczy mu 26 punktów przewagi po tamtejszym Grand Prix.

Holender wydaje się do tego być w gazie. Choć on sam tak tego nie traktuje.

Nie wierzę w momentum. Musimy dbać o detale w każdym pojedynczym wyścigu. Wszystko może się bardzo szybko zepsuć. Wszystko będzie ekscytujące do samego końca – mówił. I ma rację. Jeden wyścig, w którym nie dojechałby do mety, mógłby zmienić wszystko. Musi się pilnować do samego końca. Ale na to w końcu czekamy.

Jak jest z torami? Trudno powiedzieć. W Brazylii Red Bull powinien mieć przewagę, ale tak naprawdę wynikającą głównie z faktu, że Hamilton startuje z 10. miejsca. A potem? Katar i Arabia Saudyjska to nowe tory, niewiadome. Biorąc jednak pod uwagę, jak znakomicie Red Bull potrafił dostosować się do warunków – możliwe, że i tam sobie poradzi. Eksperci zresztą sugerują, że oba tory powinny im pasować, głównie za sprawą szybkich zakrętów.

Trudno jednak przewidzieć, co stanie się w trakcie tych dwóch wyścigów. I dlatego walka o tytuł może być jeszcze bardziej ekscytująca. Tu wrócić wypadałoby do Senny i Prosta. Toto Wolff sugerował bowiem, że ten, który będzie prowadził, zrobi wszystko, by to prowadzenie utrzymać. Łącznie z wyrzuceniem rywala – i opcjonalnie siebie – z wyścigu.

– Jeśli oni ścigaliby się ze sobą o tytuł w Abu Zabi, to ten z przodu na pewno spróbowałby wykonać to, co robili Senna i Prost w swoich czasach. Co stało się na Monzy? Verstappen wyrzucił Lewisa z wyścigu, bo miał zostać wyprzedzony, co jest w pełni zrozumiałe. Jeśli walczysz o mistrzostwo i widzisz, że ono ucieka, bo rywal może cię wyprzedzić, to co innego możesz zrobić, niż sprawić, by na pewno nie wyprzedził? Widzieliśmy to z Schumacherem i Villeneuvem, a także dwukrotnie z Senną i Prostem.  Nigdy nie wydałbym instrukcji wjechania w kogoś. Jeśli jednak stanie się tak, że w ostatnim wyścigu oni będą walczyć o tytuł i zgarnąć go będzie miał ten z przodu, to będą ścigać się twardo – mówił.

Hamilton i Verstappen twierdzili jednak, że żaden z nich nie chciałby wygrać mistrzostwa w taki sposób. Jeśli już, chcą to zrobić w pełni „legalnie”. A fani chcą, by ta walka trwała do ostatniego wyścigu.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trener Cracovii: W Białymstoku zagraliśmy konsekwentnie, nie mówiłbym o szczęściu

Damian Popilowski
0
Trener Cracovii: W Białymstoku zagraliśmy konsekwentnie, nie mówiłbym o szczęściu
Niemcy

Oficjalnie: Julian Nagelsmann nie dla Bayernu. Niemiec zostaje w reprezentacji

Damian Popilowski
1
Oficjalnie: Julian Nagelsmann nie dla Bayernu. Niemiec zostaje w reprezentacji

Formuła 1

Komentarze

3 komentarze

Loading...