Reklama

Pełno nas, a jakby nikogo nie było. O tragedii Luisa Enrique

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

06 lipca 2021, 15:09 • 12 min czytania 15 komentarzy

Ośrodek Las Rozas. Reprezentacja Hiszpanii w trzydziestopniowym upale przygotowuje się do Euro 2020. Naród wątpi w kadrę. To dalej mocna ekipa, ale już nie potęga. Luis Enrique dolewa oliwy do ognia nie tylko swoimi powołaniami, ale też kolejnymi konfrontacyjnymi wypowiedziami. Euro tuż, tuż, a tu w kadrę La Roja uderza koronawirus. Sergio Busquets i Diego Llorente otrzymują pozytywne wyniki. Sytuacja się komplikuje, Enrique uspokaja, ale nie przekonuje. Dziennikarze dopytują:

– Czy to problem? Może to źle wpłynąć na kadrę? Martwi się pan? 

Luis Enrique odpowiada ze śmiertelnie poważną miną. 

– Miałem w życiu do czynienia z takimi rzeczami, z takimi tragediami, że to jest dziecinnie proste, naprawdę. 

W głowie muszą wybrzmiewać mu słowa, które sam napisał dwa lata temu po śmierci swojej córki: „Xana, będziesz gwiazdą, która prowadzi naszą rodzinę przez całe życie”. Xana była oczkiem w głowie Luisa Enrique. Jej ojciec walczy o złoty medal Mistrzostw Europy. Również dla niej, bo ona, jak nikt, gdyby tylko żyła, cieszyłaby się z jego sukcesu. 

Wulkan energii

Luis Enrique to wulkan energii. Na boisku i poza nim zawsze był narowisty, emocjonalny, impulsywny, aktywny. Niezamykająca się buzia, wymowna gestykulacja, konfrontacyjna mimika. Popularny Lucho upodobał sobie pouczanie dziennikarzy, kolegów, rywali. Wszystkich, którzy mieli inne zdanie niż on i to wcale nie dlatego, że był aż tak bardzo przekonany o swojej nieomylności, a raczej dlatego, że zwyczajnie lubił utarczki słowne i nie tylko. Ot, jego charakter doskonale widać było chociażby wtedy, kiedy w 2002 roku, na Santiago Bernabeu, Zinedine Zidane zdzielił łokciem Carlesa Puyola. Wściekły Enrique wywołał wojnę, regularną bitkę, z której zachował się kultowy obrazek, na którym wściekły Francuz trzyma dłoń między nosem i oczami Hiszpana.

Nic dziwnego, że kiedy Luis Enrique zawiesił buty na kołku, nie bardzo wiedział, co począć z buzującą w jego nogach niewyzwalaną energią. Postanowił, że będzie biegał. Za cel obrał przebiegnięcie maratonu. Przeliczył się. Po czterdziestu pięciu minutach potrzebował fajrantu. Jego stopy puchły w zatrważający sposób. Były przyzwyczajone do piłkarskiej dynamiki. Pięćdziesiąt metrów biegu – stop, przerwa, zwrot. Dziesięć metrów biegu – stop, przerwa, zwrot. I tak w kółko, i tak przez wiele lat. „Maratony to zupełnie coś innego, czterdzieści dwa kilometry biegniesz w jednostajnym tempie”, narzekał. Z czasem wygrała energia.

2005 rok. Maraton w Nowym Jorku. Czas: 3:14:09.

2006 rok. Maraton w Amsterdamie. Czas: 3:00:19.

2007 rok. Maraton we Florencji. Czas: 2:58:08.

W 2007 roku było mu mało. Ćwiczył do triathlonu. Biegał rano, pływał wieczorem, co kilka dni jeździł na rowerze. Narzucił sobie profesjonalny reżim treningowy. Marzyło mu się pokonanie kultowego niemieckiego Ironmana – 3.86 kilometry pływania, 180.25 kilometrów na rowerze, 42.20 kilometry biegu. W ramach przygotowań pokonał dystans wyścigu Quebrantahuesos – 127-kilometrowego startu przez Pireneje. Dużo, bardzo dużo pływał, bo czuł, że w tym aspekcie jest najsłabszy. Udało się, przepłynął/przejeździł/przebiegł Ironmena. Przetrwał kuksańce na pływackim dystansie, najadł się i napoił na rowerze, przełamał ból i apatię podczas maratonu. Czas: 10 godzin, 19 minut, 30 sekund. Miejsce w szóstej setce.

Lucho jest dziwny

Kolejne lata to kolejne Ironmeny.

Za chwilę znowu było mu mało.

Podejmuje się pokonania Maratonu Piasków, wyścigu wytrzymałościowego, który jest odpowiednikiem sześciu maratonów. Sahara. Siedem dni. Ponad 230 kilometrów do pokonania. Jeden dzień odpoczynku w środku imprezy. „Odpoczynek” to też za dużo powiedziane, bo na zdjęciu z namiotu z tamtego dnia Luis Enrique wygląda na kompletnie zmarnowanego. „Brakowało mi rodziny, jej ciepła, żony, dzieci, nie miałem za wiele ochoty do życia”, powie. Pokonanie ultra-maratonu zajęło mu ponad czterdzieści jeden godzin, zajął 301 miejsce. Po wszystkim potrzebował kuracji. Miał popękane, obrzęknięte, napęczniałe ropiejącymi wrzodami stopy.

Kiedy dowiedzieli się o tym telewizyjni hiszpańscy dziennikarze, zrobili o Luisie Enrique materiał, w którym pokazali jego uśmiechniętą żonę, uśmiechnięte dzieci, luksusowe apartamenty na Półwyspie Iberyjskim, drogie samochody i domowe gadżety. Dziwili mu się, że chce mu się ryzykować zdrowie i życie. Tak, życie, bo nie brakowało takich, którzy nie przetrwali Maratonu Piasków. „Jestem dziwny”, odpowiadał Lucho.

Minęło kilka lat i Luis Enrique poważniej zajął się trenowaniem. Nie miał czasu na takie szaleństwa. Trochę narzekał:

– Niewiele robię poza trenowaniem – dziesięć-dwanaście godzin na rowerze tygodniowo, dwa dni biegania, surfingu i siłowni. 

Trenowanie to zajmujące i uzależniające zajęcie. Współcześni szkoleniowcy prześcigają się w licytacjach na pracoholizm. Przez lata modą stały się opowieści o trenerskich geniuszach gimnastykujących się z ramami doby. Ten zaczyna o piątej rano jednego dnia i kończy o pierwszej rano następnego dnia. Tamten nie śpi w nocy, bo analizuje weekendowego rywala. Ten oddycha futbolem, tamten konsumuje piłkę nożną, ten nie jeździ na wakacje, tamten każdą wolną chwilę spędza na taktycznym i intelektualnym samorozwoju. Luis Enrique nie wypisywał się z tego trendu. Wszyscy jego współpracownicy podkreślali, że to tytan pracy. Czy się opłacało? Luis Suarez uważał, że nigdy nie prowadził go lepszy fachowiec. Leo Messi twierdził, że pracował z dwoma najlepszymi szkoleniowcami na świecie – Pepem Guardiolą i właśnie Luisem Enrique.

Enrique lubi zaskakiwać

W Barcelonie wyrósł na wielkiego trenerskiego myśliciela i niezwykle charyzmatyczną postać. Błyszczał tercet Messi-Suarez-Neymar. Barca prezentowała nowoczesny futbol i wygrywała na potęgę. A on – klasycznie dla siebie – promieniował energią. Podejmował niepopularne decyzje. Ściągał presję z piłkarzy, nakładając ją na siebie. Szedł na otwarte wojny z prasą. Lubił być w centrum uwagi. Kiedy poczuł się zmęczony i chciał odejść, to po prostu zakomunikował, że potrzebuje „długiego odpoczynku” i „opuszcza dom”.

Rok później został trenerem reprezentacji Hiszpanii. Pierwsza konferencja to słowa „będziecie zaskoczeni”. Tak zaczyna ktoś, kto gra na własnych zasadach, kto jest pewny swego na tyle, na ile powinien być pewny facet, o którym władze federacji mówiły, że jest jednym możliwym kandydatem do poprowadzenia drużyny La Roja. Enrique zaskoczył powołaniami. Miejsce w kadrze znalazło się dla Marcosa Alonso, Jose Gayi, Inigo Martineza, Diego Llorente, Raula Albiola, Daniego Ceballosa, Suso czy też Alvaro Moraty, a nie znalazło się dla Jordiego Alby, Alvaro Odriozoli, Koke, Javiego Martineza, Marca Bartry, Pablo Sarabii i Pedro.

Szokował. Naprawdę grał na własnych zasadach. Było go pełno. Wszędzie. Opowiadał o swoich pomysłach w szatni, na konferencjach, na briefach, przed meczami i po meczach. Zaczął od trzech zwycięstw. Po sześciu meczach było więcej niż obiecująco.

Xana choruje na raka

I wtedy stała się tragedia.

W marcu 2019 roku zrezygnował z prowadzenia reprezentacji Hiszpanii z przyczyn osobistych. Jego córka Xana chorowała na kostniakomięsaka, z łaciny – osteosarcoma. To nowotwór złośliwy, wywodzący się z tkanki kostnej, zazwyczaj występujący u dzieci i młodzieży w momencie intensywnego rośnięcia. Objawy niekiedy można przeoczyć – ból kości, gorączki, anemie, utrata kilogramów, ogólne osłabienie. To o tyle niebezpieczne, że jest to rzadka odmiana raka i największe prawdopodobieństwo przeżycia inwazyjnej i skomplikowanej terapii jest wtedy, kiedy odpowiednio wcześnie pacjent podejmie się leczenia. A Xana była dzieckiem. Musiała w tej walce liczyć przede wszystkim na innych – na rodziców, na lekarzy, na osoby trzecie.

Xana była oczkiem w głowie Luisa Enrique.

Świat futbolu znał tę dwójkę.

Powodów do świętowania na oczach świata było mnóstwo. Luis Enrique uśmiechał się któregoś razu, że „na fety najbardziej czekają jego dzieci”, choć on sam też euforycznie świętował sukcesy swoje i swoich drużyn, bo do gburów i nudziarzy stanowczo nie należy. „Dzieci” to może za dużo powiedziane. Sira i Pacho, starsza dwójka z trojga potomstwa Luisa Enrique, rzadko pokazywali się wśród konfetti na wysokości murawy. Co innego najmłodsza Xana. Ona za każdym razem promieniała dumą i tylko czekała, aż ojciec podejdzie do specjalnie wyznaczonej na trybunach strefy rodzinnej, żeby przenieść ją w epicentrum radości.

Xana i Luis Enrique

Xana uwielbiała świętować z ojcem

Xanę zawsze ciągnęło do triumfującego ojca. Ten z Barceloną wygrał dwa mistrzostwa Hiszpanii, trzy Puchary Króla, Superpuchar Hiszpanii, Ligę Mistrzów, Superpuchar Europy i Klubowe Mistrzostwa Świata. Dziewięć oddzielnych okazji do fety. Xana czekała na zwycięstwa Luisa, Luis czekał na radość z Xaną. Fotografowie z całego świata lubią takie obrazki.

Luis Enrique trzyma mikrofon. Przemawia, dziękuje, gratuluje. Za nim uszaty puchar za mistrzostwo Hiszpanii i ustawiona w rzędzie oklaskująca drużyna. Obok zwycięskiego szkoleniowca Xana. Wygląda na nieco zdezorientowaną, ale trzyma ojca za rękę, ewidentnie czuje się bezpiecznie.

Inna okazja, wygrany finał Copa del Rey, inny rok. Zabawa w kulminacyjnym momencie na murawie. Czerwone konfetti na murawie. Pełno fotoreporterów na murawie. Piłkarze spacerują ze swoimi dzieciakami, flagami, ściskają się, przybijają piątki. Luis Enrique schyla się, żeby położyć dłonie na stojącym na ziemi pucharze. Między jego rękoma Xana, uśmiechająca się figlarnie i ściskająca w dłoniach miniaturową wersję tego samego trofeum. Mija chwila, ktoś łapie ojca z córką na niezobowiązującej rozmowie na podeście, przy którym kilkanaście minut wcześniej pozwoli piłkarze. Ona chyba pyta, on coś chyba tłumaczy, śmieją się. Codzienność z życia każdej córki i każdego ojca.

Najwięcej publicznych zdjęć zachowało się jednak z berlińskiego finału Ligi Mistrzów. Xana bawiła się na całego. Latała z większą od siebie kilkukrotnie flagą Katalonii, wymachując ją a to na prawo, a to na lewo, a to celując nią w usiłującego ją rozbroić ojca. Ten w pewnym momencie przystanął, założył ręce na biodra i skapitulował. Nie da się wygrać z fantazją dziecka. Ale to tylko chwilowe zwątpienie we własne możliwości, bo zaraz, w rewanżu, Luis Enrique gonił ją z płatkami konfetti i tym razem to on był łowcą, a nie ofiarą. Potem tańczyli, potem ona jeździła po boisku siedząc w pucharze Ligi Mistrzów, potem się zmęczyła i wylądowała na baranach u ojca. To była długa i piękna noc dla wszystkich.

Xana, z obrazków i kliszy, była trochę jak ojciec. Tak samo aktywna, żywa, skora do radości.

Xana umiera

Miała dziewięć lat, kiedy zdiagnozowano u niej nowotwór.

W marcu podjęła leczenie.

Nie rokowała dobrze.

Leczyła się w dwóch bardzo znanych barcelońskich szpitalach – w Sant Joan de Deu i Sant Pau. To piękne, historyczne, nowoczesne gmachy ulokowane w ważnych katalońskich lokacjach. Mnóstwo tam koloru, przestrzeni, jasności, optymizmu. To nie smutne umieralnie. Tak to przynajmniej przedstawiają pacjenci. Luis Enrique i jego żona Elena Cullell zachwalali sobie też opieką, jaką lekarze, pielęgniarki i wolontariusze w tych szpitalach objęli Xanę. Dziewięcioletnia dziewczynka walczyła pięć miesięcy. Rodzice nie ukrywali, że od pewnego momentu najważniejsza stała się nie chemia, nie leczenie, a opieka paliatywna udzielana przez księży. Ma ona na celu pokrzepiać chorego człowieka, dodawać mu otuchy i przypominać o powodach radości z życia, ale też oswajać go z tym, że umieranie jest integralną częścią życia każdego człowieka. Etapem większej historii.

Xana odeszła.

Luis Enrique wydał oświadczenie.

– Xana zmarła w wieku dziewięciu lat. Pięć miesięcy dzielnie walczyła z kostniakomięsakiem. Dziękujemy za wszystkie wyrazy sympatii i miłości. Doceniamy waszą empatię, wasze zrozumienie. Dziękuję również personelowi szpitali Sant Joan de Deu i Sant Pau – za ich oddanie leczeniu. Wszystkim –  lekarzom, pielęgniarkom i wszystkim wolontariuszom. Ze szczególnym wyróżnieniem dla zespołu opieki paliatywnej. Xana, będziemy za tobą bardzo tęsknić. Będziemy cię wspominać każdego dnia naszego życia z nadzieją, że w przyszłości spotkamy cię ponownie. Będziesz gwiazdą, która prowadzi naszą rodzinę przez całe życie.

Odpocznij Xanita.

Xana i Luis Enrique

Kondolencje ze świata

Świat piłki składał kondolencje rodzinie Luisa Enrique.

Leo Messi: – Cała dobra siła tego świata jest teraz z wami.

Gareth Bale: – Niewyobrażalnie smutna wiadomość. Wyrazy wsparcia i wielkiej miłości ode mnie dla całej waszej rodziny.

Sergio Ramos: – Nie ma odpowiednich słów na tę stratę, ale wiedzcie, że macie nas wszystkich za sobą.

Sergio Busquets: – Nie jestem w stanie nic powiedzieć, nic napisać… dużo siły, dużo otuchy dla ciebie i dla twojej rodziny.

Chris Smalling: – Nawet nie zamierzam próbować wyobrazić sobie, jak możecie się czuć, bo to niemożliwe. Jestem myślami z wami, po prostu.

Pedro: – Jestem zrozpaczony, rozbity. Potrzeba wam mnóstwo siły, trzymajcie się silni.

To był sierpień. Żyły tym media. Blanca Tejero Claver, profesorka akademicka i terapeutka kliniczna, mówiła o rodzinie Enrique: – To tyle bólu, tyle cierpienia, tyle nienawiści do świata. Odejście i pochowanie dziecka łamie serca rodzica w stopniu, którego nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić. Dla nich to jest dopiero początek krętej drogi pełnej cierpienia, bólu, goryczy. 

Wiele lat wcześniej Blanca Tejero Claver sama straciła córkę.

Chwaliła Lucho: – Najważniejsza jest miłość, która w jego przypadku została zademonstrowana w najpiękniejszy możliwy sposób, kiedy dla wspierania córki odpuścił stery reprezentacji Hiszpanii. Dobrze zrobił, zostawiając wszystkie rzeczy zawodowe, choć to pewnie nie było łatwe, ponieważ liczyła się tylko najważniejsza rzecz – jego mała dziewczynka, Xana. Poświęcenie się swojej córce ponad wszystko to najpiękniejsza rzecz, jaką możesz zrobić. 

Pełno nas, a jakby nikogo nie było

Zastanawiano się, jak Luis Enrique poradzi sobie z żałobą, ze stratą, ze smutkiem. Czy wróci jeszcze na ławkę trenerską? Czy diametralnie się zmieni? Czy po stracie ukochanej córki będzie w stanie być sobą? Tym samym wulkanem energii, którym był dotychczas? „Pełno nas, a jakby nikogo nie było”, pisał renesansowy poeta Jan Kochanowski w „Trenach” po śmierci swojej córeczki Urszuli. Chyba nie da się znaleźć bardziej aktualnego zdania opisującego te wszystkie wątpliwości.

Luis Enrique zrozumiale milczał.

Nie musiał przemawiać.

Aż do listopada 2019 roku, kiedy wrócił, żeby ponownie objąć stery reprezentacji Hiszpanii.

Czy się zmienił? Nie. Znaczy, wydaje się, że jeszcze bardziej stał się sobą. Potrafi być jeszcze bardziej zasadniczy i kontrowersyjny. Tak jak wtedy, kiedy słowami „nie chcę pracować z nielojalnymi osobami” wyrzucał zastępującego go w kadrze La Roja, dotychczasowego wieloletniego asystenta Roberto Moreno z reprezentacji, przekreślając tym samym nie tylko służbowe relacje, ale też wielką przyjaźń. Albo wtedy, kiedy nie wziął na Euro 2020 nie tylko żadnego piłkarza Realu Madryt, ale też dotychczasowego lidera i kapitana Sergio Ramosa. Potrafi być jeszcze bardziej bezczelny i konfrontacyjny w rozmowach z dziennikarzami. Na pytanie, czy na Euro 2020 widzi jakąkolwiek silniejszą drużynę niż Hiszpania zdecydowanie odpowiedział, że „nie, nie widział”.

Potrafi jeszcze sprawniej budować zespołowy wedle własnego pomysłu. Cały naród krytykuje Alvaro Moratę? Nieistotne, ważne, że Luis Enrique konsekwentnie na niego stawia, bo tak i koniec-kropka. Ludzie mają wątpliwości, co do Unaia Simona? Ten popełnia błędy? Numer jeden, stabilność i koniec-kropka. Marcos Llorente na prawej obronie? A tak, czemu nie? Jordi Alba jednak liderem kadry? Enrique nie jest nieomylny, potrafi przyznać się do błędu. Sergio Busquets niby nie nadąża? Czołowa postać Hiszpanii. Pedri za młody? Gra wszystko, prawie od dechy do dechy. Naturalizowany Aymeric Laporte na środku obrony? Zapraszamy. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że to on jest liderem i gwiazdą tej bandy.

Luis Enrique szefuje kadrze, która jest w półfinale Euro 2020.

Również dlatego, że ostatnie dwa lata nauczyły go, że nie futbol jest najważniejszy w tej całej opowieści.

Tylko, że tym razem, jeśli Hiszpanii uda się pokonać Włochów i wygrać w finale, z Luisem Enrique na murawie nie będzie bawić się Xana. Ona, jak gwiazdka, obserwuje go z góry. A przynajmniej on w to wierzy.

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Patryk Stec
1
Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna
Piłka nożna

Błaszczykowski o aferze zdjęciowej. “Mnie nie pozwoliłoby wewnętrzne ego”

Patryk Stec
7
Błaszczykowski o aferze zdjęciowej. “Mnie nie pozwoliłoby wewnętrzne ego”

Komentarze

15 komentarzy

Loading...