Dortmund ma problem z imigracją i bezpieczeństwem. Nawet lokalsi nie powiedzą, że jest miastem ładnym. W Gelsenkirchen nie ma nic, Niemcy twierdzą, że to najgorsze miasto do życia w ich kraju. Anglicy, którzy nazwali to, co otacza stadion Schalke 04 „kompletnym zadupiem”, przestali zawodzić nad beznadzieją Zagłębia Ruhry i jego najbliższych okolic dopiero, kiedy dotarli do Düsseldorfu. Co prawda szydzili z obiektu, który ich zdaniem przypominał raczej market niż proper football ground, ale metropolia nad Renem skradła ich serca.
Nie byli w tym odosobnieni. Düsseldorf zajmuje dziesiąte miejsce w zestawieniu „Mercer’s Quality of Living”, które klasyfikuje poszczególne miejscowości pod kątem tego, jak dobrze się w nich mieszka. W Düsseldorfie z punktu A do punktu B przemieścisz się w dwadzieścia minut. Pochłoną cię spacery po czystych, bezpiecznych nawet wieczorem parkach, wydasz fortunę na zakupy w ekskluzywnych sklepach przy Konigsallee i obejrzysz paradę najdroższych aut świata, które zaparkowały przy najbardziej reprezentacyjnej ulicy w centrum miasta.
W Düsseldorfie chce się żyć. Podobno od zawsze.
Düsseldorf to jedno z najlepszych niemieckich miast. Dlaczego?
Śledząc osiemnastowieczne zapiski kupców, handlarzy, dygnitarzy i podróżników nie ma co do tego wątpliwości. Wszyscy oni przejeżdżali przez dwa nadreńskie osiedla: Kolonię i Düsseldorf właśnie. Pierwsze budziło w nich zgorszenie. Brud, smród, pospólstwo, szarość i smutek. Minister księcia Saksonii stwierdził nawet, że nie chciałby zostać władcą, gdyby oznaczało to przyjęcie tytułu w tamtejszej katedrze, notabene przybytku, który rozsławił Kolonię na długo przed tym, nim Düsseldorf stał się czymś więcej niż to, co ma w nazwie – wioską przy wpadającej do Renu rzece Duessel.
Sąsiedzka metropolia koiła wstręt tych, którzy zmuszeni byli zatrzymać się w Kolonii. Nad nią się rozpływano: jak pięknie, jak schludnie, jak czysto! Wspaniałe galerie sztuki, biedoty w zasadzie brak. Zero potrzeb.
Między Kolonią, dziś niezaprzeczalnie przyciągającą i piękną, a Duesseldorfem od wieków trwa rywalizacja o miano największej diwy Renu. Przerzucanie się argumentami przybiera różne formy, więcej w tym humoru niż faktycznej nienawiści. Kolejarze z Koeln reklamowali korzystanie z tego środka transportu mówiąc o poświęceniu – tylko dla podróżujących odwiedzają codziennie nielubianego sąsiada.
Duesseldorfczycy, którzy słyną z produkcji musztardy, swego czasu blokowali jej sprzedaż w Kolonii. Tam natomiast wyśmiewano warzone tylko w pięciu tradycyjnych knajpach regionalne piwo Alt – smakuje tak, jak się nazywa (Alt to po niemiecku „stary”)!
W walce czasami stosuje się podstępy. Zoo w Kolonii reklamowało się w Düsseldorfie chwytliwym hasłem: przyjedź i zobacz kolońskie małpy.
Gdy w Kolonii wydano książkę „wszystko, co musisz wiedzieć o Düsseldorfie”, w środku widniały jedynie puste strony. Z biegiem lat rywalizacja przeniosła się też na boiska. Żadne to odwieczne, iskrzące derby, ale ponad pół wieku temu w ich trakcie doszło do nietypowego incydentu – policyjny owczarek niemiecki dopadł do napastnika Fortuny Dietera Woske i próbując dziabnąć go w tyłek, złapał go za portki.
A police dog attempts to relieve Dusseldorf’s Dieter Woske of his shorts during the match v Kolhn, 1959 pic.twitter.com/alunTFp96U
— The Antique Football (@AntiqueFootball) December 16, 2013
Czasami sąsiedzka rywalizacja jest traktowana z podobną powagą także przez ludzi. Kolonia obraża się, że to Düsseldorf wybrano stolicą Nadrenii Północnej-Westfalii. Jest większa, ma sakralny argument w postaci relikwii Trzech Króli, tłumy turystów ściągają na tamtejszy karnawał. Historycznie jest to miasto istotniejsze, ale centralnej metropolii regionu nie wybierała grupa rekonstrukcji historycznej.
Zrobili to Brytyjczycy, tuż po wojnie, i to też kolończyków ubodło. Bo jak to, ktoś obcy rozstrzygnął tak ważną sprawę?
Za Düsseldorfem przemawiała wtedy logika – alianckie bombardowania oszczędziły to miasto w większym stopniu niż słynniejszego sąsiada. Wyspiarze uruchomili tym samym domino rozwoju, które sprawiło, że choć układ sił w porównaniu z pamiętnikami sprzed trzystu lat się nie zmienił, to różnice między miastami są jeszcze bardziej wyraźne.
Bogato, nowocześnie, luksusowo. Tak wygląda Düsseldorf
Düsseldorf jest miastem finansjery i luksusu. Znajdziemy tam blisko dwieście instytucji finansowych i ponad sto agencji ubezpieczeniowych. Siedziby mają tam najwięksi dostawcy usług telekomunikacyjnych, najważniejsze podmioty technologiczne, najlepsze firmy zajmujące się marketingiem oraz reklamą.
Jedna piąta najważniejszych światowych targów odbywa się właśnie tutaj. Tutejszy port lotniczy jest czwartym najbardziej obleganym w Niemczech i trzydziestym pod tym samym względem na świecie. Obsługuje więcej osób niż warszawski Chopin. Przez Düsseldorf przejeżdża tysiąc pociągów dziennie, to największy węzeł komunikacyjny w regionie.
W wielu takich przypadkach pociąga to za sobą niekoniecznie pożądane konsekwencje. Birmingham, które pełni podobną rolę w Anglii, to kolebka gangów i lider wielu zestawień omawiających przestępczość na Wyspach Brytyjskich. Stamtąd po kraju rozchodzą się narkotyki. W Zagłębiu Ruhry w wielu miejscach, na czele z Dortmundem, wieje grozą. Düsseldorf jest jednak jak oaza.
Farid Bang, wychowany w tym mieście gangsta-raper jeden z czołowych przedstawicieli niemieckiej sceny, nawija o swojej okolicy, wymieniając znanych z popkultury szemranych typów. Carlito Brigante, Pablo Escobar, Tony Montana – tak jego zdaniem wygląda Düsseldorf, w którym on sam „zarabia dwadzieścia koła na nielegalnych ruchach”.
Fakty każą jednak brać w nawias te rewelacje i traktować je trochę tak, jak wynurzenia polskich przedstawicieli tego nurtu – jako performance artystyczny. Liczba przestępstw w ciągu dekady spadła, a nie wzrosła, co w tym regionie kraju jest wręcz ewenementem. Problemy się zdarzają, na enklawy imigrantów również tu trafimy, ale obrazki obdrapanych ścian i podejrzanych chłystków w bramach nie są tu normą.
Ulice Dortmundu gonią nazioli i towar. Oto współczense Niemcy [REPORTAŻ]
Formy zorganizowanej przestępczości objawiają się tu inaczej niż w przypadku sąsiednich miast. Jeśli ktoś zgłasza się po działkę, to raczej białe kołnierzyki, a nie przeżarte nałogiem zombie.
Lokalsi bezpieczeństwo łączą z poziomem życia. Stwierdzają, że w Düsseldorfie jest po prostu za drogo dla drobnych rzezimieszków. Cena za metr kwadratowy jest tu wyższa niż w większości miast w Niemczech. Wynajem powierzchni sklepowej na słynnej Koeningsalle jest horrendalnie kosztowny, dostępny jedynie dla największych. Nic dziwnego, że tamtejsze witryny to Cartier, Tiffany & co, Prada, Gucci czy Versace.
Status społeczny mieszkańców miasta świetnie odbija to, jak wyglądają poszczególne jego dzielnice. Koeningsalle zgodnie z nazwą jest wybitnie królewska, choć niegdyś nosiła inne, równie pasujące imię. Dookoła tutejszego kanału rosną kasztany, które przyciągnęły na przejażdżkę króla Fryderyka Wilhelma IV. Na jego głowę nie posypały się jednak kasztany, lecz końskie łajno, którym ciskali w niego niezadowoleni poddani. Władze miasta zlękły się jego gniewu i w geście przeprosin ustalono, że piękny bulwar zostanie nazwany imieniem równie pięknego monarchy.
Dalej mamy pięknie utrzymane i zadbane zabytki, które oddają ducha minionych lat, najdłuższy bar świata, czyli knajpę na knajpie przy samiuśkim Renie oraz futurystyczną MedienHafen, gdzie wyrosły sześćdziesięcio-, siedemdziesięcio- czy nawet osiemdziesięciopiętrowe wieżowce i powyginany kompleks budynków Neuer Zollhof zaprojektowane przez wybitnego architekta polskiego pochodzenia – Franka Owena Gehry’ego.
Budynki w MedienHafen intrygują wyglądem
Nowoczesność bije tam po oczach, ale przybiera formę sztuki, co zachwyca, a nie odpycha. Nic zresztą dziwnego, że ulice Düsseldorfu są jak płótno dla płodnych artystów. Miasto słynie z Kunstakademii, szkoły wyższej sztuk pięknych, w której uczyli się i wykładali geniusze swoich dziedzin, jak Arnold Boecklin, Andreas Achenbach czy Bliny Palermo. Co za tym idzie muzeów, wystaw i ekspozycji jest tutaj dostatek. Na każdym kroku wołają do nas galerie i galeryjki, często z darmowym wejściem, w których można zobaczyć najróżniejsze obrazy, fotografie oraz rzeźby.
Przy takim natężeniu sfer wyższych – od biznesu po sztukę – tutejsze ceny dziwią trochę mniej. Nawet w przypadku takich drobnostek jak taksówki, rzekomo najdroższe w całym kraju. Pytanie tylko: co jest skutkiem, a co przyczyną? Czy Düsseldorf jest bezpieczny, czysty i przyjazny dlatego, że jest drogi, czy może jest drogi dlatego, że jest bezpieczny, czysty i przyjazny?
Wygląda na to, że prawidłową odpowiedzią jest opcja numer dwa. Nad Renem nie zawsze było przecież tak ekskluzywnie, ale że udało się uchronić od degrengolady miasta, nadal zachwyca ono pięknem, które poskutkowało drastycznym wzrostem cen.
Mała Japonia. Co łączy Düsseldorf z Azją?
To, że Düsseldorf jest miastem drogim i bezpiecznym, nie stoi jednak w sprzeczności z jego różnorodnością. Ot, multikulturalizm tego miejsca różni się od tygla biedniejszych metropolii. Dane dotyczące pochodzenia mieszkańców nadreńskiej osady są mocno zaskakujące.
Jedną czwartą mieszkańców miasta stanowią obcokrajowcy.
Blisko połowa jego populacji ma zagraniczne korzenie.
W Dortmundzie trafiliśmy do dzielnicy tureckiej, w Düsseldorfie funkcjonuje „Mała Japonia”. Klimat podobny, choć mniej gangsterski, ale jednak wciąż specyficzny. Gdzie indziej w Europie znajdziemy na ulicach tabliczki z japońskimi nazwami poszczególnych miejsc? Fanem tej części miasta był Karol Niemczycki, który rok temu przeniósł się z Cracovii do ekipy Flingeraner.
– Wchodzisz, a tam same japońskie sklepy, markety, restauracje z ramenem i sushi. Czujesz się, jakbyś wjechał do Japonii, wszyscy kucharze i obsługa to Japończycy – mówi bramkarz, który niedawno znów zmienił klub i trafił do Darmstadt.
Na tym związki Düsseldorfu z Japonią się jednak nie kończą. W całej Europie tylko dwa miasta mogą się pochwalić większą grupą mieszkańców powiązaną z tym krajem. Niemiecka osada jest jednak wyjątkowa, wiąże się z tym dłuższa historia. Pierwsze japońskie firmy zaczęły się tu pojawiać w latach 60., gdy w Tokio szukano wejścia na rynek europejski, otwarcia na świat.
Dwie dekady później Eric Zielke podniósł alarm podobny do tego, który przewija się w mediach teraz i dotyczy Turków. Równoległe społeczności, brak chęci do integracji. Japończycy przyjeżdżali do Düsseldorfu, żyli w swojej małej Japonii i niewiele więcej ich interesowało.
Byli jednak przy tym niegroźni, nienachalni, jakby w ogóle nie istnieli. Niemcy traktowali i traktują ich inaczej niż wiele pozostałych mniejszości. Może i dlatego, że wielu z nich przeprowadza się nad Ren na maksymalnie pięć lat. Podpisują kontrakt z jedną z ponad sześciuset działających w Nadrenii Północnej-Westfalii japońskich firm, przyjeżdżają, pracują, wracają do domu.
Düsseldorf postanowił to wykorzystać. Ciężko mu rywalizować z karnawałem w Kolonii, więc swoją sławną imprezę związał właśnie z przybyszami z Kraju Kwitnącej Wiśni. Dzień Japonii, który organizowany jest w maju lub czerwcu, przyciąga do miasta około miliona turystów, którzy podziwiają pstrokate kimona, pokazy judo, wymyślne wachlarze i zajadają się ichniejszymi przysmakami.
Pokaz kimono podczas dnia Japonii w Düsseldorfie
Nietypową jak na niemieckie standardy mniejszość wykorzystuje również Fortuna.
– Klub ma w kadrze dwóch Japończyków, to dobrze wyglądało wizerunkowo. Zdarzało się, że na treningi przychodziły wycieczki z Japonii, po 20-30 osób, tylko żeby zobaczyć Ao Tanakę, wziąć autograf, zrobić zdjęcie. Tanaka miał też swojego tłumacza w zespole, który przekazywał mu każdą odprawę. Pracował w klubie, ale głównie zajmował się Ao i pozostałymi Japończykami – mówi nam Niemczycki.
Różne źródła twierdzą, że w Düsseldorfie żyją przedstawiciele nawet stu osiemdziesięciu różnych narodowości. To tutaj znajdziemy jedną z najliczniejszych mniejszości żydowskich w Niemczech. Równie często na ulicach można usłyszeć język polski. Zwłaszcza w pobliżu centrum treningowego Fortuny.
Miasto piłkarzy. Dlaczego zawodnicy kochają Düsseldorf? Mieszka tu nawet Xabi Alonso!
Adam Bodzek odbębnił w tym klubie jedenaście lat. Dłuższe lub krótsze przygody z Flingeraner zaliczyli ostatnio Dawid Kownacki, Jakub Piotrowski, Michał Karbownik czy Marcin Kamiński. Łącznie przez klub przewinęło się piętnastu naszych zawodników, a takich z rodzimym paszportem było jeszcze więcej – choćby Dennis Jastrzembski czy Dennis Gorka.
Miasto przyciąga jednak nie tylko polskich piłkarzy i nie tylko piłkarzy Fortuny. Swego czasu Hans-Joachim Watzke wydał wręcz dekret, który zakazywał zawodnikom Borussii Dortmund wprowadzania się tak daleko od Signal Iduna Park. Grzmiał, że to negatywnie odbija się na budowaniu więzi z klubem i w nosie miał wygodę samych zainteresowanych, którym w Düsseldorfie żyło się przyjemniej, spokojniej.
Na trening można stamtąd dojechać w ciągu maksymalnie godziny. Podobnie jak na zajęcia innych klubów, które otaczają miasto położone nad Renem. Ich zawodnicy równie chętnie wybierają wynajęcie mieszkania w tym mieście.
– Düsseldorf nie jest tak duży, jak Kolonia czy Dortmund. To miasto kompaktowe, przejezdne, niezakorkowane. Łatwiej się tutaj mieszka, zostawiasz samochód i bez problemu się po nim poruszasz – mówi nam Kamila Benschop, dziennikarka i prezenterka, która pracuje w miejscowym klubie. W Fortunie dba o aklimatyzację nowych, zagranicznych piłkarzy.
Euro w niemieckiej dziurze, czyli witamy w Gelsenkirchen
Karol Niemczycki tłumaczy, że to złota osoba, skarbnica wiedzy o mieście. Kamila zna jego wszystkie zakamarki, pomaga zawodnikom wybrać mieszkanie, uczy ich języka, prowadzi za rękę przez urzędnicze formalności.
Nasza rozmówczyni pomaga zawodnikom lokalnej dumy, ale nie tylko oni wybierają Düsseldorf na bazę wypadową w Zagłębiu Ruhry. Marcin Borzęcki, dziennikarz Viaplay zajmujący się Bundesligą, odwiedził niedawno to miasto i w ciągu jednego popołudnia trafił na kilka znanych postaci. Przez ulicę przewinęli się Goncalo Pacienca z VfL Bochum czy Manu Kone z Borussii Moenchengladbach.
– Mieszkałem poza centrum, ale nie na zupełnych obrzeżach. Obok mnie, w szeregowym domku, żył kapitan Andre Hoffmann z rodziną. Kawałek dalej mieszkali Nicolas Gavory i Takashi Uchino. Miasto polecał mi Jewhen Konoplanka, który w czasach gry dla Schalke wynajmował tutaj mieszkanie i był zachwycony. Od kolegów słyszałem, że Düsseldorf wybrali także Jonas Omlin, bramkarz Gladbach, i Xabi Alonso – zdradza Niemczycki.
Co przyciąga piłkarzy do tego miejsca? Wielu wskazuje na spokój. W Gelsenkirchen czy Dortmundzie, miastach kibicowsko wybitnie fanatycznych, ciężko się zrelaksować. Twoją gębę zna każdy, więc ani nie wypijesz w spokoju kawy, ani nie skoczysz na zakupy. Inna rzecz, że trzeba też mieć gdzie wyjść, a obydwie metropolie często są żartobliwie podsumowywane: największą atrakcją jest tutaj stadion.
Düsseldorf oferuje więcej. Znacznie więcej.
– Wszyscy zawodnicy Bayeru, Borussii i Schalke przyjeżdżają na zakupy na Koenigsalle, gdzie jest masa sklepów ekskluzywnych marek. Na jednej ulicy masz dziesięć witryn z Roleksami i kolejki przed każdą z nich. Nie jestem akurat osobą, która lubi takie rzeczy, ale jeśli ktoś je lubi, znajdzie tam wszystko. Jestem za to fanem motoryzacji i wiele o mieście mówi to, że na ulicy w centrum miasta spotkasz najnowsze modele każdej marki – tłumaczy polski bramkarz.
Koenigsalle w Duesseldorfie
Kamila Benschop dodaje:
– Wszystko jest tutaj w pobliżu, pod ręką. Możesz iść na luksusowe zakupy, do ekskluzywnych restauracji, na spacer przy rzece. Godzinę drogi stąd jest Holandia. Na arenie Fortuny regularnie odbywają się koncerty, są muzea i teatry, w kinach filmy są wyświetlane w kilku różnych językach. Ciągle coś się dzieje.
Stolica Nadrenii Północnej-Westfalii jest więc jak wielka metropolia w kompaktowej wersji. Oferuje podobną liczbę atrakcji co, przykładowo, Berlin, ale w porównaniu z nim jest tańsza, bezpieczniejsza, piękniejsza. Inna sprawa, że z uwagi na standard życia piłkarze są jedną z niewielu grup społecznych, które na życie w Düsseldorfie w ogóle stać.
Altbier z gulaszem w duesseldorfskiej knajpie
Karol Niemczycki po przeprowadzce do Darmstadt dostrzega, jak mocno inne miejsca odstają cenowo od nadreńskiej metropolii.
– Teraz mieszkam dwadzieścia minut do lotniska we Frankfurcie, skąd można lecieć dokądkolwiek chcesz, więc jest tu stosunkowo drogo. Natomiast w porównaniu z Düsseldorfem… W cenie 60-metrowego mieszkania tam mamy tutaj mały domek z ogródkiem. Gdy pytałem kolegów z mniejszych miejscowości, wychodziło, że w Düsseldorfie jest 30-40% drożej jeśli chodzi o wynajem mieszkania. My się trochę nagimnastykowaliśmy, żeby nie przepłacić. Ostatecznie wybraliśmy zieloną okolicę, z parkiem obok.
Kamila Benschop wskazuje nam najchętniej wybieraną przez zawodników dzielnicę.
– Wielu z nich mieszka w Düsseldorfie, ale popularna jest też miejscowość Meerbusch, która jest trochę spokojniejsza. Stamtąd do centrum jedzie się dziesięć minut. Jest tam wiele willi, które zajmują zawodnicy. Takie mini-Hollywood!
***
W miejscowym slangu powiedzieliby inaczej. Düsseldorf to niebo obok piekła, prawie tak jak jeden z najpopularniejszych przysmaków nadreńskiej kuchni. To miasto przyjemne jak szklanka chłodnego Alta, nalanego prosto z beczki schowanej gdzieś w piwnicy knajpy i browaru Fuechsen. Na okolicę wpływa tak, jak duesseldorfski Kraftwerk wpłynął na muzykę elektroniczną – zapewnia świeżość, nowoczesność, jest wyrwą wśród kominów, pozostałości po ciężkim przemyśle i betonowych płyt.
Jeśli ktoś przywiózł z niemieckich mistrzostw Europy pozytywną pocztówkę, a nie jedynie wspomnienia wiecznie spóźnionych pociągów, fatalnej organizacji, wszechobecnego brudu i zagrożenia, to z pewnością ci, którzy w spędzili chociaż parę godzin w mieście nad Renem.
WIĘCEJ O EURO 2024:
- Frankfurtem rządzi crack. Euro w mieście zombie
- Za wielką Albanię chcą umrzeć nawet dzieci. Bałkańskie upiory EURO [REPORTAŻ]
- Euro w niemieckiej dziurze, czyli witamy w Gelsenkirchen
- Wino, futbol i śpiew. Tak wygląda piłkarska supra z Gruzinami [REPORTAŻ]
- Od Hitlera do papieża. Historia Olympiastadion w Berlinie
- Swój Bask. Jak Nico Williams został Hiszpanem
fot. Newspix, własne