Ależ to było meczycho. Takie z serii “Szkoda, że nie trwało dłużej”. Do ostatniej minuty absolutnie nie można było przewidzieć rozstrzygnięcia, a najlepiej będzie powiedzieć, że obie ekipy mają prawo czuć niezadowolenie.
Na pewno warto pochwalić Wisłę, która wróciła z dalekiej podróży, ale z drugiej strony wciąż nie potrafi przerwać długiej passy meczów bez zwycięstwa.
Błysk Goku, fatalny Colley
Na początku chciało się powiedzieć, że Kamil Broda ma naprawdę dobry tydzień. Najpierw pomógł swojemu zespołowi w Pucharze Polski, broniąc dwa rzuty karne w serii jedenastek z Puszczą, a dzisiaj w pierwszych minutach spotkania z Podbeskidziem popisał się kapitalnym refleksem. Goście wykreowali piękną akcję, wręcz bajeczną jak na standardy 1. ligi. Ale na drodze strzelającego Goku stanął bramkarz Wisły. Dał popis.
Sęk w tym, że kiedy nie popisują się obrońcy “Białej Gwiazdy”, nawet Broda nie jest w stanie wyczarować nie wiadomo czego. Mówimy konkretnie o Josephie Colleyu i jego doskonałej orientacji w terenie. Pamiętacie takie zawody? W lesie, na obozach, w mieście również. Fajna zabawa. Tylko że ze swoją tendencją do zagubienia się Szwed raczej nie byłby w niej asem.
Z tej akcji oczywiście padł gol. Brawa dla Goku, bo tutaj i w różnych innych momentach po prostu unosił się nad boiskiem. Taki piłkarz to skarb dla Podbeskidzia, szczególnie w układance Dariusza Żurawia. Dzisiaj, dzięki skuteczności Bilińskiego, Hiszpan zaliczył siódmą asystę w tym sezonie.
Aha, brawa również dla Colleya, który od teraz może szczycić się mianem autora najlepszej pułapki ofsajdowej w Polsce w tym sezonie. A może nawet w Europie? Sami oceńcie.
Czerwona kartka miała być gwoździem do trumny…
Co najgorsze dla Wisły Kraków, to nie był koniec niekorzystnych wydarzeń. Jeszcze w pierwszej połowie z boiska wyleciał Moltenis i to całkowicie zasłużenie. W sposób brutalny od tyłu wjechał w nogi Milasiusa, choć na początku sędzia główny dał mu jedynie żółtą kartkę. VAR musiał prostować tę sytuację, tak jak trener Sobolewski musiał sobie uświadomić, że nawet plan B czy C po stracie gola trzeba było wyrzucić do kosza.
W drugiej połowie los uśmiechnął się do Wisły Kraków. Markov zrobił stempelek na nodze Łasickiego, za co musiał zostać przyznany rzut karny. Znów przydał się VAR, bo sędzia Arys nie zauważył tego zagrania. Fernandez w roli wykonawcy nie zawiódł. To była kolejna jedenastka w tym sezonie, którą wykorzystał.
… Ale Podbeskidzie postanowiło się sfrajerzyć
Konia z rzędem temu, kto realnie wierzył w podniesienie się Wisły, która była przecież na deskach. A na to się zapowiadało, ba, to po części się nawet wydarzyło, bo w 64. minucie “Biała Gwiazda” wyszła na prowadzenie. Z prezentu obrońcy gości, który stracił piłkę we własnym polu karnym, skorzystał Hugi do spółki z Fernandezem. Podbeskidzie zepsuło sobie dobry wynik na własne życzenie, skomplikowała meczowe realia w dość frajerski sposób.
Ale wcale nie lepiej zachowała się Wisła jakiś czas później. Krakowska defensywa rozstąpiła się jak morze przed Mojżeszem, kiedy gola na 2:2 strzelał Goku. Hiszpan miał między stoperami tyle przestrzeni, że przy dobrym odejściu z piłką przy nodze i kontroli sytuacji był w stanie zmieścić futbolówkę pod nogami Brody. To znów była fajna akcja gości zainicjowana prostopadłym podaniem. To była rzecz, która gorzej wychodziła Wiśle, aczkolwiek w kontekście całokształtu rywalizacji nie miało to wielkiego znaczenia. Wisła – przypominamy, że grająca w dziesiątkę – walczyła o zwycięstwo wszelkimi możliwymi środkami. Jeden z nich, stały fragment gry, po raz kolejny dostarczył jej dzisiaj momentu euforii.
Chwilę po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Rodado uprzedził Bilińskiego, oddał strzał głową w słupek. Piłka odbiła się jednak tak niefortunnie dla Podbeskidzia, że odbita od klatki piersiowej Jarocha wpadła do siatki. Kwintesencja pecha dla jednych i szczęścia dla drugich. Oczywiście nie ma co sprowadzać powrotu Wisły w tym meczu tylko do zasługi szczęścia. Wisła sobie na to zasłużyła, w drugiej połowa spotkania sprawiała wrażenie, że wygrywa przede wszystkim mentalnie…
Niezależnie od wszystkiego – to była kapitalna reklama 1. ligi
Ale znów mamy kolejne “ale”! Ale, bo Wisła Kraków wróciła do punktu wyjścia. Straciła gola na 3:3 po świetnej wrzutce Simonsena do Drzazgi, który okazał się super-zmiennikiem. W tamtejj chwili wszyscy kibice “Białej Gwiazdy” łącznie z piłkarzami mogli pomyśleć o słynnym napisie na koszulce Mario Balotelliego – why always me?
To samo działo się przecież kilka dni temu z Puszczą w Pucharze Polski. Wisła nie potrafi utrzymać wyniku, ma duży problem z defensywą. Okej, wtedy czy dziś końcowy wynik można uznać za pozytyw. Ekipa z Krakowa przegrywała 0:1 i przez ponad połowę meczu grała bez jednego zawodnika. Gdy remis z Podbeskidziem osadzimy w tym kontekście, da się być zadowolonym. Ale i tak jakiś niesmak może pozostać.
Z kolei Podbeskidzie może mieć nieco inne nastroje, bo to starcie powinno po prostu wygrać, a najlepiej zamknąć w pierwszej połowie. Tak się jednak nie stało. Może zabrakło trochę determinacji w kluczowych momentach. Cechy wolicjonalne uratowały dzisiaj Wisłę, nie podopiecznych Dariusza Żurawia.
Wisła Kraków – Podbeskidzie Bielsko-Biała 3:3 (0:1)
Fernandez 51′ i 63′, Jaroch 81′ – Biliński 13′, Goku 71′, Drzazga 91′
WIĘCEJ O WIŚLE KRAKÓW:
Fot. Newspix