Czwartkowa prasa skupia się głównie na meczu Lecha Poznań z Austrią Wiedeń.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Zdaniem Radosława Gilewicza faworytem meczu z Austrią Wiedeń jest Lech Poznań.
Jakub Treć (Przegląd Sportowy Onet): Kto jest według pana faworytem czwartkowego spotkania? Po pierwszej kolejce trudno to jednoznacznie stwierdzić. Austria Wiedeń bezbramkowo zremisowała z Hapoelem Beer Szewa, z kolei Lech przegrał z Villarrealem (3:4), ale poznaniaków można za ten mecz pochwalić.
Radosław Gilewicz (były napastnik Austrii Wiedeń, czterokrotny mistrz Austrii): Lech gra u siebie, więc jest moim zdaniem faworytem. Wiemy, jak jest z wrażeniem w futbolu. Nie zawsze to pozytywne jest później nagrodzone. Lech zagrał dobre spotkanie, w lidze co tydzień trzeba udowadniać swoją wyższość, w pucharach nie ma czasu na błędy. Jeśli frekwencja dopisze, to Lech będzie faworytem, a chcąc wyjść z grupy, musi wygrać.
To widać również po wycenie poszczególnych graczy. Za piłkarzy Lecha przynajmniej w teorii trzeba zapłacić więcej. Patrząc na początek sezonu, oba zespoły z pewnością oczekiwały więcej.
Absolutnie, patrząc na jakość obcokrajowców i całokształt kadry, Lech dysponuje większym potencjałem. Poza tym trzeba sobie powiedzieć, że Austria ma bardzo duże problemy pozasportowe. Nie mówi się tego oficjalnie, ale słyszy się, że mają 60-70 mln euro długu. Dosyć szczęśliwie i zaskakująco dla wszystkich zajęła trzecie miejsce w poprzednim sezonie Bundesligi. Manfred Schmid wykonuje świetną pracę i pod jego wodzą Austria się rozwija. To młody zespół, bo też nie stać ich na sprowadzanie drogich piłkarzy. Ściągnięto głównie zawodników z LASK Linz. Wszystko dzięki znajomościom Jürgena Wernera, który obecnie jest współwłaścicielem Austrii Wiedeń, a wcześniej był w LASK Linz. Warto podkreślić, że do 13 listopada Austria rozegra bodaj 15 spotkań, to duża dawka. Spodziewam się, że schody zaczną się później, bo to dopiero początek sezonu. Zresztą z Lechem może być podobnie.
Michał Skóraś jest odkryciem tego sezonu. Pokazał się w lidze i europejskich pucharach, co docenił selekcjoner reprezentacji.
(…) – Michał miał wszystko. Był techniczny, szybki, miał jakość piłkarską i świetną osobowość. Trzeba podkreślić, że mądrzy rodzice wykonali bardzo dużą pracę. I miał świetne środowisko. Na Górnym Śląsku byliśmy najlepsi, w Polsce też w czołówce, szukaliśmy wyzwań na Zachodzie. Wtedy dużo podpatrywaliśmy w Niemczech i Hiszpanii. Miałem przyjaciół w tym drugim kraju, więc jeździliśmy tam, graliśmy sparingi z miejscowymi drużynami, choćby z Realem Saragossa. Chciałem, żeby chłopcy sprawdzili się z mocną drużyną, nawet wysoko przegrali, ale zobaczyli, do jakiego poziomu mają dążyć. Trenowaliśmy też na boisku, z którego było widać Camp Nou, to działało na wyobraźnię – mówi Włodarek.
W Hiszpanii chłopcy trenowali też z miejscowymi szkoleniowcami, uczyli się „rozumienia gry”, co w Polsce uchodziło wówczas za czarną magię, a i dziś jest rzadkością. Na Półwyspie Iberyjskim już wtedy wiedzieli, że w piłkę gra się głową, że na boisku wygrywa intelekt. I te doświadczenia widać do dziś. Skórasia charakteryzuje to, że jest zawsze „pod grą”, tworzy kolegom opcję podania, myśli szybko, podejmuje dobre decyzje. Wie, kiedy pójść jeden na jednego, a kiedy zagrać do partnera. W czasach, gdy większość polskich trenerów krzyczy do dzieci „nie kiwaj, podaj”, w Jastrzębiu było dokładnie odwrotnie. – Michał miał predyspozycje i miał nakaz gry jeden na jednego. W pewnym momencie robił to tak często, że stracił efektywność. Musieliśmy mu tłumaczyć, że jak wykona o jeden zwód za dużo, to zmarnuje pracę, którą wykonał. Ale nigdy nie zabranialiśmy mu kiwać – mówi Włodarek.
Raków Częstochowa nie rozpamiętuje niepowodzeń. Efektowna rozgromienie Legii Warszawa 4:0 ma być początkiem marszu drużyny Marka Papszuna po mistrzowski tytuł.
Wszyscy w klubie zdają sobie sprawę z tego, że drugie miejsce to za mało, by mieć handicap w europejskich pucharach. W ostatniej rundzie eliminacji trafia się na rywala z gatunku “nie do przejścia”. Slavia czy przed rokiem Gent, choć w Europie są uważane za średnie zespoły, to dla Rakowa wciąż jeszcze przeszkodami nie do sforsowania. Dlatego pod Jasną Górą robią wszystko, aby w końcu sięgnąć po mistrzowski tytuł. Ścieżka awansu do upragnionej fazy grupowej będzie wówczas zdecydowanie łatwiejsza, co najlepiej widać na przykładzie Lecha Poznań.
Kolejnym krokiem na drodze do upragnionego celu będzie sobotni (godz. 17.30) mecz z Radomiakiem, dla którego obecny sezon jest dopiero drugim na boiskach ekstraklasy w XXI wieku. W poprzednich rozgrywkach goście z Radomia postawili Rakowowi trudne warunki, wywożąc z Częstochowy jeden punkt (2:2). Wcześniej, w sezonie 2016/2017 oba kluby rywalizowały zaledwie na trzecim poziomie rozgrywek.
SPORT
Alexander Gorgon z Pogoni Szczecin w austriackich mediach ostrzega przed Lechem Poznań.
– Lech słabo rozpoczął sezon, szybko odpadł z kwalifikacji Ligi Mistrzów, ale później awansował do fazy grupowej Ligi Konferencji i odrabia straty w ekstraklasie. – Dziesiąte miejsce w krajowej lidze nie odzwierciedla siły mistrza Polski. Obecna forma piłkarzy z Poznania jest wysoka, ostatnio spisują się bardzo dobrze. Coraz lepiej grają w obronie, również fizycznie prezentują się wyśmienicie. Generalnie to drużyna, która dobrze czuje się, gdy posiada piłkę – powiedział Alexander Gorgon, cytowany przez agencję prasową APA.
Pradziadek pochodził z Norwegii, on sam ma szwedzkie korzenie, a gra w reprezentacji… Finlandii. Oto sylwetka Richarda Jensena.
Jensen to nie jest typowe fińskie nazwisko. Pochodzi ze szwedzkiej mniejszości, która mieszka w 5,5-milionowej Finlandii. Jego pierwszym językiem jest szwedzki, drugim fiński. Oba uznawane są za oficjalne Finlandii. Szacuje się, że mniejszość szwedzka liczy w tym kraju ok. 380 tys. osób, a dla ćwierć miliona szwedzki to pierwszy język, jak choćby dla Richarda Jensena. – Po fińsku również mówię biegle. W domu pierwszym językiem jest szwedzki. Faktycznie, mój prapradziadek pochodził z Norwegii, stąd nazwisko Jensen, niezbyt typowe w Finlandii – wyjaśnia wszystkie zawiłości świetnie brzmiącym angielskim obrońca Górnika, który biegle – i to świetnie – mówi w kilku językach, bo przecież ostatnie 10 lat spędził z bratem grając w Holandii.
– Szwedzki należy do grupy języków germańskich, więc stosunkowo łatwo było mi się nauczyć mówić po niderlandzku. Co do języka norweskiego, to rozumiem go. Już teraz rozglądam się za kursem nauki języka polskiego. Chciałbym się nauczyć polskiego, bo na pewno dużo łatwiej byłoby mi wtedy tutaj funkcjonować. Jasne, futbol to uniwersalny język, na boisku ze wszystkimi można się porozumieć, ale chciałbym mieć lepszy kontakt z chłopakami w szatni. Mówię też po niemiecku – dodaje.
Rozmowa z Sewerynem Siemianowskim, prezesem Ruchu Chorzów.
Po dziesięciu kolejkach pierwszoligowego sezonu Ruch jest liderem. Dla mnie szok!
– Dla mnie częściowo też, ale spójrzmy na nasze dotychczasowe mecze: praktycznie wszystkie były do wygrania, może oprócz wyjazdu na ŁKS, który nam nie wyszedł! Fajnie, że sportowo jesteśmy w stanie być na 1. miejscu. To przykład, że pieniądze nie grają. Finansowo jesteśmy na szarym końcu, sportowo na razie na topie, ale patrzymy na rzeczywistość z pokorą. To nawet nie 1/3 sezonu, za nami dopiero 10 z 34 kolejek. Miło, że na takim etapie jesteśmy liderem. Dzieje się to, o czym mówiliśmy i o co walczyliśmy – by po prostu godnie reprezentować Ruch w tej lidze. Trzeba dalej trzymać klasę, bo wiadomym jest, że łatwiej wdrapać się na szczyt niż się tam utrzymać. Nie będzie to łatwe zadanie, wiele zespołów jest bardzo konkretnych. Praktycznie każdy może jeszcze zrobić awans, każdy może spaść. Stąpajmy twardo po ziemi, podchodźmy z pełną determinacją do kolejnych meczów, starając się grać jak najlepiej i wygrywać.
Przez głowę przeszła już myśl o ekstraklasie?
– Gdyby człowiek nie miał wyobraźni, to by było źle… To jest cel długofalowy, o którym na pewno trzeba myśleć. Im szybciej to zrobimy – tym lepiej. I tym łatwiej będzie nam pokonywać bieżące „problemy zaległe”, jak je nazywam. Nie jest prosto, od dawna mamy pod górkę, dlatego szanujemy mocno, co jest i staramy się działać tak, by było tylko lepiej.
Czy w tym roku zamkniecie sądowy układ z wierzycielami, na bazie którego macie do spłacenia jeszcze prawie 7 mln złotych długów?
– Wszystko zależy od tego, jak szybko pewne sprawy będą toczyły się w sądzie. Ale w tym roku całkiem się to nie zamknie, część zobowiązań będzie jeszcze nad nami wisiała.
FAKT
Tadeusz Pawłowski potwierdza, że z dawnej świetności Austrii Wiedeń niewiele zostało.
– Po czasach świetności w Austrii Wiedeń pozostały tylko wspomnienia. Dziś to klub, który głównie stawia na młodzież, a budżet ma dwukrotnie mniejszy od Lecha. Dlatego w czwartkowym meczu Ligi Konferencji Europy faworytami będą mistrzowie Polski. Sukcesem gości z Wiednia będzie, jeśli wynik zakręci się koło remisu – mówi Faktowi Tadeusz Pawłowski (69 l.), były napastnik Śląska od blisko czterdziestu lat mieszkający w Austrii.
(…) – W Poznaniu siłą Austrii będzie zespół. Będą chcieli grać szybko, pressingiem zaczynającym się już na połowie Lecha. Kolejorz od początku musi przejąć kontrolę. Wiedeńczycy to głównie młodzież, ale jak to młodzi, nie boją się, grają na fantazji i na pewno nie wolno ich lekceważyć – twierdzi Pawłowski.
SUPER EXPRESS
Patryk Dziczek o swoim powrocie na boisko po dziewiętnastu miesiącach przerwy.
– Przez pierwsze pół roku nie mogłem robić nic – w sensie aktywności sportowej. Przez kolejnych 12 mies. w Pszczynie, pod okiem trenera Michała Puchały, przygotowywałem się od strony fizycznej do powrotu na boisko. Półtora roku bez piłki to sporo, ale zawsze miałem w głowie myśl, że jeszcze na murawę wrócę –tłumaczy wychowanek Piasta.
Kontrakt z Lazio miał obowiązywać do czerwca 2024 r., parę tygodni temu strony dogadały się jednak w sprawie jego rozwiązania. Dziczek, uzyskawszy lekarską zgodę na podjęcie regularnych treningów i udział w meczach, związał się na trzy lata z macierzystym klubem w Gliwicach. A 5 września, w końcówce potyczki Piasta z Miedzią, znów kopnął piłkę w grze o punkty, po 564 dniach przerwy! Kopnął ją bez strachu o życie i zdrowie. – Gdybym miał takie obawy, pewnie trudno byłoby mi wyjść na trening czy mecz –podkreśla pomocnik. Jego spokój udziela się i najbliższym, choć jest to proces powolny. – Wiem, że rodzina – żona, mama, nawet tato, choć jako mężczyzna stara się tego nie pokazywać – wciąż bardzo się o mnie boi, martwi. Mam z tyłu głowy świadomość ich niepokoju – przyznaje Patryk Dziczek.
Radosław Murawski z Lecha o… Rafale Murawskim, który był bohaterem “Kolejorza” w meczu z Austrią Wiedeń sprzed czternastu lat, gdy strzelił gola na wagę awansu w ostatniej minucie dogrywki.
„Super Express”: – Zna pan osobiście Rafała Murawskiego?
Radosław Murawski: – Tak, graliśmy dwa lub trzy razy przeciwko sobie, gdy on był piłkarzem Lecha, a ja występowałem w Piaście. Spotykaliśmy się też podczas imprez i meczów charytatywnych, więc była okazja, żeby się poznać. Natomiast do tej pory wielu kibiców mówi do mnie Rafał. To żadna ujma dla mnie. Podchodzę do tego z dystansem i uśmiechem. Wiadomo, kibic powinien znać mnie z imienia i nazwiska, ale nie mam za złe, jeśli ktoś pomyli imię.
– Łączy was nie tylko to samo nazwisko, pierwsza litera imienia, lecz także ta sama pozycja na boisku.
– Sporo tych podobieństw. Nie nakładam na siebie presji, choć jestem do niej przyzwyczajony. Ale chciałbym zapisać się w historii Lecha. Dobry występ i bramka przeciw Austrii to byłoby coś. Jak tylko będę miał okazję, to postaram się zamienić ją na gola. Oczywiście znam fakty z meczu z Austrią sprzed lat, chociaż nie było mi dane wówczas go oglądać.
Fot. FotoPyK