Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

redakcja

Autor:redakcja

31 marca 2015, 15:07 • 8 min czytania 0 komentarzy

Słyszałem ostatnio fajną historię, powtarzaną przez scoutów w Anglii z ust do ust. Michael Carrick zaprasza na obiad scouta, który go odkrył. Facio dumny idzie pogadać z uznanym już piłkarzem, siada, a Carrick kładzie przed nim torbę.

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

– Co to jest? – pyta scout.
– To prezent ode mnie. Chciałem się odwdzięczyć, że mnie wypatrzyłeś.

W torbie znajduje się 250 tysięcy funtów. Nie wiem, ile Carrick zarabia, całkiem możliwe, że zgarnia taką sumę w 10 dni, ale mimo wszystko ładnie się zachował. Mógł przepuścić w kasynie albo kupić osiemnasty samochód, a dał człowiekowi, od którego wszystko się zaczęło.

W Polsce raz po raz słychać – scouting kuleje. Są oczywiście też głosy przeciwne, bo na przykład śp. Andrzej Czyżniewski mówił, że scoutów jest więcej niż talentów i że całe to szukanie młodych zdolnych przypomina szukanie grzybów w lesie, w którym już wszystko wcześniej wyzbierano. Ale niedobór talentów nie zmienia faktu, że struktura klubów nie przypomina stuktur zachodnich. Tam – scoutów całe mnóstwo, na etatach. Człowiek, który pracował dla Boltonu, mówi: – Było nas dziesięciu, każdy tydzień to mecze, mecze i jeszcze raz mecze.

Jeśli było ich dziesięciu i jeśli tygodniowo mieliby oglądać tylko jeden mecz (a wiadomo, że oglądali znacznie więcej), to byłoby to 520 meczów w roku. Na 520 meczów trzeba dojechać albo dolecieć. Łatwo sobie wyobrazić, o jakich nakładach finansowych mówimy – i to w przypadku na pewno nie topowego, angielskiego klubu.

Reklama

W Sopocie, w hotelu Mera, odbyło się szkolenie scoutingowe IPSO, prowadzone przez Anglików. Drogie, bo 3000 złotych od osoby, ale dobre. Można było się dużo dowiedzieć, wiele faktów zostało przedstawionych w inspirujący sposób, uwydatniono szczegóły, na które często w ogóle nie zwraca się uwagi i wyraźnie pokazano, czego się od scouta oczekuje w profesjonalnych klubach i jak te wymagania spełnić. Miałem przyjemność przez dwa dni obserwować ten kurs i zdziwiło mnie, kto konkretnie przyjechał się dokształcać.

Michał Probierz (trener Jagiellonii), Ryszard Jankowski (dyrektor sportowy Górnika Łęczna), Jarosław Bieniuk (pełnomocnik zarządu Lechii Gdańsk), Edi Andradina (współpracujący z Pogonią Szczecin), Peter Hricko (były piłkarz), Janusz Dziedzic (były piłkarz), Szymon Sawala (piłkarz GKS Bełchatów). Był jeszcze człowiek z Cracovii (sorry, nie pamiętam nazwiska!), a poza tym – ze trzydziestu młodych ludzi, często trenerów w prywatnych szkółkach, początkujących sędziów albo po prostu pasjonatów. Chłopaków, którzy chcą w futbolu w jakiś sposób zaistnieć i pomyśleli, że być może mogliby się realizować w scoutingu.

Dwa zaskoczenia, pozytywne i negatywne.

Pozytywne: że aż tak wiele osób jest w stanie wydać naprawdę dużo pieniędzy, aby wziąć udział w kursie, który przecież niczego nie gwarantuje. Są więc zdeterminowani, by się przebić, ale też wiedzą, iż nie ma drogi na skróty i że edukacja się przydaje. Niektórzy brali płatność na raty, bo jednorazowo byłby to dla nich zbyt wielki wydatek.

Negatywne: że tak niewiele klubów ekstraklasy uznało za stosowne, by przysłać swoich przedstawicieli. Niektóre kluby zapewne uważają, że wiedzą wszystko najlepiej. A potem efekt taki, że Błaszczykowskiemu pracę musi załatwiać wujek, a Lewandowskiemu Legia daje kopa w dupę (o liczbie beznadziejnych, nietrafionych transferów nie wspominając, bo to coroczna plaga). Inna sprawa, że większość klubów nawet nie miałaby kogo przysłać, albo nie miałaby za co.

Zaimponował mi Jóźwiak, który opłacił kurs sobie i swojemu pracownikowi, a przecież mógłby uznać, że tyle już w tej piłce siedzi, że wie wszystko. Zaimponowali mi też Dziedzic czy Sawala. Jeden jeszcze niedawno grał w piłkę, drugi gra do tej pory. Szukają nowego sposobu na życie. Sawala mógłby siedzieć w domu, zabawiać dzieci albo iść na zakupy. A przejechał kilkaset kilometrów i wydał sporo pieniędzy na coś, co w przyszłości może zaprocentować. Ciągle gra w ekstraklasie, ale myśli na dwa ruchy do przodu. Po takim kursie postrzeganie futbolu na pewno mu się trochę zmieni.

Reklama

Całe szczęście, że praca scouta nie polega tylko na szukaniu talentów, bo większość umarłaby z głodu. Polega też na tym, by szukać piłkarzy o konkretnej charakterystyce, do konkretnych drużyn, niekiedy także na obserwowaniu całych zespołów i przygotowywania raportów dla pierwszego trenera. Super się stało, że na kursie był Probierz, bo on – widząc tych wszystkich młodych ludzi – mówi tak: – Teraz gramy z Wisłą. To jest mój email. Jeśli ktoś z was chce, niech przyśle mi analizę gry Wisły, zrobioną na podstawie tego, czego się tu uczyliśmy.

Więc ci ludzie, często przypadkowi, dostali wędkę. Jak będą dobrzy i faktycznie zmotywowani, to będą maile słać co tydzień, z kolejnymi analizami, aż Michał Probierz odpisze: – Człowieku, ty powinieneś dla nas pracować… Swoją drogą, kiedy Colin Hendry opowiedział, jaki miał sztab jako trener drużyny U-21 w Blackburn, to Michał Probierz zrobił wielkie oczy. I nic dziwnego.

Świetnie zachował się też Ryszard Jankowski z Łęcznej. Szybki telefon do prezesa i ustalone: trzy próbne etaty dla trzech najlepszych uczestników kursu (najlepszych wyłoni Colin Chambers, który prowadził wykłady, na podstawie końcowego egzaminu). Czyli znienacka pojawiła się całkiem realna możliwość podjęcia pracy dla klubu ekstraklasy. Zgaduję, że początkowo byłaby to praca nie na gwiazdorskich warunkach, ale od czegoś trzeba zacząć.

* * *

Jak dobrze wiecie, moim konikiem jest Barcelona, więc teraz dwa nawiązania do niej.

Przez moment głośno zrobiło się o Mathieu, ponieważ strzelił gola Realowi Madryt i ogólnie nie okazał się takim flapetą, za jakiego wielu go miało, gdy przychodził latem za spore pieniądze. Można się zastanawiać, dlaczego spośród tysiąca stoperów na świecie, Barcelona chciała właśnie jego?

I jak tak sobie myślę, że…

1. Szukali wysokiego stopera, ponieważ mieli bardzo duże problemy przy stałych fragmentach gry (tak w defensywie, jak i w ofensywie). Zapewne chcieli mieć kogoś, kto miałby ok. 190 centymetrów wzrostu – Mathieu ma 192.

2. W Barcelonie panuje wymienność pozycji, często zawodnicy są zmuszeni do grania w innych sektorach boiska. Zapewne szukano kogoś, kto ma doświadczenie nie tylko na środku obrony, ale też gdzieś indziej. Mathieu zabezpieczał też lewą stronę, na której rozegrał mnóstwo meczów. Ilu jest stoperów, którzy mogą grać też na boku? W dodatku wysokich? Bardzo niewielu.

3. Stoper w Barcelonie musi być szybki, ponieważ drużyna gra na połowie przeciwnika i jest narażona na kontrataki. Mathieu jak na swoje warunki fizyczne (wzrost) jest naprawdę szybki. No, gdyby nie był, to w Valencii nie grałby na boku.

4. Rzadko kiedy Barcelona sprowadza zawodników spoza swojego „kręgu kulturowego”. Zazwyczaj bierze graczy mówiących po hiszpańsku bądź portugalsku, co ułatwia pracę trenerowi i generalnie pozwala drużynę w prostszy sposób poskładać. Mathieu po pięciu latach spędzonych w Hiszpanii spełniał i ten warunek.

Oczywiście na pewno prześwietlono go na sto innych sposobów, bardzo szczegółowo, analizowano jak wyprowadza piłkę, jak gra w zwarciu, jak reaguje na stres – i tak dalej, ale wstępne sito mogłoby być mniej więcej takie, jak powyżej. Pierwszy odważny powiedział: – Ej, a może Mathieu? Wszyscy popatrzyli na niego jak na idiotę, a później doszli do wniosku, że to wcale nie jest taki głupi pomysł.

Bo scouting w sumie polega też na tym, by nie zawsze sprowadzać najlepszego zawodnika, ale najbardziej przydatnego dla konkretnego zespołu.

I drugie nawiązanie do Barcy… Ostatnio modne stało się podkreślanie, że Luis Enrique dał Barcelonie nowy atut: szybką grę z kontry. I w tym momencie wiele osób dopowiadało: nie jak u Guardioli, gdzie do usrania gra się w poprzek.

Od początku wydawało mi się to nieprawdziwe stwierdzenie, pomylenie skutku z przyczyną. Dlatego po latach obejrzałem dwa mecze, oba są w całości na youtube. Barcelona – Real 5:0 oraz Real – Barcelona 2:6. Oglądanie takiego meczu po długim czasie, na chłodno, daje nową perspektywę, więcej widać. Ale tak naprawdę wystarczy oglądać jednym okiem, by widzieć, że Barcelona miażdżyła kontratakiem.

Tylko że zmiażdżyła jeden zespół, drugi, trzeci i czwarty. Piąty zespół ustawił się więc głębiej – ale też dostał oklep. Kolejny – jeszcze głębiej. Aż w końcu wszystkie zespoły uznały, że gra „wysoko” to samobójstwo. Lepiej ustawić się dupą w polu karnym i liczyć na cud. Kontrataki więc umarły śmiercią naturalną. Real też zrozumiał, że jak zostawi wolne dziesięć metrów, to kara przyjdzie błyskawicznie.

Z czasem Barcelona Guardioli obumierała – zwłaszcza, gdy trenerem był Tata Martino – i doszło do momentu, w którym drużyny przestały się jej aż tak bardzo bać. Potem przyszedł Enrique, prasa napisała, że to debil, sporo osób uwierzyło, kilku trenerów pomyślało: – Nie taka ta Barca straszna, jej era się już skończyła! I postanowili zaatakować. A jak postanowili zaatakować, to nadziali się na kontry.

Jeśli drużyna Enrique będzie w tym szybkim ataku ciągle bezlitosna, to cykl się powtórzy. Coraz więcej przeciwników zamykać będzie się we własnej szesnastce, bez próby wychylenia nosa. A Barcelona przymuszona do grania w poprzek – będzie grała w poprzek. Bo przecież nie skontruje kogoś, kto nie chce mieć piłki.

* * *

Kurs w Sopocie trwał 24 godziny na dobę, bo gdy kończyły się wykłady, zaczynały się nocne Polaków rozmowy – chociaż wyjątkowo z angielskimi akcentami. Plotki o kabaretowym talencie Marka Jóźwiaka okazały się prawdziwe, Michał Probierz pokazał twarz rewelacyjnego (!) stand-upera, Czesław Michniewicz jak zawsze sypał anegdotami jak z rękawa, a Ryszard Jankowski rozkładał wszystkich na łopatki, odzywając się ledwie raz na pół godziny, zazwyczaj lakonicznie, ale miał taki timing, że brzuch bolał ze śmiechu.

Potem się okazało, że Colin Hendry przegrał w Lidze Mistrzów nie tylko z Legią (Jóźwiak), ale też kiedyś w pucharach przegrał z Trelleborgiem, w którym bronił Jankowski.

– A tam ja byłem zawodowcem, a oprócz mnie dziesięciu amatorów! – mówi Ryszard.
– Półzawodowców – poprawił go Hendry. I dopytał: – Czy jest tu w ogóle ktoś, kto ze mną nie wygrał?

Ostatniego dnia w hotelowym barze Szkot, w dżinsach i eleganckiej koszulce, pokazał prawidłowe wykonanie wślizgu – jak rozpędził się koło recepcji, to wyhamował dwadzieścia metrów dalej, świst poszedł taki, jakby przeleciał odrzutowiec. Współczuję tym, którzy trafili na tego zakapiora na boisku.

Aha, no i mecz Arki z Miedzią. Colin Hendry patrzy na ładny stadion, ładną murawę… Potem niestety też na poziom.

– Może bym tu jeszcze pograł – mówi ze śmiechem. – Ile tu płacą?
– No, ze 40 tysięcy euro.
– Tygodniowo? – zaświeciły mu się oczy.
– Nie, rocznie.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...