Żyjemy w czasach perfekcji, także tej piłkarskiej. Na grę Cristiano Ronaldo i Lionela Messiego patrzymy jak na zjawiska. Zwykle grają jak zaprogramowane na wygrywanie komputery, skrzętnie kalkulując każdy ruch, każdy trik i każde podanie. W tym wszystkim brakuje jednak pierwiastka szaleństwa. Nutki futbolu, który bawił bardziej niż zachwycał. Takim piłkarzem jest, a w zasadzie można powiedzieć, że był Ronaldinho, który dziś obchodzi już 35. urodziny.
Grając w Barcelonie wyrósł ponad poziom. Nie był lepszy ani od Messiego, ani od Ronaldo, ale miał w sobie pewną cechę, której Argentyńczyk i Portugalczyk mogą mu pozazdrościć. To najzwyklejsza w świecie radość z kopania piłki. Bawienie się nią, dryblowanie – nawet ponad normę, czasem nieefektywnie. To jednak Dinho, nawet nie zdobywając tylu bramek, zdaniem niektórych robił większe show.
Dzieciństwo typowe dla brazylijskiego mistrza, czyli najbiedniejsza dzielnica Porto Alegre. Ojciec robotnik, matka ekspedientka. Pierwszy cios przeżył już w wieku ośmiu lat, kiedy zmarł mu tata. Od tamtej pory rolę obu rodziców przejęła matka, z którą niesamowicie się zżył. Grę w piłkę, jak wielu Brazylijczyków, zaczynał na halach, próbując sił w futsalu. To właśnie tam zyskał piłkarsko nadprzyrodzone umiejętności. Niebywałą szybkość reakcji, nogi szybsze od światła i bezcenną umiejętność radzenia sobie na małej przestrzeni.
Jako trzynastolatek, będąc juniorem miejscowego Gremio, dokonał rzeczy niebywałej, trudnej do ogarnięcia nawet w wypadku gierki dzieciaków. Zdobył 23 bramki w jednym meczu, w tym trzy bezpośrednio z rzutów rożnych. W 2001 roku przeniósł się do Paris Saint-Germain, na długo przed tym, jak klub przejęli szejkowie. Już wtedy miał oferty z Realu Madryt, Barcelony czy Interu, ale bał się siedzenia na ławce. Francuzi zagrali va-banque, wykładając 9 milionów euro. Inwestycja okazała się trafiona. Kilka lat później zarobili na nim ponad 30.
W pewnym momencie wszyscy byli stuprocentowo pewni, że trafi do Manchesteru United. Chwilę później pojawił się ponoć poważny temat Realu Madryt. Ronaldinho po raz kolejny mógł przebierać w ofertach. Na każde przymiarki odpowiadał z kurtuazją. Ostatecznie trafił do Barcelony, stając się jej ikoną. Odchodził w niejasnych okolicznościach. Jedni mówią, że jego nieprofesjonalny styl życia raził Josepa Guardiolę. Inni, że sprawa rozbiła się o podatki. Prawda jednak jest taka, że ani w Milanie, ani we Flamengo, ani w żadnym kolejnym klubie nie osiągnął dawnego, wielkiego poziomu. Miewał tylko błyskotliwe przebłyski.
W piłkę jeszcze gra, albo inaczej – pogrywa – ale to już końcówka, do tego wyjątkowo przygnębiająca. Kiedyś bawił miliony, jeśli nie miliardy. Dziś, w wieku 35 lat, chcą go wyrzucić z meksykańskiego Queretaro. Powód? Przesadzanie z imprezami.