Niespecjalnie interesuję się sportami zimowymi, by nie napisać wprost: nie wiem, ile medali przywieźliśmy z Pekinu, bez sprawdzania nie byłem nawet pewny, czy te igrzyska na pewno się skończyły. A jednak – pamiętam doskonale turniej z Soczi, z 2014 roku, momentami wręcz co do dnia. Impreza w Soczi porwała mnie jednak nie dlatego, że nagle poczułem irracjonalną sympatię do łyżwiarstwa figurowego. Porwała mnie, bo niemal równolegle zaczynała płonąć Ukraina, nie bez wpływu tych samych ludzi, którzy odpowiadali za trwające wówczas igrzyska.
Euromajdan zaczął się jeszcze w 2013 roku, w listopadzie, ale sytuacja zaczęła się robić naprawdę poważna na początku 2014 roku. To wtedy Ukraińcy uwierzyli, że obalenie Wiktora Janukowycza jest możliwe i to wtedy najprawdopodobniej Wiktor Janukowycz uznał, że warto o własny tyłek zawalczyć wszystkimi środkami, jakie posiada. Już w styczniu nie brakowało ofiar wśród manifestujących, brutalność Berkutu i tzw. tituszek na żywo relacjonował cały świat, łącznie ze wszystkimi polskimi mediami. Największe i najbardziej tragiczne starcia miał jednak miejsce w lutym, a w telewizji krwawe obrazki z ukraińskich ulic przeplatały się z ceremoniami medalowymi na wypasionej imprezie Władimira Putina.
Trzeba było naprawdę dużo dobrej woli – albo naprawdę wielu kopiejek – by nie zauważać, że za sznurki w obu przypadkach pociąga ten sam człowiek. Zresztą, potwierdzenia przyszły jeszcze w trakcie igrzysk. W dniach 18-20 lutego, gdy poznawaliśmy ostateczne rozstrzygnięcia m.in. w turnieju kobiecego hokeja czy w curlingu, na Majdan został przeprowadzony krwawy szturm, ostatni zryw starego układu. Część ukraińskich sportowców zdecydowała się zakończyć zmagania w Soczi i wrócić do kraju.
23 lutego w Rosji odbyła się oficjalnie ceremonia zamknięcia igrzysk. 23 lutego na Krym powróciły oddziały Berkutu, które ewakuowały się z Kijowa po obaleniu Wiktora Janukowycza. Ich powitanie zmieniło się płynnie w prorosyjską demonstrację, trzy dni później w całym regionie pojawiły się “zielone ludziki”. Impreza Putina w Soczi właśnie się zakończyła, impreza Putina na wschodzie i południu Ukrainy właśnie się rozpoczęła. Tuż po zakończeniu zmagań w Soczi, Rosja – gdzieniegdzie bardziej, gdzieniegdzie mniej oficjalnie – wtargnęła na terytorium Ukrainy i już z niego nie zawróciła, aż do dziś.
Co się zmieniło przez te 8 lat? Patrzę wstecz na to, w jakim klimacie Putin otwierał zmagania w Soczi, przypominam sobie teksty oburzonych, że po tym, co wydarzyło się w Gruzji w 2008 roku, szokująca jest zgoda, by w ogóle jakakolwiek prestiżowa uroczystość odbywała się w rządzonym przez niego państwie. Sporo komentarzy dotyczyło “dalszego ciągu”. Jeśli nie zostawi Krymu, to… Jeśli nie wycofa się z Donbasu, to…
Oczywiście, oficjalnie Rosja jedynie patrzyła z niepokojem na to, co dzieje się już na terenie Ukrainy, momentami jedynie wyrażała szczególną troskę o bezpieczeństwo Rosjan walczących o niepodległość swoich Ługańskich czy Donieckich Republik Ludowych. Ale w praktyce – nawet to “maskowanie” własnego udziału w ukraińskiej wojnie było wykonywane w taki sposób, by każdy doskonale wiedział, kto za tym stoi. Rosja i Władimir Putin były tak bezczelne, że próbowały dołączyć kluby z Krymu do ligi rosyjskiej. Skoro to część federacji, skoro kilka państw, wśród nich między innymi Kuba czy Korea Północna, uznało, że Krym został zaanektowany – dlaczego te wszystkie Symferopole nie mogłyby się trzaskać ze Spartakiem.
To zresztą jedno z nielicznych zaskoczeń tamtego okresu – na taki ruch nie zgodziła się UEFA. Tak, ta UEFA, która ochoczo przyjmuje wielomilionowe przelewy z Gazpromu. Zamiast tej piłkarskiej aneksji Krym ma więc swoją ligę, w teorii niezwiązaną ani z ukraińskimi, ani z rosyjskimi rozgrywkami – w praktyce zaś stanowiącą jeden z licznych elementów rosyjskiej propagandy. W klubach z Krymu grają Rosjanie, na trybunach siedzą Rosjanie, nad stadionami powiewają rosyjskie flagi. Naprawdę cud, że nie przyjeżdża tam co tydzień jakiś klub z Moskwy na propagandowy mecz towarzyski połączony z manifestowaniem tego, jak poprawiły się losy mieszkańców Krymu po przemalowaniu z żółto-niebieskiego na trójkolorowy.
Putin z Krymu się nie wycofał, Szachtar do Doniecka nie wrócił, w Ługańsku jak siedziały zielone ludziki, tak siedzą do dzisiaj. I?
I Rosja zorganizowała Puchar Konfederacji w 2017, a następnie Mistrzostwa Świata w 2018 roku. Rosja dostała siedem meczów z turnieju Euro 2020. O mniej medialnych kwestiach jak choćby mistrzostwa świata w hokeju na lodzie nawet nie ma sensu wspominać. Rosyjscy oligarchowie robili interesy dokładnie w taki sam sposób, jak dotychczas, nawet najwięksi europejscy gracze kontynuowali biznesy według wcześniej założonych ścieżek – a Nord Stream 2 to jedynie najgłośniejsze i najbardziej bolesne ukoronowanie całej tej farsy. Jedno europejskie (no, prawie) państwo zabrało drugiemu kawał terenu, kolejne terytoria trwale zdestabilizowało, a mimo to najważniejszy członek Unii Europejskiej w najlepsze budował rosyjsko-niemiecki projekt wymierzony w interesy właśnie Ukrainy czy państw bałtyckich.
Dlatego gdy kolejni sportowcy jeździli do Rosji, niezależnie od zdarzeń na froncie ukraińskim, zdążyłem nabrać przekonania, że nikt, a już na pewno nikt ze środowiska sportowego nigdy nie zrobi krzywdy temu mocarstwu. Jesteśmy skazani na “business as usual”, jesteśmy skazani na niemrawe głosy oburzenia, czasem ewentualnie jakieś flagowiska czy sektorówki, gdzie tematem przewodnim jest stopień korupcji w międzynarodowych federacjach piłkarskich. To nawet zrozumiałe, obrzydliwe, ale zrozumiałe. Jeśli reklamy Gazpromu przy Lidze Mistrzów latają z taką częstotliwością, że aż mam ochotę zakupić sobie butlę gazu ziemnego, trudno oczekiwać od UEFA, że w imię moralności i wyższych wartości nagle odrzuci całą gotówkę z tych reklam wypływającą. Jeśli oligarchowie płacą, to i wymagają. Jeśli Rosjanie organizują z pompą i fajerwerkami wielkie piłkarskie czy hokejowe imprezy, a organizatorzy z międzynarodowych federacji pieją z zachwytu nad ich przepychem… Czego właściwie szukamy?
Wydawało mi się i po części dalej mi się wydaje, że nasz baraż z Rosją odbędzie się w Moskwie, bez żadnych przeszkód. Publicyści popiszą, kibice pokrzyczą, a finalnie piłkarze zagrają i wszyscy rozjadą się do domów. Wydawało mi się i po części dalej mi się wydaje, że finał Ligi Mistrzów nie zostanie przeniesiony. Obecnie zaplanowany na 28 maja w Sankt Petersburgu mecz, będzie kolejną okazją dla nas wszystkich, by trochę się pooburzać, a potem i tak grzecznie obejrzeć te reklamy rosyjskich firm na rosyjskim stadionie, zapewne z rosyjskim prezydentem w loży.
Natomiast… Zaczyna się budzić we mnie wiara, albo po prostu zaczyna się we mnie budzić naiwność. Być może to głupia postawa, być może dziecinna, ale dla mnie miernikiem powagi sytuacji jest ten nieszczęsny Nord Stream 2. Przez cały kryzys ukraiński, niemieccy politycy niezależnie od opcji głównie uzasadniali, że “no tak, nie jest to wymarzony partner, ale my tu musimy działać, nic się nie poradzi”. To było nieprawdopodobnie wręcz wkurwiające, gdy państwo zamykające swoje elektrownie jądrowe i szykujące się do roli wielkiego gazowego hubu dla reszty Europy pieprzyło coś o klimacie czy europejskiej solidarności. Super walka o klimat, taka niezbyt nakierunkowana na redukcję emisji. Super solidarność, taka niespecjalnie europejska. Kapitalne sankcje na Rosję, takie niezbyt bolesne, gdy właśnie polityką energetyczną zaciska się pętlę na całym regionie.
I dziś Biały Dom zapewnia, że w obecnej sytuacji, gdy tak naprawdę jeszcze nie doszło do żadnych drastycznych walk, projekt Nord Stream 2 jest anulowany. Że USA w porozumieniu z niemieckimi partnerami zdecydowało, że wart 11 miliardów dolarów projekt idzie do kosza, przynajmniej, dopóki Rosja się nie cofnie.
Być może coś się ruszyło? Być może doszliśmy do momentu, gdy oburzenie i wyrażanie głębokiego niepokoju to już niewystarczające środki? Jestem przekonany, że UEFA, a szerzej też i FIFA to ten unikalny rodzaj organizmów, które zawsze obracają się frontem do słońca. Zawsze wyczuwają instynktownie, gdzie należy być – np. na budowie katarskich stadionów, z twardym przekazem, że robotnicy mają tu jak w niebie, a gdzie jednak lepiej się nie zapuszczać. Nie wiem, czy piłkarski świat wyprowadzi jakieś własne sankcje w kierunku Rosjan – precedensy są, to wszystko już zdarzyło się przecież z udziałem Armenii i Azerbejdżanu. Sęk w tym, że sytuacja w Karabachu nie zmieniła się ani o centymetr, gdy Baku gościło u siebie finał Ligi Europy.
Czy świat piłki jest dojrzalszy, niż w czasach Pucharu Konfederacji, w czasach Mistrzostw Świata, w czasie rozdawania finałów na najbliższe lata?
Mam wrażenie, że odpowiedź na to pytanie jest ważniejsza niż sądzimy. Bo jeśli świat piłki okaże się bardziej dojrzały – to dlatego, że bardziej dojrzały okazał się świat zewnętrzny. A to byłaby informacja cenniejsza, niż odebranie Rosjanom jakiegokolwiek meczu.
***
A czy warto bojkotować baraż? Moim zdaniem warto zrobić wszystko, by przenieść go na neutralny grunt. Nasza samowola byłaby tak naprawdę dość pustym i nie do końca słyszalnym gestem. Ruch UEFA miałby swoją o wiele większą wymowę. Ale jeśli jako cała Polska jesteśmy na tej planszy tylko lub aż jednym z pionów, to co dopiero nasza piłkarska reprezentacja. Pozostaje liczyć na mądre ruchy figur…