Marcelino sprawiał wrażenie gościa, który naprawdę wierzył w korzystny rezultat. W taki, który da awans do finału Pucharu Króla, pomimo przegranej 1-3 w pierwszym meczu na Camp Nou. Umówmy się, większość trenerów skupiałaby się w takiej sytuacji na grze na innych frontach. Wystawiłaby jedynie taki skład, który gwarantowałby to, że nie dojdzie do kompromitacji. A on dmuchał balonik. Na konferencji prasowej w stronę kibiców skierował gorący apel: przyjdźcie, pomóżcie nam wygrać ten mecz, z waszym wsparciem będziemy walczyć o każdą piłkę z podwójną werwą.
Zgoda, to tylko słowa, cóż innego miałby niby powiedzieć? Jednak on poparł to wszystko swoimi decyzjami. W niedzielę na mecz ligowy z Realem Madryt wystawił niemal rezerwową jedenastkę. Dał odpocząć swoim gwiazdom, stwierdził, że muszą być wypoczęci w środowy wieczór. Spotkanie na Santiago Bernabeu zakończyło się remisem. Zmiennicy dali radę w starciu z potentatem, a my trochę zwątpiliśmy w to, że Barcę czeka dziś spacerek, którego metą będzie finał.
W trzeciej minucie spotkania na El Madrigal ten dwumecz został zakończony.
Szybko. Zdecydowanie za szybko. Akcja Messiego i Neymara była szpilką, którą został przebity wspomniany powyżej balonik. Barcelona nawet nie musiała przejmować inicjatywy, drużyna z Katalonii po prostu ją dostała od gospodarzy, którzy teoretycznie musieli przecież zaatakować. Piłkarze Villarrealu od trzeciej minuty grali już tylko o godne pożegnanie z turniejem. Nie odkryjemy Ameryki pisząc, że to zdecydowanie słabsza motywacja, niż możliwość gry w finale prestiżowych rozgrywek.
Barcelona miała kontrolę, ale została skarcona za minimalizm. Nie forsowała tempa, dostała więc ostrzegawczego dzwona od Jonathana dos Santosa, byłego piłkarza Blaugrany. Gol, który dawał nadzieję? Może i tak, piłkarze Villarrealu zaczęli żwawiej poruszać się po boisku, ale później, w 65. minucie, Pina obejrzał czerwoną kartkę, która tę nadzieję kompletnie zniszczyła. Koniec.
Można było się jedynie zastanawiać, iloma golami uraczą nas jeszcze w ten wieczór Messi i spółka. Stanęło na dwóch. Najpierw Luis Suarez udowodnił, że instynkt zabójcy wrócił na dobre i niemal na czworaka dopadł do piłki, na która chrapkę miał też Neymar. Brazylijczyk na swojego drugiego gola musiał poczekać do 88. minuty.
W finale Barcelona zagra ze zwycięzcą dwumecz Athletic-Espanyol. Niezależnie od tego, kto nim będzie, to drużyna prowadzona przez Lucho będzie faworytem. Hiszpański trener może rozglądać się już za gablotą. W czasie kariery piłkarskiej jedną wypełnił po brzegi, teraz stanie przed dużą szansą, by rozpocząć wykonywanie tej czynności jako trener.