Chociaż sama kolejka Premier League nie obfitowała w wiele zaskoczeń, kibice wielu klubów nie są spokojni. Nie ma się czemu dziwić. W Europie szaleje kolejna mutacja COVID-19, co już dotknęło kilka zespołów. Wróciliśmy do szarej rzeczywistości, w której mecze potrafią być odwoływane właśnie z powodów pandemii.
Takie wydarzenie spotkało Tottenham i Brighton, chociaż to londyńska ekipa ma więcej powodów do niepokoju. Wersji na temat liczby zarażeń w ekipie Antonio Conte było kilka, ale wszystkie wskazywały na jedno – kilkanaście przypadków koronawirusa. Chorobą dotknięci zostali nie tylko piłkarze, ale i sztab włoskiego szkoleniowca.
Wszystko to doprowadziło do sytuacji, w której mecz Spurs z podopiecznymi Grahama Pottera został odwołany. Podobnie zadecydowano w kwestii starcia stołecznej drużyny z Rennes, co może zakończyć się rychłą eliminacją Anglików z Ligi Konferencji. Jakby tego było mało, Tottenham musi jeszcze zagrać zaległy mecz z Burnley. Tam na drodze do spokojnego przebiegu spotkania stanęła pogoda.
W jeden tydzień Tottenham narobił sobie zaległości, które mogą mieć zaskakujące konsekwencje. Wyjście z tej sytuacji proste nie będzie, co jasno wskazuje na to, że cała liga może być zagrożona. O ile oczywiście pandemia będzie postępowała, czego w żaden sposób nie można wykluczyć.
Nawracający koszmar
To nie jest tak, że zła sytuacja dotyczy tylko jednego klubu. W ciągu ostatnich dwóch dni podano informacje o:
- zakażeniach w Manchesterze United,
- zakażeniach w Aston Villi, które wymusiły odwołanie niedzielnego treningu,
- trzech absencjach w Brighton,
- siedmiu nieobecnościach w Leicester City,
- kilku zakażeniach w Norwich City.
A mówimy tylko o Premier League, bo w Championship:
- przełożono mecz Sheffield United z QPR,
- WBA musi mierzyć się z absencją czterech zawodników,
- pierwszy zespół Fulham trenuje osobno; ograniczono również możliwość wejścia do bazy treningowej
Angielskie media spodziewają się, że liczba przypadków będzie tylko rosło, co poddaje w wątpliwość rozegranie pozostałej części sezonu zgodnie z zaplanowanym terminarzem.
Ponadto COVID-19 rodzi wiele nieścisłości oraz oskarżeń o niesprawiedliwość. Arsenal, zaraz na starcie rozgrywek, nie mógł wystąpić w swoim podstawowym składzie, właśnie przez wzgląd na liczne zakażenia. Meczu z Brentford jednak nie przełożono, a beniaminek odniósł komfortowe zwycięstwo. Porażki Arsenalu nie można wytłumaczyć tylko tym, jako całość wyglądali po prostu słabo, ale Mikel Arteta porusza słuszną kwestię – kluby nie mają informacji, ilu chorych zawodników spowoduje przełożenie meczu.
To tylko pokazuje, że Premier League nie jest przygotowana na każdą ewentualność. Może być to o tyle niebezpieczne, że mutacja Omicron ma się na Wyspach lepiej niż chciałby tego ktokolwiek.
Jak wygląda sytuacja w Anglii?
Sytuacja w Anglii wygląda więcej niż niepokojąco. Sugeruje się, że do końca tego tygodnia mutacja Omicron staje się najbardziej dominującym wariantem w tym kraju. To zaś oznacza kłopoty dla wszystkich – tych, którzy nie zaszczepili się wcale i tych, którzy przyjęli dwie dawki (lub jedną preparatu Johnson&Johnson).
Brytyjska Agencja Bezpieczeństwa Zdrowia postawiła sprawę jasno – podwójne szczepienie nie wystarczy. Trzeba jak najprędzej zgłosić się po kolejną dawkę. Jednak i ona nie gwarantuje takiej skuteczności, jaka miała miejsce w wypadku wariantu Delta. Wówczas poziom ochrony przez zakażeniem oceniano na 90%. Teraz – wypadku Omicronu i po trzech szczepieniach – wynosi on 75%.
Nic więc dziwnego, że pandemia postępuje nawet mimo ograniczeń, które wprowadzono w Anglii. Powszechny home office oraz zalecenia dotyczące zasad bezpieczeństwa nie są wystarczające. Jak podaje The Athletic, liczba zakażeń podwaja się w Anglii w czasie krótszym niż 2,5 dnia.
Nie da się wykluczyć, że reakcją na to wszystko będzie zamknięcie stadionów. W końcu Anglicy chcą za wszelką cenę wyciągnąć naukę z przeszłości i zareagować, gdy jeszcze będzie to możliwe. Ciasnota, bliskość i tłumy są czymś, co sprzyja rozwojowi COVID-19. Pustych stadionów nikt nie chce, ale być może nie będzie innego wyjścia.
Już teraz przekonali się o tym Niemcy. Ostatni grupowy mecz Bayernu w ramach Ligi Mistrzów został rozegrany przy niemych świadkach – ścianach.
Jak Premier League stara się walczyć z pandemią?
Nie znaczy to jednak, że liga postanowiła złożyć broń i poddać się siłom pandemii. Kluby robią wiele, by uniknąć sytuacji zagrożenia. Od środy wchodzą nowe zasady. Osoby dorosłe wchodzące na stadion muszą posiadać dowód podwójnego szczepienia lub ujemny wynik testu na COVID-19.
Bardzo restrykcyjnie do tej sprawy będzie podchodzić Brighton. Jak podaje The Athletic – osoby, które próbują wejść na The Amex, a nie są zaszczepione, ryzykują wezwanie policji oraz odebranie karnetu. Kibice są również zachęcani do noszenia maseczek podczas przebywania na trybunach.
Usprawniono również przepływ informacji między klubami. Wszystko po to, by nie narażać klubów na duże straty. Jeśli zatem jakaś drużyna wykryje COVID-19 w swoich szeregach, musi o tym niezwłocznie poinformować przedstawicieli swojego najbliższego rywala. W wypadku Tottenhamu i Brighton takie działanie pomogło w uniknięciu kosztów wyjazdu na mecz; anulowano również catering.
Problemem pozostaje jednak poziom szczepień wśród samych piłkarzy. Chociaż Boris Johnson zarzeka się, że do końca roku zaszczepi wszystkie osoby powyżej 18. roku życia, to w samej Premier League ma problem. Ostatnia oficjalna aktualizacja (19 października) wskazała, że tylko 68% zawodników przyjęło obie dawki. To zdecydowanie zbyt mało, by mówić o zachowaniu pełnego bezpieczeństwa ze strony głównych bohaterów piłkarskich widowisk.
Premier League chce utrzymać płynność rozgrywek, dlatego pozostaje otwarta na nowe decyzje w sprawie zachowywania kwestii bezpieczeństwa. Niczego jednak nie może być pewna, bo nawet jeśli względnie uda się ograniczyć transmisję wirusa między kibicami, to trudno będzie przekonać wszystkich do stosowania zaleceń. Brakuje bowiem jedności – jeśli obowiązku szczepień będą dalej unikać zawodnicy, a kluby nie będą tego potrafiły od nich wyegzekwować, wspomniana płynność może zostać mocno zaburzona.
O ile już się to nie dzieje.
16. kolejka Premier League – jak radzili sobie Polacy?
Tę kolejkę, jeśli idzie o występy Polaków, zdefiniowało chyba starcie Chelsea z Leeds United. I nie dlatego, że Mateusz Klich nie zaliczył dobrego meczu. Nasz pomocnik jak najbardziej zasłużył na krytykę – wszedł na boisko, zaliczył bardzo ważne podanie do Robertsa, ale też szybko wyłapał żółtą kartkę, a w samej końcówce spotkania sprokurował rzut karny, bezbłędnie wykorzystany przez Jorginho.
Leeds ostatecznie przegrało i musiało pogodzić się z tym, że nie wywiezie ze Stamford Bridge choćby jednego punktu. Było jednak o to trudno. Najpierw do akcji wkroczyli piłkarze, którzy skoczyli sobie do koszulek, a później swoje dorzucili “kibice”. Nie doszło do żadnego tak haniebnego wydarzenia jak to między zawodnikami Legii a jej pseudokibicami, bo platformą ataku na zawodników Leeds stały się social media. Chociaż bardziej precyzyjne byłoby stwierdzenie, że dokonano zmasowanego najazdu na psychikę Mateusza Klicha.
Polaka atakowano na milion różnych sposób, a jeden z wyróżniających się zawodników Leeds w poprzednim sezonie przeszedł błyskawiczną drogę z bohatera do wroga publicznego numer jeden. Klich nie miał zamiaru tego wszystkie czytać, zawiesił konto na Twitterze i próżno mu się jakkolwiek dziwić. Jego stwierdzenie: nie będę czytał, jak mi jakiś 13-latek pisze żebym z klubu wypierdalał, jest jak najbardziej zasadne.
Zdecydowanie zbyt często granica jechania po kimś na forum publicznym jest przekraczana bez żadnego namysłu. Reakcja Klicha dobitnie pokazuje, że hej, przecież tam też siedzi jakiś człowiek. Lepiej wyrzucić z siebie te emocje w jakimś barze, niż na Twitterze wjeżdżać komuś na rodzinę albo życzyć – dość przewrotnie w tym okresie – wszystkiego najgorszego.
Jak radziła sobie – już stricte boiskowo – reszta Polaków?
- Przemysław Płacheta – wykorzystał szansę daną mu przez los i naprawdę dobrze wypadł przeciwko Manchesterowi United. Ma już jedno zagranie, które będzie mógł załączyć do kompilacji podsumowującej jego karierę – nawinięcie Harry’ego Maguire’a w polu karnym było spektakularne i wielka szkoda, że samo wykończenie pozostawiało sporo do życzenia.
- Jakub Moder – Brighton pauzował w tej kolejce z powodu COVID-19 w drużynie Tottenhamu.
- Łukasz Fabiański – z jego perspektywy: kolejny dzień w biurze. Czyste konto z Burnley nas po prostu nie dziwi. Polak rzadko był wzywany do tablicy, ale za każdym razem się bronił. Nie można tego powiedzieć o jego kumplach z ataku, bo WHU niespodziewanie bezbramkowo zremisował z The Clarets.
- Matty Cash – przeciwko Manchesterowi City i Leicester City wypadł rewelacyjnie, lecz w 16. kolejce mocno zatrudnił go Liverpool. Sadio Mane postawił twarde warunki Polakowi i ten nie grał już tak dobrze. W oczy rzuca się przede wszystkim liczba utraconych piłek – aż 20.
- Jan Bednarek – całe Southampton grało źle, dostało w czapkę 0:3. Bednarek nie pomógł, nie wybił się ponad ogólny poziom swojej drużyny, ale i tak można mieć do niego mniejsze pretensje niż do dwóch innych gagatków – Willy’ego Caballero i Valentino Livramento.
16. kolejka Premier League – najlepsza jedenastka kolejki
Conor Gallagher – mamy grudzień, a Conor Gallagher strzelił już więcej ligowych bramek w tym sezonie niż Messi, Aubameyang oraz Harry Kane*. Łącznie. To oczywiście hiperbola, porównanie na wyrost, lecz młody Anglik w pełni na nią zasłużył. To bez wątpienia najlepszy piłkarz Crystal Palace w tym sezonie. Przemawiają za tym nie tylko liczne trafienia, ale ogólna prezencja pomocnika na boisku. Bez Gallaghera londyński klub mnóstwo traci w kwestii rozegrania, samego konstruowania akcji. Mając go w swoich szeregach, Patrick Vieira jest w stanie zdziałać naprawdę wiele.
Starcie z Evertonem było koncertem Gallaghera. Dorzucił do swojego dorobku dwa trafienia, ale nie zapomniał też o tej pozostałej części roboty, która przecież nie zawsze trafia na świecznik. Wypożyczony z Chelsea piłkarz miał 94% celności podań, aż trzy kluczowe zagrania i sześć akcji w defensywie. Jest pewny siebie, silny, przebojowy, jest przyszłą gwiazdą Premier League. O ile nie obecną.
16. kolejka Premier League – najgorsza jedenastka obu kolejek
Raul Jimenez – arbiter meczu Wolverhampton – Manchester City generalnie nie miał najlepszego dnia. Nie podyktował ewidentnego rzutu karnego za zagranie ręką Maxa Kilmana, wskazał zaś na wapno, gdy piłka uderzyła Joao Moutinho w pachę. Najbardziej jednak i tak zostanie zapamiętany z wyrzucenia Raula Jimeneza, który zobaczył dwie żółte kartki w ciągu 48 sekund. Napastnikowi Wolves najpierw oberwało się za jego walkę w środku pola – Meksykanin został upomniany, ale było to przewinienie miękkie, trudno je nawet sklasyfikować jako faul taktyczny. Niemniej już kilkanaście sekund później Jimenez był zagrzany do tego stopnia, że nie pozwalał Manchesterowi City na swobodne wznowienie gry z rzutu wolnego.
Efekt? Druga żółta kartka i właściwie pogrzebanie szans Wolves na to, że coś uda się coś ugrać z ekipą Pepa Guardioli.
To bez wątpienia najgłupszy, najbardziej absurdalny as kier w tym sezonie Premier League.
Fantasy Premier League – lepiej niż dobrze
Jeszcze zanim ogłoszono, że mecz Tottenhamu z Brighton zostanie rozegrany w innym terminie, kupiłem Jakuba Modera (4.5). Miała być to reakcja na wciąż nieobecnego Jamesa McArthura (4.4), który nie dawał też gwarancji stałej ceny. Gdy więc władze ligi podjęły stosowną decyzję, a ja zmarnowałem jeden transfer, zacząłem zgrzytać zębami.
Okazało się, że niepotrzebnie – kosztem ujemnych punktów ściągnąłem jeszcze Diogo Dalota (wówczas 4.4), a całościowo skład wypadł więcej niż dobrze. 82 punkty (78 po wspomnianej redukcji), pozwoliły mi na awans w niemal każdej lidze, w której się znajduję.
Na dobrą sprawę zawiódł jedynie Antonio (7.9) oraz James (6.2) i muszę przyznać, że mam do tej dwójki coraz więcej wątpliwości. Problem w tym, że za pierwszego nie ma wielu alternatyw, zaś drugi może wrócić na właściwy tor w każdym momencie.
Czytaj także: