Reklama

Jestem Darek, teraz to już na pewno mi się uda

Krzysztof Stanowski

Autor:Krzysztof Stanowski

28 listopada 2021, 12:35 • 12 min czytania 129 komentarzy

Nie wszystkie kawały muszą być o Jasiu, bo to niesprawiedliwe. Zupełnie jakby każdy Jaś musiał być obiektem żartów. Zmieńmy więc początek tej historii.

Jestem Darek, teraz to już na pewno mi się uda

Przybiega mały Darek z kanistrem na stację benzynową.
– Szybko, szybko, dajcie 10 litrów benzyny.
– Pali się czy coś?
– Pali się mój klub, ale już przygasa.

Ale można też zacząć tekst w zupełnie inny sposób, od razu zwiastujący kupę śmiechu.

Dariusz Mioduski udzielił wywiadu.

To jest dobry wstęp do komedii. Każda polska komedia tak powinna się zaczynać, bo wtedy mamy gwarancję beki. Wyobrażam sobie nawet tę scenę. W sali kinowej gaśnie światło, a na ekranie pojawia się napis „Dariusz Mioduski udzielił wywiadu”. I rechot niesie się po całym budynku. Ludzie niewtajemniczeni nie wiedzą, o co chodzi, ale jest ich garstka. A że śmiech bywa zaraźliwy, po chwili też się śmieją i krztuszą popcornem. Można byłoby pokazywać właściciela Legii jadącego malutkim samochodem Jasia Fasoli i pozdrawiającego tłumy.

Reklama

No więc: Dariusz Mioduski udzielił wywiadu.

Termin publikacji był dość niestandardowy. To znaczy opublikowano ten wywiad pół godziny przed meczem z Leicester City, a wydawałoby się, że dla klubu, który wydawał siano na bezsensowną outdoorową kampanię „we are back” (jakby to kogoś obchodziło w Moskwie czy w Neapolu, że oni są back czy nie back) taki mecz jest jakimś tam powodem do dumy. No ale piłkarze wychodzą na boisko, a w tym czasie kibice czytają i oczom nie wierzą. Być może plan był taki, że jakiegoś wywiadu trzeba udzielić, ale jako że z góry wiadomo, iż będzie on głupi, to można przykryć go meczem. Niestety był tak głupi, że nawet mecz go nie przykrył.

Na dzień dobry Mioduski stwierdził, że teraz chce Papszuna. Jest to o tyle zabawne, że jakieś 2-3 miesiące temu w towarzystwie mówił, że takiego jak Papszun to nigdy nie zatrudni, ale widać to jeszcze wtedy nie był ten etap długofalowej wizji co teraz. Wtedy nie wyobrażał sobie Papszuna, teraz nie wyobraża sobie życia bez Papszuna. W Legii Mioduskiego wszystko jest długofalową wizją, no chyba że nie jest – ale do tego dojdziemy.

– Tak. Mogę potwierdzić, że chcemy się porozumieć ze szkoleniowcem i jego sztabem. Jeśli nie będzie możliwe zatrudnienie go zimą, to jesteśmy gotowi poczekać do końca sezonu. Wierzę też, że dołączenie trenera Papszuna będzie dla Legii Warszawa bardzo pozytywną zmianą, a on sam będzie potrafił wykorzystać w pełni potencjał naszego klubu, który ma dzisiaj warunki do rozwoju na poziomie czołowych europejskich marek – stwierdził prezes tysiąclecia.

Na poziomie czołowych europejskich marek, czyli jakich? Które czołowe europejskie marki szukając nowych piłkarzy w zasadzie przebierają w śmietniku, które szczycą się sprowadzeniem rezerwowego z Dinamo Zagrzeb? Które czołowe europejskie kluby sprzedają bardzo ważnego piłkarza między meczami o awans? Co to są czołowe europejskie marki – Liverpool, City, PSG, czy może Eintracht, Olympiakos albo Galatasaray? Bo do żadnego z tych klubów Legia nie ma podjazdu. Czy Mioduski może wreszcie zrozumieć, że Legia nie pretenduje do bycia żadną czołową europejską marką, tylko po kilku latach nieudanych podejść wreszcie udało się jej awansować do europejskich pucharów drugiej kategorii? Na czym polegają te warunki rozwoju? Na współpracy z niestabilnym prezesem, introwertycznym i grającym we własną grę dyrektorem? Śmiesznym budżetem transferowym? A może na tym, o czym mówił już kilka lat temu Jacek Magiera – że do klubu nie trafił ani jeden piłkarz z jego listy życzeń, bo całą drużynę autorsko zbudował mu prezes Mioduski? Na dowiadywaniu się o transferach z mediów?

Ale na razie Mioduski chce na Marka Papszuna zaczekać, może do końca roku, a może do końca sezonu. I tu mamy wielopoziomowy brak szacunku.

Reklama

Po pierwsze jest to brak szacunku dla obecnego trenera Legii. Z tym, że nie chodzi mi o samego Marka Gołębiewskiego, bo powiedzmy sobie – jest to pasażer na gapę w tym pociągu. Stał na peronie i czekał na pociąg do Wikielca, a podjechał pociąg jadący w Europę. No to wsiadł, co miał robić. Ale patrzę na to szerzej. To brak szacunku do instytucji trenera Legii. Brak szacunku do tej funkcji w klubie. Legia jest na przedostatnim miejscu w lidze i szykuje się do arcyważnego meczu z Jagiellonią, bo teraz każdy mecz jest arcyważny. Tymczasem piłkarze dostają przekaz, że jak dobrze pójdzie to z obecnym trenerem mają się przemęczyć jeszcze ze trzy tygodnie. Bez względu na to, kto jest trenerem Legii, to dopóki nim jest, prezes powinien go budować, bo powinien budować hierarchię. Tymczasem Mioduski zrobił z niego pajaca, który jest bo jest, ale w sumie lepiej, jakby go nie było. I może znajdzie jeszcze kogoś do roli pajaca, bo media donoszą (a konkretnie meczyki.pl), że gdyby Papszun nie przyszedł przed czerwcem, to może jeszcze ktoś dostanie szansę usiąść na ławce. Czyli zatrudni się kogoś, kto na dzień dobry otrzyma informację, żeby sobie poszedł.

– Tu wchodzisz, a tamtędy wychodzisz.

Wywiad to też to brak szacunku dla Rakowa Częstochowa i samego Marka Papszuna. Jeśli Papszun nie ustalił wszystkich warunków przejścia do Legii i nie dał słowa Mioduskiemu (jak sam twierdzi), to jest to całkowita kompromitacja prezesa Legii, postawienie Papszuna w sytuacji bardzo niekomfortowej i naplucie w twarz prezesowi Rakowa, który tym się różni od prezesa Legii, że akurat podpisany z Papszunem kontrakt ma – do czerwca. Jeśli jednak Papszun słowo dał, to jest to cyniczne wykorzystanie tej sytuacji dla ratowania własnej dupy, kosztem Papszuna właśnie, który teraz w Rakowie musiałby się czuć podle, jak zdrajca. W obu wariantach Mioduski zrobił Papszunowi świństwo i zaburzył komfort jego aktualnej współpracy z piłkarzami Rakowa. Tylko po to, by wzbudzić wrażenie (litość?), że pożar jest pod kontrolą, a wybrany strażak już nadjeżdża.

Ale takie słowa jak „dupa”, „świństwo” i „pożar” nie przystają do wzniosłych słów Mioduskiego. Bo gdy on coś mówi, rozpogadza się niebo.

– Chcę rozwijać klub z trenerem, dla którego etos ciężkiej pracy w połączeniu z pełnym profesjonalizmem jest credo zawodu trenerskiego. Pozytywne, choć nie jest obligatoryjne, jest to, że trener Papszun jest z Warszawy i rozumie, czym jest Legia dla Warszawy i dla kibiców, rozumie jaka jest atmosfera na każdym stadionie w Polsce, gdy tylko podjeżdża nasz klubowy autokar – stwierdził.

To dobrze, że bycie z Warszawy nie jest obligatoryjne, bo sam prezes urodził się w Chełmnie, a wychował w Bydgoszczy. W każdym razie już po tym fragmencie – zwiastującym doniosłość – było wiadomo, że w wywiadzie padną magiczne litery – DNA. Dziwię się, że nikt nigdy nie mówi o legijnym kwasie deoksyrybonukleinowym, tylko zawsze ta skrócona wersja. Czy nie lepiej by brzmiało, gdyby prezes mówił, że Legia ma swój kwas deoksyrybonukleinowy? Hmm. Sprawdźmy, czy jest ten kwas zdaniem Mioduskiego: – Mamy swoje przemyślenia, również dotyczące przytoczonego „legijnego DNA”. Dla mnie to głód zwycięstwa, walka, determinacja, ale przede wszystkim potwierdzanie swojej jakości na boisku. Jakości, którą wielu z tych piłkarzy ma na wysokim poziomie. Musi być jednak więcej ciężkiej pracy, a mniej pychy. Potrzebujemy większej odpowiedzialności za klub i za zespół. Piłkarze muszą mieć poczucie, że nie grają „pod siebie”, tylko tworzą jeden organizm. I że czują się tu jak w domu, gdzie każdy jak najlepiej wypełnia swoje obowiązki.

To pewnie dlatego kiedy Celhaka odmówił gry w rezerwach, to od razu dostał nagrodę i zagrał w pierwszej drużynie? I pewnie dlatego jak trener swoimi wyborami wskazał nieprofesjolnaie prowadzących się graczy, to klub za kilka dni wydał oświadczenie, że takich profesjonalistów to ze świecą szukać, a winny okazał się Wojtek Kowalczyk. Ale dobrze, zostawmy. Pięknie brzmią te słowa o kwasie deoksyrybonukleinowym Legii, ale tak naprawdę to nie żadne DNA, tylko wytyczne dla dobrych sportowców na całym świecie. Natomiast akurat DNA Legii – jeśli już mamy się uczepić tej groteskowej terminologii – jest zupełnie inne. Legia, co przyzna każdy jej obiektywny kibic o dostatecznie długim stażu, ma w DNA bylejakość, nieuzasadnione przekonanie o własnej wielkości, tendencję do gwiazdorzenia, wywyższania się, lenistwo, rozpasanie, marnowanie potencjału i pychę właśnie – to właśnie dlatego przez większość swojej historii legioniści nie notowali takich wyników, jakie oczekiwali ich kibice, a wielu legendarnych zawodników nigdy nawet nie zdobyło mistrzostwa kraju.

Tekst Mioduskiego, który w jednym akapicie mówi o „czołowej europejskiej marce”, a w następnym apeluje o mnie pychy, to w ogóle ciekawa sprawa. Trudno znaleźć kogoś takiego jak Mioduski, kogo grzech pychy dotyczy w szczególności – czego pokaz daje w zasadzie w każdym wywiadzie od kilku lat. Apelował by oddawano mu piłkarzy z innych klubów, bo on ich drożej sprzeda i się podzieli, opowiadał, że nigdy Piast i Legia nie będą miały podobnych celów (a po kilku miesiącach od wywiadu Piast zdobył mistrzostwo), przy wywiadach na temat podziału pieniędzy z praw TV trudno było nie wychwycić pogardliwego tonu względem innych klubów. Rozprawianie o pięknej przyszłości, będąc na przedostatnim miejscu, nie ma wiele związku z ciężką pracą, za to sporo z pychą.

Ale jak do tego doszło? – Można stwierdzić, że potencjalnym błędem, który biorę na klatę, było zatrudnianie trenerów przede wszystkim pod wynik, pod presją czasu, pod presją mediów i różnego typu ekspertów – stwierdził Mioduski.

Prezes tysiąclecia do tej pory popełniał błędy, przepraszam – potencjalne błędy (to ważne, bo ktoś mógłby go posądzić o robienie błędów rzeczywistych i bezspornych, a to nadużycie), bo zatrudniał trenerów pod presją mediów i ekspertów. Chciałbym zobaczyć tych ekspertów i poczytać te media, które mu doradzały zatrudnianie Jozaka, Klafuricia czy Są Pinto, czy nawet Vukovicia, bo takich głosów też nie pamiętam. W każdym razie jak ktoś kto pitoli przez 5 lat o długofalowych wizjach może nagle stwierdzić, że działał pod presją mediów i ekspertów? Na bank gdyby mu się coś wreszcie udało, to by nie powiedział, że to dzięki mediom i ekspertom, wtedy byłoby, że to dzięki jego długofalowej wizji i pieczołowicie stworzonej strukturze. A teraz – wszystko przez media i ekspertów, bo się ich słuchał. Ale już przestaje. Teraz będzie wizja, chyba że się nie uda, to wtedy za „potencjalne błędy” zostaną obwinione media i eksperci.

Magiera mówił, że Mioduski nie liczył się z jego zdaniem przy budowaniu drużyny i budował ją sam, Vuković dorzucił, że Mioduski z kolei nie zbudował żadnego trenera, a Michniewicz już podczas pracy w Legii mówił głośno, że to wszystko idzie źle i że nie ma wpływu na transfery i na kształt zespołu, ale dostał szybką publiczną kontrę, którą można spuentować jako „stul dziób frajerze i ciesz się, że tu jesteś”. Teraz wspomina się, że Papszun miałby dostać kontrakt na pięć lat, ale obawiam się, że jest to kontrakt pięcioletni, o ile przez pięć lat będzie mu cały czas dobrze szło – wtedy tak. Natomiast jak zacznie mu iść gorzej, to z pięciu lat może się zrobić pięć miesięcy. Zresztą cała operacja pt. „Papszun w Legii” przepełniona jest pychą. Bo gdyby tej pychy nie było, to byłaby analiza – dlaczego mu tak dobrze w Rakowie idzie? A takiej analizy nie ma. Jest silne przekonanie, że wystarczy wziąć jednego człowieka i już będzie z górki. Tymczasem Raków to klub poukładany na każdym poziomie i regularnie wzmacniający się kompetentnymi ludźmi, ale też dość szybko wycofujący się z błędów personalnych. Tam jest ciągły ruch (nie mylić z chaosem), aby iść w górę, a w Legii jest przekonanie, że no gdzie mieliby pracować najlepsi ludzie, jeśli nie na Łazienkowskiej. A skoro pracują na Łazienkowskiej, to z automatu oznacza, że są najlepsi.

Weźmy taki fragment wywiadu: – LTC jest najnowocześniejszym ośrodkiem w tej części Europy, które oferuje warunki do treningu na najwyższym poziomie. Pracuje tu grono osób dla którego najważniejszy jest powrót Legii Warszawa do seryjnego wygrywania meczów w Ekstraklasie. Bardzo w tym momencie liczę na Inakiego Astiza i Tomka Jarzębowskiego. Znają ten klub i go kochaj, a ich zadaniem jest wspieranie trenera Gołębiewskiego.

Nie mam nic do Inakiego Astiza i Tomasza Jarzębowskiego, ale mają oni zerowe doświadczenie trenerskie i mają wspierać trenera, który ma niewiele większe. Tylko ktoś naprawdę oderwany od rzeczywistości może chwalić się taką koncepcją – bo równie dobrze można byłoby wylosować dwóch innych byłych piłkarzy, np. Dicksona Choto i Bartosza Karwana. A LTC to już w ogóle PR-owa wydmuszka. Każdy ośrodek treningowy w największym skrócie to głównie łąki, na których stoją bramki, i budynki, w których można się przebrać, zanim się na te łąki wyjdzie. O tym, jak dany ośrodek funkcjonuje, decydują ludzie. Ten Legii funkcjonuje żałośnie, co widać po jakości wychowanków klubu i ich liczbie. Ta jakość była znacznie wyższa, gdy ośrodek jeszcze nie istniał, a potem posypała się totalnie – co można łączyć z pechem, ale można też z jakością ludzi, którzy w nim pracują.

Dlatego jeśli nie ma się wychowanków, którymi można byłoby się pochwalić, a pycha nie pozwala nie pochwalić się w ogóle, to…

– Mamy w drużynie etatowych reprezentantów swoich krajów, mamy znających ligę jak własną kieszeń Polaków – stwierdził Mioduski.

No, Polaków znających ligę jak własną kieszeń to jest dwóch, czyli Jędrzejczyk i Wieteska, bo Slisz to chyba jeszcze nie, natomiast ciekawszy jest wątek etatowych reprezentantów, co – takie mam wrażenie – Dariusz Mioduski podkreśla z dumą. Ale znowu – nieuzasadnioną. Abu Hanna na pewno etatowym reprezentantem Izraela nie jest, skoro w ostatnich 7 meczach rozegrał 45 minut. Mathias Johansson też nie, bo z ostatnich ośmiu meczów eliminacji mistrzostw świata, zagrał w jednym. Igor Kharatin ostatni występ w kadrze, czterominutowy zresztą, zaliczył ponad rok temu. A Mladenović w siedmiu meczach eliminacyjnych na boisku spędził dwie minuty. Bardzo na siłę etatowym reprezentantem można byłoby określić Lirima Kastratiego, ale powiedzmy sobie szczerze – ani 140 minut w sześciu meczach eliminacji MŚ wrażenia nie robi, ani słowo „Kosowo” tym bardziej.

Zostaje rzeczywisty etatowy reprezentant: Mahir Emreli z Azerbejdżanu.

Z Azerbejdżanu.

Gdyby dokupić mu do pomocy kogoś z San Marino albo Andory, bilans etatowych reprezentantów poszedłby do góry, ale czy poziom sportowy – nie wiadomo (ale też nie przesądzajmy, że na pewno nie). W każdym razie chyba dla każdego powinno być jasne, że Legia nie ma w składzie ani jednego piłkarza, który miałby jakąkolwiek pozycję na rynku międzynarodowym, bo nikt normalny nie podnieca się zawodnikami z kadr półśmiesznych.

I taki to był wywiad. Przepełniony pychą właśnie. A skutków tego wywiadu chyba nikt do końca nie przewidział, bo dzisiaj kibice Legii w licznych komentarzach apelują do Marka Papszuna, aby… nie przychodził. Ale nie dlatego, że go nie chcą, tylko dlatego, że im go żal – że będzie następną ofiarą prezesa tysiąclecia.

„Rozmawialiśmy z trenerem regularnie, przekazywałem swoje uwagi i sugestie, bo wszyscy widzieliśmy, co się dzieje, że nie idziemy we właściwym kierunku” – czyż ten fragment nie charakteryzuje najlepiej warszawskiego domu wariatów?

Chociaż nie. Na koniec jest element sfochowania.

– Łatwo rozporządzać cudzymi pieniędzmi. Wszystkich moich krytyków zachęcam do zainwestowania swoich pieniędzy w piłkę nożną – stwierdził Mioduski.

Nie wiem czy wszyscy, ale bardzo wielu pana krytyków inwestuje swoje pieniądze w piłkę. Na przykład kupują bilety, koszulki, karnety, abonamenty telewizyjne albo hot-dogi. A pan tymi pieniędzmi później obraca, tylko że nieudolnie. To przecież nie jest tak, że pan co roku wrzuca 100 milionów, tylko to ludzie wrzucają i panu powierzają tę forsę, a pan ją marnotrawi. Pływając w oceanie pychy, można tego nie dostrzec.

Założyciel Weszło, dziennikarz sportowy od 1997 roku.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Ancelotti: To koniec okresu adaptacyjnego Kyliana Mbappe

Patryk Stec
0
Ancelotti: To koniec okresu adaptacyjnego Kyliana Mbappe

Felietony i blogi

Komentarze

129 komentarzy

Loading...