Czasami są takie mecze, gdy przez większość czasu gry musisz radzić sobie w osłabieniu, a jednak stwarzasz sytuacje, idziesz na wymianę ciosów, znajdujesz swoje okazje i toczysz wyrównany bój. To na pewno nie był jednak ten mecz. Wisła Kraków od dziewiątej minuty grała w dziesiątkę i na tle Jagiellonii Białystok po prostu nie istniała.
Oczywiście narracja trenera Guli wokół tego meczu może być taka, że gdyby nie czerwona kartka, gdyby wiślacy mierzyli się z ekipą Mamrota w równych siłach… Ale coś nie mamy przekonania, że “Biała Gwiazda” byłaby w stanie wykreować coś więcej ponad to, co Jaga wykreowała im własnymi błędami.
Ale zachowajmy chronologię – jak to się stało, że Wisła przez ponad 80 minut musiała grać w osłabieniu? Maciej Sadlok – facet z gigantycznym doświadczeniem ligowym – pod pressingiem rywala gra za krótko do Frydrycha. Gra tak, że Bida może przejąć piłkę i od razu pojechać z nią jeden na jednego z Biegańskim. Frydrych próbuje ratować to wślizgiem, ale jest ciut spóźniony. Trafia korkami w kostkę Bidy, sędzia Marciniak od razu widzi tu DOGSO i wyrzuca stopera “Białej Gwiazdy” z boiska.
Kojarzycie tego mema z wielkimi kostkami domina? Ten z “Chińczyk zjada nietoperza…”? To tutaj było podobnie. Sadlok źle podał, co poskutkowało czerwoną kartką dla Frydycha, co poskutkowało zdjęciem z boiska Yeboaha i wprowadzeniem Szoty. Yeboah wściekł się na tę zmianę, a Wisła w tym momencie straciła swój najważniejszy atut ofensywny.
Jak rzekł Orest Lenczyk w pamiętnym dokumencie o GKS-ie Bełchatów: – Od ciebie się zaczęło. Źle podałeś i się zesrało.
Jagiellonia Białystok – Wisła Kraków 3:1. Jaga znów gra wesoły futbol w tyłach
Białostoczanie nie rzucili się od razu do ataku. Mieli problemy, by przycisnąć Wisłę, która cofnęła się bardzo głęboko. Ale wreszcie wpadło. Pospisil zagrał z rzutu rożnego, Augustyn dołożył głowę i było 1:0. Znów komicznie zachował się Sadlok. Kto grał w gry online ten zrozumie – obrońca Wisły wyskoczył tak wcześnie, jakby miał wysoki ping i złapałby laga.
I wydawało się, że gospodarze będą mieli już tutaj godzinny spacerek w sobotnie popołudnie. Ale wystarczył błąd w komunikacji Augustyna ze Steinborsem. Bramkarz Jagi wyszedł do wrzutki Skvarki, nikt sobie nie krzyknął, Augustyn przedłużył podanie do ustawionego na dalszym słupku Szoty, a ten zgrabnym strzałem sprawił, że w przerwie w szatni Jagi było mniej spokojnie.
Ale czy po przerwie Wisła miała jakieś sytuacje? No tak średnio. Skoro wiślacy grając w jedenastu mają często problemy, by coś sobie stworzyć w ataku, to ciężko mówić o kreacji przy grze w dziesiątkę. I to jeszcze bez Yeboaha. Coś tam próbował Brown Forbes po wejściu z ławki (ale to była raczej gra spod znaku siła razy gwałt), niezłą akcję zrobił Starzyński i… to tyle.
Na boisku istniała przede wszystkim Jagiellonia.
Jagiellonia Białystok – Wisła Kraków 3:1. Bomba Żyro dała spokój
Podobać mógł się dzisiaj Nastić, który hasał na tym lewym wahadle, rzucał dośrodkowania. I wreszcie doczekał się bramki. Pasywni byli na flance wiślacy, pasywni byli przed bramką, a na dodatek zapomnieli o ustawionym na zamknięcie akcji Prikrylu. Ten przyłożył z woleja i było 2:1.
A mecz zamknął Michał Żyro. Dużo można o nim powiedzieć, ale na pewno nie to, że błyszczy skutecznością. A dzisiaj… No, naprawdę, szacuneczek za to uderzenie. Ta akcja w ogóle powinna być jakimś drogowskazem dla Jagi – w taką stronę warto pójść. Szybki, zdecydowany odbiór w środku pola. Dwa podania. Prostopadła piłka za obronę rywali. Sytuacja 2v2 w polu karnym. Petarda odpalona pod poprzeczkę. I było już 3:1.
I cóż… Jagiellonia ma cenny łup w postaci trzech punktów, zrobiła krok w stronę umocnienia się w górnej połowie tabeli. A Wisła? Wisła ma problem. Oczywiście jeśli w Krakowie chcą patrzeć przez różowe okulary, to można rzucić tylko “eeee, czerwona kartka, mecz do wyniesienia poza nawias, pora na CS-a”. Ale widać gołymi okiem, że sporo w tym zespole nie gra. Odnosząc się już do całej te rundy, nie tylko do tego spotkania. Bez Yeboaha nie ma komu wziąć ofensywy na plecy. Aschraf umie grać w piłkę, ale nie ma liczb. Obok Frydrycha próżno szukać w bloku obronnym kozaków. Napastnicy nie dojeżdżają.
Nie krzyczymy jeszcze “Gula won!”. Ale warto zrobić sobie rachunek sumienia. Bo Wisła nie wygląda na zespół, którym miała być według letnich zapowiedzi.