Gdy Everton kompletował drużynę na sezon 2021/22, wiele osób łapało się za głowę. Już sama posada szkoleniowca budziła mnóstwo wątpliwości, bo Rafael Benitez nie dość, że ostatnio pracował w Chinach, to w Anglii najbardziej zapamiętano go jako trenera Liverpoolu. Swoje robiły też transfery – nazwiska, które ostatecznie trafiły na Goodison Park, ujmijmy to delikatnie, nie wywoływały masowej ekscytacji.
The Toffees zdecydowali się na ściągnięcie aż pięciu zawodników. Łączna suma transferów? Dwa miliony euro. Na pierwszy rzut oka nie były to jednak okazje, promocje wychwycone z godnością i wyczuciem mistrzów tego fachu, ale ruchy, na które mógłby zdecydować się klub walczący w Premier League o utrzymanie, a nie puchary, gdzie przecież Everton bezustannie patrzy.
- Asmir Begović – Bournemouth
- Andros Townsend – Crystal Palace
- Andy Lonergan – WBA
- Salomon Rondon – DL Pro
- Demarai Gray – Bayer Leverkusen
Wszyscy sprawdzeni na poziomie Premier League, ale jednocześnie wszyscy mający jakieś “ale”, jakieś znaki zapytania. A to wyciągano 31-letniego napastnika z Chin, a to ściągano perspektywicznego niegdyś skrzydłowego, który spalił się w Bundeslidze, a to wreszcie podpisano gościa, który – poza kilkoma urzekającymi trafieniami w sezonie – oferował raczej niewiele.
Rzeczywistość jednak okazała się dla Evertonu zaskakująco łaskawa. Nikt jednak nie wyłożył The Toffees punktów na tacy. Każde spotkanie było rozłożone na czynniki pierwsze przez Beniteza, a następnie boleśnie dla rywala wykonane przez piłkarzy.
Po siedmiu kolejkach tego sezonu, ekipa z Goodison Park jest na piątym miejscu w tabeli. Ma tyle samo punktów co Manchester City, Manchester United, no i rewelacyjne Brighton. Do liderującej Chelsea taci zaś dwa oczka. To niewiele, to znacznie lepiej, niż kibice zakładali. W końcu przed startem sezonu zaledwie 18% fanów The Toffees miało pozytywne odczucia. Był to najbardziej pesymistyczny klub Premier League, a przekaz wzmacniał skandal pedofilski.
Teraz liderem klasyfikacji najbardziej szczęśliwych fanów Everton może nie jest, wciąż zdarzyć się wiele, ale klub odżył, a wraz z nim wielu piłkarzy. W tym, ściągnięty przez Beniteza, Andros Townsend.
Jeden wieczór, który mógł zniszczyć wszystko
– Najgorszy moment mojej kariery? Na dobrą sprawę miałem takie dwa. Pierwszy, ten najbardziej pamiętny, miał miejsce podczas wakacji na Cyprze. Byłem tam z moją byłą partnerką, gdy nagle dostałem telefon od klubu [Tottenhamu – przyp.red.]. Sekretarka powiedziała mi, że FA postawiła mi 76 zarzutów z związku z łamaniem przepisów dotyczących zakładów bukmacherskich. Sądziłem wówczas, że moja kariera jest skończona – wspominał Townsend w wywiadzie z 2019 roku.
Anglik miał oczywisty problem. Obstawianie meczów pochłonęło go bez reszty. Był chłopakiem na starcie kariery, Tottenham dopiero co wypożyczył go do QPR, ale skrzydłowy bardzo szybko znalazł się w sytuacji, z której trudno wyjść. Szczytem uzależnienia od hazardu był wieczór, podczas którego Townsend obstawił kupon za 46 tysięcy funtów. Wszystkie te pieniądze zostały stracone, bo przeczucie Anglika okazało się mylne.
W 2013 miał zaledwie 22 lata, ale już wyleciał z młodzieżowej reprezentacji Synów Albionu. Otrzymał 12-miesięczny zakaz uprawiania zawodu (w zawieszeniu), a także skierowano go na zajęcia, które miały pomóc wyjść z uzależnienia. Droga była jednak kręta, bo i główny zainteresowany bagatelizował problem.
– Przez lata nie traktowałem tego poważnie. Jasne, chodziłem na odwyk, ale było to dla mnie coś, co po prostu muszę zrobić, punkt do odhaczenia na liście dnia, a nie coś, co rzeczywiście może mi pomóc. Nie otwierałem się tam, udawałem, że mam świadomość swoich błędów. Sytuacja zmieniła się dopiero w 2019 roku, gdy pierwszy raz publicznie opowiedziałem o demonach przeszłości – przyznaje Townsend.
30-latek nie wini jednak swojego otoczenia, chociaż – jak sam twierdzi – w każdej szatni spotykał piłkarza, który był uzależniony od hazardu. Źródła swoich trosk Anglik upatruje gdzie indziej. Wyraźnie widzi je w sobie, podkreślając kruchość ludzkiej natury. – Mam osobowość podatną na uzależnienia. Kiedy zacząłem uprawiać hazard, a następnie spróbowałem go odstawić, moją pierwszą myślą był zastanawianie się co dalej. Tak się nie da. Gdy grasz po 10 godzin dziennie, a potem sam chcesz się od tego odciąć, cały czas będziesz myślał o tym, by obstawić jakiś mecz – wspominał w wywiadzie dla Sky Sports.
Townsend zrozumiał, że musi zająć czas tak, by nie starczyło mu dnia na myślenie o bukmacherce. Próbował wszystkiego: uczył się języków, czytał książki, grał w FIFE, ale i tak najbardziej pomocne okazały się Pokemony. – Możecie się ze mnie śmiać, bo brzmi to głupio, ale Pokemon Go naprawdę mi pomogło. Dzięki tej grze trochę się odrywałem, udawało mi się wydostać z tego paraliżującego uzależnienia. Namiętnie zacząłem grać w okolicach 2016 roku, jak większość
Efektem jego działań, a także polityki FA, która nie skazała talentu angielskiej piłki na ścięcie, ale wyciągnęła ku niemu pomocną dłoń, było wyjście z problemów. Po blisko dziesięciu latach od oskarżenia, Townsend jest wolnym człowiekiem. Co więcej, sam angażuje się w to, by pomóc innym zawodnikom, którzy zgłaszają się do niego. Przykład Anglika był bowiem o tyle niezwykły, że w końcu któryś z piłkarzy na poziomie Premier League powiedział o swoich problemach z hazardem. Ponadto, stoczył udaną batalię, a to wcale nie jest reguła.
Raport Izby Lordów z 2019 roku był wysoce alarmujący – ponad 300 tysięcy Brytyjczyków okazało się uzależnionych od hazardu, zaś ponad milion jest na granicy uzależnienia. Dla wielu to sytuacja bez wyjścia. Dla Townsenda na szczęście nie była.
Andros Townsend, czyli pochwała statystyki
Mimo swoich kłopotów z 2012 roku, Townsend zaliczył kilkanaście meczów w reprezentacji Anglii, strzelił gola Włochom, San Marino i Czarnogórze, zebrał grubo ponad 200 spotkań na poziomie Premier League. Nie był największą gwiazdą ligi, ale stałym jej elementem.
Anglik wpisał się właściwie w definicję angielskiego, ligowego dżemiku. Obecnie rozgrywa ósmy sezon z rzędu w elicie, ale tylko raz zdołał w tym czasie przekroczyć granicę pięciu trafień. Wydaje się jednak, że w Evertonie ma szansę na pójście dużo dalej, chociaż – pierwotne odczucia – były nieszczególnie ciekawe.
Ostatni sezon w barwach Crystal Palace Townsend miał… słaby. Strzelił tylko jednego gola, podobnie zresztą jak w rozgrywkach 2019/20. Grał coraz mniej, tracąc miejsce w układance Roya Hodgsona. Ostatecznie nie przedłużono z nim umowy, Anglik stał się wolnym zawodnikiem. Chętnych zbyt wielu nie było – tradycyjnie bijące się o utrzymanie Newcastle United, no i Besiktas. Skrzydłowy był blisko tureckiego klubu, ale nagle Anglikowi pomachał Rafa Benitez, do gry wkroczył Everton, który przechwycił Townsenda, a kibice The Toffees chwycili się za głowę.
Wątpliwości rozwiał jednak pierwszy mecz za kadencji Rafy Beniteza. Gospodarze z Goodison Park pokonali Southampton 3:1, a Anglik był jedną z najjaśniejszych postaci całego spotkania.
Wrażenie robiła przede wszystkim liczba długich podań w pole karne. Townsend posłał ich aż siedem, zaliczył w ten sposób asystę i wypracował dwie kolejne szanse. Everton grał tak przez cały mecz, bo raz po raz dośrodkowania posyłał Lucas Digne oraz Damarai Gray. Ich gra nie była może piękna, ale była do bólu skuteczna. Święci nie potrafili bronić się przed centrami, obrońcy masowo gubili krycie, a starcia powietrzne z Calvertem-Lewinem i Richarlisonem kończył się pożarem w polu karnym.
Tak, Everton zdecydowanie miał pomysł na ten mecz. Bardzo prosty, dodajmy, ale dobrany idealnie pod możliwości rywala. Nic jednak nie wzięło się z przypadku, bo ciągłość i powtarzalność akcji, które ustawiały Townsenda i jego kolegów w dobrej pozycji do dośrodkowań, wynikały z liczb wykręcanych przez tych zawodników.
Gdy transfer 30-latka doszedł do skutku, umknęła wielu osobom – w tym i mnie – jedna bardzo ważna statystyka. Żaden piłkarz w Premier League nie miał w sezonie 2020/21 lepszej skuteczności dośrodkowań z gry (33%) niż Andros Townsend. Jeśli połączymy to z faktem, że wspomniany Calvert-Lewin strzelił w rzeczonych rozgrywkach najwięcej goli głową (7), puzzle zaczynają się układać w kompozycyjną całość.
Rafa Benitez po prostu chce tak grać, a Townsend umożliwia mu to jak mało który piłkarz.
Mądrość Rafy Beniteza
W tym właśnie tkwi jeden z największych plusów hiszpańskiego szkoleniowca. Jego pomysły transferowe są kontrowersyjne, dość powiedzieć, że za kadencji w Liverpoolu chciał nie Xabiego Alonso a Garetha Barry’ego. Czasami jednak mają w sobie pierwiastek skutecznego szaleństwa.
Na Townsenda nie stawiał absolutnie nikt, tymczasem teraz, po siedmiu kolejkach Premier League, ma na koncie trzy gole i dwie asysty. Biorąc pod uwagę Puchar Ligi, liczby te są jeszcze lepsze. Dziewięć spotkań, pięć trafień, trzy ostatnie podania. W całym poprzednim sezonie nie uzbierał tyle punktów w klasyfikacji kanadyjskiej.
Nie można zatem kategorycznie wykluczyć, że pod względem stosunku jakość-cena, Townsend jest najlepszym ruchem minionego okienka transferowego. Wielka w tym zasługa samego Anglika, jego jakości, drogi, którą przeszedł od 2012 roku, ale też Rafy Beniteza.
Hiszpan bezgranicznie ufa 30-latkowi, pokazywał to już w czasach Newcastle United. Teraz, po kilku latach, panów nadal łączy niezwykła więź i skuteczna współpraca. To dalej ta sama dwójka, która wie, czego od siebie może wymagać. Dobrze pokazuje to sytuacja z pucharowego starcia, gdy Benitez uciął szybką pogawędkę z Anglikiem, a następnie ściągnął go z boiska, bo ten przyznał, że zupełnie nie ma siły.
Nieważne, że Benitez ma nieco większy brzuszek, zaś Townsend zaliczył jeden z najbardziej udanych przeszczepów włosów w historii angielskiego futbolu. To ci sami ludzie, dobrze ze sobą funkcjonujący. To duet, który gwarantuje zaskakująco wiele, bo wymaga od siebie tyle, ile jest w stanie zaoferować. Na przykład gola na 1:1 na Old Trafford i cieszynkę w stylu Cristiano Ronaldo.
Fot.Newspix